Lubelskie produkty tradycyjne
[/vc_wp_text][vc_wp_text]Wytwarzanie, ochrona i promocja żywności wysokiej jakości odgrywa w państwach Unii Europejskiej coraz bardziej znaczącą rolę. Jednym z podstawowych sposobów realizacji polityki jakości we Wspólnocie jest realizacja Strategii Identyfikacji i Promocji Produktów Tradycyjnych, która opiera się w głównej mierze na prowadzeniu Listy produktów tradycyjnych (LPT).
Zgodnie z Ustawą o rejestracji i ochronie nazw i oznaczeń produktów rolnych i środków spożywczych oraz o produktach tradycyjnych, do działań związanych z prowadzeniem LPT zobowiązani są:
01. marszałkowie województw, którzy przyjmują i oceniają wnioski o rejestrację produktów,
02. Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi, będący odpowiedzialnym za koordynację działań i realizację celów opisanych w Strategii.
Podstawą wpisu na Listę Produktów Tradycyjnych jest tradycja wytwarzania, wynosząca co najmniej 25 lat oraz szczególna i niepowtarzalna jakość związana z metodami produkcji, które gwarantują wyjątkowe cechy i właściwości otrzymanego wyrobu.
Korzyścią wynikającą z umieszczania wyrobów na LPT jest pokazanie konsumentom oraz producentom, jak ogromne jest bogactwo naszego regionu w zakresie produkcji tradycyjnej żywności i dziedzictwa kulturowego. Oddziaływanie zarówno na stronę popytową, jak też podażową pozwoli polskim producentom myśleć o rozwinięciu produkcji, uzyskaniu dochodów oraz skoncentrować się na dbaniu o jakość swoich wyrobów. Konsekwencją będzie możliwość rejestracji nazwy produktu jako chronionej nazwy pochodzenia, chronionego oznaczenia geograficznego lub gwarantowanej tradycyjnej specjalności. Tylko wtedy będziemy w stanie w pełni wykorzystać możliwości, jakie stwarza unijny system rejestracji nazw regionalnych i tradycyjnych produktów.[/vc_wp_text][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column width=”1/2″][vc_wp_text]
KATALOG
[/vc_wp_text][vc_separator color=”black”][vc_wp_text]„W krainie lubelskich produktów tradycyjnych”
[/vc_wp_text][vc_btn title=”POBIERZ KATALOG” color=”danger” align=”center” link=”url:https%3A%2F%2Fwww.lubelskie.pl%2Finc%2Fuploads%2F2020%2F01%2FW-krainie-lubelskich-produkt%C3%B3w-tradycyjnych.pdf|title:POBIERZ%20KATALOG|target:%20_blank|”][/vc_column][vc_column width=”1/2″][vc_wp_text][/vc_wp_text][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column][vc_column_text]Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 3 lipca 2015 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Babka drożdżowa z jabłkami to pyszny specjał o tradycyjnym okrągłym kształcie, z kominem w środku i charakterystycznymi rowkami po bokach. W przekroju o kształcie trapezu widoczna jest warstwa jabłek. Z wierzchu ma kolor jasnobrązowy, a porowaty miękisz jest jasnożółty. Ciasto ma strukturę gąbczastą, lekką, łatwo się rozrywa. W dotyku jest delikatnie wilgotne, puszyste, a w smaku – lekko słodkie z wyraźną nutą lekko kwaśnych jabłek. W zapachu subtelnie wyczuwa się drożdże i jabłka.
Ciasto na babkę prowadzone jest metodą rozczynową z trzykrotnym przebijaniem. Sporządzane jest z mąki, żółtek, mleka, drożdży, masła, cukru i soli. Nadzienie stanowią jabłka, a dekorację lukier, czekolada i bakalie. Dzięki zastosowaniu metody rozczynowej uzyskuje się ciasto o lepszej jakości, lepszym aromacie i delikatnym miękiszu, wymagany jest też mniejszy dodatek drożdży. Metoda ta w porównaniu z innymi metodami wytwarzania ciasta drożdżowego jest bardziej pracochłonna i wymaga dłuższego czasu. W produkcji baby drożdżowej z jabłkami wykorzystywane są surowce pochodzące z Lubelszczyzny: masło i mleko z okolicznych mleczarni, jaja z ekologicznych ferm oraz jabłka z okolic Lublina.
Dzisiejsza metoda produkcji nieznacznie różni się od tradycyjnej, ale wynika to jedynie z postępu technologicznego. Stosuje się wyrabianie w miesiarkach (nie ręcznie), a ciasto dojrzewa w rozrostowniach. Powstanie wypieku o nazwie baba drożdżowa datuje się na rok 1740. Ciasto wymyślił panujący wtedy król Polski Stanisław Leszczyński – w poszukiwaniu nowinek kulinarnych posypał ciasto z pieca cukrem, polał rumem, a następnie podpalił – i nazwał je Ali Babą. Do dzisiaj zachowała się nazwa „baba”. Babki stały się tradycyjnym polskim wyrobem, najczęściej wypiekanym na specjalne okazje, głównie święta. Najbardziej popularne stały się baby muślinowe, puchowe, szafranowe i bakaliowe. Wszystkie wymagały pieczołowitych przygotowań, dokładnego dobierania składników oraz cierpliwości. Przygotowania zaczynano na kilka dni przed wypiekiem. Przesiewano mąkę, aby babka była puszysta. Oddzielano żółtka od białek, a z żółtek usuwano zarodki. Żółtka przecierano przez sito i ubijano w bojce do masła lub ucierano w makutrze. Trzymano się zasady mówiącej, że wszystkie składniki na babkę muszą być ogrzane. Przy wyrabianiu ciasta zamykano drzwi i unikano przeciągów, aby go nie ochłodzić. Ciasto odstawiano w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Pieczono w nagrzanym piecu, a potem babki odstawiano, aby powoli stygły. Dobrze wyrobione i wypieczone były chlubą polskich gospodyń i ozdobą świątecznych stołów.
Babki, jak i inne świąteczne wyroby, darzono niezwykłym szacunkiem. Wynikało to nie tylko z tradycji, ale i trudności w zdobyciu surowców, np. w okresie międzywojennym. Babka drożdżowa tak bardzo wpisała się w świąteczną tradycję, że stała się jednym z pokarmów niesionych w wielkanocnych koszykach do poświęcenia. Symbolizuje dostatek i umiejętności gospodyń.
Wykorzystanie jabłek w babce drożdżowej jest pewną specyfiką charakterystyczną dla Lubelszczyzny i całego regionu lubelskiego. Wynika to z wieloletnich tradycji sadownictwa na naszych ziemiach, a także niezamożności tych ziem, gdzie każdy składnik był pieczołowicie wykorzystywany w kuchni. Jabłka na przykład, z jednej strony pozwalały na wzbogacenie różnorodności ciast, a z drugiej stanowiły tani i powszechnie dostępny surowiec dla „gospodyń domowych”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 18 lutego 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Surowce wykorzystywane do produkcji baleronu nadwieprzańskiego pochodzą z młodych tuczników z gospodarstw rolnych znajdujących się na terenie gminy Baranów. Woda używana do produkcji jest naturalnie czysta, tj. zdatna do picia bez dodatkowego jej ulepszania, czerpana z pokładów czwartorzędowych.
Historia produkcji baleronu nadwieprzańskiego nierozerwalnie wiąże się z funkcjonującą w Baranowie od 1948 r. Gminną Spółdzielnią „Samopomoc Chłopska”. Jej powstanie miało na celu zrzeszenie istniejących już szynkarzy i rzeźników, a także nawiązanie współpracy z rolnikami. Dzięki niej nastąpił rozwój gospodarczy okolicznych terenów, a także pysznego przemysłu tradycyjnych wędlin. Jedną z nich był właśnie baleron nadwieprzański, który jest tu produkowany od 1964 roku na podstawie receptury własnej opracowanej przez kierownictwo i załogę masarni GS. Jego obecna nazwa funkcjonuje od roku 1972 i pochodzi od nazwy restauracji „Nadwieprzanka” w Baranowie, która również była własnością spółdzielni. To tutaj serwowano baleron nadwieprzański jako jedną z wędlin śniadaniowych.
Baleron ten do dziś ma niepowtarzalny, tradycyjny smak i cieszy się ogromnym uznaniem lokalnej klienteli, a także osób przyjezdnych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 14 marca 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To jasnoróżowa, lekko zawiesista zupa z widocznymi kawałkami czereśni. Ma słodko-winny smak, w którym oprócz czereśni wyczuwalne są nuty migdałów, świeżych jarzyn oraz śmietany. Danie pochodzi z Poniatowej i jest specjalnością tutejszych mieszkańców. Dlaczego? Ponieważ czereśnie są i były od dawna sadowniczą wizytówką tego rejonu.
Poniatowski barszcz czereśniowy jest świetną propozycją posiłku na upalne dni i – co ważne – jest tani i szybki w przygotowaniu. Potrzebujemy tylko rozgotowanych i przetartych owoców czereśni starych odmian (w zimie wykorzystujemy owoce suszone), wody, cukru i przypraw (goździków, cynamonu i skórki cytrynowej), a także mąki do zagęszczenia i śmietany. Gotowa potrawa jest bardzo smaczną propozycją obiadową (wtedy najlepiej podać zupę z dodatkiem młodego ziemniaka okraszonego chrupiącym chipsem z boczku). Barszcz możemy także zaserwować jako słodki deser (z drobnym makaronem lub groszkiem ptysiowym). Ważnym dodatkiem tej wyjątkowej zupy, co podkreślają mieszkańcy Poniatowej, są świeże zioła, które nie tylko dodają niepowtarzalnego aromatu, ale również ułatwiają trawienie.
Ta pyszna potrawa o aksamitnej konsystencji, szlachetnym smaku i migdałowo-miętowym zapachu jest w stanie sprostać wymaganiom nawet najbardziej wykwintnego smakosza. Barszcz ze świeżych owoców jest bogatym źródłem witamin i soli mineralnych. Świetnie konkuruje z różnego rodzaju lekami np. na przeziębienie, przeciwdziałającymi zwężeniu tętnic, wzmacniającymi układ odpornościowy czy przyspieszającymi metabolizm. Jest to optymalna i najbardziej lekkostrawna forma pożywienia, która nie obciąża żołądka, a jednocześnie syci i dostarcza organizmowi wszystkich wartości odżywczych. Specjał ten, który został doceniony przez przewodnik po restauracjach Lublina i regionu „JEMLUBLIN” oraz przez jury konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo-Smaki Regionów” w Bełżycach, serwuje dziś m.in. jedna z restauracji w Poniatowej.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 22 września 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
To mięso z karkówki wieprzowej (po usunięciu kości), peklowane, umieszczone w pęcherzu i uwędzone, które należy do cenionych wędlin. Ma kształt nieforemnego walca o długości do 30 cm, średnicy do 10 cm i wagę od 0,90 do 1,50 kg. Baleron ma barwę brązową z odcieniem ciemnej wiśni, na przekroju ciemnoróżową, konsystencję lekko soczystą, miękką, smak słonawy, a zapach wędzonki pochodzącej z wędzarni opalanej drewnem olchowym.
Wędlina ta pochodzi z Kodeńskiej Równiny, regionu we wschodniej Polsce, będącego częścią Polesia Podlaskiego między dolinami Zielawy, Krzny i Bugu. Obecnie produkuje ją masarnia Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Wisznicach, założona w 1948 r.
– Wędliny produkowane przez nas pochodzą z mięsa zwierząt hodowanych na czystych ekologicznie terenach Doliny Zielawy, a swój smak zawdzięczają dodatkowo starannie wyselekcjonowanemu surowcowi – potwierdzają masarze Spółdzielni. – Produkowane przez nas wyroby wytwarzane są z wysokiej jakości polskiej wieprzowiny, często zakupionej od okolicznych rolników. Wędliny przygotowywane są według tradycyjnych receptur przy zachowaniu wysokich standardów produkcji.
Do wyrobu baleronu używany jest tu karczek wieprzowy z młodych (6-7-miesięcznych), nieprzetłuszczonych świń. Produkcja odbywa się w kilku etapach. Pierwszym z nich jest peklowanie: karczek naciera się solą do osiągnięcia wilgotnej powierzchni mięsa i ściśle układa w basenach na 2-3 dni. Po tym czasie moczy się go w zimnej, bieżącej wodzie przez 2-3 godziny, obmywa w wodzie ciepłej i rozkłada na 2-3 godziny do ocieknięcia i ostudzenia. Tak przygotowane karczki nastrzykuje się przygotowaną solanką zawierającą niewielką ilość peklosolu. Na karczki naciąga się siatkę przędzalniczą, sznuruje, robiąc pętle do zawieszania i rozwiesza na kije wędzarnicze do osuszenia. Wędzenie odbywa się suchym drewnem olchowym w zamykanych wędzarkach wybudowanych z wypalanej czerwonej cegły. Karczki wędzi się ciepłym dymem przez 3-4 godziny do barwy brązowej. Następnym etapem jest parzenie. Balerony układa się w kotle parzelnym i gotuje w temperaturze 80-82ºC przez 60-150 minut do osiągnięcia wewnątrz baleronu temperatury około 72ºC. Balerony rozwiesza się do odparowania, a następnie studzi do temperatury nie wyższej niż 10ºC.
– Dokładamy wielu starań, aby nasze wyroby wyróżniały się na rynku pod względem wyglądu i jakości – zapewniają masarze GS. – Wytwarzane przez nas wędliny, w tym baleron z Wisznic, charakteryzują się wysoką wartością odżywczą, o czym świadczy między innymi duża zawartość procentowa mięsa, w procesie produkcji nie korzystamy z żadnych sztucznych dodatków do wytwarzanych przez nas wyrobów. Wszystko to sprawia, iż nasze wyroby są kruche, smakowite i soczyste, a dzięki najwyższej jakości cieszą się dużym uznaniem wśród konsumentów, i to zarówno tych miejscowych, jak i mieszkańców stolicy naszego województwa Lublina. Dokładamy wszelkiego wysiłku, aby nasze wędliny stanowiły połączenie wyśmienitego smaku oraz apetycznego wyglądu – dodają pracownicy masarni.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 18 lutego 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Surowce wykorzystywane do produkcji boczku nadwieprzańskiego pochodzą od zwierząt z chowu tradycyjnego, czyli tuczników z gospodarstw indywidualnych położonych w czystym ekologicznie środowisku.
Historia produkcji boczku nadwieprzańskiego nierozerwalnie wiąże się z Gminną Spółdzielnią „Samopomoc Chłopska”, która powstała w 1948 roku w Baranowie. To tu właśnie zrzeszyli się szynkarze i rzeźnicy, a rolnicy mogli sprzedać hodowane zwierzęta. W masarni spółdzielni zaczęto produkować różne wędliny, w tym m.in. boczek nadwieprzański. Jego receptura oparta jest na dobrej jakości surowca, pochodzącego z własnego chowu świń lub z miejscowego skupu oraz na tradycyjnej metodzie, z zachowaniem wszystkich etapów produkcji, niepodlegających zmianom.
Jak to wygląda? Boczki bez żeberek przykraja się do kształtu zbliżonego do prostokąta, naciera się ze wszystkich stron solą i saletrą oraz układa stroną skórną do dołu. Po 24 godzinach boczki zalewa się solanką, w której leżą od 7 do 10 dni. Następnie oczyszcza się je, przecina wzdłuż przez środek na kawałki o długości 20-40 cm i szerokości 8-14 cm oraz rozwiesza na pętelkach do ocieknięcia. Wędzi się je ciepłym dymem do uzyskania jasnobrązowej barwy skóry. Boczki wkłada się następnie do wrzącej wody i gotuje w temp. 75-80 stopni C przez godzinę. Ugotowane boczki rozkłada się na stołach i studzi, na koniec oczyszcza się je z wytopionego tłuszczu.
Tak przygotowany boczek nadwieprzański charakteryzuje się specyficznym delikatnym smakiem, choć nie zawiera wyszukanych przypraw. Z tych względów produkt ten jest zdrowy, wyjątkowy i niepowtarzalny w smaku. Nic dziwnego, że cieszy się wielkim uznaniem mieszkańców Baranowa i przybyłych gości.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 22 września 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Specjał ten ma zbliżony do prostokąta kształt, jasnobrązową barwę skóry i żółtobrązową tłuszczu oraz słonawy smak i zapach wędzonego mięsa z wędzarni opalonej drzewem olchowym. Jest miękki i lekko soczysty. Produkuje się go z boczku bez żeberek, ze świń hodowanych na terenie gminy Wisznice i gmin ościennych. Są to tereny nieuprzemysłowione, a więc ekologiczne. Do produkcji wykorzystuje się sztuki młode. Przed przystąpieniem do produkcji boczku, surowiec schładza się do temperatury 5-7 C, po czym łącznie ze skórą przekraja do kształtu prostokąta, przeciętego wzdłuż na dwie części.
Wiszniccy producenci wędlin posiadają doświadczenie sięgające roku 1948, kiedy to powstała masarnia w tutejszej gminnej spółdzielni. Masarze podkreślają, że praktykę w produkcji boczku wędzonego z Wisznic zdobywali przez kilkadziesiąt lat – pierwsze wzmianki o wytwarzaniu wisznickiego boczku nie tylko na własne potrzeby sięgają bowiem lat 50. XX wieku. – Cały czas dbaliśmy o jak najlepszy dobór surowców do produkcji boczku wędzonego z Wisznic, gdyż podstawą jego walorów smakowych jest tak receptura, jak i odpowiednio dobrany wysokiej jakości surowiec – oświadczają masarze, który zgłosili specjał na Listę Produktów Tradycyjnych.
Niegdyś odcięte pasy boczku przez odpowiedni okres moczono w specjalnej zalewie, które po wyjęciu były dokładnie oczyszczone i obsuszone w celu lepszego uwędzenia i wyglądu. Przygotowane pasy boczku nabijano na metalowe haczyki i wieszano w wędzarni, gdzie były wędzone w odpowiednim czasie i temperaturze. Używano do tego drzew liściastych z przewagą olchowego. W niewielkich ilościach stosowano również drzewa owocowe, co dodawało dodatkowych walorów smakowych i poprawiało wygląd.
Również i dziś stosowane są tradycyjne receptury i zasady procesu technologicznego, które mają zasadniczy wpływ na jakość produktu. Dzięki temu boczek wędzony z Wisznic jest jednym z najbardziej poszukiwanych wyrobów przez konsumentów na rynku nie tylko lokalnym. O jego wysokiej jakości świadczą sami klienci, którzy bardzo chwalą sobie ten wyrób.
Z relacji starszych mieszkańców Wisznic wiemy, że wędzony boczek od dawna był i jest nadal traktowany jako stuprocentowa wędlina, często bardziej poszukiwana niż najlepsza kiełbasa czy szynka, szczególnie do przekąsek na biesiadach, jak i do kanapek.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 lipca 2015 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To okrągła, ręcznie formowana bułka „z przedziałkiem” o wadze od 0,005 kg do 0,008 kg. Jej skórka jest złotobrązowa, a miękisz jasny, lekko kremowy. Bułka jest w niewielkim stopniu sprężysta i dosyć sucha. Ma bardzo delikatny smak, z lekko wyczuwalnym posmakiem słonym.
Bułka wiejska swoją nazwę zaczerpnęła stąd, że pierwotnie wypiekano ją na wsi. W Starej Wsi w gminie Bychawa była wypiekana przez gospodynie już w bardzo odległych czasach. Wieloletnią tradycję ich wytwarzania w tych okolicach potwierdzają badania etnograficzne. To typowo rolnicza wieś, w której największą część zasiewów stanowią zboża oraz ziemniaki. Na bazie zbóż dawniej, jak i obecnie w gospodarstwach przygotowywano wiele produktów oraz potraw. Najczęściej wypiekano chleb oraz różnego rodzaju bułki – przynajmniej jeden raz w tygodniu, ale również pieczono je na specjalne okazje, święta, wesela, dożynki. Popularne były zwłaszcza bułki wiejskie na bazie mąki pszennej. Na początku miały one formę spłaszczonych placków, zwanych przez gospodynie ze Starej Wsi chlebkami, dopiero z biegiem lat chlebki zmieniły swoją formę na okrągłą i wypukłą bułkę. Później zaczęto robić na niej przedziałek drewnianym wałeczkiem, co sprawiało, że bułka nie wyrastała aż tak mocno i miała nieco zbity miękisz. Obecnie również każdy kęs ciasta do przygotowania bułki wiejskiej jest ręcznie formowany, co sprawia, że każda bułka ma nieco inny kształt.
Od roku 1991 wypiek bułki wiejskiej kontynuuje lokalna piekarnia w Starej Wsi Pierwszej, która zgłosiła ją do wpisu na Listę Produktów Tradycyjnych. Starowiejscy piekarze do jej wyrobu stosują mąkę pszenną typ 500, wodę, margarynę (70% tłuszczu), drożdże, cukier i sól. Wszystkie składniki miesi się tu w specjalnej dzieży i podsypuje mąką. Następnie ciasto jest dzielone na odpowiednią liczbę pras o określonej wadze, a po 10 minutach spoczynku każda prasa jest dzielona na 30 kęsów. Z nich ręcznie formuje się gotowe bułki, na których drewnianym wałkiem – jak dawniej – zostaje zrobiony przedziałek. Uformowane bułki układane są na deskach do rozrostu brzuszkami do dołu i przetransportowane wózkiem do komory rozrostu na 30-35 minut. Po tym czasie bułki trafiają na taśmę załadunkową do pieca – brzuszkami do góry, gdzie następuje wypiek właściwy w temperaturze 210oC (14 do 15 minut).
Receptura, jak i sposób przygotowania bułki wiejskiej zostały niezmienne, nawet mechanizacja przemysłu piekarniczego nie zmieniła zbytnio procesu technologicznego. Nadal jest ona formowana ręcznie przez piekarzy, którzy dokładają największych starań, aby bułka była pyszna, ładna i jak najbardziej oddawała charakter bułki pieczonej przez wiejskie gospodynie w domu. Co się zmieniło? Przede wszystkim sposób wyrabiania ciasta z ręcznego na mechaniczny, przez co ciasto musi być trochę luźniejsze. Zmieniły się również piece z tradycyjnych kaflowych opalanych drzewem na współczesne, np. gazowe, elektryczne czy olejowe. Nie spowodowało to zmiany smaku i zapachu, gdyż bułka z piekarni nie ma posmaku i zapachu dymu.
Bułka wiejska jest dziś dobrze znana w Lublinie i okolicznych miejscowościach. Jej smak znają też stali klienci np. z Kielc, którzy będąc w okolicy, zawsze wstępują do starowiejskiej piekarni, aby kupić pyszne lokalne wypieki. Serdecznie zapraszamy do poznania smaku i zapachu tradycyjnej bułki wiejskiej ze Starej Wsi.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 16 kwietnia 2012 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Całuski to okrągłe, niewielkie (15-20 mm), złotobrązowe ciasteczka o półkolistym przekroju i zwartej, lekko porowatej strukturze. Mają słodki smak oraz łagodny zapach miodu, przypraw korzennych i wosku pszczelego. Mimo wyraźnie twardej, a jednocześnie kruchej konsystencji, rozpływają się w ustach. W celu uniknięcia stosowania tłuszczu i podkreślenia zapachu miodowych ciasteczek, wypieka się je na blachach smarowanych woskiem pszczelim, co wyraźnie przedłuża ich trwałość. Miód w odróżnieniu od cukru, posiada wiele walorów dietetyczno-smakowych, które ujawniają się w wypiekach miodowych i nadają im szczególną trwałość i charakterystyczny smak. Z tego względu ciasto miodowe zawsze miało swoich licznych zwolenników, zwłaszcza wśród środowisk związanych z pszczelarstwem. To właśnie w Pszczelej Woli kontynuowane są bogate tradycje pieczenia ciast miodowych, a ich tajniki poznają także przyszli pszczelarze – uczniowie jedynego w Polsce Technikum Pszczelarskiego. Głównym propagatorem i realizatorem tej idei był jeden z pierwszych absolwentów szkoły, a później jej wieloletni nauczyciel, Mieczysław Wojtacki.
Wypiekanie całusków jest pracochłonne. Małe kuleczki trzebaformować ręcznie. Jest to genialny pomysł na zajęcie czasu szkolnej gawiedzi, która czeka na efekt końcowy. Kto raz zasmakował całusków pszczelowolskich, nie może się oprzeć ich niewątpliwej „urodzie” smakowej. Przewrotna nazwa, rozsławiana w całej Polsce poprzez rozliczne wystawy i imprezy, niezmiennie kojarzy się z Pszczelą Wolą. Najpierw wzbudza ciekawość, by po zasmakowaniu wzniecić zachwyt u niejednego łasucha.
O ponadpięćdziesięcioletniej tradycji wypiekania specyficznej wersji ciasteczek miodowych zwanych całuskami świadczą liczne cytaty z artykułów zamieszczanych w branżowym miesięczniku pt. „Pszczelarstwo”, kilku rocznikach „Kalendarza Pszczelarskiego”, „Poradniku Pszczelarskim” oraz zdjęcia autorstwa M. Wojtackiego. Najstarszą wzmiankę można znaleźć w numerze 9 „Pszczelarstwa” z 1955 roku, w artykule „10 lat Pszczelej Woli”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 23 czerwca 2015 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Cebulak – to popularna w okolicach Krzczonowa potrawa, pieczona bardzo często w domach tamtejszych gospodyń. Złociste, lekko słodkawe ciasto drożdżowe, kryjące w środku mieszankę posiekanej w piórka cebuli z dodatkiem białego sera, jaj, śmietany i przypraw, jest tylko w regionie lubelskim spotykaną formą „piroga”. Specyfika tego wyrobu to efekt połączenia kultury polskiej z żydowską.
Dodajmy, że każda gospodyni krzczonowska piecze cebulak przynajmniej raz w tygodniu. Najpierw należy zagnieść ciasto drożdżowe, a następnie – podczas gdy ciasto będzie wyrastać – przygotować farsz z posiekanej w piórka cebuli oraz rozkruszonego twarogu z dodatkiem śmietany, jaj, soli i cukru. Wyrośnięte ciasto rozwałkowuje się na dwa placki, jeden umieszcza się w blaszce wyłożonej pergaminem, na nim kładzie farsz i przykrywa drugim surowym plackiem. Piec w piecu lub piekarniku w temperaturze 160 st. C przez 1,4 godziny.
Pieczenie tego specjału jest głęboko zakorzenione w tradycjach rodzinnych. Cebulak bardzo często był podstawą ubogiego śniadania z dodatkiem mleka, był również podawany jako dodatek do zupy podczas obiadu, a niejednokrotnie – jako samodzielna potrawa odgrzewany na maśle, na patelni. Co ciekawe, w innych rejonach województwa lubelskiego cebulak jest nazywany cebularzem. „Najczęściej to w domu, latem do roboty je braliśmy. Na weselach to raczej nie było cebulaków, ale na święta albo jakieś odpusty to już tak. Zawsze jak chleb, to cebulaki pieczone były, bo wtedy piec był nagrzany. U mnie to tak rzadziej, bo raz na dwa tygodnie, ale jak kto więcej dzieciaków miał, to częściej” – mówił jeden z mieszkańców Żukowa w wywiadzie przeprowadzonym na potrzeby badań etnograficznych. Obecnie przygotowywany jest bez okazji, na co dzień. Jeszcze bardziej pozytywnym obrazem jego powrotu do naszej tradycyjnej kuchni jest fakt, że cebulak żukowski pojawia się także w menu restauratorów. I to właśnie właściciele lubelskiej restauracji „Koncertowa” zgłosili przysmak do wpisu na Listę Produktów Tradycyjnych.
Cebulak żukowski rozsławia tradycje krzczonowskie podczas licznych kulinarnych – i nie tylko – imprez promocyjnych. Zdobywa także uznanie smakoszy i jurorów, jak było m.in. podczas wojewódzkiego finału konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów” w 2012 roku, kiedy przyznano mu drugą nagrodę.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 30 kwietnia 2007 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Cebularz lubelski to wspaniały regionalny pszenny wypiek w kształcie okrągłego placka o średnicy 15-20 cm złotego koloru o swoistym zapachu i cebulowym smaku. Powierzchnię cebularza stanowi cebula pokrojona w kostkę wymieszana z makiem (15-20%).
Jest to jeden z najbardziej popularnych produktów tradycyjnych w województwie lubelskim. Tradycje lubelskiego piekarstwa sięgają okresu średniowiecza, a pierwsze wzmianki o cebularzu i przekazywanej z pokolenia na pokolenie recepturze tego wyjątkowego, wywodzącego się z kuchni żydowskiej placka, sięgają dziewiętnastego stulecia. Cebularze jako pierwsi zaczęli wypiekać Żydzi z lubelskiego Starego Miasta. Potem receptura rozprzestrzeniła się po całym regionie. Przed wojną był wypiekany m.in. przez Żydów kazimierskich i zamojskich. Trudno jednoznacznie określić, kiedy lubelscy rzemieślnicy zaczęli wypiekać cebularze, faktem jest jednak, iż przysmak ten po wojnie szybko rozpowszechnił się w całym regionie. Piękny złocisty kolor, chrupiąca skórka oraz niepowtarzalny zapach sprawiają, że od lat na pierwszy kęs mamy chęć, gdy cebularz jest jeszcze ciepły, wprost wyjęty z pieca. Ten placek z cebulą nie ma sobie równych i cała Lubelszczyzna jest z niego tak dumna, jak górale z oscypka.
Smak cebularza z każdej piekarni jest nieco inny, jednakże zarówno rzemieślnicy, których piekarskie tradycje sięgają okresu okupacji, jak i zakłady prowadzące działalność od niedawna przyrządzają go z jednakowych podstawowych surowców według ściśle określony receptury.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 maja 2018 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii „inne produkty”.
Wstążki, gniazda i krajanki – w takich formach dostępny jest obecnie chełmski makaron jajeczny. Pisząc o nim, mamy na myśli zarówno podłużne nitki o trzech szerokościach, jak też długie, płaskie i szerokie wstęgi, które dodatkowo mogą być zwijane w kłębki. Co ważne, makaron ten jest przygotowywany tradycyjnym sposobem z wody, mąki pszennej i świeżych jaj (kurzych lub przepiórczych). Do jego produkcji nie wykorzystuje się ani płynnej masy jajowej, ani jaj w proszku, co jest niewątpliwą zaletą, kardynalnie wpływającą na jakość i wyjątkowe walory smakowe końcowego produktu. W składzie chełmskiego makaronu jajecznego znajdziemy również kurkumę, nadającą mu delikatną barwę – od białawej po kremowo-żółtą.
Specjał ten, powstający dziś w zakładzie produkcyjnym, w smaku przypomina tradycyjny makaron domowy, wyrabiany od najdawniejszych lat przez nasze babcie. Swoje wyjątkowe walory smakowe zawdzięcza użytym składnikom oraz niezmiennej od lat metodzie wyrabiania ciasta makaronowego. Kiedyś znała ją każda chełmska gospodyni, która ręcznie zagniatała ciasto na drewnianej stolnicy. Jeśli miał być to makaron do klusek z serem, wałkowała je i kroiła – najpierw w szerokie na ok. 5-6 cm i długie paski, a po ich złożeniu jeden na drugi i podsypaniu mąką, żeby się nie skleiły – w krótkie, cienkie paseczki, ale nie tak cienkie jak do rosołu. Te ostatnie powstawały z ciasta zwiniętego w rulon. Do rosołu robiło się makaron dłuższy i cieńszy, a do sera grubszy i krótszy.
Od najdawniejszych czasów tradycyjna metoda przygotowania chełmskiego makaronu jajecznego nie zmieniła się, zmienił się jedynie proces produkcji, który jednak nie wpływa na jakość i walory smakowe tego produktu. Po ugotowaniu jest on elastyczny, nie skleja się, zachowuje kształt makaronu surowego i przede wszystkim pysznie smakuje! Do dziś jest on serwowany zarówno na święta i rodzinne uroczystości, jak też na coniedzielny obiad – bez niego trudno wyobrazić sobie klasyczny rosół lub zupę pomidorową. Ba! Stanowi również niezły duet z sosami, czy tradycyjnie – z serem białym lub truskawkami.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 czerwca 2016 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Wypiek ten charakteryzuje się wyraźnym akcentem smakowym i zapachowym kaszy gryczanej oraz prażonej cebuli. Ma skórkę chrupiącą o jasnobrązowych brzegach i ciemniejszą górną częścią, osobliwie chropowatą od ziaren kaszy, zaś miękisz jasny, z małymi porami i widocznymi dodatkami; lekko sprężysty przy dotyku. Waga chleba to 0,40 kg i 2,60 kg.
Chleb gryczany stanowi swego rodzaju dziedzictwo kulturowe Starej Wsi Pierwszej i okolic, co potwierdzają przeprowadzone rozmowy z okolicznymi mieszkańcami w formie badań etnograficznych. Wioska leży na tak zwanych „terenach gryczanych”, sąsiaduje z takimi miejscowościami, jak Godziszów czy Zdziłowice, które są zagłębiem w wytwarzaniu kaszy gryczanej w Polsce. Również i w dalszym Janowie Lubelskim czy Biłgoraju uprawia się głównie grykę.
– Kobiety na naszym terenie dodawały kaszę gryczaną niemal do wszystkiego, gdyż rosła ona niemal na każdym polu i była po prostu tania – podkreślają mieszkańcy Starej Wsi Pierwszej. – Kaszę gryczaną jadano niemal pod każdą postacią, np. ugotowaną na sypko i polaną tłuszczem ze skwarkami, w pierogach z dodatkiem sera białego, na słodko, ale i na słono. Zaczęto ją również dodawać do wypieków takich, jak chleb.
Jak mówią okoliczni mieszkańcy, z czasem do chleba z dodatkiem kaszy gryczanej zaczęto dodawać też cebulkę. Cebulka na początku była podsmażana na smalcu, zaś dopiero od kilkunastu lat zaczęto dodawać prażoną cebulkę.
Metoda wypieku chleba nie różni się dziś od tej sprzed lat. Najpierw wyrabiano ciasto, kaszę gryczaną wcześniej zalewano wrzątkiem i pozostawiano. Tak przygotowaną kaszę oraz cebulę uprażoną lub usmażoną na smalcu, dodawano do ciasta. Dzielono je następnie i wypiekano w foremkach różnej wielkości. Smak chleba był i jest wyjątkowy, ale trwałość tego produktu krótka, dlatego nie pieczono go za wiele, gdyż psuł się zbyt szybko. Chleb gryczany wypiekano głównie na specjalne okazje, święta czy uroczystości rodzinne.
Tradycję pieczenia tego specjału przejęła i kontynuuje do dziś piekarnia w Starej Wsi Pierwszej koło Bychawy. Co się zmieniło? Przede wszystkim sposób wyrabiania ciasta z ręcznego na mechaniczny, przez co ciasto musi być trochę luźniejsze; a także piece – z tradycyjnych kaflowych opalanych drewnem na współczesne, np. gazowe, elektryczne czy olejowe.
– Jednym z założeń naszej piekarni jest kontynuowanie dobrego rzemiosła piekarniczego i odtwarzanie pieczywa, które kiedyś gościło na naszych lokalnych terenach, a w wyniku gospodarki socjalistycznej zostało zaniechane z różnych względów – podkreślają państwo Juryccy, właściciele starowiejskiej piekarni, którzy zgłosili chleb gryczany na LPT. – Staramy się przywracać stare receptury pieczywa, oczywiście w połączeniu z wysokimi standardami produkcji i przy wykorzystaniu urządzeń współcześnie dostępnych, jednak zachowując tradycyjne metody produkcji i smak znany najstarszym mieszkańcom naszej lokalnej społeczności. Dokładamy także starań, aby te tradycyjne wyroby piekarnicze znalazły nowych odbiorców, gdyż uważamy, że mamy wspaniałe tradycje piekarnicze i nie powinniśmy o nich zapominać, a szczególnie teraz, kiedy jest bardzo duża ilość pieczywa mrożonego i odpiekanego w różnych sklepach wielkopowierzchniowych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 18 sierpnia 2009 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Chleb pochodzi z Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Ma podłużny koszykowy kształt, po przekrojeniu jest owalny o miękiszu średnio porowatym. Skórka jest w kolorze słomkowo-herbacianym, popękana (lekko skostkowana), co świadczy o dobrym wypieku chleba. Na przekroju ma barwę jasną, charakterystyczną dla chleba mieszanego. Chleb ludwiński jest w dotyku miękki i sprężysty, jego miękisz jest wilgotny i elastyczny. Ma wyrazisty smak z wyczuwalną nutą zakwasu chlebowego. Zapach jest przyjemny, charakterystyczny dla świeżego pieczywa.
Do jego produkcji są wykorzystywane następujące produkty: mąka pszenna, żytnia, sól, drożdże oraz woda. Chleb ludwiński jest produkowany w pięciu etapach. Zaczątek powstaje z mąki i wody w stosunku 1:1. Składniki te poddaje się samoczynnej fermentacji pod wpływem drożdży i bakterii pochodzących z surowców. W kolejnym etapie powstaje przedkwas, który otrzymujemy poprzez dodanie do zaczątku odpowiedniej ilości wody i mąki i wymieszanie. Ciasto powinno być luźnej konsystencji. Przedkwas fermentuje w temp. 24-26ºC przez 5-9 godzin. W tym okresie następuje rozmnażanie mikroflory, szczególnie drożdży, które rozmnażają się lepiej w cieście luźnym. W III etapie powstaje półkwas, który otrzymuje się z przedkwasu poprzez dodanie do niego mąki i podwyższenie temp. Do 26–28ºC. Czas fermentacji wynosi ok. 6 godzin. Podczas tego czasu rozmnażają się głównie bakterie kwasu mlekowego. W kolejnej fazie powstaje kwas w wyniku dodania do półkwasu mąki i wody. Uzyskuje się ciasto o luźnej konsystencji w ilości 40-50% ciasta właściwego. W ostatnim etapie powstaje ciasto właściwe, które otrzymuje się poprzez dodanie do kwasu pozostałej mąki, wody i wszystkich dodatków. Sól dodaje się w postaci roztworu wodnego. Ciasto mięsi się w mięsiarce i pozostawia w temp. 29–31ºC na ok. 20–30 min. w celu przefermentowania. W czasie fermentacji zachodzi jednocześnie rozkład cukrów do etanolu i dwutlenku węgla oraz do kwasu mlekowego.
Tradycja pieczenia chleba ludwińskiego sięga lat 60. XX w. i jest kontynuowana do dzisiaj. Dawniej chleb był pieczony przez gospodynie w domowych piecach chlebowych. Początkowo chleb ludwiński wypiekany był z mąki żytniej z własnego gospodarstwa. Jednak z czasem rosło zapotrzebowanie na chleb i do ciasta zaczęto dodawać również mąkę pszenną. Obecnie chleb ludwiński jest to tradycyjny chleb pszenno-żytni przygotowany na naturalnym zakwasie o charakterystycznym smaku i zapachu. Chleb ludwiński stał się wizytówką Gminnej Spółdzielni „SCH” w Ludwinie, która w swojej piekarni wypieka go od ponad 45 lat. Nazwa chleba pochodzi od nazwy miejscowości, w której jest wytwarzany. Ze względu na to, że Ludwin usytuowany jest na trasie wiodącej na Pojezierze Łęczyńsko–Włodawskie, ogromne rzesze turystów podążających w stronę jezior zatrzymują się, aby dokonać zakupu chleba ludwińskiego.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 13 sierpnia 2009 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To jeszcze jeden wypiek pochodzący z Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego wpisany na LPT. Chleb ma prostokątny kształt, po przekrojeniu jest kwadratowy. Skórka jest w kolorze ciemnobrązowym, a miąższ – jasnobrązowym. Chleb ludwiński żytni jest w dotyku miękki i sprężysty, natomiast po przekrojeniu jego miękisz jest wilgotny z dość dużymi porami. Ma wyrazisty smak lekko kwaśny, zapach ostrzejszy z wyczuwalnym zapachem zakwasu chlebowego.
Do jego produkcji są wykorzystywane następujące produkty: mąka żytnia, sól, drożdże oraz woda. Chleb ludwiński żytni tradycyjny jest produkowany w pięciu etapach. Zaczątek powstaje z mąki i wody w stosunku 1:1. Składniki poddaje się samoczynnej fermentacji pod wpływem drożdży i bakterii pochodzących z surowców. W kolejnym etapie powstaje przedkwas, który otrzymujemy poprzez dodanie do zaczątku odpowiedniej ilości wody, mąki i wymieszanie. Przedkwas fermentuje w temp. 24-26ºC przez 5-9 godzin. W tym okresie następuje rozmnażanie mikroflory, szczególnie drożdży, które rozmnażają się lepiej w cieście luźnym. W III etapie powstaje półkwas, który otrzymuje się z przedkwasu poprzez dodanie do niego mąki i podwyższenie temp. do 26–28ºC. Czas fermentacji wynosi ok. 6 godzin. Wtedy rozmnażają się głównie bakterie kwasu mlekowego. W kolejnej fazie powstaje kwas w wyniku dodania do półkwasu mąki i wody. Uzyskuje się ciasto o luźnej konsystencji w ilości 40-50% ciasta właściwego. Fermentacja jest tutaj prowadzona w temp. 28–30ºC przez 3 godziny. Zachodzi wtedy intensywny rozwój drożdży i bakterii kwasu mlekowego. W ostatnim etapie powstaje ciasto właściwe, które otrzymuje się poprzez dodanie do kwasu pozostałej mąki, wody i wszystkich dodatków. Sól dodaje się w postaci roztworu wodnego. Ciasto mięsi się w mięsiarce i pozostawia w temp. 29–31ºC na ok. 20–30 min. w celu przefermentowania. W czasie fermentacji zachodzi jednocześnie rozkład cukrów do etanolu i dwutlenku węgla oraz do kwasu mlekowego.
Chleb ludwiński żytni wypiekano na terenie gminy od lat przedwojennych. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu okoliczne wsie były samowystarczalne, co wiązało się z prowadzeniem przydomowych gospodarstw. Chleb wypiekały gospodynie domowe w piecach z palonej cegły, a miejscowy rzemieślnik wyrabiał drewniane dzieże, w których rozrabiały one zaczyn. Obecnie niewiele gospodyń piecze chleb na własne potrzeby. Tradycję wypieku chleba według starej receptury w latach 60. XX w. przejęła Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Ludwinie we własnej piekarni, zmieniając jedynie sposób wypieku z trzonu na brytfankę. Smak tradycyjnego chleba z Ludwina z rumianą skórką znają konsumenci z wielu miejscowości i okolicznych gmin.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 19 października 2012 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To pachnący chlebek pochodzący – jak sama nazwa wskazuje – z malowniczej Niedrzwicy Dużej. Powstał przez przypadek w starej piekarni Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w tej miejscowości. Był początek lat 70-tych. Zdarzyło się tak, iż kierownik ówczesnej piekarni oraz kierownik masarni mieli okazję do szczerej dyskusji. Degustując własne wyroby (czyli świeży chleb i dopiero co wytopiony smalec ze skwarkami przy akompaniamencie kiszonych ogórków), doszli do bardzo oczywistego w swej istocie rozwiązania – po co smarować chleb smalcem, skoro można, nie marnując cennego czasu, mieć dwa w jednym. Następny dzień był okazją do przeprowadzenia pierwszej próby! Wiadomym jest, że początki bywają trudne: a to skwarków za dużo, a to mąka nieodpowiednia lub… piekarz. Kolejne dni przynosiły coraz lepsze efekty. Chlebek wzbogacono dodatkowo smażoną cebulką. Koleżeńskie spotkanie dało więc początek naszemu smakołykowi – chlebowi niedrzwickiemu.
Obecnie jest to chleb kwadratowy o gramaturze 300 g. Jego produkcja wciąż bazuje na starej „koleżeńskiej” recepturze. Tak jak niegdyś, wypieka się go z mieszanki mąk żytniej i pszennej, na wyprowadzonym uprzednio zakwasie, dodając drożdże, szczyptę soli oraz składniki najważniejsze dla uzyskanie właściwego – urzekającego – smaku i zapachu: skwarki i smażoną cebulkę. Co ważne, żaden ze składników nie został zastąpiony nowym, nie dodaje się tu modnych dzisiaj polepszaczy, a zakwas także jest prowadzony „po staremu”. Nawet piec wykorzystywany w piekarni jest starego typu (piec ceramiczny).
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 lipca 2015 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To podłużny, koszykowy chleb mieszany pszenno-żytni z 40-procentową częścią żytnią, mający złotobrązową skórkę z charakterystycznymi, podobnymi do nieregularnych kostek pęknięciami oraz jasny, porowaty miękisz. Jest sprężysty i lekko wilgotny. Kromka po złożeniu w kulkę w dłoni wraca do swojej poprzedniej postaci. Ma smak lekko kwaśny, specyficzny dla tego rodzaju wyrobu i taki zapach. Chleb ten przygotowywany jest w dwóch gramaturach: 0,60 kg i 1,00 kg. Jego nazwa pochodzi od miejscowości, w której jest pieczony.
Chleb we wsi Stara Wieś stanowił od zawsze najważniejsze pożywienie, mimo iż w wiejskich chatach zagościł dopiero w XIX wieku. Niegdyś tradycyjnie wypiekało się go na zakwasie z mąki żytniej i drożdży, rozczynianym dzień wcześniej. Po wyrośnięciu zakwasu dodawano mąkę, sól i wyrabiano ciasto, które formowano i układano w wiklinowych lub słomianych koszyczkach, następnie na wierzchu robiono znak krzyża i smarowano wodą dla połysku. Taki chleb wypiekano z reguły raz w tygodniu, ale i na specjalne okazje – święta, wesela, chrzty i inne uroczystości rodzinne czy dożynki, które były i nadal są bardzo ważne dla ludności uprawiającej zboże. A warto wiedzieć, że Stara Wieś położona jest w dolinie graniczącej z Roztoczem, wokół której rozciągają się piękne wzniesienia usiane łanami zbóż. Obecnie chleb starowiejski mieszkańcom dostarcza lokalna piekarnia ze Starej Wsi Pierwszej. Przygotowywany jest on według tej samej receptury, co przed laty, dzięki czemu cieszy się on dużym powodzeniem wśród mieszkańców Starej Wsi do dziś.
Do wypieku chleba starowiejscy piekarze stosują dwa typy mąki: pszenną typ 750 i żytnią typ 720, a także wodę, sól, drożdże i skrobię ziemniaczaną – do oprószania koszyczków wiklinowych. Pierwszym etapem produkcji jest przygotowanie kwasu w ramach tzw. metody dwufazowej (czas fermentacji w pierwszej fazie trwa 6-7 godzin, a w drugiej od 2,5 do 3 godzin). Następnie oddziela się kwas od dzieży, dodaje mąkę pszenną, drożdże, sól, wodę i miesi w miesiarce spiralnej, najpierw obrotami wolnymi (4 min.), a później szybkimi (6 min.). Następnie ciasto trafia na kwadrans na tzw. spoczynek, po czym jest dzielone na kęsy. Z nich piekarze ręcznie formują bochenki. Końcowa fermentacja w koszyczkach wiklinowych trwa ok. 50 min. Stąd bochenki trafiają na taśmie załadunkowej prosto do pieca. Wypiek chleba odbywa się w temperaturze 220oC do 230oC i trwa ok. 40-50 min.
Mechanizacja procesu przygotowywania chleba starowiejskiego nie zmieniła znacznie. Zastąpienie tradycyjnych pieców kaflowych opalanych drewnem tymi współczesnymi np. gazowymi, elektrycznymi czy olejowymi, spowodowało jedynie to, że gotowy wypiek nie ma dziś posmaku i zapachu dymu.
Chleb starowiejski jest już dosyć dobrze rozpoznawalny w Lublinie i w okolicznych miejscowościach, jego smak znają nawet europarlamentarzyści w Brukseli czy notable na Ukrainie, którym przywoziły go delegacje z Lubelszczyzny. Starowiejska piekarnia ma też stałych klientów z innych regionów Polski, którzy będąc w okolicy zawsze wstępują tu po ten tradycyjny wypiek.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 31 maja 2012 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To błyszczący, brązowo-złocisty wypiek z ziarnem słonecznika w środku, na wierzchu posypywany makiem. Zgodnie z wiekowymi recepturami, bochenki wyrabia się na stolnicy lub przekłada bezpośrednio do blaszek. Do posypania spodu blaszek używa się otrąb pszennych (łusek z ziaren), ponieważ, jak mawiano, „nic się nie może zmarnować”, a dodatkowo wpływa to na lepsze podpieczenie chleba i odstanie od blaszki. Ciasto chleba dębowieckiego, wyrabiane na stolnicy lub w rękach, przed włożeniem do pieca kładzie się na liściu kapusty, chrzanu lub… liściach dębowych.
Chlebek wywodzi się z miejscowości Dębowiec koło Urszulina, stąd jego nazwa. Dziś można go degustować m.in. w licznych gospodarstwach agroturystycznych rozsianych na obszarze Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego, które kuszą turystów bogactwem wyrobów domowych o wielopokoleniowej tradycji.
Warto wspomnieć, że chleb nie tylko w polskiej tradycji postrzegany był jako podstawowy pokarm i rzecz świętą. Kojarzono go z początkiem życia i dobrobytem. Chleb uznano za dar boży. Nie rzucało się na ziemię, a gdy upadł podnoszono go i całowano. Jako rzecz święta, chleb zawsze przygotowywany był z surowców najwyższej jakości: dobrego pełnowartościowego ziarna i mąki. Takie bochenki dawały ludziom siły witalne i chęć do pracy.
Historia pieczywa liczy już 15 tys. lat. Pierwotnie nazwą „chleb” określano cienkie podpieczone placki z mąki i śrutu, pieczone w popiele lub na rozgrzanych kamieniach. Chleb w postaci przypominającej tę spożywaną przez nas, spożywali około 2600 lat przed Chrystusem Egipcjanie. Według legendy, prototyp zakwasu chlebowego powstał zupełnym przypadkiem. Jedna z niewolnic pozostawiła przez nieuwagę papkę ze zmielonych ziaren. Gdy sobie o nim przypomniała, rozpoczęła się już fermentacja. Pomimo to postanowiła wypiec placek i ze zdziwieniem spostrzegła, że pięknie urósł. Recepturę przyrządzania chleba znaleźć można nawet w Biblii. W księdze Ezechiela 4,9 czytamy: „weź sobie pszenicy i jęczmienia, bobu, soczewicy, prosa i orkiszu: włóż je do tego samego naczynia i przygotuj sobie z tego chleb. Będziesz go spożywał przez trzysta dziewięćdziesiąt dni. Waga tego pokarmu, które będziesz spożywał, wyniesie dwadzieścia suklów na dzień”.
Chleb Ezechiela powinno się wypiekać, wykorzystując tylko naturalną fermentację, bez drożdży i zakwasu, choć wiele osób samodzielnie wypiekających takie chlebki delikatnie odstępuje od tych zasad. Sama produkcja chleba żytniego jest wieloetapowa i dość pracowita. Przygotowane surowce są dokładnie mieszane, dodawany jest zaczątek, a następnie stosowane są odpowiednie zabiegi do wyrobu ciasta. Następnym etapem jest wypiek ciasta w odpowiednich formach, odpowiedniej temperaturze, w specjalnym piecu chlebowym, dawniej tradycyjnym ceramicznym węglowym, obecnie elektrycznym.
Na Listę Produktów Tradycyjnych trafił 4 lipca 2012 roku. Produkt został wpisany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Ten jasnobrązowy chlebek wypiekany jest według niezmienionej od 50 lat receptury na zakwasie z mąki żytniej. Do ciasta dodawana jest także mąka pszenna, siemię lniane oraz, co oczywiste, otręby żytnie. Jak twierdzą mieszkańcy Mikołajówki, którzy zgłosili produkt na listę, chlebek ma cudowny zapach i niewątpliwe bogate walory smakowe. Otręby dostarczają witamin z grupy B i błonnika, siemię lniane – sole mineralne, związki śluzowe, białkowe i olej. Wiejski chleb z otrębami nie zawiera żadnych spulchniaczy, ulepszaczy czy dodatków. Upieczony długo zachowuje świeżość i nie kruszy się. W dobie masowej produkcji żywności jego zalety doceniają wszyscy, którzy go spróbują, dowodem na to jest rosnące zainteresowanie wytwarzanym w Mikołajówce chlebem.
Warto dodać, że chleb był i jest w naszej kulturze podstawą pożywienia od wieków. Od zawsze też był niezmiernie szanowany. Szacunek dla chleba wyrażano m.in. w modlitwach czy wierszach. Dawniej gospodyni zanim pokroiła chleb, czyniła na nim znak krzyża. Pieczono go w każdym domu na wsi, w piecach opalanych drewnem. Odbywało się to raz w tygodniu, przeważnie w sobotę, dlatego już w piątek wieczorem, w dzieży, mieszano zakwas z mąką. Taki zaczyn wyrastał przez całą noc. Do niego dodawano pozostałą mąkę i jeszcze wyrabiano ciasto, które następnie przekładano do foremek lub formowano bochenki. Te kładziono na liściach kapusty, chrzanu lub podsypywano czarnuszką. Chleby wkładano do pieca, kiedy ten osiągał odpowiednią temperaturę.
Wśród wielu wypiekanych odmian był także chleb z otrębami. Po zmianach, które zaszły po II wojnie światowej i nacjonalizacji naszej gospodarki, dla podkreślenia swojskości wypiekanego domowym sposobem chleba, zaczęto nazywać go wiejskim. Nazwa ta szczególnie teraz, kiedy powracamy do naszej tradycji, nabiera coraz większego znaczenia. Obecnie używana nazwa chleba wiejskiego z otrębami, podkreśla jego odmienność od masowych wyrobów piekarniczych, wytwarzanych w wielkich przemysłowych piekarniach, często z wykorzystaniem gotowych półproduktów czy mrożonych wyrobów, które są następnie tylko wypiekane.
Nasza dieta oraz upodobania kulinarne są zmienne, ale jedynym pewnikiem w jadłospisie jest chleb. Po zachwyceniu się białym, puszystym pieczywem, wyrośniętym dzięki substancjom spulchniającym i tzw. polepszaczom, ludzie zaczęli tęsknić za smakiem i zapachem chleba, który pamiętali z dzieciństwa. Taki właśnie jest chleb wiejski z otrębami.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 czerwca 2016 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To wypiek o jasnobrązowych brzegach i ciemnobrązowej górnej części bochenka. Na przekroju widoczny jest szary miękisz z małymi porami. Ma skórkę chrupiącą, miękisz lekko sprężysty i lekko wilgotny przy dotyku. Wypiekany jest w dwóch gramaturach, o wadze 0,40 kg i 2,60 kg. Chleb żytni naturalny charakteryzuje się tym, że nie jest on tak kwaśny i ciężki, jak potrafią być niektóre chleby żytnie.
Chleb powstaje z najwyższej jakości mąki żytniej otrzymanej z żyta uprawianego na okolicznych polach w województwie lubelskim. Robiony jest z wcześniej przygotowanego zakwasu z dodatkiem wody, drożdży oraz soli. Bardzo ważnym etapem produkcji jest umiejętne wyrobienie ciasta, którego struktura nie może być zbyt gęsta. Uformowane z ciasta bochenki powinny zostać też poddane garowaniu, czyli spulchnianiu i rozrostowi przez ok. 40-50 minut. Dopiero tak przygotowane ciasto trafia do pieca chlebowego.
Chleb żytni naturalny jest dobrze rozpowszechniony w województwie lubelskim, znany jest również w wielu innych regionach naszego kraju, jak i za jego granicami. Pieczony był i jest do dziś przez gospodynie na wsi głównie dlatego, że najdłużej pozostawał świeży w porównaniu do innych wypieków.
– (…) chleb żytni jedliśmy niemal każdego dnia. Piekło się go w sobotę i to tyle, aby starczyło do następnej soboty – mówią mieszkańcy gminy Bychawa biorący udział w badaniach etnograficznych. – Piekło się też go i na specjalne uroczystości, wypadały one czasami w środku tygodnia, jak np. Boże Narodzenie czy Nowy Rok, to piekło się chleb żytni, ale i inne wypieki, nie w sobotę, tylko dzień wcześniej, żeby był jak najświeższy.
Obecnie podmiotem wytwarzającym go na lokalny rynek lubelski jest m.in. rodzinna piekarnia w Starej Wsi Pierwszej koło Bychawy, która zgłosiła wypiek na LPT. Chleb jest tu wypiekany starymi, tradycyjnymi metodami. Zmienił się jedynie sposób wyrabiania ciasta z ręcznego na mechaniczny, przez co ciasto musi być trochę luźniejsze; a także piece – dziś zamiast tradycyjnych, kaflowych, opalanych drewnem, używane są te gazowe, elektryczne czy olejowe.
Jednym z założeń piekarni jest kontynuowanie dobrego rzemiosła piekarniczego i odtwarzanie pieczywa, które kiedyś gościło na stołach naszych babć, a w wyniku sytuacji historycznej kraju zostało zaniechane z różnych względów.
– Nasza rodzinna piekarnia dba o to, aby chleb ten był pieczony z jak najwyższej jakości surowców – mówią Grażyna i Marek Juryccy ze Starej Wsi Pierwszej. – Każdy, kto spróbuje chleba żytniego naturalnego, będzie chciał go spożyć kolejny raz, więc zachęcamy do poznania jego smaku i zapachu.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 6 lutego 2014 r. Wypiek został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Chleb żytni tradycyjny to specjał produkowany m.in. przez Gminną Spółdzielnię „Samopomoc Chłopska” w Baranowie na Lubelszczyźnie, która zgłosiła go na LPT. Wypiek charakteryzuje się brązową do ciemnobrązowej barwą, lekko popękaną na wierzchu skórką oraz suchym w dotyku miękiszem o równomiernym zabarwieniu i dobrej krajalności. Chleb ma aromatyczny zapach i lekko kwaśny smak.
Chleb ten posiada szczególną jakość, która wynika z jego składu. Jest pieczony bez dodatku drożdży i polepszaczy. Jego sekretem i podstawową zaletą jest bardzo starannie prowadzony zakwas i technologia wypieku. Zapis o jego przygotowaniu znajduje się w księgach Zakonu Ojców Cystersów w Mogile po Krakowem. W chlebie tym nie jest stosowany dodatek mąki pszennej, dlatego nie zawiera on glutenu i może być spożywany przez osoby na diecie bezglutenowej. Ponadto może być konsumowany przez alergików uczulonych na drożdże piekarnicze. Zakwas zawierający naturalne szczepy bakterii poprawia perystaltykę jelit, oczyszcza organizm z toksyn i związków rakotwórczych, a także pobudza trawienie. Wypiek ma piękny kolor dzięki ciemnej mące i zachowuje świeżość nawet do 10 dni.
Historia chleba żytniego wytwarzanego na terenie obecnej gminy Baranów związana jest z 1948 rokiem, kiedy powstała tu Gminna spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”. Miała ona na celu zrzeszenie istniejących już piekarzy, młynarzy, a także współpracę z rolnikami. Powoli rozwijała się produkcja i wyrób tradycyjnego pieczywa. Jednym z nich był chleb żytni tradycyjny, który jest produkowany w spółdzielni od 1964 roku na podstawie receptury własnej, opracowanej przez kierownictwo i załogę piekarni GS. Dawniej był on pieczony przez gospodynie w domowych piecach chlebowych, a technika jego wytwarzania przekazywana była ustnie z pokolenia na pokolenia.
Podstawowym surowcem wykorzystywanym do wypieku chleba jest mąka żytnia typ 720 bez dodatków, a także woda – spełniająca wymogi pitnej i sól kamienna. Może być stosowany dodatek kminku, który wprowadza dodatkowe walory smakowe i zapachowe a także wspomaga przebieg fermentacji bakterii kwasu mlekowego.
Jak robi się taki chleb? Najpierw z dojrzałego kwasu z poprzedniego cyklu pobiera się tzw. „zaczątek”, do którego w kilku etapach dodaje się mąkę i wodę oraz poddaje fermentacji (naprzemiennie). W ten sposób najpierw powstaje przedkwas, później półkwas, a na końcu kwas pełny. Z ciasta właściwego przed rozpoczęciem mieszania pobiera się zaczątek do następnego cyklu produkcyjnego. Kwas rozprowadza się wodą, dodaje pozostałą mąkę i sól, miesza ciasto w temperaturze 29-31 stopni C i poddaje odpoczynkowi około 20-30 minut. Po tym czasie należy formować bochenki, poddać je fermentacji końcowej oraz przygotować do wypieku.
Dawniej chleb wyrabiano ręcznie, mieszano w dzieżach drewnianych, od lat 70. XX wieku ciasto chlebowe w baranowskiej GS wyrabia się mechanicznie za pomocą mieszarek. Zmiana sposobu wyrabiania ciasta na chleb nie wpłynęła na jakość, ani na jego walory smakowe.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 7 września 2010 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Chleb ten ma kształt trapezu, typowy dla foremki, w której jest wypiekany, waży ok. 700 g, pieczywo ma smak chlebowy, lekko kwaśny, bez wyczuwalnej słodkości lub słoności. Chleb jest ciemnobrązowy z chrupiącą skórką, w przekroju z brązowo-szarym miękiszem.Nazwa chleba pochodzi od nazwy miejscowości, tj. Wygnanowice, w której to wypiekano go w latach międzywojennych. Tradycyjne pochodzenie produktu potwierdzają mieszkańcy wioski oraz okolic, a także kronikarz, nauczyciel i badacz dziejów Wygnanowic, Żółkiewki i Piask – Bohdan Kiełbasa. Zebrane opinie potwierdziły, że udało się odtworzyć wygląd, smak i zapach chleba wypiekanego w latach międzywojennych przez gospodynie w tamtych okolicach. Wypiekano go zarówno w domach rodzin chłopskich, jak i szlacheckich. Zazwyczaj pieczono go raz w tygodniu w sobotę i przez cały tydzień zachowywał swoje walory smakowe. Z każdego wypieku pozostawiano część ciasta stanowiącego zakwas do nowego rozczynu. Jako surowców do przygotowania ciasta używano produktów pozyskiwanych wyłącznie w regionie. Sama produkcja chleba była i jest wieloetapowa oraz dość skomplikowana. Przygotowane surowce są mieszane, dodawany jest zaczątek otrzymany w procesie fermentacji kwasu chlebowego, a całość wyrabiana do momentu, aż ciasto będzie odstawało od ścianek dzieży. Następnym etapem jest wypiek ciasta w formach drewnianych – obecnie metalowych. Zanim jednak wyłożone do forem ciasto trafi do pieca, należy je odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Chleb wypiekany jest w piecu, dawniej węglowym, obecnie elektrycznym komorowym, w temperaturze 260°C przez ok. 1 godzinę. Informacje dotyczące chleba i procesu jego wypieku zebrała Barbara Krzyszczak w jej dawnym miejscu zamieszkania i okolicznych miejscowościach. Informacje o wieloletniej tradycji wypieku chleba potwierdzają najstarsi mieszkańcy tych obszarów. Od lat 30. XX wieku nigdy nie zmieniono receptury, składu surowców, sposobu wytwarzania kwasu chlebowego, ciasta i zaczątku. Zmiany, jakie zachodziły, dotyczyły jedynie naczyń do fermentacji kwasu, form do pieczenia chleba, pieców i opakowań. Chociaż receptura i sposób produkcji nie zmieniły się od ponad 70. lat, zawsze chleb może być trochę inny. Wpływ na to mają zmieniające się warunki dojrzewania chleba. Pomimo tego chleb wygnanowski jest zawsze smaczny i chętnie kupowany przez klientów.
Chleb żytni stanowi przykład tradycji piekarniczej Polski Wschodniej. Pieczywo oparte na 100% udziale mąki żytniej jest charakterystyczne dla tego regionu, jak i dla takich krajów, jak Rosja, Litwa, Ukraina czy Białoruś. Dzięki prowadzeniu akcji promocyjnych i udziału w konkursach piekarniczych, chleb wygnanowski może poszczycić się dyplomami i wyróżnieniami na terenie Polski i poza jej granicami.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 26 sierpnia 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii inne produkty.
Chmiel krasnostawski to roślina pnąca z rodziny konopiowatych. Ma pędy wijące się od 4 do 6 m wysokości, liście 3-5 klapowe, u nasady sercowate, brzegiem ząbkowane. Kwiaty żeńskie tworzą kotkowate kwiatostany przypominające szyszki roślin iglastych z przysadkami opatrzonymi żółtymi gruczołami. Zarówno szyszki chmielu, jak i gruczoły mają aromatyczny zapach – najbardziej wyczuwalny w trakcie suszenia, ale i specyficzny gorzki smak. I dla tych właśnie właściwości odgrywają wielką rolę w piwowarstwie. Chmiel jest rośliną wykorzystywaną nie tylko do produkcji piwa, ale także niektórych leków, kosmetyków i likierów. Dużo mniej znane są jego właściwości kulinarne (przede wszystkim młode pędy), lecznicze (napar z chmielu zwyczajnego może pozytywnie wpływać na nadpobudliwość, a także wspomagać zasypianie), a także kosmetyczne (stosowany do opóźnienia procesu starzenia się skóry). Ta roślina ma również doskonałe walory dekoracyjne i dlatego coraz częściej spotykamy ją w ogrodach jako pnącze ozdobne.
Dlaczego krasnostawski? Ponieważ właśnie okolice Krasnegostawu znane są z wysoce sprzyjających warunków klimatycznych pod uprawy chmielu, a dodatkowo wykorzystuje się tu metody tradycyjne – bez stosowania dużych ilości oprysków i nawozów. Nic więc dziwnego, że głównym rejonem uprawy chmielu w Polsce jest właśnie Lubelszczyzna. Pod względem powierzchni uprawy chmielu dominują dziś trzy województwa: lubelskie (ok. 80% krajowej powierzchni uprawy chmielu), wielkopolskie (ok. 9%) i woj. opolskie (ok. 5%). Dzięki naszym producentom Polska jest obecnie czwartym pod względem wielkości po Niemczech, Czechach i Słowenii producentem chmielu w Unii Europejskiej oraz szóstym na świecie (wyprzedzają nas tylko Stany Zjednoczone, Chiny, Niemcy, Czechy i Słowenia).
Swoistym „zagłębiem chmielowym” jest region Krasnegostawu i okolic. Tradycje chmielarstwa na tym terenie sięgają początków XX wieku i wiążą się ściśle z osobą Tadeusza Fleszyńskiego (1886-1968), inżyniera chmielarstwa, który w swoim gospodarstwie pracował nad rozwojem oświaty rolniczej na wsi i jako członek Towarzystwa Rolniczego wygłaszał pogadanki na temat uprawy chmielu. Był też jednym z inicjatorów budowy szkoły rolniczej w Krasnymstawie, w której po II wojnie światowej pracował jako nauczyciel uprawy chmielu. To dzięki niemu w latach 20. XX w. otwarto tu pierwszą w kraju klasę kształcącą chmielarzy. Powierzchnia plantacji szkolnej chmielu wynosi około 10 ha, sadzonek jest około 25 tys.
Liczne sukcesy krasnostawskich chmielarzy w produkcji chmielu i rozwój tego działu rolnictwa na przełomie lat 60. i 70. XX w., a także tradycje amatorskiego ruchu artystycznego sięgające XVIII wieku zaowocowały inicjatywą organizacji dożynek chmielowych, nazwanych Chmielakami Krasnostawskimi. Organizowane od ponad 40 lat w Krasnymstawie (pierwsze odbyły się w 1971 roku), początkowo miały charakter lokalny. Od 1977 roku przekształciły się w imprezę o zasięgu ogólnopolskim, która wrosła w miejscową tradycję i do dzisiaj cieszy się dużą popularnością, nieodłącznie kojarząc się z Krasnymstawem. Chmielaki przypominają o dawnych tradycjach piwowarskich tego regionu. Piwo w Krasnymstawie warzone było od połowy XVI w. i jeszcze w XIX w. przy ul. Browarnej w tym mieście mieściły się browary i słodownie. Festiwal trwa trzy dni i odbywa się w przedostatni weekend sierpnia. Organizowane są w tym czasie koncerty podzielone na kategorie, m.in. Chmiel Rock, Chmiel Blues, Gala Chmielakowa, występy kapel ludowych i podwórkowych oraz inne imprezy towarzyszące. Co roku przez ulice miasta przechodzi Korowód Chmielakowy, składający się z uczniów miejscowych szkół oraz gości. W ramach Chmielaków Krasnostawskich odbywa się Ogólnopolska Sesja Chmielarska, będąca okazją do spotkań chmielarzy z całego kraju oraz Konsumencki Konkurs Piw. Imprezy chmielakowe i degustacja wielu marek piwa przyciąga gości z Polski i zagranicy.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 15 lipca 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To jedna ze sztandarowych potraw ziemi chodelskiej. Gołąbki mają regularny, podłużny kształt, długość od 5 do 9 cm i nieco mniejszą średnicę – do 7 cm, w zależności od liścia. Specjał ten ma charakterystyczny dla kiszonej kapusty smak, który uzupełnia lekko kwaskowate nadzienie z kaszy jaglanej.
Dlaczego chodelskie? Ponieważ od dawna gołąbki z kiszonej kapusty gościły na stołach ludności tego regionu. A to za sprawą powszechnej dostępności kiszonej kapusty oraz wieloletniej tradycji jej przygotowania. Kapusta rosła tu w każdym warzywniku. Nadziewanie ich kaszą jaglaną wynikało z faktu, że rejon ten bazował głównie na rolnictwie. Kasze były łatwo dostępne, więc i bardzo popularne. W okresie największej popularności gołąbków z kaszą jaglaną proso było uprawiane w każdym gospodarstwie, dzięki czemu potrawa była niezwykle tania. W okolicy bez problemu można było też kupić olej rzepakowy „bity” w wiejskich olejarniach, który miał wzmocnić smak gołąbków. Olej tłoczony na zimno jest w dalszym ciągu dostępny na miejscowym targowisku.
Przygotowane z takich składników gołąbki są aromatyczne i sycące, mają kwaśny posmak, „całkiem inny niż ze świeżej kapusty” – jak opisuje jedna z mieszkanek Chodla, Genowefa Opoka, w wywiadzie etnograficznym. Inna, Zofia Wójcik, twierdzi, że gołąbki są „rozgrzewające – kasza bardzo mocno się nagrzewa i trzyma ciepło. Jak się zjadło, to głodu się nie czuło cały dzień, a jak olej był w domu, to już w ogóle palce lizać”. Gołąbki z kiszonej kapusty z kaszą jaglaną w dalszym ciągu są potrawą, z którą lokalna społeczność utożsamia okres Bożego Narodzenia. Rodziny szczególnie pielęgnujące tradycje kulinarne swoich przodków przygotowują je na święta rodzinne. Ze względu na swą pracochłonność oraz zmianę nawyków żywieniowych przestały być daniem codziennym.
Jak zatem robi się chodelskie gołąbki? Najpierw należy przygotować kapustę, którą kisi się w główkach, płucze i oddziela liście – ażeby danie nie było kwaśne, należy je obgotować. Następnie wypłukaną wcześniej kaszę gotuje się do miękkości oraz doprawia solą i pieprzem. Odpowiednią ilość farszu nakłada się w ostudzone liście i zawija tak, by nie wypłynął. Tak przygotowane gołąbki gospodynie chodelskie układają piętrowo w dużym garnku, którego dno obkładają wcześniej kilkoma pustymi liśćmi, aby nie przypalić potrawy. Gołąbki zalane wodą gotuje się do miękkości lub zapieka w piecu. Najlepiej smakują podane z sosem powstałym w trakcie gotowania lub z olejem rzepakowym. Można je też odgrzewać, opiekając na oleju na złoty kolor, aby kapusta stała się chrupka i brązowa.
Przy okazji wpisu chodelskich gołąbków z kiszonej kapusty warto poznać kilka ciekawostek dotyczących ich podstawowego składnika. Kapusta jako warzywo znana była już w starożytności. Do Polski sprowadzili ją Krzyżacy. Dzięki temu, że toleruje ona chłodny klimat oraz dobrze przechowuje się zimą szybko stała się jednym z głównych składników pokarmowych zarówno biedoty, jak i stanów wyższych. Poddanie kapusty procesowi kiszenia oprócz przedłużenia okresu przydatności do spożycia również wzbogaca ją w wartości odżywcze. Ludność wiejska uznając wagę kapusty w wyżywieniu rodziny okres kiszenia wzbogacali licznymi rytuałami oraz przesądami, np. zabraniano kiszenia kapusty w tygodniu przed świętem Wszystkich Świętych i tydzień po nim. Sam proces przygotowania do kiszenia był swego rodzaju rytuałem, przy okazji którego gromadzili się sąsiedzi, rodzina i przyjaciele. Wszystkie czynności były wykonywane z najwyższą starannością. Zakładano odświętne ubranie. Młodzianie, którzy „udeptywali” poszatkowaną kapustę trzykrotnie myli nogi, wchodzili do beczki przy pomocy specjalnej drabiny, która była niezbędna, bo często ze względu na dużą liczebność rodziny beczka miała wysokość dorosłej osoby. Kiszona kapusta ratowała ludzi od głodu do czasu następnych zbiorów. Kapustę w główkach kiszono, aby zwiększyć różnorodność posiłków, nie mogąc zwiększyć wachlarza składników, z których były przygotowywane.
Co z kolei wiemy o prosie, z którego pozyskuje się kaszę jaglaną, czyli nadzienie chodelskich gołąbków? Otóż proso stanowiło główną roślinę uprawną już w czasach średniowiecza i prawdopodobnie było pierwszym zbożem uprawianym przez ludzi. Podobno to dzięki niemu właśnie ludzie zmienili tryb życia z koczowniczego na osadniczy.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 16 czerwca 2015 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To nazwa zwyczajowa ciastek wyciskanych przez maszynkę do mięsa. Stąd ich podłużny prostokątny kształt, o chropowatej powierzchni, zależnej od rodzaju wzorku w nakładce do maszynki. Ciastka mają szerokość ok. 3 cm, długość około 7-8 cm, charakteryzują się jednolitą, kruchą konsystencją, barwą złoto-brązowa z zewnątrz, a słomkową w przekroju. Mają słodki, maślany smak i wyczuwalny aromat masła.
Pracownia Kulinariów Regionalnych w Perkowicach, działająca pod szyldem Gminnego Ośrodka Kultury w Białej Podlaskiej, zgłosiła ciastka przez maszynkę do wpisu na LPT jako specjał integralnie związany z historią tych okolic. Zapiski w zeszytach gospodyń z Perkowic pochodzą z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Zachowały się też używane we wspomnianym okresie nakładki do maszynki do mięsa z różnymi wzorkami, od których zależy wielkość i wygląd ciastek. Smakołyki te wypiekano praktycznie w każdym gospodarstwie domowym, głównie na specjalne okazje: święta, wesela, chrzciny i inne imprezy okolicznościowe, ale też przygotowywano je w wolnym czasie „na zapas” – były one przechowywane w zamkniętych pojemnikach przez okres nawet do jednego miesiąca. Ciastka cieszą się dużą popularnością także w obecnych czasach ze względu na swój smak i trwałość w przechowywaniu. Zwyczaj ich pieczenia nie zanika, bo mieszkańcy przekazują swoją wiedzę następnym pokoleniom. Potwierdzają to uczestniczki badań etnograficznych – mieszkanki Perkowic i okolic.
Metoda produkcji perkowickich ciastek przez maszynkę jest stosunkowo łatwa, mało pracochłonna, a większość składników dostępna w każdym gospodarstwie domowym. Wystarczy przygotować w odpowiedniej ilości mąkę, cukier puder, jajka, śmietanę, masło i smalec. W przypadku ciastek ze skwarkami należy dodatkowo stopić słoninę na skwarki, a te przepuścić przez maszynkę do mięsa. Następnie z wszystkich składników trzeba zagnieść ciasto do uzyskania gładkiej, jednolitej masy oraz – owinięte w folię spożywczą – schłodzić w lodówce przez minimum 3 godziny. Tak schłodzoną masę przepuszcza się przez maszynkę do mięsa ze specjalną nakładką. Ciasto wychodzi z maszynki w postaci wałka, który następnie jest krojony nożem na kawałki długości 7-8 cm. Ciasteczka piecze się w nagrzanym piekarniku na wysmarowanych tłuszczem blaszkach ok. 15-20 min. (do czasu aż nabiorą złoto-brązowej barwy).
Aktualnie ciastka przez maszynkę wytwarzane są przez mieszkanki Perkowic w domach, ale także w Pracowni Kulinariów Regionalnych – jako dziedzictwo kulinarne społeczności lokalnej obszaru Perkowic i okolicy. Pracownia spełnia warunki niezbędne do zapewnienia bezpieczeństwa żywności. Jest to ważne ze względu na kulinarne plany tej instytucji, które ucieszą niejednego łasucha – zamierza ona bowiem wytwarzać i prowadzić sprzedaż bezpośrednią produktów tradycyjnych, w tym ciastek przez maszynkę.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 24 stycznia 2013 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Ten niezwykły wypiek o słodkim, orzechowo-śliwkowym smaku i zapachu, znany był już 100 lat temu. To właśnie z tego czasu pochodzą najstarsze wzmianki na jego temat. Wyrób związany jest z jedną ze wsi gminy Werbkowice – z Podhorcami. Dla podkreślenia tej przynależności, kobiety z miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich nadały ciastu nazwę podhoreckie. Przymiotnik „staropolskie” pojawił się zaś dla zaznaczenia odległej metryki ciasta, którego pierwotnej nazwy nikt już z żyjących nie pamiętał.
Podhoreckie ciasto należy do jednych z najprostszych wypieków, które to od wielu pokoleń gościło w kuchni lokalnej społeczności. Składa się nań mąka, masło, żółtka i woda, które trzeba zagnieść i podzielić na dwie części. Jedną, rozwałkowaną w prostokąt, przekłada się na blachę wyłożoną pergaminem, na którą wylewa się masę z jajek, cukru pudru, mielonych orzechów i suszonych śliwek. Całość należy przykryć pozostałą częścią rozwałkowanego w prostokąt ciasta i upiec na złoty kolor. Obecnie do ciasta są dodawane także rodzynki, olejek migdałowy oraz cukier puder do posypywania, a to z kolei zmienia nieco smak, zapach i wygląd ciasta na bardziej intensywny, migdałowy i słodszy.
Przepis ten przetrwał do dziś, dzięki dbałości gospodyń z Podhorzec, które ciasto staropolskie podhoreckie przygotowują w domach z okazji świąt, ale również podają podczas uroczystości wiejskich, takich jak dożynki, odpusty parafialne czy spotkania Koła Gospodyń Wiejskich w remizo-świetlicy w Podhorcach, na przykład z okazji Dnia Kobiet.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 16 listopada 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Cydr, zwany również jabłecznikiem, produkuje się wszędzie tam, gdzie uprawiane są jabłonie, co najmniej od XVI wieku. Nic dziwnego, że jest on jedną z kulinarnych wizytówek Mikołajówki, wsi należącej do kraśnickiego zagłębia owocowego, gdzie jabłek jest pod dostatkiem.
Mówiąc o cydrze sadownika, mamy na myśli lekki napój alkoholowy o barwie jasnożółtej, słomkowej, zapachu jabłek i smaku wytrawnego, białego wina, którym jednak nie jest ze względu na niską zawartość alkoholu (od 1,2 do 8%). Cydr wytwarzany jest w wyniku fermentacji soku jabłkowego na „dzikich drożdżach”, czyli tych znajdujących się na skórce jabłek. Do produkcji wykorzystuje się te odmiany owoców, które zawierają właściwą ilość trzech kluczowych składników – tanin, kwasu jabłkowego i cukru. Najczęściej są to: Boskoop, Reneta, Antonówka, Elstar lub Elise. Mieszanka jabłek powinna zapewnić idealne proporcje między goryczą, cierpkością i słodyczą, którą odczujemy w gotowym trunku.
W Mikołajówce jabłka (ze skórką i gniazdem nasiennym) mieli się w rozdrabniaczu, a sok wyciska na prasie koszowej. Stąd sok trafia do zbiorników fermentacyjnych, a po skończonej fermentacji do kolejnych pojemników, w których leżakuje do osiągnięcia pożądanej jakości. Gotowy cydr sadownika jest dostępny w dwóch wariantach – filtrowanym i niefiltrowanym. Ten drugi rozpoznamy po osadzie na dnie butelki powstałym podczas samoistnego klarowania trunku. Jest to specjał wyjątkowy, bo i diametralnie różniący się od cydrów oferowanych przez wielkie koncerny, które są zazwyczaj mieszanką koncentratu soku jabłkowego, wody, syropu glukozowo-fruktozowego i kwasu.
Cydr sadownika to świetna alternatywa dla mocniejszych alkoholi – jest łatwy do samodzielnego wyrobu, tani, dostępny i… trudny do upijania się.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 czerwca 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
To jednolita masa powstała z przetartych buraków ćwikłowych i tartego korzenia chrzanu. Ma smak i zapach charakterystyczny dla połączenia słodkiego buraka i ostrego chrzanu, bez obcych posmaków i aromatów. Ćwikła jest niezastąpiona w jadłospisie domowym w regionie werbkowickim (pow. hrubieszowski). Trudno sobie wyobrazić świeżą domową wędlinę lub wędzoną wiejską kiełbasę bez ćwikły. Ta musi być mocna i zapach silny mieć, taki chrzanowy, gdy się zaciągniesz, aż łzy w oczach staną…” – jak mówią mieszkańcy Werbkowic.
Nawet najstarsze gospodynie w tej gminie nie pamiętają metryki pochodzenia ćwikły. Jedne nazywają ją ćwikłą, inne mówią na nią po prostu buraczki z chrzanem. Od zawsze była obecna na stołach w okresie świątecznym, zwłaszcza wielkanocnym. Wiele informacji wypływa z badań etnograficznych przeprowadzonych w okolicach Werbkowic.
– Buraki czerwone, potocznie zwane u nas buraczkami, są powszechne w uprawie w każdym wiejskim gospodarstwie – mówi Urszula Gałan z Gozdowa pod Werbkowicami. – Gospodynie sieją je w swych przydomowych ogrodach warzywnych. Przechowywane w chłodnych piwnicach, stanowią wspaniałą przystawkę na zimno do wędlin lub na gorąco.
Najczęściej podawane proporcje ćwikły to: 1 kg buraków ćwikłowych, 2 korzenie chrzanu, szczypta soli, łyżka octu lub soku z cytryny, łyżka cukru. Jak się robi ćwikłę po werbkowicku?
– Buraki muszą mieć świeży wygląd i zapach. Najlepiej nadają się te o intensywnie bordowym kolorze i okrągłym kształcie – zapewnia Jadwiga Iwon, mieszkanka Werbkowic. – Dokładnie umyte należy ugotować do miękkości, uważając jednocześnie aby nie były za miękkie. Wystudzone buraczki obieramy, ścieramy na tarce o drobnych oczkach (tak jak na placki ziemniaczane), ścieramy korzeń chrzanu, wszystko mieszamy, dodajemy sól, pieprz, ocet i cukier do smaku. Całość odstawiamy, aby „się przegryzła”. Następnie przekładamy do słoiczków, zakręcamy. Ćwikła jest najlepsza po dwóch, trzech dniach przechowywana w zimnym miejscu.
Jeśli ktoś lubi ostrzejszy smak, w czasie przyprawiania może dodać około pół łyżeczki octu. Z kolei aby go złagodzić, dodajemy do ćwikły cukier. Tradycyjną wersję ćwikły można urozmaicić, dodając do niej starte winne jabłko.
Metody sporządzania, jak również narzędzia do przygotowania ćwikły nie zmieniły się od lat. Niektóre gospodynie, aby zaoszczędzić sobie czasu oraz dla wygody używają maszynek (blenderów) elektrycznych, co nie zmienia wyglądu potrawy, nie wpływa też na jej smak. Jednak nasze babcie przestrzegają zasad wykonania ćwikły z zachowaniem najstarszych metod. Utarcie warzyw na zwykłej tarce stanowi podstawę w wykonaniu dobrej tradycyjnej ćwikły. Gwarancją specyficznego smaku i aromatu, obok takiej tradycyjnej metody produkcji, jest stosowanie w odpowiednich proporcjach tych tylko dwóch dodatków.
Ćwikła, czyli popularne buraczki z chrzanem, znana jest chyba na wszystkich polskich stołach. Podaje się ją jako dodatek do obiadów i kolacji, gdyż świetnie smakuje z różnego rodzaju wyrobami mięsnymi. Może również zastąpić surówkę podawaną do obiadu. Jemy ją na zimno, najlepiej prosto z lodówki. Pasuje wyśmienicie do białej kiełbasy, wiejskiej wędliny i jajek.
Przystawka ta korzystnie wpływa na trawienie, buraki posiadają dużo witaminy C oraz innych z grupy B, a także właściwości odtruwające organizm i bakteriobójcze. Chrzan zaś działa rozgrzewająco, sprawia, że poprawia się odporność organizmu oraz funkcjonowanie takich narządów, jak nerki i wątroba. Nasi przodkowie nie wiedzieli co to zgaga i nadkwasota, bo tłuste mięsiwa równoważyli „ćwikiełką”. Rej był zapewne znakomitym kucharzem, o czym świadczy jego przepis na ćwikłę, który ma już ponad 400 lat: „(…) Nuż ćwikiełki w piec namotawszy a dobrze przypiekszy, nadobnie ochędożyć, w talerzyki nakrajać, także w faseczkę ułożyć, chrzanikiem, co najdrobniej ukrężawszy, przetrząsnąć, bo będzie długo trwała, także koprem włoskim, trochę przetłukszy, przetrząsać, a octem pokrapiać, a solą też trochę przesalać, tedy to jest tak osobny przysmak… bo i rosołek bardzo smaczny, i sama pani ćwikła będzie barzo smaczna i barzo nadobnie pachnęła”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 20 maja 2019 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
To wyśmienity napój alkoholowy z kwiatów mlecza rozpowszechniony zwłaszcza w okolicach Dąbrowy w gminie Ludwin, gdzie wytwarza się go do dziś zgodnie z wieloletnią familijną recepturą.
A trzeba wiedzieć, że mniszek znała zarówno polska kuchnia szlachecka, jak i chłopska i że na ziemiach polskich co najmniej od średniowiecza roślina ta stosowana była w tradycyjnej medycynie ludowej przy schorzeniach wątroby i żołądka. Znano ją również jako lek na anemię, szkorbut, problemy skórne, zaburzenia krwi i depresję. Dąbrowski trunek z mniszka ma zatem także właściwości zdrowotne.
Jak wynika z opowieści mieszkańców napój ten jest mocno związany z naturalnym bogactwem okolic Ludwinowa. Uzyskuje się go z ekstraktu z kwiatów mniszka, wody, cukru, drożdży i cytryny. Jednak jego produkcja jest niezwykle pracochłonna. Czasu i cierpliwości wymaga samo zebranie kwiatów, które następnie trzeba „przewietrzyć” w przewiewnym i zaciemnionym miejscu i odpowiednio przebrać – przepis wymaga pozyskania ekstraktu z samych płatków z pominięciem główek rośliny, gdyż jeśli nie zostaną one prawidłowo oddzielone, wprowadzają charakterystyczny gorzki posmak. Potem do płatków dodaje się sparzone i pokrojone w plasterki cytryny, a całość zalewa wrzątkiem i zostawia na cztery doby. Następnie płyn i dodatkowo odciśnięte kwiaty z cytryną trafiają do gąsiora, do którego też dodaje się syrop z wody, cukru i rozpuszczonych drożdży piekarniczych. Na gąsior zakłada się rurkę fermentacyjną, a całość ustawia w ciepłym miejscu. Po zakończeniu fermentacji płyn (znad osadu) ściągany jest do drugiego gąsiora, gdzie ma się wyklarować. Trunek „nabiera klasy” po kilku miesiącach leżakowania. Dopiero wtedy można go spożywać.
Tak przygotowany napitek ma jasnożółtą barwę oraz nadzwyczajny bukiet – smakuje i pachnie delikatnie kwiatowo i cytrusowo. I dokładnie takim można się rozkoszować podczas różnych uroczystości organizowanych na terenie gminy Ludwin. Dobrą okazją jest np. kultowe Ludwińskie Święto Smaków – Tłusty Czwartek, podczas którego ten alkoholowy napój serwuje jego lokalny producent.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 maja 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Opolska nalewka to pięknie wyklarowany trunek, bez śladów osadu, o wyrazistym, porzeczkowym, a więc słodko-kwaskowatym smaku z zauważalną korzenną nutą i przyjemnym aromacie czarnej porzeczki, który szybko wypierany jest przez lekko cierpką nutę porzeczki czerwonej i agrestu. Ten bukiet smakowy sprawia, że alkohol (do 40%) jest lekko wyczuwalny. Trunek wyróżnia też intensywny, rubinowy kolor.
Organoleptyczne walory nalewki to zasługa odpowiedniego doboru składników, a tych najlepiej szukać właśnie w powiecie opolskim na Powiślu Lubelskim, gdzie od najdawniejszych czasów uprawia się wielobarwne gatunki krzewów owocowych. Dzięki sprzyjającym warunkom glebowo-klimatycznym i trosce plantatorów, zbierane tu owoce są wyjątkowo smaczne i dorodne. Bogactwo plonów od lat przekłada się na bogactwo przepisów skrupulatnie wykorzystywanych i modyfikowanych przez miejscowe gospodynie. Receptura na odpowiednie połączenie owoców porzeczki czerwonej, czarnej i agrestu jest tu przekazywana z pokolenia na pokolenie jako miejscowa tajemnica. Jak zdradzają opolscy sadownicy, cały sekret niepowtarzalnego, wykwintnego smaku i aromatu tego trunku kryje się w użyciu oprócz przejrzałych, słodkich owoców z najstarszych odmian pochodzących z małych, wiejskich sadów, także młodych listków i pędów czarnej porzeczki. Niezwykle ważne są też poszczególne etapy produkcji, a zwłaszcza proces maceracji, czyli zmiękczania składników poprzez zalanie ich wysokiej jakości spirytusem rozrobionym z wodą źródlaną w odpowiedni sposób i w odpowiednich warunkach.
Nalewkę produkuje się tu domową metodą, bez żadnych ulepszaczy, słodząc ją jedynie cukrem i miodem. Początkowo trunek dojrzewa na słońcu, które wydobywa z niego bukiet najwspanialszych aromatów i smaków, potem w słojach i gąsiorach długi czas leżakuje w chłodnych i ciemnych piwnicach (co najmniej 2-3 miesiące). Dzięki temu osiąga swój niepowtarzalny smak. Ten przysmak to niezastąpiony towarzysz podczas długich, rodzinnych wieczorów. Jest też zalecany do spożycia po wyczerpującym wysiłku fizycznym oraz w przeziębieniach.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 17 kwietnia 2013 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
To aromatyczne, marynowane przez 2-3 dni mięso, które po upieczeniu oblepia się przygotowanym wcześniej ciastem i ponownie zapieka podlewając tłuszczem. Efektownie wyglądająca potrawa najlepiej smakuje z sosami przygotowanymi na bazie sosu z pieczenia i owoców: porzeczek, borówek, żurawin, berberysu, derenia.
Dziczyzna wymaga długiego okresu dojrzewania. Skruszałe mięso bejcuje się, najczęściej używając zsiadłego mleka czy serwatki. Można też przygotować suchą zaprawę z cebuli, majeranku, jagód i jałowca. Do potraw z dziczyzny, poza tradycyjnymi przyprawami: ziarnami pieprzu, ziela angielskiego, listkiem laurowym, startą gałką muszkatołową, estragonem, czosnkiem czy cebulą, dodaje się jagody jałowca.
„Tradycyjna kuchnia polska nie byłaby tym, czym jest, bez kuchni myśliwskiej, której początki są tak stare, jak nasza państwowość. Do połowy X wieku zwierzyna łowna i dzikie ptactwo stanowiło własność powszechną, a polować na nie mógł każdy. Nie zachowały się jednak relacje kulinarne z tamtego czasu i trudno dociec, jak wyglądało codzienne i świąteczne menu. Na pewno do przyprawiania mięs używano soli i dzikich ziół, a najpopularniejszą metodą przygotowania mięsa było pieczenie na rożnie, o czym wspomina Gall Anonim. Wraz z ukształtowaniem się struktur państwa powstały urzędy łowieckie oraz system zakazów i nakazów faworyzujących możnych. To ich kucharze tworzyli podwaliny kuchni myśliwskiej, z początku prostej w swym naturalnym smaku.”
[Magazyn Historyczny Mówią Wieki – Numer Specjalny Kuchnia Staropolska, Nr 12/09 (599), Grudzień 2009]Dziczyzna w menu polskiej szlachty zajmowała zawsze miejsce szczególne i była ozdobą szlacheckich stołów. Co ciekawe, pod niebiosa wychwalano m.in. właśnie mięso z dzika, uważając je – w przeciwieństwie do zwykłej wieprzowiny – za zdrowe, delikatne i lekkostrawne. W staropolskiej kuchni było to najbardziej cenione mięsem, pod względem kulinarnego prestiżu nie ustępującym nawet wołowinie. Na jego korzyść przemawia fakt, że jest ono uważane za zdrowsze od mięsa zwierząt hodowlanych, jest bowiem chudsze.
Warto podkreślić, że dziczyznę upodobali sobie magnaci zadomowieni również na terenie dzisiejszego województwa lubelskiego (Sapiehowie, Radziwiłłowie, Zamojscy). Miało to wpływ na trendy kulturowe, w tym kunszt kulinarny rozwijany wśród miejscowej ludności. Tak było i w podlaskim Kodniu, należącym dawniej do rodu Sapiehów. Potraw kuchni myśliwskiej – pieczonego dzika w chlebie i innych rarytasów można tu dziś posmakować podczas uroczystości rodzinnych, myśliwskich, gminnych, a nawet powiatowych. Miejsca, w których współcześnie podaje się lokalne dania z dziczyzny, ciągle są rodzynkami na gastronomicznej mapie Lubelszczyzny, jednak zauważa się coraz większe zainteresowanie tą tradycyjną kuchnią myśliwską.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 18 lipca 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
To tradycyjny produkt powiatu biłgorajskiego, kuszący ciemnowiśniową barwą i słodko-kwaśnym, żurawinowym smakiem. Dżem żurawinowy biłgorajski produkowany jest z najlepszej jakości owoców żurawiny bagiennej, pozyskiwanej z podmokłych i bagnistych lasów biłgorajskich i janowskich, które są naturalnym środowiskiem występowania tego owocu. Popularność owoców żurawiny na terenie Ziemi Biłgorajskiej potwierdza utworzenie na tym terenie szlaku rowerowego nazwanego „Szlakiem Żurawinowym”, którego trasa w większości prowadzi przez Puszczę Solską położoną na Równinie Biłgorajskiej.
Do wytworzenia dżemu wykorzystywany jest tradycyjny lokalny przepis przekazywany od pokoleń (od co najmniej 60 lat). Warto zaznaczyć, że oprócz żurawiny do przygotowania dżemu wykorzystuje się jeszcze tylko jeden składnik – cukier, dzięki czemu dżem zyskuje pełnię smaku tych unikalnych owoców. Jak zatem robi się ten dżem w Biłgoraju? Zaczyna się od dokładnego umycia oraz oczyszczenia owoców żurawiny, przemielenia ich przez maszynkę elektryczną i lekkiego podgrzania w garnku na małym ogniu. Do owoców należy dodać 70% proporcji cukru i dokładnie wymieszać. Częste mieszanie masy zapobiega przypaleniu się do dna garnka. Wrzącą masę zestawia się z ognia, dodaje resztę cukru (30%) i dokładnie miesza. Gorącą masę przelewa się do przygotowanych wcześniej słoików, zakręca je i odwraca do góry dnem. Słoiki trzeba nakryć ręcznikami, by powoli uwalniały ciepło. W tym etapie cukier i naturalne pektyny powodują zgęstnienie się dżemu. Po wystygnięciu przysmak jest gotowy do spożycia.
Na przełomie lat produkcja dżemu żurawinowego uległa małym zmianom. Kiedyś do przemielenia owoców służyły ręczne maszynki, do ich utarcia używano też drewnianego tłuczka. W dzisiejszych czasach sprzęty te zostały zastąpione przez maszynki elektryczne, co w znacznym stopniu przyspiesza proces produkcyjny. Zmieniły się również proporcje składników. Kiedyś dodawano dużą ilość cukru, natomiast w teraźniejszości ogranicza się go do minimum ze względów zdrowotnych. Zmiany te nie wpłynęły jednak na jakość dżemu żurawinowego.
Biłgorajski przysmak wykorzystywany jest jako dodatek do przeróżnych potraw, głównie mięs – podobno najlepiej smakuje z dziczyzną. Sprawdza się również jako dodatek do drobiu, np. kaczki. Dżem żurawinowy wyśmienicie smakuje z naleśnikami, a także jako dodatek do chleba z masłem. Niegdyś dodawany był do klusek własnej roboty. Ze względu na swoje właściwości dżem żurawinowy jest przygotowywany do dnia dzisiejszego w wielu domach znajdujących się na terenie powiatu biłgorajskiego, a tradycja jego wytwarzania przekazywana jest kolejnym pokoleniom. Warto bowiem wiedzieć, że poza walorami smakowymi żurawina ma także wiele właściwości leczniczych. W medycynie ludowej wykorzystywana jest w leczeniu przeziębień i anginy, ze względu na dużą zawartość witaminy C. Poza tym stosowana jest do leczenia chorób nerek i pęcherza moczowego. Regularne spożywanie dużej ilości żurawiny pozwala zapobiegać powstawaniu kamieni nerkowych, a także zmniejsza ryzyko miażdżycy i chorób układu krążenia. Owoce żurawiny mają pozytywny wpływ na poziom dobrego cholesterolu HDL, co obniża ryzyko zawałów serca.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 19 stycznia 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Surowe flaki są bogate w związki wapnia i zawierają ich nawet więcej niż mięso. Flaki, po ich oczyszczeniu, obgotowaniu i pokrojeniu w cienkie paski, stanowią podstawowy wkład do zupy warzywnej z ewentualnym dodatkiem wołowiny lub wędzonki. Ważne jest, aby zostały ugotowane w zupie do miękkości. Zupa zazwyczaj podawana jest na ostro (pieprz, gałka muszkatołowa, imbir, mielona papryka). Niektórzy dodają do flaków odrobinę koncentratu pomidorowego, inni gotują flaki bez zasmażki. Popularnym dodatkiem uszlachetniającym potrawę są pulpety z dodatkiem szpiku.
O tym, że flaki są wpisane w naszą polską kulturę możemy się przekonać z wielu źródeł. Jednym z nich jest twórczość Jana Piotra Norblina de la Gourdaine’a – z pochodzenia Francuza, malarza, rysownika i grafika, który w 1774 został sprowadzony do Polski przez Czartoryskich. Jednym z jego obrazów jest „Kobieta sprzedająca flaki” pod Kolumną Zygmunta w Warszawie.
Według encyklopedii staropolskiej flaki to „ulubiona od wieków w Polsce potrawa, podawana dawniej nawet na ucztach pańskich, bez której dotąd w wielu okolicach nie może się obejść uczta weselna u ludu. Piszący to zanotował od gospodyń, sięgających jeszcze pamięcią końca XVIII wieku, że w domach szlacheckich i mieszczańskich na Mazowszu i Podlasiu jadano zawsze flaki z imbirem i „obalanką.” Obalanka była to kiszka nadziana kaszą jęczmienną, pokrajana na kawałki i ułożona wiankiem dokoła flaków na półmisku lub misie, tak nazwana może dlatego, że flaki były nią otoczone czyli obwalone. Flaki jadano przyprawiane na biało – z mąką lub na żółto – z szafranem.
Regionaliści z urzędu gminy w Piaskach, którzy zgłosili produkt do wpisu, zwracają uwagę, że historia flaków piaseckich zaczyna się w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Wtedy do Piask przybył Ryszard Sieczkarz, który w restauracji „Przystań”, a później „Rarytas” zaczął serwować flaki. Jednego dnia wydawano w restauracji nawet 600 porcji zupy. Potrawa zawsze musiała być świeżo przygotowana, gorąca i parująca. W „Rarytasie” gotowano także inne potrawy: steki, bryzole, ozorki, nereczkę, ale co by się nie zrobiło i tak każdy zamawiał flaki. Potrawa była nie tylko smaczna, ale także tania. Praktycznie każdego było na nią stać. We wspomnieniach mieszkańców gminy można odnaleźć informacje o targach końskich, na które przybywali kupcy z całej Polski. Po udanej transakcji dobijający targu szli na kieliszek wódki i miskę flaków.
Flaki serwowane w „Rarytasie” doczekały się upamiętnienia w piosence. Napisał ją znany pisarz, poeta i regionalista Lucjan Świetlicki. Stanisław Polak i Piasecka Kapela Podwórkowa wykonywali ją w 1975 roku (dane z Miejskiej Biblioteki w Piaskach):
Receptura flaków piaseckich, pomimo zachodzących w restauracji zmian, pozostała ciągle taka sama, jaka była w chwili otwarcia obiektu przez Gminną Spółdzielnię „Samopomoc Chłopską” w Piaskach w 1966 roku, łącznie z przygotowywaniem potrawy na węglowej kuchni.
Dodajmy, że flaki piaseckie stały się tak sławne, że zaczęli na nie przyjeżdżać politycy, dostojnicy kościelni oraz aktorzy. Od 2008 roku w ostatnią niedzielę czerwca w Piaskach organizowany jest „Festiwal Flaków”, podczas którego odbywają się liczne degustacje potrawy oraz konkurs na najlepsze flaki Lubelszczyzny. Co roku na imprezę przybywa kilka tysięcy osób chcących spróbować piaseckich flaków.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 16 czerwca 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To potrawa mająca korzenie w odległej historii Lubelszczyzny. Jest to połączenie kaszy gryczanej z białym serem oraz przyprawami, zawiniętej do pieczenia w liście chrzanowe, które nadają daniu charakterystycznego lekko ostrego smaku. Golasy mają kształt dużego, owalnego kotleta o długości ok. 10 cm i szerokości 5-6 cm. Z zewnątrz są przypieczone na złocisto (mają delikatnie zrumienioną skórkę), w środku – brunatno-biało. Charakteryzuje je zwarta, ale miękka konsystencja oraz sposób przygotowania – są pieczone w piecu, a podawane na ciepło z tzw. maczką z sera i śmietany.
Tradycja pieczenia golasów sięga czasów, gdy uboga społeczność wiejska wykorzystywała wszystkie surowce dostępne na tzw. przednówku. Prawdopodobne pochodzenie nazwy miejscowej własnej wywodzi się właśnie z braku na przednówku, aż do nowych zbiorów, mąki potrzebnej do wyrobu ciasta pierogowego. Stąd „goły” farsz okryty liśćmi chrzanowymi. W przekazach ustnych krążą opowieści mówiące o wypiekach golasów także po wypieku chleba w piecu chlebowym. Nawet dziś będąc w Izbicy, Stryjowie, Ostrzycy czy Tarnogórze, możemy spróbować golasa wypiekanego w piecu chlebowym, polewanego masłem i podawanego ze zsiadłym mlekiem.
Jak robić tradycyjne golasy? Najpierw trzeba obrać i ugotować ziemniaki. Następnie odcedza się je, zostawiając trochę wody, i zgniata. Do masy wsypuje się kaszę gryczaną i praży na wolnym ogniu pod przykryciem, aż kasza będzie miękka. Wówczas dodaje się ser, sól i pieprz, a wszystko miesza. Z gotowej masy należy uformować duże owalne kotlety, zawinąć w liście chrzanowe i upiec w piecu lub piekarniku na złoty kolor.
Wszystkie wymienione powyżej składniki są albo charakterystycznymi dla ziem lubelskich, albo bardzo popularnymi składnikami codziennej kuchni naszych ziem. Jednak powstanie golasów izbickich to nie tylko samo połączenie składników, ale przede wszystkim właściwy dobór proporcji surowców i ich prawidłowe doprawienie.
Golasy na terenie gminy Izbica mają bardzo długą historię. Dawniej były potrawą często przygotowywaną prawie w każdym domu. Wynikało to z tego, iż praktycznie w każdym gospodarstwie uprawiano ziemniaki i grykę oraz hodowano bydło mleczne (z mleka robiono śmietanę i ser). Golasy wytwarzane są nadal według tradycyjnego przepisu przekazywanego z pokolenia na pokolenie .
Zebrane informacje oraz wypowiedzi okolicznych mieszkańców na potrzeby badań etnograficznych, świadczą o długiej i wciąż żywej tradycji przygotowywania golasów izbickich na lubelskiej ziemi. Od wielu lat są one serwowane uczestnikom różnorodnych imprez lokalnych (np. dożynki). Potrawa ta została też doceniona przez ogólnopolskie jury i uhonorowana w 2013 roku statuetką „Perły” w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 15 maja 2018 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii „gotowe dania i potrawy”.
Ta pyszna, wegetariańska, „goła” potrawa, przypominająca kształtem i konsystencją kotlety mielone, powstaje z połączenia tytułowych składników oraz ziemniaków, cebuli i jaj. Skąd taki dobór? Wszystkie te ingrediencje były od lat powszechnie dostępne niemal w każdym gospodarstwie na Podlasiu Lubelskim. Odpowiednie ich zestawienie dało smaczne i tanie danie, które już od stu lat gości na stołach mieszkańców gminy Terespol – kiedyś na co dzień, dziś jako wyszukany pod względem walorów smakowych i zdrowotnych rarytas.
Ciekawostką jest, że w niedalekim Brześciu golasy znane były jako gryczaniki, a jeszcze w 1939 r. przyrządzali je i sprzedawali na tamtejszym targu Żydzi. Ich receptury nie były znane, ale smak nie różnił się od golasów przygotowywanych w Łobaczewie.
Stary łobaczewski zwyczaj nakazywał, by kaszę na golasy gotować w „czyhunnym” (żeliwnym) garnku, a ser biały utrzeć w makutrze. Początkowo do kaszano-serowego farszu dodawane były jedynie swojskie jajka i przyprawy (sól i pieprz). W późniejszym czasie przepis wzbogacono o starte surowe kartofle i cebulę – przysmażane razem na tłuszczu, a w sezonie letnim o natkę pietruszki i koperek. Z tak przygotowanej masy gospodynie zgrabnie formowały kotleciki i piekły je pół godziny w duchówce lub, jeśli porcja była większa, w piecu chlebowym. Dzisiejsze golasy – po dwudziestominutowym „plażowaniu” w piekarnikach elektrycznych czy gazowych – smakują równie dobrze, czy to polane śmietaną, okraszone skwarkami, czy też w towarzystwie sosu czosnkowego.
Warto podkreślić, że za sukces kotlecików z kaszy gryczanej z serem z Łobaczewa Małego odpowiada nie tylko jakość samych składników, ale przede wszystkim właściwy dobór proporcji surowców i ich prawidłowe doprawienie. W efekcie otrzymujemy produkt, któremu nie mogą się oprzeć nawet najbardziej wybredne podniebienia. Wyjątkowość łobaczewskich golasów docenili już m.in. jurorzy powiatowego konkursu „przySMAKI POGRANICZA” (2014 r.), a także ogólnopolskiego konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”, którzy przyznali im w 2015 roku prestiżowy tytuł „Perła”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 12 grudnia 2008 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Gruszkę suszoną kraśnicką uzyskuje się z bardzo starej francuskiej odmiany gruszy „Dobra Szara”, występującej w starych przydomowych sadach. Drzewa są zazwyczaj bardzo duże, zaczynają owocować późno, dopiero po 10 latach, i owocują co drugi rok, ale bardzo obficie. Są wytrzymałe na mróz i bardzo odporne na choroby. Osiągają dojrzałość na początku września. Ta odmiana najbardziej nadaje się na przetwory i do suszenia.
Nazwa gruszki suszonej kraśnickiej wywodzi się od miejscowości Kraśnik, gdzie przywożono owoce z pobliskich sadów i suszono w piecach cegielnianych, a następnie sprzedawano na miejscowych targach. Mieszkańcy Kraśnika dobrze znają metodę suszenia gruszek wykorzystywaną w tym rejonie od lat. Owoce zbierane są w momencie zupełnej dojrzałości, powinny być jędrne, twarde i zdrowe. Mniejsze suszone są w całości tradycyjną metodą w piecu chlebowym lub cegielnianym od dwóch tygodni do miesiąca. Duże owoce pokrojone na połówki blanszuje się 3-4 minuty w zakwaszonej wrzącej wodzie, następnie chłodzi w zimnej wodzie. Osączone osusza się na słońcu, a następnie suszy w piecu chlebowym lub cegielnianym. Wysuszone owoce składa się w lnianych workach i przechowuje w suchym i chłodnym miejscu lub w szczelnie zamkniętych opakowaniach, zabezpieczonych przed dostępem wilgoci. Z 10 kg świeżych owoców uzyskuje się zazwyczaj 1-2 kg suszu.
Suszone gruszki wykorzystuje się tu w okresie świątecznym na kompot wigilijny (tak zwaną polewkę), dodaje się je także do ciast. Stosowane są również do produkcji nalewek oraz znanego w tym rejonie grzańca Marcina z Urzędowa (również wpisanego na Listę Produktów Tradycyjnych). Mogą być także spożywane jako przekąska: „Tymczasem dobra grusza właściwie wysuszona powinna być tak smaczna, żeby można ją było zimą dawać np. dzieciom na drugie śniadanie i żeby ją z przyjemnością jadły” (Kazimiera Pyszkowska, „Przetwory w gospodarstwie domowym”).
Region, z którego pochodzą gruszki suszone to zagłębie sadownicze regionu i kraju. W pobliskim Józefowie nad Wisłą od wielu już lat odbywa się wojewódzkie Święto Sadów, na które organizatorzy zapraszają co roku w maju.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 23 listopada 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby warzywa i owoce.
Gruszki w przecierze śliwkowym są popularnym frykasem na wysokiej skarpie Małopolskiego Przełomu Wisły w okolicach Józefowa nad Wisłą, a także w okolicach pobliskiego Kraśnika. Tereny te stanowią bowiem sadownicze zagłębie Polski i słyną nie tylko z produkcji, ale i przetwórstwa owoców; również metodami „domowymi”. To właśnie tutejszym gospodyniom zawdzięczamy wynalezienie przepisu na gruszki w przecierze.
Gruszkowo-śliwkowe przetwory robi się nad Wisłą z owoców bardzo starych odmian: gruszy Dobra Szara oraz śliwy Węgierki Zwykłej, która posiada wspaniały aromat i barwę. Receptura na ten owocowy przysmak jest niezmienna od lat. Gruszki zrywa się, gdy są jędrne, twarde i zdrowe. Po obraniu, należy je pokroić na cztery lub sześć części, wykroić gniazda nasienne i zblanszować kilka minut we wrzącej wodzie. Na przecier potrzebujemy z kolei umytych, wypestkowanych i rozdrobnionych śliwek, które jeszcze w latach 50. XX wieku smażono w wielkich żeliwnych kotłach na paleniskach wzdłuż Wisły. Dziś smaży się je (do rozparowania) na zwykłych patelniach i przeciera przez sito lub przepuszcza przez maszynkę do mięsa. Drzewiej wstępnie przygotowane owoce zapiekano w glinianych garnkach w piecach chlebowych. Tymczasem współcześnie odcedzone gruszki układa się w słojach (niezbyt ciasno), zalewa przecierem śliwkowym i zamknięte pasteryzuje 30 min. w temperaturze 90 stopni C. Po wyjęciu z wody, słoiki należy odwrócić do góry dnem i okryć kocem.
Po obróbce termicznej gruszki zachowują swój kształt, mają miękką konsystencję, ale nie rozlatują się. Owoce te nabierają barwy przecieru – są na zewnątrz śliwkowe, z kolei w przekroju mają piękny, bursztynowo-różowy kolor. Najważniejszy jednak jest smak – lekko winny, śliwkowo-gruszkowy z nutą słodyczy, i korzenny aromat.
Walory smakowe tego rarytasu docenili już eksperci, przyznając mu w 2017 roku tytuł zwycięzcy wojewódzkiego etapu konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 5 września 2007 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Gryczak janowski jest na zewnątrz zapieczony, z kolei w przekroju widać cząstki jego składników. Kształt i wielkość jest zależna od upodobań gospodyni i od foremki, zazwyczaj bywa prostokątny. Barwa skórki ciemnozłota lub brązowa, gdy farsz nie był nakryty ciastem, natomiast gdy gryczak jest pokryty warstwą ciasta – ma paskowaną powierzchnię koloru jasnobrązowego. Powierzchnia przekroju powinna być gładka z wyraźnymi, ale nieoddzielającymi się ziarnami kaszy, barwa niejednorodna: biało-beżowo-brązowa. Konsystencja zwarta, jędrna, niedająca się ugniatać, jak np. ciasto drożdżowe, a pokrojone kawałki ciasta lekko wilgotne. Smak i zapach kaszy gryczanej z posmakiem mleka. Gryczak można spożywać na zimno lub na ciepło podsmażany na oleju lub maśle.
W Polsce jeszcze na przełomie XIX i XX wieku kasze były podstawowym pożywieniem. Stanowiły dodatek do sosów, mleka, mięsa. Zanim ziemniaki rozpowszechniły się na terenie Ziemi Janowskiej, jak i całej Polski, zastępowały je nie tylko ziarna zbóż, ale wielu traw i roślin: gryki (hreczki), prosa (jagły), tatarki, beru, orkiszu czy samopszy, płaskurki, manny wodnej i wielu innych, które rosną u nas dotąd jako zdziczałe chwasty. Już w wykazie statystycznym ludności, inwentarza i budowli włościańskich w kluczu janowskim z roku 1843 widnieje zapis, iż „pożywienie chłopów składało się z przetworów zbóż oraz jarzyn. Oprócz kasz powoli rozpowszechniał się chleb żytni (…)” (Statystyka dóbr Ordynacji Zamoyskiej, M. Różycka, Ankieta rolnicza z 1785 r., Studia z dziejów gospodarstwa wiejskiego, t. II, Wrocław 1959 r.).
Tatarka, nazywana poganką, na Rusi hreczką, na Litwie greczychą, uprawiana jest od dawna na Ziemi Janowskiej i zwana przez jej mieszkańców gryką.
Według Marcina z Urzędowa tatarka należy do roślin o skromnych wymaganiach glebowych. W janowskim siew tatarki odbywał się pod koniec kwietnia lub w maju. Jedno z przysłów określało dokładnie czas jej zbioru: „Siew na święty Marek [18 czerwca], dobry plon tatarek”. Inne porzekadło zalecało mieszkańcom Ziemi Janowskiej: „O Bożym Ciele siej tatarkę śmiele”. Uważano, że tatarce bardzo szkodzi mgła. Żniwa tatarki odbywały się za pomocą kosy (nie sierpa).
Kasza gryczana jest pożywieniem postnym, dlatego też duże jej ilości spożywano właśnie w okresie postu: od Środy Popielcowej do Wielkiej Niedzieli. Jedzono ją wtedy bez żadnych przypraw. W pozostałe dni roku kasza gryczana była spożywana z mlekiem, prażona, ze skwarkami, z sosem grzybowym, smażona. Natomiast kasza jęczmienna w okresie postu była podawana z olejem. By nie była zbyt sypka, w niektórych janowskich wsiach dodawano do niej mleko z maku ukręconego w donicy, do którego dolewano wodę.
Kaszę jaglaną gotowano albo na mleku albo na wodzie. Nie wszyscy jadali ją chętnie, gdyż utarło się powiedzenie, że po zjedzeniu tej kaszy „człowiek robi się ciężki jak pniak i do pracy mu nijak” (wstęp do wydania „Kasza w Janowskiem, Kasza dla zdrowia i urody”, Festiwal Kaszy, Janów Lubelski, październik 2006 r.).
Wzmianki historyczne podawania gryczaka na terenie Ziemi Janowskiej odnajdujemy w pozycjach Oskara Kolberga (Lubelskie, t. 16, cz. 1, PTL Wrocław, s. 44-45,46): „Od wstępnej Środy aż do Wielkiej Niedzieli Wielki Post. Jedzą też wtedy z postem: żur, kapuśniak z chlebem, kaszę hreczaną i jęczmienną. Do kaszy, by nie była zbyt sypą, dodają mleko z maku uwierconego w donicy, do którego dodawali po trosze wody (…) Hreczaną zaś kaszę jedzą bez żadnych dodatków i przypraw. (…) Winien tu także dodać pryszcz, pieczony z mąki hreczanej, wydobyty z pieca, macza on się w świeżym roztopionym maśle i póki jeszcze ciepły, pożywa”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 1 lutego 2008 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Gryczok godziszowski to złoto-brązowy, podłużny wypiek prostokątnego kształtu z kruszonką na wierzchu. Na przekroju tworzący zwartą masę z widocznymi kawałkami sera. Na spodzie znajduje się warstwa ciasta naleśnikowego, na nim warstwa kaszy z serem, a na wierzchu reszta ciasta naleśnikowego. Całość posypana jest kruszonką. Po upieczeniu w dotyku produkt jest średnio miękki, z łatwością można go przełamać. Ma smak i zapach parowanej kaszy; smak słodkawy w zależności od ilości dodanego cukru, wzbogacony kwaśnym białym serem i przyprawami.
Gmina Godziszów, a szczególnie miejscowość Godziszów, są tradycyjnie związane z uprawą gryki, produkcją kaszy i wyrobów z kaszy gryczanej. Tatarka – jak potocznie nazywa się tutaj grykę – uprawiana jest na tym terenie od niepamiętnych czasów. Możemy się domyślać, że roślina ta znalazła się w Godziszowie wraz z osadnikami tatarskimi.
Gryka jest rośliną o wielorakich zastosowaniach, m.in. jej nasiona przerabia się na kaszę i mąkę. Kwitnące rośliny są źródłem rutyny i innych cennych związków. Używa się ich również jako paszy dla bydła. Na terenie gminy Godziszów miejscowi rolnicy trudnią się przerobem gryki na kaszę w ramach prowadzonej działalności gospodarczej (zarejestrowanych jest 17 kaszarni). Kaszę otrzymuje się w kaszarniach poprzez odpowiednie działanie temperaturą i parą wodną pod ciśnieniem. W zależności od tych parametrów technologicznych w prażalniach ogniowych lub parowych otrzymuje się kaszę o pożądanej barwie, zapachu i smaku, czyli odpowiednio „paloną”. Kasza w takim procesie uzyskuje jasnobrązową lub ciemnobrązową barwę, lekko słodki smak i charakterystyczny zapach.
Kasza gryczana króluje na stołach tutejszych mieszkańców przez całe stulecia, o czym świadczą przekazywane z pokolenia na pokolenie tradycje wypiekania gryczoka. Z prowadzonych rozmów z mieszkankami Godziszowa wynika, że żadna uroczystość nie mogła się odbyć bez tego smakowitego wypieku. Gryczoki pieczone w piecu, podawane były na chrzcinach, weselach, stypach. Walory smakowe gryczoka godziszowskiego związane są z jego tradycyjnym wypiekiem w piecu chlebowym ze składników wytwarzanych we własnych gospodarstwach. Produkty, z których jest on wypiekany (kasza gryczana, mleko, masło, ser, jaja, mąka), są produktami naturalnymi niezawierającymi żadnych środków konserwujących. Tradycja ta jest warta rozpropagowania i dalszego podtrzymywania.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 17 stycznia 2006 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Grzaniec to regionalny napój alkoholowy (15-20%), posiadający tradycyjny skład i ciemnoczerwoną barwę, charakteryzujący się aromatycznym korzennym zapachem oraz winnym, słodkim smakiem. Główne składniki grzańca to: wino, owoce suszone, miód, przyprawy i rum.
Jego nazwa pochodzi od mieszkającego w Urzędowie z XVI wieku lekarza, zielarza, który w 1595 roku wydał „Herbarz Polski” najwybitniejszy ze średniowiecznych herbarzy, uważany za pierwszy podręcznik farmakognozji. Marcin z Urzędowa polecał okolicznym chłopom przyjeżdżającym na targi do Urzędowa (jako że Urzędów był wówczas miastem powiatowym) – grzany napój z wina domowego z owocami suszonymi i miodem, wzmacniany okowitą, nazwany właśnie grzańcem, bo rozgrzewał, a przez to zapobiegał przeziębieniom, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, w czasie dokuczliwych chłodów.
Grzany napój przygotowywano z domowego wina, do którego dodawano owoce z przydomowych ogrodów: porzeczki czarne, czerwone, maliny, winorośl i aronie. Owoce suszone użyte do grzańca to: śliwki, jabłka, gruszki, a te dziko rosnące – tarka i głóg. Dodawano również miód z własnych pasiek, a całość wzmacniano okowitą otrzymywaną w procesie destylacji win i innych nalewek. Jedynie przyprawy i dodatki, tj. cynamon, wanilia, goździki, imbir, gałka muszkatołowa i rum, były kupowane. Napój był podawany w naczyniach flaszowatych, amforach i beczułkach wykonywanych z gliny przez miejscowych urzędowskich garncarzy. Garnce wykonane z gliny jako naturalnego surowca utrzymywały ciepło grzanego produktu przez dłuższy czas. Również jako napój gotowy do spożycia był przechowywany w naczyniach z gliny.
„Współczesny” przepis na grzaniec odtworzono na podstawie przekazów starszych mieszkańców Urzędowa i okolic. Sam napój nazwano grzańcem Marcina, wykorzystując fakt, że polski farmaceuta, lekarz i zielarz, pochodził właśnie z Urzędowa.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 27 lipca 2017 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Herbatka księcia Sapiehy to doskonale zrównoważona smakowo i zapachowo mieszanka suszonych ziół, kwiatów, liści i owoców, które od poszczególnych składników suszu zyskują charakterystyczny odcień zbliżony do oliwkowo-brązowego i wyjątkowy ziołowy smak urozmaicony nutami kwiatowymi i owocowymi. W herbacie po bezpośrednim zaparzeniu widoczne są poszczególne jej komponenty, po odcedzeniu herbatka uzyskuje jednolitą konsystencję.
Głównymi składnikami napoju są: dziurawiec, głóg, melisa, nawłoć i rumianek. Rozdrobnione surowce zalewa się wrzątkiem i przykrywa, by związki nie ulotniły się – jest to niezmiernie wskazane zwłaszcza przy roślinach olejkowych, jak melisa czy rumianek. Zioła parzy się ok. 15 minut w naczyniach emaliowanych, szklanych lub nierdzewnych. Proporcje to zazwyczaj 1-2 łyżki ziół na 200-250 ml wrzącej wody lub – w przypadku maceracji – letniej. Jeśli chcemy wyekstrahować śluzy, to stosujemy tylko macerację na zimno. Zaparzone zioła mają trwałość od 12 do 24 godzin – przechowywane w lodówce.
Tradycja zbioru ziół i ich kulinarne wykorzystanie sięgają na terenie gminy Kodeń niepamiętnych czasów, a samo spożywanie herbat ziołowych związane jest z rodem Sapiehów, którzy interesowali się wieloma dziedzinami, od religii i prawa po ziołolecznictwo. Uprawiali różnego rodzaju zioła, z których sporządzali napary i herbaty. Książę Mikołaj Sapieha – czwarty właściciel Kodnia, zasłynął z porwania obrazu Matki Bożej z Rzymu i założenia dzisiejszego Sanktuarium Matki Bożej w Kodniu. Wokół Sanktuarium znajdują się obecnie Ogrody Zielne Matki Bożej. To hektarowy labirynt w kształcie rozwijających się płatków róży, założony w stylu włoskim przy miejscowym sanktuarium. Warto wiedzieć, że to jeden z trzech takich różanych ogrodów w Europie.
Jeden z mieszkańców Kodnia, Stanisław Pietrusik, wspomina, że w pierwszych latach po wojnie w okolicznych wsiach w mało którym domu znajdowała się normalna herbata. Do roślin, które najczęściej wykorzystywano jako napary, należały: rumianek, dziurawiec, melisa, nawłoć i głóg. Zioła te były zbierane i suszone w pęczkach, a następnie stosowane jako substytut dzisiejszej herbaty. Rośliny lecznicze zbierano na okolicznych polach, w lasach i na obrzeżach leśnych, a także hodowano w przydomowych ogródkach. Mieszkanki Kodnia często wymieniały się nasionami, kłączami roślin leczniczych oraz gotowymi mieszankami ususzonych już ziół. Dziś herbatka księcia Sapiehy cieszy się popularnością nie tylko wśród okolicznych mieszkańców, ale i pątników pielgrzymujących do Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 maja 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Owoce dzikiej róży to jeden z głównych, ale nie jedyny składnik herbatki różanej z Wandalina położonego piętnaście kilometrów na wschód od Wisły. Kompozycję uzupełniają suszone owoce i liście porzeczki czarnej oraz aronii, liście maliny, pokrzywy, mięty, a także kwiaty, owoce i liście głogu. Ingrediencje te pocięte i połączone w odpowiednich proporcjach według starej receptury nadają naparowi ciemnoczerwony kolor, aksamitną, niecałkowicie klarowną konsystencję (na wierzchu filiżanki unoszą się drobne pyłki ziół, na dno opadają owoce i zioła), a także lekko wytrawny, owocowy smak z porzeczkowym posmakiem oraz ziołowo-owocowy zapach. Warto podkreślić, że herbatka jest całkowicie naturalna, nie zawiera żadnych dodatków chemicznych ani sztucznych aromatów.
Wyjątkowość herbatki podkreśla fakt, że w powiecie opolskim używa się do jej zaparzania wyłącznie składników własnoręcznie zbieranych i suszonych zgodnie z miejscową, znaną tu od dawien dawna tradycją. Owoce zrywa się w ciepły, słoneczny dzień, liście ziół koniecznie wiosną przed rozwinięciem kwiatów, gdy nie ma rosy – rano lub wieczorem, a kwiaty głogu – na początku kwitnienia, gdy osiągają najwyższy poziom witalności. Zioła „kruszeją” w suszarniach lub tradycyjnie w pęczkach powieszonych na ciepłej drewnianej ścianie w przewiewnym i zadaszonym pomieszczeniu do momentu, aż będą się swobodnie łamać w dłoniach. Opłukane i wstępnie osuszone owoce kiedyś suszono na słońcu lub w piecach chlebowych, dziś zazwyczaj w suszarni opalanej drewnem jabłoniowym.
Zmiana procesu produkcji nie wpływa na jakość herbatki, która nie tylko znakomicie łagodzi uczucie pragnienia, ale jednocześnie posiada wiele właściwości leczniczych. Jak dawniej, tak i dziś zimą i wczesną wiosną traktuje się ją jako skuteczny lek na przeziębienie, wzmocnienie i odporność, a przez cały rok także jako antidotum na biegunkę, problemy z nerkami czy złe samopoczucie. Ażeby herbatka różana nie straciła swoich wartości, należy zalać ją przegotowaną wodą o temperaturze nie wyższej niż 80°C i pić po około 15 minutach. Owoce, po zaparzeniu najlepiej zjeść.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 6 czerwca 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Jabłczanka to pyszna zupa owocowa o jasnej barwie z widocznymi kawałkami suszonych jabłek. W smaku oprócz nich wyczuwalna jest również słodycz cukru i delikatna nuta śmietany.
Dlaczego z Fajsławic? Ponieważ uprawa jabłoni jest jedną z wieloletnich tradycji na terenie tej podlubelskiej gminy. Różnorodność odmian, termin zbioru powodowały, że jabłka były i są obecne w kuchni od lipca do późnej jesieni, a nawet zimy przy odpowiednim przechowywaniu czy wcześniejszej obróbce. Jabłko, nazywane jest królem owoców – głównie za sprawą swoich właściwości – wysokiej zawartości witamin oraz składników mineralnych ma bardzo szerokie zastosowanie. Idealnie nadaje się na dżemy, kompoty, farsz do ciast i mięs, a na terenie gminy Fajsławice jest wykorzystywane właśnie do przygotowania zupy.
Jabłczanka gotowana w letnim sezonie gasiła pragnienie osób pracujących w polu, syciła – podawana z młodymi ziemniakami. Natomiast w okresie zimowym, świątecznym, przygotowywana z suszonych jabłek, zachwycała domowników niezwykłą delikatnością i szlachetnym smakiem. Jej zaletą było i nadal jest to, że jest tania i szybka w przygotowaniu, przy czym jednocześnie bardzo smaczna. Dlatego też często gościła na stołach miejscowej ludności. Zupa ta jest nadalpopularna i gotowana szczególnie w sezonie letnim. Jest bardzo lubiana przez dzieci ze względu na swój słodki i jednocześnie orzeźwiający jabłkowy smak.
Trudno określić kiedy pierwszy raz została ugotowana, jak również trudno znaleźć spisany przepis, gdyż jest bardzo prosta w wykonaniu. Receptura na jej przygotowanie jest przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie, o czym świadczą badania etnograficzne przeprowadzone wśród mieszkańców Fajsławic. O wieloletniej tradycji przygotowania zup owocowych, w tym i jabłczanki, dowiadujemy się także ze starych książek kucharskich oraz z materiałów opublikowanych na ich podstawie.
– To się bardzo szybko robiło. Tylko najpierw trzeba było jabłka ususzyć. No a jak się już miało jabłka suszone, to się gotowało w wodzie, aż były miękkie. Potem zaprawiało się śmietaną z mąką i zupa była gotowa. Sypało się jeszcze cukier albo i nie, jak kto wolał – wspomina Marta Mazurek, blisko osiemdziesięcioletnia dziś mieszkanka Fajsławic. – Jabłczankę jadło się u nas z kartoflami albo z chlebem. Najlepsza była, jak były młode kartofle. Mama nagotowała kartofli i jabłczanki. Kartofle się pokrasiło tłuszczem i tak się jadło. No a jak nie było czasu na kartofle, to z chlebem się jadło. Ja jak była mała, to bardzo tak lubiłam jeść tę jabłczankę i teraz też jeszcze lubię.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 19 kwietnia 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Jabłka józefowskie to grupa odmian produkowanych na obszarze gminy Józefów nad Wisłą – słynnego zagłębia sadownicze Polski, którego historia sięga XIX. Ba, już na początku XX w. istniał tu największy sad w Europie! Ze względu na korzystne warunki geograficzne i glebowe oraz wyjątkowy mikroklimat w sąsiedztwie Wisły, uprawiane tu jabłka mają wyjątkowe walory smakowe i doskonały wygląd. Wyróżnia je intensywność koloru (w odcieniach zieleni, a po dojrzeniu również żółci lub czerwieni, często zmieszanych ze sobą) i zapachu, jędrność miąższu oraz wyższa kwasowość. Wszystkie charakteryzują się specyficznym, wyrazistym słodkim lub słodko-kwaśnym smakiem i aromatem – innym niż u jabłek tych samych odmian pochodzących z innych regionów, a co najważniejsze dużą zawartością cukrów prostych, witamin i błonnika. Wielkość jabłek jest różna i uzależniona od uprawianych odmian, a przede wszystkim od potrzeb rynku i klienta. A mówimy tu głównie o odmianach: Cortland (słodko-winna, lekko korzenna), Delikates (słodko-kwaśna), Golden Delicious (słodko-winna), Idared (kwaskowa), Jonagold (słodko-kwaśna i niezwykle soczysta), Ligol (słodka z korzennym posmakiem), Lobo (kwaskowa, soczysta), Reneta (średniosoczysta, lekko kwaskowata) oraz Szampion (słodka, aromatyczna).
Produkcja jabłek józefowskich to dziś domena dwóch prężnie działających grup producentów: „Józefów Sad” i Witabo”. Ich produkcja podlega tutaj ścisłej kontroli, a każdy sadownik przystępujący do ich wytwarzania zobowiązany jest do złożenia odpowiedniej deklaracji odnośnie przestrzegania ustalonych zasad, co do jakości oferowanego produktu. W jabłkach tych można zasmakować podczas organizowanego co roku w maju Święta Kwitnących Sadów w Józefowie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 31 lipca 2013 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Ze względu na wyjątkowy mikroklimat (sąsiedztwo lasów, ukształtowanie terenu) oraz ciepłe wapienne gleby, jabłka produkowane w rejonie powiatu kraśnickiego mają wyjątkowy smak, aromat oraz barwę nieosiągalną w innych rejonach kraju. Te obdarzone czerwonym rumieńcem owoce, charakteryzują się słodkim lub słodko-kwaśnym smakiem, niezwykłym aromatem oraz – co bardzo ważne – dużą zawartością cukrów prostych, witamin i błonnika. Jabłka z tego rejonu miały kiedyś i dzisiaj duże znaczenie w diecie mieszkańców. Spożywa się je w postaci świeżej i przetworzonej. Z mieszanek odmian wyciskane są doskonałe soki proste.
Jabłoń jest typową rośliną klimatu umiarkowanego. W powiecie kraśnickim dość spore sady – głównie jabłoniowe – istniały już w połowie XIX w przy folwarkach w Moniakach i Wierzbicy. Zmiany w produkcji jabłek w tym rejonie nastąpiły w sposób szczególny w latach 70. i 80. XX wieku wraz ze zmianą sposobu uprawy z tradycyjnego na intensywny i wzrostem plonów, a także wraz z pojawieniem się nowych odmian jabłoni. Wzrost areału sadów wymusił dokształcanie się sadowników – dużą rolę odegrała tu Spółdzielnia Ogrodniczo-Pszczelarska w Kraśniku i Akademia Rolnicza w Lublinie (dziś to Uniwersytet Przyrodniczy), która poprzez działania prof. Eberharda Makosza stała się ośrodkiem promującym nowoczesne formy uprawy jabłoni i ich nowe odmiany, takie jak: Jonagold, Golden Delicius, Elstar, Gloster. W 1993 r. z inicjatywy sadowników zasiadających w Radzie Nadzorczej Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej w Kraśniku – Władysława Solisa i Józefa Niewielskiego, wyodrębniono część majątku, z której powstała Spółdzielnia Ogrodnicza w Bobach. Skupia ona sadowników z rejonu kraśnickiego i jest największym przetwórcą na tym terenie. Dziś uprawia się tu jabłonie odmian tradycyjnych: Antonówka, Malinowa Oberlandzka, Oliwka żółta (Papierówka), Lobo, Grafsztynek Inflancki, Idared, Jonagold, Jonatan, Golden Delicius, Delikates, Starkrimson, Szara Reneta, Landsberska, James Grieve.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 26 stycznia 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
To przejrzysty trunek o jasnożółtej, słomkowej barwie, aromacie jabłek i wyraźnie wyczuwalnym smaku alkoholu o mocy około 50%. Surowcem wykorzystywanym do produkcji jabłkówki z Mikołajówki są dojrzałe jabłka, pochodzące od miejscowych sadowników, z których wyciśnięty sok jest poddawany fermentacji pod wpływem naturalnie występujących na nich drożdży.
Sok fermentuje w beczce w temperaturze 24-28 st. C przez ok. 15 dni, po czym podlega destylacji. Do destylatu dodaje się susz jabłkowy (1 jabłko średniej wielkości na 5 l destylatu) i poddaje leżakowaniu przez ok. 3 miesięcy.
Zebrane informacje oraz przeprowadzone badania etnograficzne świadczą o długiej i wciąż żywej tradycji przygotowywania domowych wyrobów alkoholowych w Mikołajówce. Jabłonie uprawiano tu już w XIX w. Jak pisze T. Dzikowski w „Historii miejscowości położonych w parafii Boby 1386-1983”: „Z planu dóbr Boby i kolonii Solisa Pawła w Mikołajówce (z roku 1880) wynika, że były tam ogrody warzywno-owocowe. Do roku 1939 tylko Mikołajówka, Białowoda i Wandalin posiadały większe sady, ale nie były one prowadzone racjonalnie, w sadach siano zboże, uprawiano okopowe”. Z jabłek robiono tu najpierw jabłeczniak (bardzo popularne wino, które na wsiach traktowano jako napój codzienny, podobnie jak w Anglii i Francji cydr), a następnie destylat. Na przełomie XIX i XX wieku została w Polsce uruchomiona produkcja urządzeń do gorzelni i wytwórni wódek, a przy dworach zaczęły powstawać gorzelnie, które obok młynów i olejarni przynosiły właścicielom znaczące dochody. Im dwór był zamożniejszy, tym bardziej rozbudowywano zaplecze dworskie i gospodarskie. W okresie powojennym, kiedy w Polsce zabronione było robienie win i destylatów, alkoholowe receptury przekazywano sobie w rodzinie jak sekret, a był to – i jest – stały element tradycji kulinarnych. Przepisy dotyczące robienia win owocowych i miodów pitnych znajdują się m.in. w zeszytach Stanisława Solisa, absolwenta szkoły rolniczej w Pszczelinie. Notatki te pochodzą z 1910/1911 roku.
Ciekawostki o trunkach:
Najstarsze informacje dotyczące słowa „wódka” pochodzą z 1405 r. i 1437 r. z zapisków sądowych województwa sandomierskiego, a także z akt grodzkich i ziemskich z czasów Rzeczpospolitej Polskiej, z archiwum bernardyńskiego we Lwowie.
Technologia produkcji mocnych trunków dotarła do Polski prawdopodobnie w XIII-XIV wieku, za pośrednictwem kupców arabskich lub włoskich. W XV i XVI wieku okowity, gorzałki, wódki (nazwy używane w tamtych wiekach przemiennie) były produktem spożywanym przede wszystkim w wiejskich gospodach, przez chłopów.
Szlachta i zamożne mieszczaństwo nie pijała wódek, zwanych dziś czystymi, uważając je za trunek stosowny dla warstw najuboższych. W składzie dziewiętnastowiecznych wytwórni wódek i w księgach handlowych winiarni Fukiera stale obecne były m.in. śliwowica i arak. Wiadomo, że Stefan Batory pił cynamonówkę, a wódki gatunkowe destylowane dwa lub trzy razy z różnymi dodatkami kosztowały więcej niż dobre wina. W 1680 roku w Chełmnie sztof dubelt anyżówki kosztował 60 groszy, czyli dwa razy tyle, co wino reńskie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 6 maja 2008 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Janowska nalewka miodowa ma kolor bursztynowy lub brązowy oraz nieco lepką konsystencję. W smaku wyczuwalny jest miód gryczany, ostry, lekko piekący, a w zapachu – kwiaty gryki. Zawartości alkoholu 50%. Do wyrobu nalewki miodowej używany jest miód gryczany, najbardziej ceniony produkt pszczeli powstający z nektaru drobnych, białych lub różowych kwiatów gryki. Jest to typowy ciemny miód letni.
Właściwości spożywczo-lecznicze miodu są znane od wieków. W medycynie ludowej mocna pozycja miodu przetrwała do dziś. Dzięki dużej zawartości cukrów glukozy i fruktozy jest produktem łatwo przyswajalnym przez organizm. Miód zmniejsza niekorzystne działanie alkoholu, nikotyny czy używek. Substancje zawarte w miodzie działają antybakteryjnie, mogą zatem w walce z infekcjami wspierać, a czasem nawet zastępować kurację antybiotykową. Miód znakomicie sprawdza się jako środek pielęgnacyjny. Cera odżywiona miodem staje się gładka i elastyczna. Miód działa na nią odżywczo, energetyzująco, przyśpiesza gojenie się naskórka oraz koi podrażnienia. Kleopatra, piękna królowa Egiptu, brała kąpiele w mleku i miodzie. Miód dawał siłę rzymskim atletom.
Ziemia Janowska od lat słynie z uprawy zbóż, ziemniaków i gryki. Właśnie te surowce: jęczmień i kartofle służyły do wyrobu wódki oraz spirytusu. Na tych terenach istniało wiele gorzelni. Bimber pędzili też mieszkańcy wsi janowskich. Znana była wódka przepalana miodem, tak zwany krupnik. Woda w okolicach Janowa Lubelskiego czerpana była ze studzien bądź licznie występujących tu źródeł.
Tak o tradycyjnej metodzie wyrobu janowskiej nalewki miodowej opowiada jedna z mieszkanek Janowa:
– Nalewkę miodową robiliśmy z mężem w 150-litrowym słoju (gąsiorze), który do dziś jest używany przez syna. Do jej produkcji najlepszy był miód gryczany, który był rozpuszczany w przestudzonej, ugotowanej wodzie. Wodę czerpaliśmy ze studni, a tu w Janowie ze stoków, wodę źródlaną. Jak można było dostać przyprawy korzenne, to się je rozdrabniało drewnianym wałkiem i zalewało na kilka tygodni spirytusem. Po tym czasie przecedzałam przyprawy ze spirytusem przez druślak i gazę i do czystego roztworu dodawałam roztwór wody z miodem. To gotowałam bardzo powoli kilka minut. Przestudzoną nalewkę uzupełniałam spirytusem, tyle, ile chciałam mieć procentów.
Wzmianki historyczne o hodowli pszczół i produkcji trunków w janowskiem odnajdujemy w książce Zbigniewa Jerzego Hirszy „Położenie Chłopów w kluczu janowskim” (rok wyd. 1962, s. 43, 45, 46, 65): „Innym zajęciem chłopów w kluczu janowskim była hodowla pszczół. Zajmujących się tym nazywano bartnikami. (…) Drugim monopolem (…) była produkcja trunków (…) Jedno jest pewne, że w związku z istniejącą dużą ilością karczm musiały istnieć przy nich urządzenia umożliwiające szynkowanie piwa czy alkoholu (…) stwierdza się, że na terenie każdej gromady (…) istnieje karczma. (…) Chłopi klucza janowskiego musieli również ze zboża dworskiego tłuc po ćwierci krup gryczanych lub jęczmiennych, prócz tego tłuc proso na jagł (…) Gromada kocudzka w roku 1772 żaliła się, że zboże młynkowane nad zwyczaj musieli z górą oddawać (…) Hreczkę na krupy w strych mierzą, a krupy z górą odbieraj (…)”. Oskar Kolberg („Lubelskie cz. 1”, PTL Wrocław, tom 16, s. 26, 48, 51, 52), opisując gospodarstwo, trunki i jadło w janowskiem pisze: „Wódka jest trunkiem zwyczajnym, używanym na wszelkie obchody i uroczystości familijne, jako też przydatek i zachęta przy najmie robotników (…) Do większych już przyjęć należą kluski z czarnej mąki pszennej i gryczanej, omaszczone masłem albo słoniną, kasza gryczana i jaglana, mięso ze swojego wieprzka raz na rok zabitego, a do tego wódka przepalana z miodem, tak zwany krupnik (…) Do nieobyczajności znamionującej naszych włościan potrzeba policzyć pijaństwo, szczególną wadę (…) pomysły rządców dóbr ziemskich wprowadziły nie tylko doskonałość, ale i obfitość wódki ze zboża i kartofli wyrabianej, a stąd powstała taniość (…) szynkarze ubiegają się o przyprawę trunku, aby był powabniejszym (…) W podróżach przy ciężkich robotach, koniecznie pożądają wódki, którą zazwyczaj piją z rana i wieczór po półkwaterku. W tych okolicach prawie nigdy za powszechny napój piwa nie używają, chyba tylko, przy jakich ucztach, a wtenczas, aby było koniecznie czerwone i słodkie. Powszechnym zaś ich napojem jest wódka”. O spożywaniu trunków O. Kolberg pisze również w „Przyśpiewkach z Janowa Ordynackiego” („Lubelskie cz. 2”, tom 17, s. 40, 61).
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 22 sierpnia 2006 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Kaczka czarna nadziewana to regionalne danie z okolic Olbięcina pod Kraśnikiem, posiadające tradycyjny smak, charakteryzujące się aromatycznym drobiowym zapachem mięsa pieczonego, barwą od złocistej do brązowej oraz chrupką i soczystą konsystencją. Główne składniki to oczywiście kaczka czarna, którą nadziewa się farszem z podrobów drobiowych, zmielonej cielęciny, masła, jajek, natki pietruszki i przypraw.
Do sporządzenia potrawy lokalnie używa się kaczki żywionej sposobem tradycyjnym, tj. ziemniakami i ospą, wówczas mięso jest smaczne i ma swoisty aromat. Kaczka nie może pływać w wodzie, ponieważ jej mięso nabiera wówczas zapachu tak zwanego wiatru. Należy też pamiętać, aby kaczka była świeżo ubita i nie mrożona. Po wypatroszeniu kaczkę należy zalać na kilka godzin solanką, a następnie oprószyć przyprawami oraz nadziewać uprzednio przygotowanym farszem. Piec do uzyskania złotego koloru, w międzyczasie polewać masłem.
Receptura sporządzania kaczki czarnej nadziewanej sięga ponad pół wieku wstecz, przekazana została ustnie jeszcze na początku lat pięćdziesiątych. Od tej pory przygotowywana jest w okolicach Olbięcina na wszystkie uroczystości rodzinne i spotkania towarzyskie. Produkt ten pojawiał się również na stołach tutejszych parafian w czasie przyjęć odpustowych.
Opisy mówiące o spożywaniu kaczki jako jednego z dań podawanych na obiad pojawiają się w książce M. Lemnis i H. Vitry pt. „W staropolskiej kuchni i przy polskim stole” w rozdziale poświęconym spożywaniu potraw za czasów króla Stasia. Czytamy tu m.in.: „Obiady na co dzień również były obfite i smaczne (…) Uboższa ludność nie jadała mięsa codziennie, natomiast bogaci mieszczanie raczyli się po zupie daniem mięsnym: sztuką mięsa z rosołu, zrazami, różnie przyprawionymi kiełbasami, flakami i kiszkami (…) Pieczenie, kury, kaczki i gęsi oraz desery należały u większości do dań niedzielnych i świątecznych”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 2 lutego 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii mięso świeże oraz produkty mięsne.
Kaczka grądziarska to wyśmienita pieczeń z jabłkowym farszem (Szara Reneta), o złocistej barwie, zwartej, lekko ustępującej pod dotykiem konsystencji i aromacie charakterystycznym dla pieczonego mięsa. W potrawie wyczuwalny jest także miód, użyty do marynaty, oraz majeranek, którym oprósza się zarówno farsz, jak i gotową do pieczenia, wypełnioną nadzieniem i zaszytą kaczkę. W przypadku kiedy kaczka jest chuda, obkłada się ją cienkimi plasterkami boczku lub słoniny, co zapobiega przypaleniu się pieczeni (podczas zapiekania w nagrzanym piekarniku kilkakrotnie polewa się kaczkę wytopionym tłuszczem). Potrawa smakuje zarówno na gorąco – jako danie obiadowe, jak i na zimno – jako zimna przekąska.
Nazwa potrawy nawiązuje do nazewnictwa wsi Grądy, założonej w końcu XII lub na początku XIII wieku w południowo-wschodniej części dóbr Borów, w widłach rzeki Chodelki oraz jej lewobrzeżnego dopływu. W związku z tym, że wieś należała do dość trudno dostępnych poprzez znaczne oddalenie od innych miejscowości oraz otoczenie lasami, zachowała swoje dziedzictwo kulturowe i kulinarne. Osoby napływowe wyraźnie podkreślają specyfikę wioski, która wyraża się szczególnie w przywiązaniu do tradycji.
Historia przyrządzania kaczki grądziarskiej sięga początków miejscowości. Potrawa przygotowywana tu była głównie na obiady świąteczne i uroczystości rodzinne. Przy codziennym postnym i prostym pokarmie, wyróżniała się ona wyjątkowością i odświętnością. Jej przyrządzanie nie wymagało szczególnych zabiegów, gdyż podstawowym wyposażeniem każdej kuchni był piec chlebowy, a drzewa Szarej Renety rosły w obrębie zabudowań gospodarskich. Jak podaje „Książka gospodyni wiejskiej” wydana z zasiłku Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych w 1947 r.: „Wychów kaczek jest znacznie łatwiejszy, aniżeli wychów kurcząt”, co przyczyniło się do bardzo dużego rozpowszechnienia hodowli kaczek. Do pieczenia wykorzystywano tę, zwaną „Pekińską”, która była wystarczająco tłusta, aby po pieczeniu w piecu chlebowym nie uległa wysuszeniu, co miało wpływ na jakość potrawy.
Obecnie gospodynie z Grąd chętnie prezentują swoją sztandarową potrawę przed kucharkami z innych miejscowości, m.in. na warsztatach kuchni tradycyjnej organizowanych przez Lokalna Grupę Działania „Owocowy Szlak”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Podstawą potrawy jest – jak sama nazwa wskazuje – upieczona, wyluzowana od kości kaczka, nafaszerowana mięsem kaczym i dodatkami smakowymi, w tym śliwkami i orzechami. Tradycja przygotowania potrawy wywodzi się z połączenia kultury żydowskiej z polską, a sam przepis – z okolic Zamościa. To tu, głównie w podzamojskiej miejscowości Izbica, na olbrzymich przestrzeniach łąk wypasane były kaczki. Tereny te od dawna znane były bowiem z hodowli drobiu.
Jak robi się kaczkę po zamojsku? Najpierw należy pozbawić tuszkę kości, a uzyskane z niej mięso drobno posiekać i połączyć z suszonymi rodzynkami i śliwkami, drobno krojonymi orzechami oraz ziołami. Tak przygotowanym farszem nadziewa się kaczkę i piecze, lekko polewając masłem. Specjalny film instruktażowy na ten temat przygotowała również telewizja internetowa. Upieczona kaczka (pasztet) serwowana była – i nadal jest – z małymi placuszkami z mąki, śmietany, jaj i sody. Ponieważ Lubelskie słynie z produkcji owoców, zwłaszcza miękkich, bardzo często jako dodatek do niej podaje się mus malinowy.
Kaczka po zamojsku pieczona była zwłaszcza w okresie świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Warto dodać, ze jej sława sięga daleko poza granice Zamojszczyzny, a nawet Polski. Jako ciekawostkę można podać fakt, że serwowana była nawet na stacji Polskiej Akademii Nauk w Antarktyce „Arctowski”, gdzie z braku dostępu do prawdziwej kaczki zaserwowano kurczaka przygotowanego a’la kaczka po zamojsku, o czym świadczy poniższy fragment: „Przesilenie zimowe jest znakomitą, prastarą okazją do świętowania znaną od czasów rzymskich. Kierownik rozdał okolicznościowe dyplomy wszystkim zimownikom. »Antarktyczne Saturnalia« przeminęły pod znakiem pysznego jedzenia. Na główne danie Kucharz podał pieczonego kurczaka a ‚la kaczka po zamojsku nadziewanego orzechami w rozmarynie. Na »drugie danie« Piotrek przygotował filety z piersi kurczaka w dwóch panierkach – z sezamu oraz ciasta i tatara, do tego przystawki: wędzonego łososia, śledzie, sałatkę jarzynową i okazjonalny napitek”.
Wieloletnia tradycja przygotowywania i spożywania kaczki po zamojsku oraz to, że stanowi ona pewnego rodzaju dziedzictwo kulturowe, zostało także potwierdzone badaniami etnograficznymi. O wyjątkowej wartości tego dania świadczy również przyznanie jej nagrody w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”, który odbywał się w lipcu 2012 r. w Janowcu. Kaczka triumfowała nie tylko w regionalnym etapie konkursu, ale i w finale finałów w Poznaniu, zdobywając zaszczytny, ogólnopolski tytuł „Perła 2012” dla najlepszych dań i produktów regionalnych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 31 maja 2019 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To swoistego rodzaju pieczone kopytka z nadzieniem marchewkowym – potrawa wybitnie kresowa, która w dawnych czasach gościła niemal w każdym domu w okolicach Białej Podlaskiej, a na pewno w Łobaczewie Małym, gdzie tradycja pieczenia kakorów przetrwała do dziś. Dużą zasługę mają w tym członkinie tutejszego Koła Aktywnych Kobiet, które nie tylko o kakorach mówią, ale też je robią i promują. To dzięki nim o potrawie tej zrobiło się znów głośno.
Kakory robi się z ugotowanych w mundurkach, obranych i zmielonych ziemniaków oraz mąki pszennej. Ciasto nadziewa się masą, w skład której wchodzą: ugotowana i poszatkowana marchew, pokrojona w piórka i zeszklona na lnianym oleju cebula oraz przyprawy. Pierożki pieczono niegdyś w piecu chlebowym opalanym twardym drzewem (jabłoń, grusza, dąb) lub duchówce przez około 30 minut (dziś z powodzeniem zastępuje je piekarnik). Zanim kakory trafiły na stół, musiała minąć chwila, żeby lekko stwardniały. Podawano je z sosem owocowym.
Mimo, iż kakory zalicza się je do rodzaju kopytek, to wyglądem przypominają pierogi. Mają kształt owalny, długość ok. 8 cm i barwę żółto-rumianą. Po przekrojeniu uwidacznia się charakterystyczny pomarańczowy farsz. Pierożki mają miękką konsystencję, a także słodkawy smak ziemniaków i marchewki.
Ziemniaczano-marchewkowe frykasy były w Łobaczewie daniem odświętnym. Gospodynie przygotowywały je głównie na uroczystości rodzinne (wesela, chrzciny, imieniny) czy święta (Wigilia). Zajadano się nimi także podczas imprez o charakterze lokalnym, takich jak odpusty czy dożynki.
Dziś również kakory można spotkać na imieninowych czy świątecznych stołach mieszkańców Łobaczewa, a także na licznych festynach i jarmarkach organizowanych przez lokalną społeczność. Są coraz bardziej rozpoznawalnym produktem tradycyjnym tych terenów. Specjał został dostrzeżony przez jury ogólnopolskiego konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”, otrzymując zaszczytny tytuł „Perła 2018”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 23 stycznia 2006 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
To specjał wpisany w tradycję regionu lubelskiego. Po ukiszeniu charakteryzuje się barwą kremowo-białą z żółtawym odcieniem. Ma smak kwaskowy oraz specyficzny dla kapusty kwaszonej zapach. Niedopuszczalne jest występowanie posmaków i zapachów obcych. Kapusta kwaszona ma postać podłużnych skrawków, zanurzonych w jasnoszarym soku (tzw. kwasie).
Główki kapusty powinny być twarde i zbite (liście zewnętrzne u odmian wcześniejszych mogą być jasnozielone, a u późniejszych – ciemnozielone, ale liście wewnętrzne muszą być białe). Nerwy liściowe nie powinny być grube, co umożliwia powstawanie zbitych główek i ułatwia szatkowanie. Do wytwarzania tego lokalnego specjału wykorzystuje się kapustę białą uprawianą we własnych gospodarstwach, najlepszych spośród dostępnych na rynku odmian.
Tradycja produkcji kapusty kwaszonej w powiecie kraśnickim sięga lat 60. XX w., aczkolwiek taka forma przechowalnictwa znana jest od wieków. Produkcja skupia się na terenie wsi Rzeczyca Ziemiańska, w której znaczną powierzchnię gruntów zajmują zbiorniki wodne (stawy) oraz przez którą przepływa rzeka Karasiówka. Czynniki te tworzą m.in. specyficzny mikroklimat, sprzyjający produkcji kapusty. Nie bez znaczenia jest też czysty ekologicznie teren, nieskażony przemysłem i cywilizacją wielkomiejską. Kapusta jest uprawiana na bazie nawozów organicznych. Wysiewane nasiona pochodzą z grupy odpornych na choroby, co pozwala ograniczyć stosowanie środków ochrony roślin. Gwarancją specyficznego smaku i aromatu jest metoda kwaszenia przekazywana z pokolenia na pokolenie oraz stosowane dodatki. Do produkcji nie stosuje się sztucznych konserwantów.
Kapusta kwaszona jest cennym źródłem witamin, głównie witaminy C, jak również wapnia i żelaza. Zawarty w niej kwas zapobiega procesom gnilnym i rozkładowi witamin, dzięki czemu w zimie jest ona lepszym ich źródłem niż kapusta biała przechowywana w główkach.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 lipca 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To pyszne, gęste danie z widocznymi włóknami kapusty oraz kawałkami przyrumienionej cebuli i z wyczuwalnymi ziarnami grochu. Charakterystyczny smak kapusty wzmacnia śmietana, którą przy przyrządzaniu tej potrawy stosują od lat mieszkańcy Gorzkowa i okolic. I właśnie z ich inspiracji specjał ten znalazł się na Liście Produktów Tradycyjnych.
Gorzków od wieków jest miejscowością typowo rolniczą. Od lat popularna jest tutaj uprawa grochu, który często gości na stołach mieszkańców pod różnymi postaciami. Jedną z bardziej popularnych potraw, do których dodaje się tu groch jest opisywany tu kapuściany specjał. W kuchni chłopskiej o grochu powiadano, że to gospodarz, tak jak o kapuście mówiono – gospodyni.
Przyrządzanie kapusty z grochem i śmietaną ma w Gorzkowie wieloletnią tradycję. A warto wspomnieć, że podaje się ją tu zarówno na co dzień, jak i święta, zwłaszcza w Wigilię. Trudno określić, kiedy po raz pierwszy danie to zostało przygotowane, jak również trudno odnaleźć zapiski, w których byłby ten przepis. Prostota przygotowania sprawiła, że receptura na kapustę z grochem była i jest przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie. Potrawa jest wytwarzana w ten sam tradycyjny sposób i niezmiennie z tych samych składników od bardzo dawna. Wpływa na to przede wszystkim fakt, że kapustę i groch już od dawna uprawiano w przydomowych ogródkach, więc były to produkty łatwo dostępne dla każdego. Poza tym kapusta jest też łatwa w przechowywaniu, świeża w główkach oraz kiszona, co dodatkowo wpłynęło na jej popularność. Hodowla bydła w prawie każdym gospodarstwie umożliwiała gospodyniom wytwarzanie produktów mlecznych, w tym śmietany. Ta wiejska, o wyjątkowych walorach smakowych, nadawała potrawom specyficzny posmak. Była to więc i nadal jest potrawa tania, a jednocześnie – ze względu na dodatek grochu – syta. Dodanie grzybów czy mięsa przez niektóre gospodynie podkreślał wyjątkowy smak tej potrawy.
Co trzeba zrobić, by uzyskać potrawę dokładnie taką, jak w gorzkowskich kuchniach? Warto poświęcić na to trochę czasu. Kapustę białą należy poszatkować, zalać małą ilością wody, zagotować, dodać liść laurowy, posolić i gotować do miękkości. Groch namoczyć na noc i również ugotować, odcedzić, a następnie rozdrobnić na gładką masę przy pomocy wałka, dodać do kapusty. Do garnka powinna też trafić obrana, pokrojona w kostkę i uduszona na maśle cebula oraz jasna zasmażka zrobiona z masła i mąki. Na koniec kapustę zalewa się śmietaną, chwilę gotuje oraz doprawia do smaku solą, pieprzem i cukrem. Gotowe!
Czemu do dziś dania z kapusty tak bardzo nam smakują? Wszystko przez tradycję. Kapusta jest bowiem bodaj najpopularniejszym w Polsce warzywem, nieodzownym zwłaszcza w kuchni włościańskiej, o bardzo starych tradycjach zarówno uprawy, jak i konsumpcji. Powiadano: kiedy tylko jest groch w chałupie i kapusta w kłodzie (beczce), to bieda nie dobodzie, boć kapusta to nasza gospodyni, a groch to gospodarz (B. Ogrodowska, Tradycje polskiego stołu, Warszawa 2010, s. 102). I choć do Polski kapusta przywędrowała dopiero w XV wieku dzięki królowej Bonie, to od tego czasu stale już gościła na stołach chłopskich i dworskich. Jej niezwykłe lecznicze właściwości wykorzystywali już Rzymianie w I wieku n.e., którzy uważali ją za panaceum na wszystkie choroby. Rzymski lekarz Markus Katon wymienia w swoich traktatach, w których entuzjastycznie wyraża się o właściwościach zdrowotnych i leczniczych kapusty, całą listę chorób, które wyleczyć można przy jej pomocy. Jeśli kapusta mu nie pomoże, należy go zabić…. – tak ongiś podobno wyrokowano w Rzymie (J. Schulz, E. Überhuber, Leki z bożej apteki, Warszawa 1987, s. 192). Jako ciekawostkę, bardzo przydatną zresztą, można dodać, że najsmaczniejsza jest kapusta, której główki są twarde i ciężkie, ponieważ jej liście są delikatne i soczyste. Głowy o grubych liściach i grubym unerwieniu są gorzkie, gdyż zawierają dużą ilość piekących olejków.
Co wiemy o grochu, drugim ważnym składniku potrawy? Między innymi to, że jest najstarszą rośliną uprawianą na kuli ziemskiej przez człowieka, niezwykle cenną i pożywną, znaną już w epoce kamienia i brązu. Jego ojczyzną jest Azja Mniejsza. Uprawiany był już w czasach starożytnych w Grecji, Rzymie, Egipcie. Nasiona grochu znaleziono w Europie w osadach z epoki kamiennej na Węgrzech oraz z epoki brązu – w Szwajcarii i we Francji. W Polsce groch znany od bardzo dawna i jest podstawą wielu tradycyjnych polskich potraw. Groch gotowano na gęsto i jadano (głównie na wsi) razem z innymi warzywami, najczęściej z kapustą, ziemniakami lub marchwią. Groch z kapustą: kwaśno, słono i tłusto – mawiano o tej gospodarskiej potrawie. W wielu regionach Polski na wieczerzę wigilijną jadano groch z kapustą czy groch ze śliwkami suszonymi. W przeszłości, zwłaszcza na wschodnich rubieżach Polski, groch i bób uważane były za jadło żałobne, jadane podczas obiat zadusznych. Tym tłumaczyć można tak powszechną obecność grochu w jadłospisach wigilijnych (B. Ogrodowska, Tradycje polskiego stołu, Warszawa 2010, s. 121).
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 6 lutego 2012 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty rybołówstwa.
Główne składniki wyrobu to ryby i grzyby, będące jednymi z pierwszych darów natury, które gościły na stołach naszych przodków. Działo się to głównie za sprawą ich ogólnej dostępności.
Specjał pochodzi z Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Polesie jest tą egzotyczną krainą na Kresach, która od dawna wywołuje dreszcz emocji wśród turystów. Walory przyrodnicze i krajobrazowe, nizinnego i równinnego regionu, zawarte są w znanej, nostalgicznej pieśni „Polesia czar”, a także w popularnym określeniu: laski, piaski i karaski. Skąd taka nazwa? Na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim rozległe lasy zajmowały niegdyś znacznie większy obszar niż dzisiaj. Dostarczały w wielkiej obfitości wszelkich grzybów, zaś prawie każde niezmeliorowane jeszcze obniżenie terenu stanowiło bagienko, w którym roiło się od różnych ryb.
– W rodzinie mojego męża potrawa ta funkcjonuje już trzecie pokolenie – mówi podczas badania etnograficznego jedna z mieszkanek Zabrodzia koło Urszulina. – Potrawy z ryb były bardzo popularne wtedy u nas, bo było łatwo o jej składniki. O podobnym przepisie czytałam kilka lat temu w kalendarzu ściennym. Potrawa nazywała się karaś albo karp po polesku.
Sposób przygotowania i podania karasi zależy od ich wielkości. Te większe kroimy na 2-3-centymetrowe dzwonka, brzegi spinamy np. wykałaczką tak, by powstała rybka, i smażymy na oleju. Mniejsze patroszymy i pozostawiamy w całości. Jedne i drugie faszerujemy cebulą smażoną z grzybami i zapiekamy. Podajemy z chlebem lub smażonymi ziemniakami. Dawniej przyrządzano karasie z grzybami na wieczerzę wigilijną, obecnie przygotowywane są również na co dzień.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 19 kwietnia 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pierwowzorem barszczu była „zupa kwas”, tradycyjna potrawa na bazie kwasu z kapusty kwaszonej. W okresie postu zaprawiano ją tylko mąką, czasami śmietaną. Zupę kwas zwykle gotowało się podczas przyrządzania bigosu, z którego odlewało się nadmiar soku. To właśnie on był podstawą dania. Dziś mówiąc o karczmiskim barszczu, mamy na myśli lekko zawiesistą, zabieloną śmietaną zupę na bazie wywaru z żeberek wieprzowych oraz zakwasu z kiszonej kapusty – do barszczu trafia nie sok, a odciśnięta i, jeśli trzeba, przepłukana kapusta. I to właśnie ten składnik jest w największym stopniu odpowiedzialny za aromat, specyficzny smak i jakość tej staropolskiej potrawy. Nie powinno więc dziwić, że w Karczmiskach tak dużą wagę przykłada się do tradycyjnego sposobu uprawy kapusty i przekazywanego z pokolenia na pokolenie procesu jej kwaszenia. Gotowa zupa ma kwaskowaty smak i charakterystyczny bukiet zapachowy, który nadaje jej również dodatek chrzanu. Najlepiej smakuje z jajkiem ugotowanym na twardo, kiełbasą z ziemniakami lub chlebem.
Jak sama nazwa wskazuje, to pyszne danie jest historycznie związane z miejscowością Karczmiska, leżącą w typowo rolniczym regionie, gdzie od lat uprawia się znaczne ilości owoców miękkich, buraków i kapusty. Ze względu na brak uciążliwego przemysłu, nieskażone środowisko i niski poziom chemizacji rolnictwa produkty te posiadają walory zdrowej żywności, stanowiąc znakomity surowiec wielu regionalnych potraw. Wiedzą o tym panie z miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich, propagatorki tradycyjnego barszczu białego, który jest w tym rejonie znany i bardzo popularny. Potrawa serwowana bywa przy różnych okazjach, szczególnie podczas imprez kulinarnych, festynów czy kiermaszów na całym obszarze Lokalnej Grupy Działania „Owocowy Szlak”, gdzie zdobywa uznanie za wyjątkowe walory smakowe.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 6 lutego 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pierogi z bobrem, czyli bobem, od wielu pokoleń są sztandarową potrawą wsi Karczmiska w województwie lubelskim. Mają tradycyjny kształt półokręgu z charakterystycznym, pofałdowanym „grzebieniem” powstałym w wyniku zlepiania ciasta. To potrawa tania, ale dosyć pracochłonna. Pomimo czasu, który trzeba poświęcić na przyrządzenie, danie jest obecne w domach, na spotkaniach towarzyskich, festynach i imprezach promujących tradycję ludową. „Bober w Karczmiskach jest jak »zaraza«. Nikt nie może się oprzeć temu przysmakowi” – twierdzi przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich w Karczmiskach. Pierogi z bobrem często są wyróżniane za wyjątkowe walory smakowe i tradycję kulinarną na konkursach produktów tradycyjnych.
Pierogi znane są w Polsce prawdopodobnie już od XIII w. Sprowadzone zostały przypuszczalnie z Dalekiego Wschodu poprzez Ruś. Podobno biskup Jacek Odrowąż zachwycił się ich smakiem podczas bytności w Kijowie i dzięki niemu zagościły w Polsce. Słowo „pierogi” pojawia się w drugiej połowie XVII w. W XIV-XVIII w. ma często formę „pirogi”, zaś w XV w. notuje się nazwy osobowe pochodzące od pieroga. Według Bańkowskiego słowo to i jemu podobne w innych językach słowiańskich jest zapożyczeniem z dialektów uralskich. Inna hipoteza wskazuje na rosyjskie słowo „pir” – „święto”, „uroczystość” i starocerkiewno-słowiańskie „piru”.
Tradycja przyrządzania tej potrawy w Karczmiskach sięga kilku pokoleń. Prawdopodobnie ok. XIX w. chłopi, których podstawowym składnikiem pożywienia stały się ziemniaki, do bruzd po kartoflach wrzucali nasiona bobu, aby lepiej wykorzystać uprawianą ziemię. Od niepamiętnych czasów we wsi na bób mówiono bober. Ze względu na dużą liczbę potraw z niego przyrządzanych mieszkańców Karczmisk zwano w okolicy Bobrami. Karczmiacy są dumni ze swojej odrębności kulinarnej oraz z określenia „Bober”, które przysługuje tylko rodowitym mieszkańcom i osobom napływowym szczególnie zasłużonym dla miejscowej społeczności. Mieszkańcy Karczmisk dla uhonorowania rośliny, z którą splotła ich historia, w 1994 roku nadali klubowi sportowemu nazwę „Bobry”.
Jak przyrządza się pierogi z bobrem? Jak sama nazwa wskazuje potrzebny do tego jest bób, a także: gotowane ziemniaki, smażona cebula (do farszu) oraz mąka, ciepła woda, sól i odrobina oleju (do ciasta). Z tych ostatnich składników należy zagnieść ciasto pierogowe które powinno być dobrze napowietrzone i miękkie, następnie je poporcjować, rozwałkować na cienkie placki i wykrawać szklanką okręgi. Ugotowany i ostudzony bober trzeba zemleć na maszynce, a do masy dodać trochę ugotowanych zmielonych ziemniaków oraz smażonej cebuli. Całość wymieszać. Tak przygotowanym farszem napełniać krążki ciasta, formować pierogi i gotować. Potrawa najlepiej smakuje okraszona tłuszczem ze skwarkami.
Karczmiskie pierogi z bobru są obecnie dostępne w miejscowej restauracji, gdzie cieszą się dużym zainteresowaniem zarówno wśród mieszkańców, jak i odwiedzających chcących się choć na chwilę zatopić w odmienność miejscowości. „Każdy kto będzie przejeżdżał przez Karczmiska koniecznie musi zajrzeć do lokalnej restauracji, aby przekonać się jak smakują. Pierogi z bobu są tu serwowane przez cały rok” – zachęcają członkinie Koła Gospodyń Wiejskich w Karczmiskach, które zgłosiły produkt na LPT.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 lipca 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To apetyczne danie podawane jest w formie połówki filetu w kształcie prostokąta o wymiarach ok. 15 cm długości i 10 cm szerokości, z jednej strony pokrytego skórą. Obsmażony filet ma bursztynową barwę na zewnątrz, a szaro-kremową w przekroju. Jest soczysty, a jednocześnie kruchy. W smaku wyraźnie wyczuwa się nutę cebuli i kwaśnej śmietany.
Dlaczego po poniatowsku? Ponieważ to właśnie w okolicach Poniatowej i Opola Lubelskiego, ze względu na licznie występujące tu stawy, zrodziła się tradycja hodowli tej ryby. Karp był stałym elementem codziennej kuchni żydowskiej, tak popularnej na tych terenach. Żydzi stanowili bowiem w XIX wieku oraz na początku wieku XX (przed wybuchem II wojny światowej) połowę zamieszkującej tu ludności. Dzięki wielowiekowej wspólnej historii, karp stopniowo pojawiał się w kuchni lokalnej społeczności.
„My mieszkaliśmy koło młyna, kiedyś przy młynach hodowano ryby, więc co jakiś czas robiliśmy karpia na co dzień z cebulą, świątecznie ze śmietaną” – mówiła w wywiadzie etnograficznym jedna z mieszkanek okolic Poniatowej. Karpia ze względu na specyficzny mulisty posmak przygotowywano z powszechnie uprawianą na tym obszarze cebulą, a sos często wzbogacano dodatkiem śmietany. W tej formie potrawa jest podawana w domach obecnie. W latach pięćdziesiątych karp wszedł powszechnie na polskie stoły wigilijne, a z czasem wplótł się nierozerwalnie w świąteczną tradycję kulinarną.
Jak robi się to danie? Najpierw należy wyfiletować, umyć oraz obsuszyć świeżego karpia. Lekko opanierowane w mące pszennej filety smaży się na patelni w niewielkiej ilości oleju na złoty kolor, a następnie – na tym samym tłuszczu – szkli pokrojoną w piórka cebulę i pokrojony lub wyciśnięty ząbek czosnku. Do smażonej cebuli należy dodać masło i łyżeczkę mąki oraz wymieszać do momentu, aż wszystko połączy się w jednolity, gładki sos. Całość podlewa się bulionem, doprawia kwaśną śmietaną i przyprawami. Do tak przygotowanego sosu dodaje się karpia i dusi kilka minut.
Karp z cebulą w śmietanie, będąc najpopularniejszym daniem rybnym serwowanym w okolicach Poniatowej, podawany jest współcześnie jako danie obiadowe z pieczonymi ziemniakami oraz jako zimna przekąska z pieczywem. Dodajmy, że mieszkańcy Poniatowej mają łatwy dostęp do świeżego karpia doskonałej jakości, gdyż zaledwie o kilka kilometrów od miasta oddalone jest gospodarstwo rybackie podtrzymujące wieloletnią tradycję hodowli tych ryb. Karp w śmietanie jest m.in. stałą pozycją menu umiejscowionej w centrum Poniatowej restauracji.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 28 lutego 2006 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Kaszanka „nadwieprzanka” jest znanym wyrobem w gminie Baranów. Jest to kiszka krwista z kaszą gryczaną, parzona, w skład której wchodzą maski i mięsa z głów wieprzowych, surowców podrobowych, skórek wieprzowych i tłuszczu wieprzowego oraz kaszy gryczanej i krwi spożywczej.
Kiszka krwista z kaszą gryczaną jest na przekroju ziarnista z widocznymi jaśniejszymi punktami kaszy oraz tłuszczu, pozostała masa ma kolor szaro-brązowy lub brązowy. Konsystencja jest krucha, ale plastry nie powinny się rozpadać, smak i zapach jest charakterystyczny dla wędliny podrobowej parzonej z dodatkiem krwi i kaszy gryczanej. Kaszanka jest umiarkowanie słona z wyczuwalnymi aromatycznymi przyprawami.
Surowce wykorzystywane do produkcji kaszanki „nadwieprzanki” są specjalnie selekcjonowane poprzez wcześniejszą kontraktację u indywidualnych rolników z terenu gminy Baranów; pochodzą one wyłącznie z młodych tuczników w wieku do sześciu miesięcy i wadze nieprzekraczającej 100 kg. Woda używana do produkcji kaszanki jest naturalnie czysta, czerpana z pokładów czwartorzędowych.
„Nadwieprzanka” produkowana jest od 1968 roku na podstawie receptury własnej opracowanej przez kierownictwo i załogę masarni Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Jej nazwa funkcjonuje od roku 1971; przyjęła się ona w lokalnym żargonie, mając za odniesienie restaurację „Nadwieprzanka” w Baranowie, gdzie była serwowana jako główna przekąska. Kaszanka ta ma niepowtarzalny smak, cieszy się ogromnym uznaniem lokalnej klienteli, a także przyjeżdżających gości.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 10 lipca 2012 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Do produkcji tego smakołyku wykorzystuje się m.in. podroby wieprzowe i kaszę gryczaną, tak charakterystyczną dla Lubelszczyzny, a nadziewa w naturalne jelita. Wyrób nie zawiera konserwantów i wytwarzany jest zgodnie ze starymi metodami. Najpierw dobiera się, waży i gotuje surowce podstawowe oraz parzy kaszę. W następnych etapach składniki są rozdrabniane, łączone i przyprawiane. Po napełnieniu osłonek kaszankę parzy się w temperaturze dochodzącej w rdzeniu do 74 stopni Celsjusza, a później zapieka.
Dziś kaszankę pieczoną z Dobrosławowa oferują m.in. zlokalizowane w tej miejscowości zakłady mięsne, które zgłosiły produkt na Listę. Przed ich powstaniem, a potem rozbudową była ona mielona i mieszana ręcznie, jelita także czyszczono w ten sposób. Świeżą posiekaną cebulę i czosnek zastąpiono ich odpowiednikami naturalnie suszonymi w płatkach. Wraz z rosnącym zainteresowaniem klientów, zakład wprowadził do produkcji wyspecjalizowane maszyny masarskie pozwalające w krótkim czasie wyprodukować znaczną ilość wyrobu, który jednocześnie nie odbiega od pierwotnych walorów smakowych i zewnętrznych.
Tak wytwarzany specjał ma smak charakterystyczny dla wędlin podrobowych, umiarkowanie słony z wyraźnie wyczuwalnym pieprzem czarnym i ziołowym. Kaszanka pieczona najlepiej smakuje na zimno lub pokrojona w plastry i podana na gorąco z podsmażoną cebulą, o czym zaświadczają sami mieszkańcy Dobrosławowa. Doskonale nadaje się również na grilla.
Warto zaznaczyć, że choć kaszanka nie posiada zbyt wytwornej nazwy, to jednak już w staropolskiej tradycji gościła nie tylko na chłopskich stołach, lecz była także przysmakiem na królewskich i szlacheckich salonach, o czym świadczą „Pan Tadeusz”, „Wesele” i w wiele innych dzieł literatury polskiej.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 19 czerwca 2017 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
Kefir nadwiślański charakteryzuje się kremową konsystencją i lekko kwaśnym smakiem. Posiada wyraźnie orzeźwiający, wytrawny smak, przez co gasi pragnienie. Stanowi doskonałe źródło wapnia, witamin B2, B12, D, biotyny. Dzięki dużej zawartości enzymów oraz bakterii probiotycznych wspomaga procesy trawienne. Produkt z Opola Lubelskiego ma 1,5% tłuszczu i jest niskokaloryczny – 100 gramów zawiera jedynie 50 kalorii.
W Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Opolu Lubelskim kefir nadwiślański produkowany jest od ponad 50 lat. Jego nazwa powstała w nawiązaniu do regionu nadwiślańskiego, a surowiec – mleko krowie – pochodzi z gospodarstw położonych w pasie Kazimierz Dolny – Sandomierz. Są to czyste ekologicznie tereny Lubelszczyzny, na których nie znajdziemy wielkiego przemysłu czy dróg szybkiego ruchu.
Kefir jest tu produkowany według tradycyjnej technologii metodą termostatową, dzięki czemu posiada konsystencję gęstego skrzepu. Ukwaszany jest przy pomocy żywych kultur bakterii. Sama produkcja odbywa się w formie naturalnej, bez dodatków smakowych. Receptura, według której wytwarzany jest kefir, była opracowywana przez pokolenia spółdzielczych technologów, a źródłem z którego czerpali była wiedza i doświadczenie mieszkańców tego regionu. Kefir otrzymuje się z mleka pasteryzowanego, poddanego fermentacji kwasowo-alkoholowej, przy użyciu tzw. ziaren kefirowych (bakterie kwasu mlekowego i drożdże kefirowe – szczepionka). Obok fermentacji mlekowej przebiega również fermentacja powodująca wytwarzanie gazu – dwutlenku węgla, dzięki czemu otrzymany produkt ma przyjemny orzeźwiający smak. Na przestrzeni lat Spółdzielnia modernizowała i unowocześniała linię do nalewania kefiru. Zmianie ulegały opakowania i etykiety. Niezmieniona od lat została technologia produkcji.
Mieszkańcy powiatu opolskiego od lat identyfikują się z produktami Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej i wykorzystują je w swojej kuchni. Kefir nadwiślański jest dostępny w sklepach spożywczych na terenie województwa lubelskiego. Spółdzielnia ma również odbiorców z innych regionów, np. podkarpackiego, świętokrzyskiego, mazowieckiego i dolnośląskiego. W kefirze z Opola Lubelskiego gustują nie tylko indywidualni konsumenci, ale i eksperci kulinarni – w lipcu 2016 roku otrzymał on pierwszą nagrodę w konkursie na najlepszy produkt lokalny pochodzenia zwierzęcego podczas IV Święta Produktu Lokalnego w Opolu Lubelskim.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 20 maja 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
To cienka (o ok. 3-centymetrowej średnicy) kiełbasa, wędzona w naturalnej osłonce wieprzowej w pętach nawiniętych na kiju bez przekręcania. Ma lekko pomarszczoną skórkę, barwę od jasno- do średnio brązowej, a w przekroju lekko różową. Wędzonka ta charakteryzuje się zwartą, kruchą, lekko wilgotną konsystencją, delikatnie wyczuwalnym posmakiem czosnku i tradycyjnym aromatem „wiejskiej” wędzonej kiełbasy z okolic Nałęczowa. Nie zawiera środków konserwujących z wyjątkiem peklosoli (czyli soli kuchennej ze standardowymi dodatkami). W skład kiełbasy bronickiej wchodzi mięso wieprzowe z szynki (ok. 40% składu), łopatki (ok. 35%) oraz dodatek boczku i podgardla (ok. 25%).
Współczesna receptura wyrobu swojskiej kiełbasy bronickiej powstała z połączenia doświadczenia kilku pokoleń Bronic i okolic. Nazwa pochodzi właśnie od miejscowości Bronice, położonej w gminie Nałęczów, powiecie puławskim. Przy jej produkcji w rodzinnych gospodarstwach rolnych stosowane są miejscowe, tradycyjne receptury przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Przepis na kiełbasę bronicką nie jest zbyt skomplikowany. Do wyrobu tej wędzonki należy przygotować różne gatunki mięsa wieprzowego. Jak to robiono drzewiej? Po uboju mięso trzeba było dobrze wystudzić, więc ćwiartki kładło się w zimnej komorze, aby „zadębiały”. Następnego dnia po uboju przystępowano do rozbioru na elementy i dzielono mięsa na gotowanie, na wędzenie itd. Mięsa na kiełbasę trzeba było pokroić i natrzeć solą wymieszana z saletrą, następnie trzymać je w piwnicy około 3-5 dni i dopiero później zmielić i wymieszać. Łopatkę trzeba było zmielić – najlepiej dwukrotnie – na maszynce do mięsa o drobnych oczkach, mięso tłuste wystarczyło zmielić raz na drobnych oczkach, a mięso najlepszego gatunku na siatce o dużych oczkach, aby nadała wygląd i konsystencję wyrobom. Po bardzo dokładnym wymieszaniu zmielonego mięsa z łopatki z przyprawami (zmielony pieprz i drobniutko posiekany czosnek), mieszało się go z pozostałymi rodzajami mięs, jeszcze raz dobrze się wyrabiało, by później „napchnąć” w cienkie jelita wieprzowe przy pomocy maszynki do mięsa i szprycy (specjalny lejek do napychania kiełbas). Gotową, białą kiełbasę nawijało się na kij i pozostawiano na ok. 2-3 godziny, aż się uformuje. Później wędziło się ją w domowych wędzarkach za pomocą polan dębowych, olchowych lub z drzew owocowych przez 5-6 godzin. Właściwie wędzenia też miały swoje etapy – obsuszanie, wędzenie, pieczenie. Nikt nie mógł się oprzeć panującemu wszędzie zapachowi wędzonki. Kiełbasy polewało się wodą, aby użyty tłuszcz pozostał na swoim miejscu i odwieszało na kiju do zimnej piwnicy, aby dostudziła się powietrzem. Tak przyrządzana kiełbasa bronicka najlepiej smakowała – i smakuje do dziś – z chlebem i z chrzanem lub ćwikłą domowej roboty.
Starzy mieszkańcy Bronic wspominają, że kiedyś w każdym gospodarstwie trzymano po 2-3 świnie, z których produkowano kiełbasy i inne wyroby masarskie. Świniobicie odbywało się kilka razy w roku: na Wielkanoc i Boże Narodzenie, na małe przyjęcia rodzinne, komunie, chrzciny, nie mogło się bez niej odbyć żadne wesele. Wiejska kiełbasa często gościła też na stołach podczas uroczystych spotkaniach kół gospodyń wiejskich oraz ochotniczych straży pożarnych, zarówno w Bronicach, jak i w sąsiednich miejscowościach. Do pomocy przy wyrobie wędlin przychodzili sąsiedzi i rodzina. Trzeba było zrobić ich tyle, aby starczyło na kilkudniowe wesele i dla gości „na odchodne”. Po te mięsne rarytasy często przyjeżdżali „miastowi” członkowie rodzin – zamawiali ją dla siebie i swoich znajomych.
Co się zmieniło? W procesie technologicznym prace ręczne zastąpiono urządzeniami – ręczne maszynki do mięsa zastąpiono elektrycznymi, a do nadziewania coraz częściej używa się małych ręcznych nadziewarek. Zmieniły się też naczynia wykorzystywane do peklowania. Dziś nikt nie wykorzystuje kamiennych garnków, które są częściej dekoracją kuchni, a nie naczyniem użytkowym. Mało kto już wie, jak wyglądają emaliowane wanienki. Wszystkie te naczynia zastąpiły specjalne pojemniki do mięsa. Bardzo rzadko używa się saletry, którą zastępuje się solą peklową. Smak kiełbasy bronickiej pozostał jednak ten sam, a rarytas ten na stałe zagościł na stołach mieszkańców Bronic i sąsiednich miejscowości. Współcześnie wytwarzana kiełbasa bronicka, jak niegdyś, jest niezastąpiona na weselach, na „wiejskich stołach”, które nieustannie cieszą się ogromnym powodzeniem. Jest też prezentowana i degustowana na lokalnych festynach i imprezach.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 20 maja 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
To średnio rozdrobniona, cienka kiełbasa, z widocznymi drobnymi oczkami. W konsystencji zwięzła i elastyczna. Receptura kiełbasy królewskiej opiera się na wysokiej jakości surowcu. Do jej produkcji używane jest peklowane mięso wieprzowe kl. I z szynki i biodrówki (35% składu), mięso wieprzowe peklowane kl. II pochodzące z obróbki szynki i łopatki (55%) oraz mięso wołowe z udźca i łopatki (10%). Surowiec wieprzowy pochodzi z dobrze umięśnionych młodych świń hodowanych na obszarze Doliny Zielawy, a więc gmin: Wisznice, Podedwórze, Sosnówka. Są to tereny nieskażone produkcją przemysłową. Uprawa zbóż niezbędnych do produkcji pasz jest prowadzona w ekologicznych warunkach, co sprzyja hodowli świń o wysokich walorach zdrowotnych i smakowych. Surowiec wołowy kupowany jest z ubojni bydła hodowanego również w warunkach naturalnych.
Przepisy na kiełbasę wyrabianą tak, jak w Wisznicach, występują w starych książkach kucharskich, a także w domowych kulinarnych archiwach. Jak zatem zrobić prawdziwą kiełbasę królewską? Zgodnie z utartą wisznicką tradycją najpierw należy zapeklować mięso – każdego rodzaju oddzielnie – w mieszance soli z niewielką ilością peklosolu, aż do momentu nabrania czerwonej barwy. Następnie rozdrabnia się je przez poszczególne rozmiary siatki: wieprzowinę kl. I przez siatkę 20 mm, wieprzowinę kl. II – przez siatkę 10 mm, a wołowinę przez siatkę 5 mm. Miesza się wszystkie rodzaje mięs, aż masa nabierze kleistości, i dodaje przyprawy: sól, pieprz czarny, cukier, czosnek, kardamon. Taką masą napełnia się ściśle jelita tworzące wianki, z końca jelit robi się pętelkę, a powietrze wykłuwa się. Osadzanie odbywa się w pomieszczeniu niechłodzonym przez 3-4 godziny. Kiełbasa ta wędzona jest przez 120-130 minut gorącym dymem olchowym, ale można, jak dawniej, wędzić ją dymem z gruszy, śliwy, wiśni, a także trocin brzozy, dębu lub jałowca. W czasie wędzenia należy przekręcać wózki i przekładać kije. Kiełbasę parzy się w temperaturze 75-80°C przez 40-60 minut, do osiągnięcia wewnątrz kiełbasy temperatury 72°C. Studzenie następuje w temperaturze nie wyższej niż 18°C przez około 12 godzin.
Niezależnie, czy kiełbasa przyjmie postać podsuszonego rarytasu spod powały, pachnącej, miękkiej wędliny z półmiska, podsmażonej białej z cebulką czy smakowitych cząstek pływających w gorącym białym żurku – jest tak samo smaczna.
A co wiemy o pochodzeniu nazewnictwa i o samej kiełbasie? Kiełbasa jest wyrazem ogólnosłowiańskim, pochodzącym od prasłowiańskiego słowa: „klbasa”. Uważa się, iż może także pochodzić od prasłowiańskiego słowa „klb?” – coś kłębiastego, wypukłego. Nie można wykluczyć zapożyczenia z tureckiego „külbastí” – pieczeń z rusztu. Historia kiełbasy na naszych ziemiach jest dość długa. Od XIV wieku Polska słynęła z produkcji kiełbas, głównie dzięki popularnym rozpropagowanym przez dwór królewski polowaniom w dziewiczych pełnych dziczyzny lasach Rzeczypospolitej. Według słów zawartych w księgach Jana Długosza pt. „Annales seu cronici incliti regni Poloniae” – mięso często przechowywane było w tłuszczu, a następnie wędzone. W czasach saskich dobry, szlachecki kucharz powinien był umieć przyrządzać kiełbasę na 12 sposobów, a pański na 24. Na dworze Augusta III był sławny kuchmistrz Wereszczak, od którego nazwany został jego sposób podawania kiełbasy. Kiełbasa „na wereszczaku” dawana, była pokrajana w talarki i podlana ostrym sosem, a jadano ją łyżką. Stąd powstało przysłowie: „Za króla Sasa, łyżką kiełbasa”.
Ilość polskich kiełbas, różniących się w zależności od regionu, to wystarczający powód do dumy. Lista jest bowiem imponująca: wędzona w dymie jałowcowym myśliwska, krakowska sucha, śląska, podwawelska, kiełbasa z dziczyzny, głogowska, beskidzka, lisiecka wędzona w dymie olchowym czy oryginalny kindziuk… Kojarzy się z polską kuchnią i jest bez wątpienia, obok szynki, jest największym rarytasem polskich stołów.
Kiełbasa królewska wędzona z Wisznic to domena tutejszej Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”, która własną masarnię założyła już w 1948 r. Historia głosi, że w roku 1983 ówczesny kierownik masarni na prośbę ludzi, zwłaszcza starszych, rozpoczął produkcję kiełbasy wg ich własnego przepisu. Smak tej kiełbasy był tak wyborny, że kojarzył się z królewskimi ucztami. Dlatego też kierownik postanowił nazwać ją kiełbasą królewską. Nazwa pozostała do dzisiaj i jako taka funkcjonuje na rynku.
Produkt wytwarzany przez Spółdzielnię są w ciągłej sprzedaży i cieszą się dużą popularnością. Warto zaznaczyć, że wyroby produkowane przez wisznicką masarnię w roku 2011 otrzymały od Instytutu Biotechnologii Przemysłu Rolno-Spożywczego w Warszawie znaki najwyższej jakości, kiełbasa królewska z Wisznic została wyróżniona także w plebiscycie na najlepszy spożywczy produkt Lubelszczyzny „Smaczne bo lubelskie”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 28 lutego 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
To bardzo smaczna kiełbasa wieprzowa, znana i ceniona przez mieszkańców gminy Baranów. Produkowana jest w osłonce naturalnej z cienkiego jelita wieprzowego, o długości ok. 1 metra. Wędlina ma barwę od jasnobrązowej do brązowej z lekkim połyskiem i prześwitami składników pod osłonką, która ściśle przylega do masy mięsnej. Powierzchnia kiełbasy jest lekko pomarszczona, a konsystencja samego produktu – ścisła, dość krucha, ale plastry nie powinny się rozpadać. Ma smak i zapach charakterystyczne dla kiełbasy z mięsa peklowanego, wędzonej, parzonej i podsuszanej z wyraźnym wyczuciem wędzenia. W lekko słonym smaku wyczuwa się przyprawy.
Surowce wykorzystywane do produkcji kiełbasy nadwieprzańskiej są specjalnie selekcjonowane poprzez wcześniejszą kontraktację u indywidualnych rolników z terenu gminy Baranów. Do wyrobu kiełbasy przeznaczone jest mięso wyłącznie z młodych tuczników w wieku do sześciu miesięcy i wadze nieprzekraczającej 100 kg, a także woda czerpana z pokładów czwartorzędowych.
Kiełbasa nadwieprzańska jest produkowana od 1968 roku na podstawie receptury własnej opracowanej przez kierownictwo i załogę masarni Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Jej nazwa funkcjonuje od roku 1971 – przyjęła się ona w lokalnym żargonie zapożyczając nazwę restauracji „Nadwieprzanka” w Baranowie, gdzie była serwowana początkowo jako danie specjalne, a następnie firmowe.
Nadwieprzańska jest kiełbasą o powierzchni suchej i czystej. Utrzymuje bardzo długo swoją świeżość, gdyż jest najpierw wędzona, parzona, a następnie studzona i podsuszana. Pozostawiona w pomieszczeniu o temperaturze pokojowej nie ulega zepsuciu, lecz naturalnie podsusza się, aż do całkowitego zasuszenia. W lodówce kiełbasa powinna być przechowywana w szczelnym opakowaniu, gdyż charakteryzuje się intensywnym zapachem czosnkowo-wędzalniczym. Pomimo przechowywania jej w szczelnym opakowaniu (nawet w zwykłym worku foliowym), nie zmienia swoich właściwości organoleptycznych, zachowując je przez okres do dwóch tygodni.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 6 września 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Kiełbasa swojska biłgorajska od dziesiątków lat gości na stołach mieszkańców Ziemi Biłgorajskiej. Przy jej produkcji w rodzinnych gospodarstwach rolnych stosowane są miejscowe, tradycyjne przepisy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Od lat 60-70. XX wieku nigdy nie zmieniono receptury, składu surowców, sposobu wytwarzania i wędzenia.
Wędzonka ta ma charakterystyczny wygląd – przeważająca cześć surowców mięsno-tłuszczowych jest rozdrobniona na cząstki o wielkości od 5 do 20 mm, na przekroju widoczne są równomiernie rozłożone surowce; dopuszczalne są smugi świadczące o wędzeniu tradycyjnym i lekko wytopiony tłuszcz. Naturalna osłonka ściśle przylega do farszu, jest brązowa do ciemnobrązowej i równomiernie pomarszczona. Kiełbasa o łącznej długości ok. 100 cm dzieli się na odcinki o 40-50 cm; średnica jelit naturalnych wieprzowych wynosi ok. 28-32 mm. Dopuszczalne jest wystąpienie galaretki oraz luźniejsze związanie surowców mięsnych. Jest to kiełbasa krucha, łamliwa, trudna w plasterkowaniu. Ma smak i zapach charakterystyczny dla kiełbasy z mięsa wieprzowego, wędzonej i pieczonej. Mocno wyczuwalny jest zapach wędzenia w tradycyjnej wędzarni przy wykorzystaniu drewna olchowego oraz przypraw, a w szczególności czosnku.
Kiełbasa swojska biłgorajska bazuje na surowcach pozyskiwanych wyłącznie w regionie, pochodzących z ekologicznie czystych terenów Roztocza. Są to: żywiec wieprzowy, czosnek i drewno olchowe – do wędzenia. Mieszkańcy Biłgoraja wspominają, że dawniej w każdym gospodarstwie trzymano po 2-3 świnie, a z ich mięsa przygotowywano kiełbasy i inne wyroby masarskie. Świniobicie odbywało się kilka razy w roku: na Wielkanoc i Gody, na małe przyjęcia rodzinne, komunie, chrzciny i oczywiście wesela. W książce „Domowe Wyroby Mięsne” z 1985 roku Tadeusz Kłossowski opisuje, iż „Dzień ten zalicza się niejako do uroczystości, na którą domownicy czekają zwykle miesiącami. Z okazji świniobicia gospodarz zaprasza do siebie krewnych i sąsiadów, częstując ich własnej roboty wędlinami.”
W całym procesie produkcji najważniejszym czynnikiem, wpływającym na jakość końcowego produktu, jest jakość mięsa i przypraw. Przygotowane po rozbiorze surowce są mieszane, dodawane są też ugotowane skórki wieprzowe. W okresie zimowym i wiosennym daje się o około 10% czosnku więcej z uwagi na utratę aromatu w czasie przechowywania, ważnym czynnikiem jest też drewno olchowe, które nadaje specyficzny bukiet smakowo-zapachowy. Następnym etapem jest obróbka termiczna polegająca na wędzeniu dymem gorącym z jednoczesnym pieczeniem w specjalnej wędzarni wymurowanej z cegły palonej opalanej drewnem olszowym. Proces wędzenia trwa ok. 4-6 godzin, po czym kiełbasę studzi się powietrzem lekko wysyconym dymem olchowym do uzyskania temperatury 25°C wewnątrz batonu, a następnie schładza do 5°C w celu przedłużenia świeżości i ułatwienia dalszej ekspedycji.
Historia kiełbasy swojskiej biłgorajskiej związana jest ściśle z działalnością jej wytwórcy, Stanisława Sobczaka z Biłgoraja. Dziś kolejne pokolenie produkuje ten lokalny specjał i przechowuje w swoich głowach recepturę i sposób produkcji dla potomnych. Pan Stanisław przekazał całą wiedzę o produkcji wędlin swojskich swojemu synowi Czesławowi i wnukowi Marcinowi. Pomógł też Czesławowi Sobczakowi w otwarciu funkcjonującego do dziś Zakładu Wędliniarskiego, który produkuje wg receptur przekazanych przez seniora rodu. To właśnie ta firma zgłosiła kiełbasę biłgorajską na Listę Produktów Tradycyjnych.
Początki produkcji kiełbasy swojskiej biłgorajskiej na większą skalę były trudne, żaden z ówczesnych kupców, nie wierzył, że ten lokalny wyrób, który znali z imprez z lokalnych wsi oraz otrzymywali lub kupowali od „wiejskich rzeźników” może być produkowany przez zakład wędliniarski. W końcu jednak właściciel zdecydował się na sprzedaż tego specjału w sieci własnych sklepów firmowych. Okazało się, że kiełbasa swojska schodzi jak „ciepłe bułeczki”, trafiając do szerszej gamy zadowolonych konsumentów.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 20 maja 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
To cienka kiełbasa (o średnicy około 28 mm) o charakterystycznym słonawo-pieprzowym smaku z wyczuwalną nutą czosnku oraz zapachu czosnkowego mięsa wieprzowego, tradycyjnie wędzonego drewnem olchowym. Ma równomiernie pomarszczoną osłonkę o barwie jasnobrązowej z odcieniem wiśniowym, która ściśle przylega do farszu. W przekroju różowa z siwym oczkiem w środku i widocznymi kawałkami mięsa chudego (ok. 13 mm) oraz tłuszczu (ok. 5 mm). W konsystencji dość zwięzła i elastyczna.
Surowce do produkcji kiełbasy swojskiej wędzonej to łopatka z golonkami, szynka z golonkami i biodrówka, po rozbiorze których klasyfikuje się na mięso chude (klasa I), mięso tłuste (klasa II) i mięso ścięgniste (klasa III). Surowce te pochodzą ze świń hodowanych metodą tradycyjną z terenu Doliny Zielawy, do które należą Wisznice. Świnie przeznaczone do uboju, w celu pozyskania surowca, nie mogą być tłuste i hodowane nie dłużej niż 6-7 miesięcy.
Tradycyjna metoda wyrobu tego typu kiełbasy wymaga najpierw zapeklowania mięsa – poszczególne klasy mięsa soli się oddzielnie, dokładnie miesza, wkłada do basenów i umieszcza w peklowni na okres około 36 godzin. Następnie mięso klasy I rozdrabnia się na wilku przez siatkę o średnicy 13 mm, wieprzowinę klasy II przez siatkę o średnicy 10 mm, a klasy III przez siatkę o średnicy 2 mm. Do tego ostatniego dodaje się wodę oraz przyprawy (sól, pieprz, rozdrobniony czosnek) i dokładnie miesza w mieszałce, po czym dodaje się mięso klasy I i II. Wymieszaną masą napełnia się ściśle jelita o kalibrze 28-30 mm, pozostawiając w zwojach. Zwoje zawiesza się na kijach wędzarniczych i pozostawia do ocieknięcia i osuszenia przez 30-60 minut. Wędzenie i pieczenie przeprowadza się w 3 fazach. Pierwsza to osuszanie w rzadkim dymie o temp. 45-55°C przez 20-30 minut, druga – właściwe wędzenie w gęstym dymie o temp. 45-55°C przez około 100 minut, a trzecia – pieczenie w rzadkim dymie o temp. 75-90°C przez 40-60 minut. Łączny czas wędzenia to ok. 190 minut do osiągnięcia wewnątrz kiełbasy temperatury 70-72°C oraz barwy jasnobrązowej z odcieniem wiśniowym. W czasie wędzenia należy przekręcać wózki i przekładać kije. Następnie kiełbasę studzi się do temperatury nie wyższej niż 18°C.
Taką procedurę przechodzi kiełbasa swojska wędzona w masarni należącej do Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Wisznicach, która zgłosiła ten specjał do rejestracji na Liście Produktów Tradycyjnych. Wisznice leżą w malowniczej części wschodniej Polski i wchodzą w skład Doliny Zielawy. Ta okolica, bezpośrednio granicząca z Białorusią, określana jest mianem Polesia Zachodniego. Dzieje miejscowości Wisznice, która obecnie jest osadą (w zamierzchłych czasach była miastem) sięgają XII wieku naszej ery. Piękne lasy, malownicza dolina rzeki oraz nieskazitelne środowisko naturalne nie tylko czynią region atrakcyjnym turystycznie, ale pozwalają na produkcję zdrowej żywności. Zdecydowana większość mieszkańców Wisznic od zawsze była rolnikami i żyła z uprawy żyznej tutaj ziemi. Dziś rolnicy zajmują się głównie uprawą rumianku, mięty, zbóż oraz hodowlą trzody chlewnej i bydła.
Wieprzowy surowiec od lokalnych producentów skupuje Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”, która własną masarnią dysponuje od 1948 r. Masarnia jest wręcz wizytówką Spółdzielni, nowoczesną i przystosowaną do wymogów unijnych. To mały zakład o zasięgu lokalnym, bez uprawnień do eksportu, ale za to z dużymi osiągnięciami. Tutejsze wędzone drewnem olchowym wyroby cieszą się dużą popularnością. Ich produkcja odbywa się metodą tradycyjną, co sprawia, że mają smak i wygląd wyrobów domowych, ogólnie nazywanych wiejskimi. Warto wspomnieć, że kiełbasa swojska wędzona została doceniona m.in. w plebiscycie „Wojewódzki Lider Smaku”, a wyroby produkowane przez masarnię w roku 2011 zostały uhonorowane przez Instytut Biotechnologii Przemysłu Rolno-Spożywczego w Warszawie znakami najwyższej jakości.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 11 stycznia 2013 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Kiełbasę wiejską z Dobrosławowa zawsze przygotowywano według od lat sprawdzonej receptury. Kiełbasa ta w swoim składzie zawiera mięso wieprzowe i wołowe, a także naturalne przyprawy. Zazwyczaj spożywana jest na zimno bądź – według uznania – na ciepło. Do dnia dzisiejszego w starych, małych wędzarniach produkuje się kiełbasę wiejską, która zawdzięcza swój smak czosnkowi, a niepowtarzalny zapach – dymowi bukowemu.
Produkowano ją zazwyczaj dla potrzeb własnych w okresach przedświątecznych i podczas ważnych wydarzeń w życiu rodziny. Z niecierpliwością wyczekiwano jej na stołach. „…Na Wielkanoc robią powszechnie święcone. Święcone takie składają: jaja na twardo gotowane, częstokroć w rozmaitych farbach, dalej kiełbasa bądź świeża bądź też odgotowana…” (Oskar Kolberg, Lubelskie, cz. I. „Dzieła wszystkie”, t. 16, 1962). Wywiady etnograficzne z mieszkańcami Dobrosławowa również potwierdzają fakt, że kiełbasa zawsze kojarzyła się domownikom ze świętami: „najczęściej podawano ją na każde święta Bożego Narodzenia, Wielkanocy (…) na wesela, chrzciny, dożynki”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 28 września 2012 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Nazwa tego specjału, nadana nota bene przez przyjezdnych, którzy często zaopatrywali się u krzczonowskich wytwórców, mówi wiele. Przyjeżdżający do miejscowości goście, chcąc nabyć kiełbasę, zaczęli określać ją jako krzczonowską czy kiełbasą z Krzczonowa, dla podkreślenia miejsca jej wytwarzania i specyficznych walorów, wynikających z używania tylko mięsa wieprzowego. Co ważne, mięso to uzyskiwane jest z młodych tuczników wyhodowanych na terenie Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego. Kiełbasa z Krzczonowa charakteryzuje się smakiem typowym dla mięsa peklowanego, wzbogaconego w czosnek i pieprz prawdziwy, a także specyficznym zapachem nadanym jej w procesie wędzenia drewnem olchowo-dębowym z dodatkiem drewna z drzew owocowych: wiśni, czereśni, jabłoni.
Receptura wyrobu wieprzowej kiełbasy z Krzczonowa znana jest od lat 20 ubiegłego wieku. Ze względu na dobrze rozwiniętą hodowlę tuczników w tym regionie, surowcem do wyrobu kiełbasy od zawsze była wieprzowina bez dodatku mięsa innego gatunku zwierząt. Czynnikiem wpływającym na smak i jakość wyrobu stał się też tradycyjny sposób żywienia tuczników ziemniakami, śrutą zbóż, zlewkami z przetworzonego mleka oraz zielonkami (pokrzywy, lucerna) uprawianymi na ekologicznie czystym terenie Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego. Oprócz wysokiej jakości mięsa, na specyfikę kiełbasy krzczonowskiej wpływ do dziś mają także stosowane tu naturalne przyprawy (sól, pieprz czarny, czosnek), jak też sposób peklowania w odpowiedniej temperaturze przez okres 4-7 dni. Dopełnieniem całego procesu wyrobu jest wędzenie.
Od setek, a kto wie, czy i nie tysięcy lat, dym utrwalał jedzenie i nadawał wyjątkowego smaku rybom, wędlinom czy nawet serom. Metodę wędzenia krzczonowscy wytwórcy zaczerpnęli od koczowniczych plemion Północnej i Centralnej Europy, gdzie z powodu dość zimnego klimatu palenie ognisk służyło zarówno do wytwarzania ciepła, jak i gotowania. Warto podkreślić, że – zgodnie z tą metodą – wędzenie kiełbasy z Krzczonowa do dziś opiera się tylko na naturalnych składnikach, bez dodawania żadnych sztucznych aromatów i zapachów. Charakterystyczne dla tego wyrobu jest wędzenie na przemian drewnem suchym i mokrym. Odpowiednio brązową barwę i lekko pomarszczone pęta kiełbasy uzyskuje się w odpowiedniej temperaturze 60-70 stopni C. Czas wędzenia zależny jest od grubości wypełnionych jelit, jak też często od pogody i temperatury powietrza.
Obecnie kiełbasa wieprzowa z Krzczonowa jest serwowana nie tylko podczas uroczystości rodzinnych, jak chrzciny czy wesela, ale również na imprezach gminnych i regionalnych (dożynki, świąteczne spotkania Kół Gospodyń Wiejskich z Krzczonowa). Wieloletnie wytwarzanie przez krzczonowian kiełbasy sprawiło, że stała się ona wyrobem niezwykle często goszczącym na rodzinnych stołach, bez którego coraz trudniej wyobrazić sobie wszelkie uroczystości i spotkania.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Ta dość specyficzna, bo niesłodka potrawa przygotowana na bazie ziarna ma kolor ciemnoszary, a na bazie płatków – jaśniejszy, szaro-beżowy. Ma konsystencję gęstego budyniu z wyraźnie wyczuwalnymi otrębami, a smak i zapach… gorzkawy i ostry. Dodatek stanowią: pokrojona w drobną kostkę solona słonina, olej lub cukier.
Kisiel owsiany jest tradycyjną potrawą spożywaną w okolicach Kodnia. Dużą część tej gminy stanowią użytki rolne. Ze względu na słabą jakość gleb mieszkańcy od dawna uprawiali głównie zboża, w tym owies oraz ziemniaki i warzywa. Z surowców tych przygotowywali przeróżne potrawy, które zaskakiwały smakiem i łatwością ich przyrządzenia. Taki właśnie był kisiel z owsa. Dawniej spożywany był głównie w czasie wielkiego postu oraz podczas Wigilii. Dziś przygotowywany jest z mąki owsianej lub płatków owsianych z dodatkiem wody, soli, cukru i drożdży.
Jak przyrządzić tę specyficzną potrawę? Na początku należy przygotować rozczyn z drożdży, mąkę owsianą zalać wrzątkiem, przykryć lnianą ścierką i odstawić na całą noc do ciepłego pomieszczenia. Po tym czasie wszystko trzeba zagotować i doprawić solą oraz cukrem. Na koniec kisiel należy przelać do odpowiedniego naczynia i czekać aż zgęstnieje. Aby wzbogacić jego smak, warto polać go olejem lnianym lub skwarkami. Ongiś bywało – choć rzadziej – że podawano go ze słodkimi syropami.
W książce „Domy i dwory” wydanej w 1880 roku autor Łukasz Gołębiowski pisał: „żur z mąki owsianej na noc zakwaszany, rzadki, kisiel – to ta potrawa do gęstości większej przywiedziona, czasem zazębiona tak, że się ją nożem kraje”. Prawda jest taka, że to potrawa dla smakoszy, o której wielu na pewno nawet nie słyszało. Jest to jednak tradycyjne danie, nazywane też jedną z najstarszych słowiańskich potraw, spożywanych wzdłuż całego pogranicza polsko-ruskiego, wśród ludności kresowej (źródło). W czasie biedy kisiel stanowił nie lada rarytas, dziś stanowi pewnego rodzaju ciekawostkę kulinarną. Jednak jest nadal przyrządzany przez mieszkańców Kodnia i okolic, może nie tak często jak kiedyś, ale wiele konkursów czy spotkań – szczególnie z gośćmi spoza regionu – odbywa się z poczęstunkiem, którego nieodzownym elementem jest właśnie kisiel owsiany.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 1 kwietnia 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Kluski gryczane mają kształt owalnego, lekko spłaszczonego walca o długości 2 cm, barwę szarą z delikatnym odcieniem brunatnego i elastyczną, lekko szorstką konsystencję. Charakterystyczny dla dania jest lekko gorzkawy smak z wyczuwalną nutą palonej gryki.
Ta gryczana potrawa promuje na Liście dziedzictwo kulinarne Kierzkówki, małej wsi w powiecie lubartowskim, położonej na Wysoczyźnie Lubartowskiej, w północnej części województwa lubelskiego. Na tych terenach ze względu na niskąjakość gleb od lat najlepiej w uprawie sprawdza się gryka. Nazwa tej rośliny, którą na Lubelszczyźnie prawdopodobnie uprawiano już w neolicie, brzmi różnie: gryka, reczka, hreczka, tatarka. Jest to zależne od regionu i naleciałości gwarowych. Grykę na mąkę przerabiano w pobliskich młynach, kaszarniach bądź w domowych urządzeniach. Niektóre przetrwały do dnia dzisiejszego. Mieszkańcy wsi najczęściej przygotowywali z gryki właśnie kluski, które dawniej często gościły na stołach, jako smaczny i pożywny posiłek. Od nazwy rośliny, z której je robiono, nazywano je: grycoki, tatarcoki, od wrzucania ciasta łyżką na wodę – łyzcoki, od koloru klusek – kluski bure. Niezależnie od stosowanej nazwy, kluski gryczane zarówno dawniej, jak i dziś smakują wyśmienicie.
Tradycyjne kluski gryczane wyrabia się w Kierzkówce ze świeżo zmielonej gryki, z dodatkiem wiejskich jaj, wody i szczypty soli, pieprzu i ziół, a następnie gotuje w lekko osolonej wodzie przez ok. 3 minuty. Zastosowana do wyrobu klusek prażona na patelni mąka gryczana nęci zapachem, nadaje potrawie charakterystyczny smak i sprawia, że kolor jest bardziej intensywny, który wzmacnia dodatkowo niewielka ilość łuski gryczanej. Amatorzy klusek uwielbiają je jeść posypane twarogiem, suszoną miętą i okraszone skwarkami z boczku lub słoniny. Często podaje się je też z sosem grzybowym. W takiej postaci serwowano je wiele lat temu i dziś – na spotkaniach rodzinnych, lokalnych, w kręgach osób zdrowo odżywiających się. Możemy więc tej potrawie przypisać miano „delicji żywieniowej” dostępnej dla wszystkich.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 12 lutego 2007 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Kodeński chleb razowy pochodzi z północno-wschodniej części regionu lubelskiego. Bochen ma prostokątny kształt, kolor brązowo-miodowy i widoczne po rozkrojeniu ziarna, np. siemienia lnianego. Charakteryzuje go przyjemny zapach ziarna i naturalny lekko słodko-kwaśny smak. Dobrze wypieczony chleb jest ciemnobrązowy z miodowym połyskiem skórki.
Podstawowym surowcem wykorzystywanym do wypieku chleba jest mąka razowa żytnia, pochodząca z żyta sianego na czystym ekologicznie obszarze Kodnia. Mąkę do pieczenia uzyskuje się przez tzw. przemiał niski, polegający na jednorazowym rozdrobnieniu ziarna i pozostawieniu jak największej ilości otrąb. Przygotowana w ten sposób mąka jest bogatsza w naturalne witaminy i składniki odżywcze.
Tradycja wypieku chleba sięga XVI wieku, kiedy to pan na włościach, Jan Sapieha, w posiadanie swe bierze dobra kodeńskie, słynące z młynarstwa i zbóż wszelakich. „Władysław Jagiełło, zostawszy królem Polski, chcąc zjednać sobie członków najbliższej a zwaśnionej rodziny, podarował Kodeń jednemu ze swych przyrodnich braci – Sapieże. Okolice Kodnia należały wówczas do czterech braci Raszyców, którzy na Bugu posiadali swe dziedziczne młyny. Jan Sapieha upodobał sobie te strony i zakupił od Raszyców owe młyny, ich 24 wioski wraz z poddanymi chłopami”. Wedle przekazania ludowego, miejscowe żony kmieciów podjęły księcia chlebem wcześniej wypieczonym. Jan, kontent wybornego smaku pieczywa, wydał rozkazanie, iżby dostarczano mu chleb na zamczysko.
Receptura wypieku tegoż specjału przetrwała, przekazywana z pokolenia na pokolenie, z matki na córkę. Każda dorastająca dziewczyna przed zamążpójściem uczyła się od matki tajemnej receptury wypieku chleba, który dzięki niezwykłym walorom smakowym miał zapewnić żonie dozgonną miłość i szacunek męża.
Chleb miękki, pachnący, bez odstającej skórki i zakalca umiała upiec tylko doświadczona gospodyni. To właśnie takim, tradycyjnie wypieczonym chlebem wita się nowożeńców na progu domu weselnego. Przez lata był on także główną atrakcją i specjałem na miejscowych dożynkach.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 14 marca 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Kołacz to drożdżowy chlebek w kształcie okrągłej oponki o średnicy ok. 30 cm, barwie brązowej z jaśniejszymi nacięciami, w Perkowicach nadziewany najczęściej farszem z kaszy jaglanej, białego sera i śliwki suszonej. Ma twardą, błyszczącą skórkę, puszysty środek, a smak i zapach charakterystyczny dla ciasta drożdżowego.
Specyficzny smak kołacza to zasługa gospodyń z Perkowic, wsi pod Białą Podlaską, gdzie tradycje przygotowywania tych wypieków sięgają kilkudziesięciu lat wstecz. Dlaczego z kaszą jaglaną? Ponieważ była ona jednym z głównych produktów zbożowych spożywanych dawniej na obszarze tzw. Południowego Podlasia, które słynęło z uprawy prosa. Do dziś pozostały bez zmian zarówno składniki, ich proporcje, jak i technika przygotowania tego wypieku. Kołacze zagniata się z mąki pszennej, jajek, mleka, masła, cukru i drożdży. Wyrobione ciasto pozostawia się w ciepłym miejscu do wyrośnięcia, a gdy podwoi swoją objętość, formuje prostokąt, który smaruje się farszem i zwija jak roladę. Farsz sporządza się z przelanej wrzącą wodą, a następnie ugotowanej w mleku kaszy jaglanej, namoczonych, osączonych i pokrajanych śliwek suszonych, pokruszonego białego sera i cukru. Oprócz kołaczy z jagłami perkowiczanie znają również i te nadziewane jabłkami, makiem, powidłami, suszonymi owocami czy kapustą. Charakterystyczną cechą kołacza z Perkowic jest jego uformowanie w kształt koła przed włożeniem na blachę. Wierzch nacina się wówczas nożem i smaruje rozmieszanym jajkiem. Kołacz należy piec w nagrzanym uprzednio piekarniku około 50 minut w temperaturze 180 stopni.
Dawniej kołacze przygotowywano na święta, niedziele i imprezy okolicznościowe, dzisiaj piecze się je nawet bez specjalnych okazji. Wypieki te często goszczą na stołach okolicznych mieszkańców, ale także stanowią smaczną wizytówkę Perkowic podczas różnych uroczystości organizowanych z udziałem Pracowni Kulinariów Regionalnych w Perkowicach czy tamtejszego Koła Gospodyń Wiejskich.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 11 września 2013 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Konfitura poziomkowa ma konsystencję niejednorodnej, lejącej, jednak nie rozpływającej się po wyłożeniu na talerzyk masy. W gęstym, słodkim syropie zawieszone są całe owoce i ich fragmenty. Duża zawartość cukru w konfiturach konserwuje je, a także utrwala i wydobywa smak, zapach i barwę owoców. Smak konfitury jest słodki, intensywny, z wyczuwalną lekką goryczką owoców. Zapach jest zharmonizowany, łagodny i utrzymuje się cały czas po otwarciu opakowania.
Do produkcji konfitury poziomkowej używa się głównie poziomki odmiany Rugia o stosunkowo małych owocach. Dostarczają jej doświadczeni plantatorzy z doliny Wisły, którzy zajmują się ich uprawą od ponad 10 lat. Uprawy są słomowane, co zapobiega brudzeniu się owoców w czasie wzrostu. Jest to bardzo ważne, ponieważ bardzo delikatnych owoców poziomek nie można płukać przed przetworzeniem.
Lubelska Przetwórnia Owoców i Warzyw, która zgłosiła produkt na listę, wytwarza konfiturę poziomkową w tradycyjny sposób. Ręcznie posortowane owoce smaży się tu bez dodatku związków żelujących czy kwasku cytrynowego. Wcześniejsze zasypanie ich cukrem pozwala na rozpoczęcie procesu nasycania się poziomek cukrem i utwardza owoce, dzięki czemu samo gotowanie w roztworze cukru i syropu glukozowego może być krótsze. Temperatura wrzenia obniżona jest do 80°C, co pozwala na spokojne, równomierne nasycanie owoców, które są mniej narażone na rozpadanie się w czasie gotowania. Użycie wyparki próżniowej pozwala wysycić owoce cukrem już w ciągu 1,5-2 godzin. Konfitura jest dostatecznie usmażona, gdy nabierze przeźroczystości. Następnie jest ona poddawana pasteryzacji (już w słojach) i schładzana, aby w opakowaniu wytworzyć próżnię i zabezpieczyć konfiturę przed ewentualnymi drobnoustrojami.
Owoce smażone w miodzie lub cukrze, czyli prototyp konfitur, wymieniane są już w zapiskach z dworu królowej Jadwigi, potem przewijają się w dziejach jako smakołyki na pańskich stołach, m.in. u Czartoryskich w Puławach, gdzie podawano je na podwieczorki. Leon Dembowski, zaufany współpracownik księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, wspomina, że konfitury były nieodłącznym element życia towarzyskiego na puławskim dworze. Z czasem stały się dostępne nie tylko dla szlachty, ale również dla mieszczan.
Konfiturom zaczęto więc poświęcać wiele miejsca w książkach kucharskich, również w pierwszej wydanej w Polsce drukiem pt. „Compendium Ferculorum” Stanisława Czernickiego z 1682 roku, która powstała na dworze Stanisława Lubomirskiego. W pozycji wety cukrowe, czyli desery, wymieniane są tu właśnie m.in. poziemki w soku. Prawdziwy rozkwit produkcji i spożycia konfitur nastąpił na pocz. XIX w wraz z pojawieniem się cukru buraczanego. Ówczesną popularność tego smakołyku ilustruje wydana w 1885 roku w Warszawie publikacja Lucyny Ćwierczakiewiczowej pt. „Jedyne praktyczne przepisy konfitur, konserw, soków, marynat wędlin, wódek, likierów, win owocowych, ciast itp.”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 24 czerwca 2013 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
„Konfitura z płatków róży to zapach lata i pięknych końskowolskich różanych pól”, jak zapewniają mieszkańcy gminy. A mówiąc mniej poetycko, to rodzaj środka spożywczego o gęstej konsystencji i intensywnym ciemnobordowym kolorze. Stworzona z ogromniej ilości płatków róż, konfitura ta jest niezwykle aromatyczna. Może być wykorzystywana do nadziewania pączków, rogalików i innych ciast, a także dodawana do marmolady czy mielonych orzechów. Zgodnie z tradycją, można ją rozpuścić w wodzie, uzyskując wspaniałą wodę różaną, oraz użyć do herbaty.
Jak robi się ten smakołyk? Świeże płatki silnie pachnącej róży, są ręcznie zbierane do wiklinowego kosza, tuż po obeschnięciu rosy. Suche płatki uciera się z cukrem w wyparzonej makutrze drewnianą pałką, aż do wytworzenia soku i skrapia świeżo wyciśniętym sokiem z cytryny, dzięki czemu róża odzyskuje piękny kolor. Po uzyskaniu właściwej konsystencji i smaku konfitury, zimną masę przekłada się do wyparzonych słoiczków, te nakrywa bibułką namoczoną w spirytusie i szczelnie zamyka (nie pasteryzuje).
Naturalny proces produkcji – ręczny zbiór płatków różanych, samodzielne wykonanie oraz brak dodatku konserwantów, to dodatkowe, oprócz wartości smakowych i odżywczych, walory tej konfitury. Stanowi ona także wyjątkową reklamę różanej produkcji gminy – wizytówkę regionu wpisaną w lokalną historię i kulturę. Jedna z hipotez głosi, że na czterystuletnim obrazie w kościele św. Anny w Końskowoli, Matka Boska trzyma w dłoniach różę stulistną (Rosa centifolia L) uprawianą właśnie na plantacjach w tejże gminie. Gatunek ten wywodzi się z Azji Mniejszej i Kaukazu, natomiast w naszym rejonie pojawił się zapewne dzięki pasji ogrodniczej Izabeli Czartoryskiej i dał początek wielu innym odmianom. Niektórzy twierdzą, że w taki symboliczny sposób zainicjowana została hodowla róż w Końskowoli, a Matka Boża otacza tutejszych producentów szczególną opieką.
Nic dziwnego, wszak obecnie gmina ta stanowi prawdziwe zagłębie szkółkarstwa. Szacuje się, że corocznie produkowanych jest tu około 6 milionów sadzonek róż. Bogata tradycja szkółkarstwa ziemi końskowolskiej, a przede wszystkim produkcja róż – zarówno tych dekoracyjnych, jak i makowych – daje pole do popisu dla różanych inicjatyw lokalnych. Jedną z nich jest, odbywające się od 1998 r. w każdą trzecią niedzielę lipca „Święto Róż”, poprzedzane rajdem rowerowym „Szlakiem Różanym”, którego trasa biegnie wśród wielobarwnych łanów róż i malowniczych wąwozów.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 1 października 2013 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Konfitura z owoców róży odznacza się głębokim aromatem i pięknym pomarańczowoczerwonym kolorem. Wyrazista nuta róży, która nadaje konfiturze niepowtarzalny charakter, oraz słodko-kwaśny smak. Smakołyk ten jest od pokoleń wykorzystywany do nadziewania pączków, rogalików, róż karnawałowych i innych ciast, a także do dekoracji tortów i deserów. Świetnie smakuje również np. z białym serem.
W gminie Końskowola, skąd pochodzi tradycyjna receptura na tę konfiturę, wytwarza się ją z wyjątkowo cennych dla zdrowia owoców róży pomarszczonej R. rugosy, róży stulistnej R. centifolia i róży francuskiej R. gallica. Do przygotowania jednej porcji potrzeba 1 kg dojrzałych, dobrze wybarwionych owoców, a także 1 kg cukru, 1 szkl. wody i soku z cytryny. Zgodnie z tradycją gospodynie z Końskowoli także i dziś odcinają od każdego owocu końcówki, przekrawają na połówki, a za pomocą małej łyżeczki usuwają pestki i ostre, krzemionkowe włoski. Oczyszczone połówki zalewa się następnie zimną wodą i miesza energicznie, usuwając pozostałe zanieczyszczenia. Owoce należy potem opłukać i odsączyć. Tak przygotowane trafiają do lekko gęstniejącego, wrzącego syropu z wody i cukru. Po zagotowaniu, zdejmuje się utworzoną pianę i odstawia na 12 godzin. Następnego dnia konfitury smaży się na wolnym ogniu od momentu zagotowania przez 15 minut, a powstającą pianę – usuwa łyżką cedzakową. Po 12 godzinach owocową masę należy ponownie podsmażyć – tym razem ok. 20-30 minut, często mieszając. Teraz też trzeba dodać sok z cytryny, który ożywia smak. Tak przyrządzone konfitury przekłada się do dokładnie wymytych, wyparzonych i wysuszonych słoiczków, które po zakręceniu odwraca się do góry dnem i układa na i pod ręczniki. Słoiki z konfiturami przechowujemy w suchym, chłodnym pomieszczeniu.
Gmina Końskowola to niewątpliwie jedyna gmina w województwie lubelskim zwana „zagłębiem szkółkarskim”. Słynie szczególnie z produkcji róż, przez co nazywana jest „Różaną Krainą”. Początki szkółkarskiej działalności przypisuje się księżnej Izabeli Czartoryskiej, która na początku XIX wieku w miejscowości Pożóg, należącej do tzw. „klucza końskowolskiego”, założyła ogród w stylu angielskim o powierzchni ok. 9 hektarów. Przez lata zmieniała się technologia i metody produkcji róż. W 1998 roku wójt gminy zainicjował „Święto Róż”, które od tego czasu odbywa się w każdą trzecią niedzielę lipca. Wielowiekowa tradycja uprawy zaowocowała wieloma metodami wykorzystania zarówno płatków róż, jak i ich owoców.
Róża odpowiednio przygotowana, może być prawdziwą gratką dla smakoszy. Od wieków znane są zdrowotne i smakowe właściwości dzikiej róży. Miąższ owocowy stanowi ok. 60-70% masy całego owocu szupinkowego (reszta to suche owocki wewnątrz szupinki, włoski i kielich). W porównaniu do innych owoców zawiera mało wody, natomiast dużo witaminy C (od kilkuset do kilku tysięcy mg w 100 g świeżej masy), E, P, K i witamin z grupy B, a także karotenu, garbników, kwasu cytrynowego i jabłkowego, węglowodanów, pektyn i składników mineralnych (zwłaszcza soli wapnia, magnezu i żelaza). Owoce róż pobudzają apetyt. Roślina ta jest szczególnie polecana dla osób ciężko pracujących, narażonych na stres, a także w podeszłym wieku. Nie dziwi więc, że konfitura z owoców róży przyrządzana przez gospodynie z Końskowoli zdobywa uznanie daleko poza granicami gminy i stanowi atrakcyjną wizytówkę tego regionu.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 7 września 2010 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Kordiał żurawinowy kraśnicki to mocny szlachetny trunek, a także lek wzmacniający serce, dodający wigoru i wzmacniający odporność psychiczną. Nazwa pochodzi od łac. cordialis – serce. Kordiał to pierwotna nazwa nalewek. Warto zaznaczyć, że składniki używane do wyrobu kordiału muszą być najwyższej jakości: żurawina (Vaccinium oxycoccus) pozyskiwana jest z lasów biłgorajskich, które słyną z obfitości runa leśnego. Żurawiny zaliczane są do roślin leczniczych, zawierają kwas ascorbinowy i cytrynowy, który ma działanie wzmacniające, witaminy A, C oraz witaminy z grupy B kompleks. Żurawina ma działanie antybakteryjne. Zapobiega tworzeniu się kamieni nerkowych i pobudza pracę trzustki; maliny (Rubus idaeus) zrywane są na przydomowej działce. Owoce muszą być dojrzałe i nieuszkodzone. Lubelszczyzna nazywana jest „zagłębiem malinowym”, uprawia się tu wiele odmian tego smacznego i zdrowego owocu. Maliny pomagają zwalczać przeziębienie, działają przeciwzapalnie poprawiają przemianę materii; czarna porzeczka (Ribes nigrum) to doskonałe źródło witaminy C. Łagodzi dolegliwości serca, przeciwdziała miażdżycy. Doskonale sprawdza się w zwalczaniu reumatyzmu. Ma też właściwości moczopędne. Owoce muszą być zerwane bardzo dojrzałe, wtedy dopiero oddadzą cały swój smak i aromat; miód wielokwiatowy działa antybakteryjnie regenerująco. Jest nieoceniony przy przeziębieniach, wzmacnia odporność organizmu. Dodaje energii i witalności. Od wieków uważany jest za eliksir życia; kora cynamonu to jedna z najstarszych przypraw. Doskonale aromatyzuje napój i nadaje mu niepowtarzalny smak. Cynamon poprawia trawienie. Stosowany jest w stanach ogólnego osłabienia; goździki, czyli zasuszone pączki kwiatowe. O tej przyprawie wspominał w swym dzienniku Marco Polo. Zawarty w goździkach eugend obniża poziom wolnych rodników, przez co ma działanie antynowotworowe; laska wanilii to szlachetna przyprawa, niestety ze względu na wysoką cenę często bywa pomijana w polskiej kuchni. Wanilia nadaje przecudny aromat. Dodatkowo ma działanie przeciwgorączkowe, wzmacnia mięsień sercowy. W homeopatii zaleca się wanilię jako afrodyzjak; pomarańcze i cytryna to doskonałe źródło witaminy C. Należy zwracać szczególną uwagę na owoce cytrusowe. Są one aromatyczne i pyszne, ale przed użyciem należy je sparzyć gorącą wodą i dokładnie wyszorować.
Zgodnie z historycznymi zapisami pierwszą nalewkę stworzył Hipokrates. Od tego czasu chorym zaczęto zapisywać alkoholowe nalewki, okazało się bowiem, że alkohol wzmacnia lecznicze działanie ziół. Do Polski kordiały dotarły prawdopodobnie z Henrykiem Walezym. Zaczęto je wyrabiać w bogatych domach z wódki zwanej okowitą. To właśnie w dworach szlacheckich powstawały receptury, które przetrwały do dziś. Doskonałym źródłem stanowiącym zbiór przepisów na nalewki i likiery przyrządzane w Polsce XIX-wiecznej jest książka L. Ćwierciakiewiczowej „Jedyne praktyczne przepisy”. Nalewki pijane przez szlachtę dla zdrowia i kurażu były rozmaite. Układając menu przyjęcia, proponowano kieliszek piołunówki na apetyt, wiśniówki do dziczyzny, nalewkę z czarnej porzeczki do pieczeni z kaczki. Przyjęcia kończono deserami, do których podawano słodkie i wyborne kordiały. Jedną z najważniejszych cech staropolskiej kuchni było obfite szafowanie przyprawami. Z upodobaniem dodawano duże ilości szafranu, imbiru, cynamonu, cytryn i rodzynek. Egzotyczne przyprawy były kosztownym sposobem demonstrowania społecznej wyższości. Nie dziwi zatem w składzie kordiału: cynamon, wanilia, goździki.
Wśród mieszkańców okolic Kraśnika do dziś kultywowane są stare zwyczaje, przypomina się dawne smaki i potrawy. Jedna z mieszkanek, która uchodziła za „zielarkę” była wielką miłośniczką medycyny naturalnej. Przy przeziębieniu przygotowywała herbatę z lipy z sokiem malinowym oraz miód z mniszka lekarskiego. Na ból żołądka miała nalewkę z orzecha włoskiego, a na ogólną niemoc i słabość można było zażyć kordiału. Trzymany był na „czarną godzinę” i pity tylko w sporadycznych sytuacjach albo przy uroczystościach wielkiej rangi. Wypłowiała kartka z ingrediencjami przechodziła przez kolejne pokolenia. Przepis przetrwał i obecnie pija się tu kordiał dla wielkiej przyjemności.
Wzmianek o kordiale, czyli likierze używanym dla ożywienia serca, jest bardzo wiele w literaturze polskiej, jak również światowej. W utworze Kardynała M. Wisemana „Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302” można przeczytać: „Musisz być osłabiona utratą krwi. Wypij ten kordiał, aby się pokrzepić” (Łomża 1936, przekład z angielskiego). Z kolei w „Historii żółtej ciżemki” A. Domańskiej Gregorius mówi: „Ha, to ja jeszcze raz łyknę sobie tego kordiału za zdrowie przezacnego zgromadzenia”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 14 października 2016 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To okrągły, ciemnozłoty placek o średnicy 26-28 cm i wysokości 6-8 cm, finezyjnie zdobiony ręcznie wykonanymi ozdobami z pieczonego ciasta: symetrycznie ułożonymi różyczkami, szyszkami, kaczuszkami oraz wieńcem z listków, a na środku „kielichem szczęścia” bądź różą. Charakteryzuje się smakiem i zapachem upieczonego świeżego chleba.
Podstawowym surowcem wykorzystywanym obecnie do wypieku korowaja jest mąka pszenna, dawniej mogła być i żytnia, na co stać było tylko zamożniejszych gospodarzy. Drugim składnikiem jest przegotowana woda. Podkwaska była pozyskiwana z resztek ciasta chlebowego z dzieży. W czasach teraźniejszych używa się także czasami drożdży piekarniczych.
Na podstawie przekazu ustnego i wspomnień najstarszych mieszkanek wsi Paszenki, korowaj chleb weselny zawsze był pieczony w przeddzień zaślubin w domu panny młodej. Specjał ten znany jest tu od niepamiętnych czasów, a receptura jego wypieku przekazywana następnym pokoleniom do czasów dzisiejszych. Cechą charakterystyczną produktu są ręcznie robione ozdoby z ciasta. Z korowaja wróżono całe życie nowożeńców. Był on symbolem dziewictwa, młodości, dostatku w domu i zagrodzie.
W Paszenkach pieczono go w domu panny młodej. Druhenki schodziły się do chaty, robiły wianki, zdobiły izbę. Wieczorem przychodziły kobiety zamężne, które miały poważanie we wsi i wyróżniały się śpiewem. Najbardziej poważana kobieta przewodniczyła całemu obrzędowi. Przed rozpoczęciem pieczenia kobiety myły ręce w misce, wiązały chustki pod brodę i żegnały się głośno. Główna korowajnica stawiała nieckę na stole, sypała mąkę, lała wodę z odrobiną podroszczynki i zaczynała zagniatać ciasto.
Ciasto musiało być dobrze zagniecione, tak aby można było formować potrzebne elementy do korowaja. Dlatego gnieciono je około 30 minut. Dzięki temu było elastyczne, błyszczące i dobrze odstawało od rąk. Wtedy przystępowano do wyrabiania ozdób. Najważniejsza korowajnica dzieliła ciasto dla poszczególnych kobiet, które stawały wkoło stołu, a następnie mówiła doń: „Wy róbcie podeszwę, tylko nie siadajcie, bo młode będą mieli ciężkie życie”.
Pozostałe korowajnice robiły różyczki, listeczki, kaczuszki z kokardką, kogutki, szyszki i kieliszek ze szczęściem. Różyczka była wykonana z ciasta zwiniętego w rulonik, który był rozklepany krawędzią pięści (kostką najmniejszego palca). Wówczas powstał pasek o szerokości około 3 cm, który nacinano po krawędzi nożem i delikatnie zwijano. Listeczków robiono bardzo dużo w podobny sposób – rozbijano ciasto i z jednego kawałka robiono dwa złączone listeczki, na których nożem zaznaczało się „nerwy”. Kaczuszki musiały mieć kokardki na szyi i oczy robione z suszonych czarnych jagód. Kieliszek szczęścia miał w środku wgłębienie, do którego wkładało się kuleczki z ciasta wielkości małego grochu. Szyszki były wykonane z rozbitych pasków i zwijane jak spiralka.
W czasie wyrabiania rozpalano piec, żegnając ogień, zamykano drzwi i okna. Korowajnice śpiewały pieśni weselne. Gdy elementy zostały zrobione, przystępowano do składania korowaja. Najstarsza korowajnica smarowała formę skórką od słoniny, brała podeszwę, robiła znak krzyża na niej i kładła do okrąglej blachy (patelni). Na brzegach podeszwy układała wianuszek z listeczków, na środku stawiała kieliszek szczęścia, następnie układała symetrycznie róże, szyszki, kaczuszki, kogutki i wolne miejsca wypełniała listeczkami. Wszystko było smarowane piórkiem maczanym w rozbitym jajku, tak aby upieczony korowaj miał kolor i połysk. Gdy zostało ciasto, to robiono małe korowajczyki dla dzieci i pasierbów. Oznaką, że w piecu się napaliło i można wkładać korowaja, był biały trzon, wówczas wygarniano żar i wkładano korowaj do pieca. Korowaj siedział w piecu, korowajnice myły stół, a matka przynosiła dzieże z komory, stawiała na środku izby i kładła ręcznik wyszywany przez mołoduchę na wieku dzieży. Korowaj pieczony był 50-60 minut. Gdy w izbie zaczął się roznosić zapach świeżego chleba, matka otwierała piec i wyciągała korowaj, sprawdzić, czy jest dobrze wypieczony i nie ma zakalca, co wróżyło młodym lekkie życie.
Podstawowe metody produkcji korowaja chleba weselnego nie zmieniły się do dziś, z tym, że coraz częściej piecze się go nie w piecu chlebowym, a w piekarniku elektrycznym. Surowce pozyskiwane niegdyś z własnego gospodarstwa, współcześnie są kupowane w sklepie. Nie ma to jednak żadnego wpływu na produkt. Wyjątkowe cechy i właściwości korowaja weselnego nadal zachowały się.
Współcześnie tę tradycję pielęgnuje zespół ludowy „Jarzębina” działający przy Wiejskim Domu Kultury w Paszenkach. Kontynuowanie tradycji wypieku korowaja na naszych ziemiach z jednej strony pozwala na zachowanie naszego dziedzictwa kulturowego, a z drugiej – przyczynia się do szerszej promocji dawnych zwyczajów weselnych, które są również wplatane we współczesne wesela.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 1 grudnia 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty rybołówstwa.
To potrawa z ryby smażona lub gotowana. W zależności od sposobu przyrządzania, kotlety mogą mieć różne cechy organoleptyczne. Te smażone są owalne, jasnozłote, na przekroju mają zauważalne poszczególne składniki masy, konsystencję zwartą, nierozpadającą się, charakterystyczną dla surowców smażonych. Te gotowane mają z kolei wygląd uformowanej w kulkę masy rybnej i konsystencję delikatniejszą niż w przypadku kotleta smażonego. Kotlety mogą mieć różną wielkość – średnia wielkość dla kotleta smażonego to 100 g, a dla gotowanego – 50 g.
„Drzewo – leszczyna, zając – zwierzyna, ryby – karaski – ma szlachcic podlaski”. Tak mówi wierszowane przysłowie. I zgodnie z nim na terenach podlaskich, a do nich należy wieś Sugry (ongiś własność Sapiehów) niedaleko Kodnia, nigdy nie brakowało ryb. Ze względu na historycznie uwarunkowania, położenie po lewobrzeżnej stronie Bugu i tym samym ograniczony bezpośredni dostęp do morza, w kuchni kodeńskiej obecne były przede wszystkim ryby słodkowodne. W dołach, kanałach łąkowych i jeziorach roiło się od linów i karasi, ale nie tylko.
Ubogacenie niegdysiejszego jadłospisu o wiele potraw rybnych mieszkańcy okolic Kodnia zawdzięczają koegzystującym z nimi przez stulecia Żydami, którzy ze względów religijnych nie spożywali wieprzowiny. Ich wkład w narodowe dziedzictwo kulinarne najlepiej ilustruje kanoniczny już dla kuchni polskiej karp po żydowsku czy właśnie kotlety z ryb. Popularność ryb na terenie gminy Kodeń wynikała też z obowiązywania w przeszłości bardzo wielu okresów postnych, których liczba na naszych ziemiach przewyższała średnią europejską (normalnie nie jadano też mięsa w środy i piątki).
Z rozmaitością gatunków konsumowanych ryb szła w parze rozmaitość dań rybnych, przygotowywanych nie tylko na patelni, ale wszelkimi innymi metodami. Wstrząsy dziejowe, a szczególnie okres komunizmu, zniszczyły wielowiekowy polski obyczaj jadania różnych ryb, zwłaszcza słodkowodnych. Choć w Kodniu zniknęła szlachta i nie ma już Żydów, mieszkańcy znów śmiało sięgają do lokalnej przebogatej tradycji kulinarnej, przyrządzając ryby w ten sam sposób, co ich przodkowie.
Jak robi się kotlety rybne z Sugrów? Do ich przygotowania potrzebne są następujące produkty: świeża ryba (szczupak, lin, karaś, sum lub karp), bułka tarta, mąka, olej lub oliwa do smażenia, masło, cebula, jajka oraz przyprawy: sól, pieprz, zioła, czosnek, a do wywaru: marchewka, pietruszka, seler, liść laurowy, ziele angielskie i cebula. Kotlety smażone sporządza się z rybnej masy mielonej, a następnie obtacza w bułce tartej i smaży w niewielkiej ilości tłuszczu. Te gotowane wychodzą najlepsze, jeśli do masy wykorzystamy kilka gatunków ryb (tłustych i chudych) oraz dodatków (namoczonej bułki, masła, surowych jaj i przypraw). Kotlety uformowane w kształcie kuli obtacza się w mące i gotuje. Kotlety najlepiej smakują z dodatkami skrobiowymi (ziemniakami z wody, kluskami czy makaronami), witaminowo-mineralnymi (surówkami, warzywami z wody) oraz sosami: pomidorowym, chrzanowym czy paprykowym.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 6 lutego 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Kraśnickie domowe wino owocowe to klarowny napój alkoholowy fermentowany o zawartości alkoholu 10%-14% i o barwie od ciemnoczerwonej po rubinową. Ma zapach swoisty dla wina, a w smaku dominuje słodycz malin przełamana nutkami czarnej porzeczki.
Wino domowe to wyśmienity trunek, który doskonale gasi pragnienie i świetnie smakuje. Można go spożywać na zimno lub przygotować grzaniec, który pije się w kamionkowym kuflu lub glinianym kubku. Aby otrzymać dobre wino, musimy do jego produkcji użyć najlepszych owoców, a więc najświeższych, dojrzałych i pięknie wybarwionych. Przy wytwarzaniu napoju, oprócz surowców i niezbędnych narzędzi potrzebna jest przede wszystkim cierpliwość. Jeżeli chcemy mieć bardzo dobre wino – czekamy rok, a na wyśmienite – dwa lata.
Wino owocowe (wytwarzane na bazie owoców innych niż winogrona) ma w Polsce tradycję sięgającą XIII w. Technologia jego wyrobu zasadniczo nie różni się od tej dotyczącej wina gronowego. Ciekawostką w produkcji tego specyfiku jest fakt, ze w ciągu prawie ośmiu tysięcy lat udokumentowanej historii wina, podstawowe zasady jego wyrobu prawie wcale się nie zmieniły.
Jak wytwarza się taki trunek? Podstawowymi składnikami są tu maliny, czarna porzeczka, woda i cukier. Do wyrobu wina z malin nie używa się naczyń i narzędzi metalowych, ponieważ te łatwo porzucają barwnik. Do czystego, wyparzonego balonu należy wsypać przebrane, rozgniecione wstępnie owoce oraz zalać je osłodzoną, przegotowaną wodą. Balon zatyka się korkiem z rurką fermentacyjną, aby umożliwić odchodzenie dwutlenku węgla. Etap ten jest nazywany burzliwą fermentacją. Ze względu na powstawanie obfitej piany nastaw powinien zajmować nie więcej niż 80% pojemności gąsiora. Po etapie fermentacji, który trwa 6 tygodni, należy zlać wino znad osadu w sterylny szklany balon (najlepiej w dębowej beczce), zakorkować i odstawić do piwniczki na rok. Po tym okresie otrzymuje się klarowne, odstałe wino o wspaniałym bukiecie. Należy przelać go do butelek i zamknąć – najlepiej naturalnym korkiem.
Domowe wino owocowe stanowi pewnego rodzaju dziedzictwo kulturalne powiatu kraśnickiego, który nazywany jest zagłębiem produkcji sadowniczej, zwłaszcza owoców miękkich – truskawek, porzeczek, a głównie malin. Plantacje malin zajmują blisko 4,5 tys. ha. Zgodnie z coraz bardziej popularną ekologiczną metodą uprawy krzewów owocowych odchodzi się tu od nadmiernego używania nawozów i oprysków. Coraz bardziej popularne są naturalne metody zwalczania chorób i szkodników. Pozyskiwane stąd surowce dają gwarancję, że kraśnickie domowe wino owocowe to produkt o najwyższej jakości, bez sztucznych dodatków i chemii.
Wino to trunek bogów. Jego historia jest równie stara, jak historia ludzkości. Pierwsze zapiski dotyczące wina i sposobów jego przygotowania dotyczą czasów babilońskich i egipskich, a wykopaliska oraz zapiski świadczą o tym, że wytwarzanie wina, jak i jego działanie odgrywało istotną rolę w życiu ludu. Wino było wykorzystywane w religijnych obrzędach, a także jako środek leczniczy. Tradycja chrześcijańska mówi o tym, ze pierwsze winnice zawdzięcza ludzkość Noemu, który ocalał z potopu. Inne źródła podają informację, że wino pochodzi z Kaukazu, a na obszar Europy sprowadzone zostało przez starożytnych. Wino swoją nazwę zawdzięcza sanskryckiemu słowu „vena”, które w wolnym tłumaczeniu oznacza „ukochany”. Pierwszym patronem miłośników wina był św. Marcin z Tours, urodzony w Sarabii. Święci Urban i Wincenty, którego imię to gra słów „vino” i „scent”, czyli „woniejący winem”, zostali głównymi patronami właścicieli winnic i winiarzy.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 20 listopada 2012 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
To szlachetny napój o klarownej bursztynowej barwie i niepowtarzalnym, słodkim, rozgrzewającym, miodowo-korzennym smaku. W zależności od dodatków, przebija w nim cynamon, imbir bądź goździki. Nie jest to trunek powszechny i popularny, ale godny większego propagowania ze względu na wysokie walory smakowe i piękny aromat.
Jak sama nazwa wskazuje, miejscem wytwarzania krupniku jest Pszczela Wola, malownicza osada położona 14 km na południe od Lublina na trasie Lublin-Bychawa. Znajduje się tu jedyne na świecie Technikum Pszczelarskie, będące chlubą i dorobkiem wielu pokoleń pszczelarzy. Miejscowość słynie z pasji pszczelarskiej, a przez to i miodowej. Jednym z tradycyjnych sposobów zagospodarowania miodu było i jest wytwarzanie krupniku. To swoisty rytuał, który do dziś wykonuje się z ogromnym zaangażowaniem.
Krupnik powinien być przygotowywany ze znacznym wyprzedzeniem, aby główne jego składniki, czyli miód i spirytus, mogły się „przegryźć”. Wtedy dopiero nabiera odpowiedniej mocy, jak również swoistego bukietu zapachowego. Taki trunek musi mieć swoją moc, ale nie może być używany w dużych ilościach, gdyż traci swój niepowtarzalny smak. Krupnik wytwarzany jest w gospodarstwach w niewielkich ilościach – na własne potrzeby. W regionie lubelskim było i jest nadal największe zagęszczenie pasiek, a przez to stosunkowo duża produkcja miodu, którego nie żałowano do wytwarzania napojów alkoholowych.
Dawno już zauważono, że miód łączony ze spirytusem lub destylatem domowym, wzbogacony przyprawami korzennymi i ziołowymi, tworzy zdecydowanie szlachetniejszy trunek. Napój taki miał znamiona napoju elitarnego o doskonałych walorach smakowych, a dzięki miodowi i przyprawom zdecydowanie przewyższał smak czystej wódki. Stąd też stał się on sztandarowym napitkiem sporządzanym w domach w Polsce i na Litwie. W staropolskich dworach i dworkach gospodarze stawiali sobie za punkt honoru wyrób trunku na miodzie, jego smak na długo bowiem pozostawał w pamięci gości. Delektowali się nim także poeci, a wśród nich ci najsłynniejsi, jak np. Adam Mickiewicz. W naszym regionie był on opiewany m.in. przez Kajetana Koźmiana mieszkającego 4 km od Pszczelej Woli w Piotrowicach, którego dworek zachował się do dzisiaj. Ostatnio został pięknie odrestaurowany, a grób poety znajduje się w niedalekiej Bychawce.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 9 września 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Kulebiak generałowej Kickiej Kulebiak, smaczny wyrób pochodzący z okolic Jaszczowa, to ciasto drożdżowe upieczone w formie strucla o lekko błyszczącej skórce, przyrządzane z farszem. Specjał ma korzenie w kuchni słowiańskiej, pomimo tego jego nazwa została najprawdopodobniej zaczerpnięta od słowa niemieckiego – kohlgeback, co oznacza ciasto nadziewane kapustą. Oryginalny starorosyjski kulebiak był przygotowywany wyłącznie z ciasta drożdżowego i nadziewany farszem: z kaszy gryczanej, kapusty, jajek na twardo i gotowanych ryb.
Tradycja wypiekania kulebiaka na terenie Jaszczowa sięga lat trzydziestych XIX wieku i pojawiła się wraz przybyciem generałowej Natalii Kickiej, której zawdzięcza swoją nazwę. Jest to ciasto drożdżowe, ale nadziewane nie jak zwykle kapustą, lecz farszem mięsno-warzywnym, co różni go od tradycyjnych kulebiaków. Początkowo wyrabiano go w jaszczowskim dworze pod ścisłym nadzorem generałowej. Przygotowywany był na specjalne okazje bądź podejmowano nim znamienitych gości. Do wypieku używano produktów pozyskiwanych wyłącznie z gospodarstwa dworskiego. Jego sława była znana w okolicy, stąd można wnosić, że generałowa najprawdopodobniej przekazała recepturę swojej przyjaciółce Janinie Kuszelównie, a od niej dostali ją inni.
Kulebiak wypiekano głównie w bogatych domach, ponieważ do jego przygotowania potrzeba było wielu produktów. Recepturę przekazywano drogą ustną z pokolenia na pokolenie, nie dokonywano w niej większych zmian ani modyfikacji. W takiej wersji istnieje do dzisiaj, zmieniono jedynie jednostki miar i wagi oraz to, że farsz mięsny przygotowuje się mechanicznie, a nie jak kiedyś ręcznie, w makutrze.
Obecnie tradycję wypieku kulebiaka kultywuje m.in. Czesława Szczepańska – otrzymała ona jego recepturę od Weroniki Podgórskiej, Stefanii Sawickiej i jej córki Zofii Ryć, z którymi w latach 1965-1968 działała Kole Gospodyń Wiejskich w Jaszczowie, gdzie oprócz prac społecznych, członkinie uczyły się haftowania, wyszywania oraz gotowania i pieczenia, wymieniały się również starymi przepisami.
Kulebiak przygotowuje się, tak jak kiedyś, tylko na specjalne okazje, tj. dożynki, spotkania Stowarzyszenia Kobiet Powiatu Łęczyńskiego oraz Forum Kobiet Gminy Milejów, uroczystości wojewódzkie, powiatowe, gminne oraz rodzinne. Produkt był wielokrotnie nagradzany na różnego rodzaju konkursach – jest wizytówką gminy Milejów.
Tradycja wypiekania kulebiaka jest ważna nie tylko z względu na produkt, ale również osobę, której zawdzięcza swoją nazwę – Natalię Kicką – niezwykłą kobietę swojej epoki. Natalia Kicka urodziła się 1801 r. w Wilnie. Była najstarszą z czterech córek Piotra Bispinga, marszałka szlachty powiatu wołkowyskiego i Józefy z domu Kickiej. W rodzinnym majątku Hołowczyce, gdzie spędziła dzieciństwo, Natalia otrzymała wykształcenie domowe, w którym ceniona była znajomość języka francuskiego, ale również historii Polski. Z tradycji rodzinnych przejęła miłość do ojczyzny i gotowość służby dla kraju. Piętnastoletnia Natalia zaczyna dzielić swój czas między Warszawę, gdzie wprowadza ją w wielki świat ciotka – Teresa Kicka, a dom rodziców w Wilnie. Panna Bisping, a następnie generałowa Kicka, piękna i mądra kobieta, która dzięki tym zaletom cieszyła się powodzeniem, obracała się w sferach arystokratycznych, skoligacona była z wieloma przedstawicielami magnaterii, po francusku wyrażała się równie łatwo, jak po polsku. Bywała w eleganckich artystyczno-literackich salonach Warszawy, gdzie poznała J. Słowackiego, J. U. Niemcewicza, E. Odyńca, S. Witwickiego, K. Brodzińskiego i wiele innych ciekawych osób swojego czasu. Miała niezły słuch i dobry głos, toteż przed powstaniem listopadowym śpiewała nawet przy akompaniamencie młodego Chopina. W Warszawie zastał ją wybuch powstania listopadowego. Wtedy też zakochuje się w swoim wuju – bracie matki – Ludwiku Kickim.
Powstanie było dla Natalii wydarzeniem osobistym: wyszła za mąż za swego wuja, Ludwika Kickiego. Ślub odbył się za specjalnym zezwoleniem władz duchownych 26 stycznia 1831 r. W kilka dni później Ludwik na czele swej brygady wyrusza na pole walki. Początkowo armia powstańcza odnosi sukcesy, Kicki przyczynia się do nich w znaczący sposób, niestety ginie w bitwie pod Ostrołęką – 26 maja 1831 r. – dokładnie 4 miesiące po ślubie. Jego śmierć sprawiła, że osobiste szczęście Natalii Kickiej zostało tragicznie przecięte. Kult zmarłego męża stał się wątkiem jej dalszego życia, nie wyszła powtórnie za mąż. Po śmierci męża zamieszkała w Jaszczowie, gdzie z przerwami mieszkała i gospodarowała niemalże do śmierci w 1888 r. Nieszczęśliwe życie osobiste rekompensują Natalii kontakty z pisarzami, malarzami, uczonymi. Sama również maluje, jej obrazy znalazły się w kilku kościołach. Interesuje się wykopaliskami, o czym świadczą artykuły zamieszczone w „Wiadomościach Archeologicznych”. Prowadzi pamiętnik, który stanowi ważny dokument epoki, szczególnie ze względu na zamieszczoną w nim korespondencję oraz szereg interesujących szczegółów, a przede wszystkim atmosferę lat powstań i okresu międzypowstaniowego.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 1 grudnia 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To duży pieróg o długości 30-40 cm (przed podaniem jest on krojony). Danie bywa też wypiekane jako małe kulebiaczki – rogaliki o długości 10 cm, podawane do barszczu. Pojedynczy kulebiak ma kształt rogala z błyszczącą, złoto-brązową skórką, przybranego ozdobami z ciasta. W przekroju ma jasną otoczkę z ciasta z jasnobrązowym nadzieniem w środku. Charakteryzuje się smakiem ciasta maślanego, a nadzienie jest lekko pikantne z zapachem grzybów.
Jest to danie stanowiące dziedzictwo kulinarne lokalnej społeczności Perkowic i okolicy. Udokumentowana historia produktu na tym obszarze sięga lat 50. ubiegłego wieku.
Jak podają źródła dawnej literatury kulinarnej, kulebiak to potrawa kuchni kresowej, wywodzi się z Rosji. Istnieje też teoria wskazująca jako źródło pochodzenia kulebiaka Prusy Wschodnie (nawiązanie do niemieckiej nazwy). Tradycyjny kulebiak był przygotowywany z ciasta drożdżowego, krucho-drożdżowego lub francuskiego, nadziewany różnym farszem – najczęściej kapustą z grzybami i kaszą (gryczaną lub jaglaną) z grzybami. Z uwagi na przygraniczne położenie powiatu bialskiego, w Perkowicach, podobnie jak i w okolicznych miejscowościach, na obszarze nazwanym umownie „południowym Podlasiem”, kulebiak był znany od dawna. Wypiekano go praktycznie w każdym gospodarstwie domowym na specjalne okazje: święta, wesela, chrzciny, wizyty i spotkania rodzinne. Kulebiak był wypiekany w piecu chlebowym, najczęściej w ilościach zależnych od liczby gości. Przygotowywany był najczęściej 1-2 dni przed spożyciem.
Metoda wytwarzania jest stosunkowo łatwa, ale dość pracochłonna i polega na przygotowaniu ciasta krucho-drożdżowego, farszu oraz upieczenia gotowego kulebiaka. Składniki na ciasto to: mąka, masło, śmietana, jajka (do ciasta dodaje się żółtka, a wierzch przed pieczeniem smaruje się roztrzepanym jajkiem), drożdże, sól, cukier. Z kolei farsz powstaje z kaszy jaglanej, mięsa mielonego wieprzowego, grzybów suszonych, cebuli i pieprzu. Ciasto należy rozwałkować na grubość 1,5 cm, ułożyć farsz i zwinąć jak roladę. Uformować kształt rogala, posmarować roztrzepanym jajkiem. Tak przygotowany kulebiak układa się na blasze posmarowanej smalcem i wstawia na około 1 godz. do nagrzanego piekarnika.
Przeprowadzone wywiady etnograficzne w Perkowicach potwierdzają, że kulebiak jest tu nadal wypiekany i spożywany. Obecnie najczęściej jest przygotowywany na Wigilię do barszczu – wówczas farsz nie zawiera mięsa mielonego, a blachę smaruje się olejem, a także na imprezy okolicznościowe w stylu tradycyjnym. Co ciekawe, kulebiaki wypiekane są dziś przez mieszkanki Perkowic nie tylko w domach, ale i w Pracowni Kulinariów Regionalnych, która planuje je dystrybuować również w ramach sprzedaży bezpośredniej.
Produkt został nagrodzony podczas wojewódzkiej edycji konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów” w 2010 r. Otrzymał wówczas III miejsce w kategorii „gotowe dania i potrawy”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 3 sierpnia 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Kwas chlebowy sapieżyński kodeński to tradycyjny wyrób pochodzący z północno-wschodniej części województwa lubelskiego. Po ostatecznym przygotowaniu posiada barwę od złotej do ciemnobrązowej. Jego smak jest słodkawy z delikatną esencją goryczki, pachnie ziarnem zboża i rodzynkami. Kwas chlebowy bardzo dobrze gasi pragnienie oraz pomaga w regulacji procesów trawiennych.
Głównymi jego składnikami są: mąka żytnia razowa (otrzymywana ze zbóż rosnących na czystym ekologicznie obszarze Elżbięcina w gminie Kodeń, uprawiana na naturalnym oborniku), chleb żytnio-razowy (pieczony w piecu chlebowym opalanym na drwa, po upieczeniu wysuszony w małych kromkach), odpowiednia ilość niechlorowanej wody pochodzącej ze studni głębinowej, rodzynki z winogron (wysuszone późnym latem) oraz miód naturalny wielokwiatowy lub cukier.
Tradycja wyrobu kwasu chlebowego łączy się ściśle z przybyciem rodu Sapiehów do Kodnia, kiedy to Jan Sapieha bierze w posiadanie dobra kodeńskie, słynące z młynarstwa:
„Władysław Jagiełło zostawszy królem Polski, chcąc zjednać sobie członków najbliższej a zwaśnionej rodziny, podarował Kodeń jednemu ze swych przyrodnich braci – Sapieże. Okolice Kodnia należały wówczas do czterech braci Raszyców, którzy na Bugu posiadali swe dziedziczne młyny. Jan Sapieha upodobał sobie te strony i zakupił od Raszyców owe młyny i ich 24 wioski wraz z poddanymi chłopami.” (Franciszek Jagiellak, „Historia Kodnia”, wyd. drugie na prawach rękopisu, Kodeń n/Bugiem 1972 r.).
Wedle ludowego przekazu, wtedy to po raz pierwszy właściwości i smak kwasu opuściły wiejską chatę i zawitały na szlacheckich dworach jako niezawodne remedium na dręczące po sutych ucztach dolegliwości. Nie znaczy to, że kwas stał się tylko napojem leczniczym, nadal był najlepszym napojem dla spragnionych żniwiarzy.
Receptura wyrobu kwasu przekazywana była z pokolenia na pokolenie, a gospodynie rywalizowały ze sobą o to, która lepszy kwas wytworzy, co oceniane było podczas licznych jarmarków i odpustów. Aby zaspokoić pragnienie wszystkich chętnych, kwas transportowany był w dużych beczkach tzw. „kwasowicach”. Na czas żniw wyrabiano kwas słabszy – taki, który tylko gasił pragnienie – natomiast na jarmarki i odpusty nieco mocniejszy, aby rozweselił bawiących się ludzi. W dniu dzisiejszym kwas chlebowy otrzymał nawet miano „wiejskiej” oranżady. Chętnie piją go zarówno dzieci, jak i dorośli.
„Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku codzienne pożywienie mieszkańców wsi lubelskiej było mało urozmaicone (…). Z napojów najpopularniejsze było słodkie i kwaśne mleko oraz serwatka. W lecie przygotowywano kwas chlebowy.” („Tajemnice tradycyjnych kuchni, Rumunia, Szwajcaria, Węgry, Polska”, Lublin 2000, s. 35).
„Pożywienie (…) Idąc do pracy w pole, brano z sobą przeważnie do jedzenia chleb, słoninę i wodę, czasem też kwas chlebowy i buraczany” („Rok obrzędowy mojego regionu”, Alfreda Magdziakowa, Lublin 2003, s.66-67).
„Działo to się w Mieście Kodniu dnia 28 stycznia 1848 r. o godzinie 9 z rana stawił się Bazyli, lat 20 mający, przyniósł ze sobą beczkę kwasu, złożył jako ofiarę, którą przyjęliśmy” (wypis z księgi parafialnej numer 1/1848).
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 15 czerwca 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
To wyjątkowy przysmak pożądany zwłaszcza w okresie letnim. Lody charakteryzują się jednolitą w całej masie, puszystą konsystencją – wrażeniem „gładkości” – oraz różnorodnością smaków, których jest ponad czterdzieści! Dojrzałe lody są kształtowane porcjomierzem i są sprzedawane w gałkach. Jako deser mogą być podawane z różnymi dodatkami, np. bitą śmietaną, likierami, słodkimi sosami czy dekoracyjnie ciętymi owocami. Dziś oferuje je m.in. utworzona w 1980 roku cukiernia w Lubartowie, której właścicielka zgłosiła lody do wpisu na LPT.
– Przepis na tradycyjne lody lubartowskie, przekazywany jest w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie i ma więcej niż 60 lat – potwierdza Maria Siej z Lubartowa, producentka lodów. – Odkąd sięgam pamięcią, pomagałam mojej mamie w wytwarzaniu i sprzedaży lodów tradycyjnych w Ostrowie Lubelskim w lodziarni, którą prowadziła od 1956 r. Sporządzała je moja babcia oraz mama, wówczas lody mrożono w konwiach 20-litrowych, umieszczając w pryzmach lodu gromadzonego w zimie z okolicznego jeziora. Lód wyrąbany z jeziora zabezpieczano przed rozpuszczeniem np. solą, trocinami i przechowywano przez cały rok. Ugotowaną masę lodową przelewano do konwi i kręcono ręcznie aż do zamrożenia.
Od 35. lat lody oparte na recepturze z Ostrowa Lubelskiego produkowane są w Lubartowie. Cykl produkcyjny oparty jest dziś jednak na nowoczesnych maszynach i urządzeniach, a asortyment smakowy – rozszerzany zgodnie z życzeniami konsumentów.
Lody lubartowskie są sporządzane z naturalnych produktów roślinnych i zwierzęcych. Zawierają w swoim składzie mleko, masło, jaja, cukier oraz dodatki smakowe, np. wanilia, owoce jagodowe (truskawki, maliny, jagody), kakao. Surowce pochodzą z lokalnej produkcji, np. jaja – od kur grzebiących z pobliskich gospodarstw. Są doskonałym deserem, zawierają bowiem dużo składników pokarmowych, takich jak: węglowodany, tłuszcze, białko, składniki mineralne, pochodzące z surowców stosowanych do ich produkcji. Dzięki naturalnym składnikom, tradycyjnym metodom wytwarzania oraz historycznym związkom ze swoją małą ojczyzną, stanowią jej dziedzictwo kulturowe. Mówią o tym przeprowadzone badania etnograficzne, wypowiedzi okolicznych mieszkańców, informacje prasowe, a nawet nagroda burmistrza Lubartowa.
Jak powstają lody lubartowskie? Zaczyna się od przygotowania surowców, które trzeba odważyć i odmierzyć zgodnie z recepturą. Mleko ogrzewa się do temp. 30°C, jaja myje, dezynfekuje i wybija. Następnie przygotowuje się mieszankę (kompozycję), czyli łączy mleko z masłem, ogrzewa i gotuje ok. 4 minut, mieszając. Jaja „napowietrza się” z cukrem, czyli ubija aż do uzyskania jednolitej masy. Obecnie proces ten odbywa się w specjalnym zbiorniku w obiegu zamkniętym, w tzw. blenderze lub turbomikserze. Zachowuje się ustaloną kolejność dozowanych surowców, gdyż wpływa to decydująco na jakość kompozycji lodowej. Po tym procesie następuje gotowanie kompozycji – na gotujące się mleko z masłem, cienkim strumieniem wlewa się napowietrzone jaja z cukrem, energicznie miesza i ogrzewa aż do zgęstnienia. Masa na lody tradycyjne lubartowskie podczas tego procesu jest dokładnie pasteryzowana w pasteryzatorze. Ma to na celu zniszczenie flory bakteryjnej oraz zahamowanie działania enzymów, zapobiega też rozwojowi drobnoustrojów, dla których lody są doskonałą pożywką. Po pasteryzacji mieszankę szybko schładza się przez 8-12 godzin, w zależności od zakładanej przydatności o do spożycia. Następuje tężenie kompozycji lodowej, poprawiają się właściwości do napowietrzania. Po schłodzeniu mieszanka jest przetrzymywana w temp. 0-2°C przez ok. 4 godz. i mieszana. To tzw. dojrzewanie, czyli proces, który wpływa na puszystość i gładkość lodów. Kolejnym, ale nie ostatnim etapem jest ich zamrażanie w specjalnym zamrażalniku o działaniu periodycznym. Przy sporządzaniu lodów kakaowych, kakao miesza się z niewielką ilością kompozycji, a po przecedzeniu dodaje do reszty w czasie zamrażania. W trakcie zamrażania dodaje się wanilię i owoce (zmiażdżone lub drobno pokrajane). Można również stosować przetwory owocowe. Kawę można dodawać w postaci schłodzonego naparu. Czas mrożenia powinien być jak najkrótszy, ale jednocześnie wtłoczona duża ilość powietrza. Poopuszczeniu zamrażalnika tradycyjne lody lubartowskie są najsmaczniejsze. Ostatnim etapem jest hartowanie lodów. Proces ten polega na obniżeniu temperatury gotowych lodów do co najmniej -18°C, co trwa około 16 godzin. Zahartowane lody mogą być przechowywane w temp. minus 18°C.
Na przestrzeni lat udoskonalił się proces produkcji i przetwórstwa rolno-spożywczego. Do produkcji lodów lubartowskich dostarcza się więc mleko czyste mikrobiologiczne, normalizowane, co podnosi wartość odżywczą wyrobu, a jakość masła śmietankowego potwierdzają certyfikaty. Większa jest też różnorodność i dostępność dodatków smakowo-zapachowych, w tym egzotycznych. Z kolei zastosowanie maszyn małogabarytowych pozwala na sporządzenie masy lodowej o lepszej konsystencji, a także lodów bezpiecznych mikrobiologicznie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 8 maja 2017 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii inne produkty.
Wywodzące się ze Sławatycz nad Bugiem lody to specjały o 60-letniej tradycji, znane w całym regionie powiatu bialskiego ze swej jakości i smaku. W zależności od wykorzystanych składników różnią się smakiem i kolorem, mogą zawierać kawałki owoców czy czekoladę. Podstawowymi surowcami sławatyckiego deseru są: jajka od lokalnych producentów – ekologiczne lub ściółkowe, mleko, cukier, owoce w formie naturalnej, kompotu lub mrożone, kakao naturalne ciemne. Porcje ważą od 35 do 50 g.
Do wpisu na Listę Produktów Tradycyjnych lody zgłosiła rodzinna firma, która na bazie przedwojennej receptury produkuje je od 1957 roku. Do dziś niezmienione zostały proporcje i składniki, a każda partia lodów jest wytwarzana z pieczołowitością i dbałością o każdy szczegół i powtarzalność smaku.
W 1957 roku do wytwarzania lodów używało się jaj z własnej hodowli, mleka skupowanego od sąsiadów, a do sezonu należało przygotować się już zimą. Z zamarzniętej rzeki Bug oraz starorzeczy wykuwało się tafle lodu, ładowało na wóz i zwoziło na ogromny stos, okrywało 20-centymetrową warstwą trocin, a później całe lato wykorzystywało jako chłodziwo. Produkcja lodów odbywała się w tych czasach sposobem ręcznym za pomocą umieszczonych w drewnianych beczkach zwykłych kanek na mleko.
– Pół godziny tzw. kręcenia lodów nie należało do najłatwiejszych zadań, dlatego wkrótce mój dziadek Tadeusz Chyz wpadł na pomysł skonstruowania „maszyny”, w której kankę z mlekiem napędzała korba. To był bardzo prosty mechanizm, który jednak zdecydowanie ułatwiał pracę. Z czasem zamiast korby, pojawił się silnik – relacjonuje obecna producentka lodów, Magdalena Chyz. Z czasem pojawiły się inne urządzenia. – Na początku pasteryzowaliśmy masę w około czterdziestolitrowym garnku – mówi pani Magdalena. – Trzeba było nieustannie pilnować, by nic się nie przypaliło. Inaczej wszystko byłoby do wyrzucenia. W latach 80. XX wieku kupiliśmy pasteryzator, działający do dnia dzisiejszego i dzięki temu problem ten zupełnie się rozwiązał. Receptura lodów była dopracowywana przez kilka lat, do wszystkiego dochodziliśmy metodą prób i błędów.
Początkowo produkowano jedynie lody mleczne, sporadycznie kuszono się wzbogacać je o zerwane prosto z pola truskawki czy maliny. Jeszcze do 1989 roku produkowanych było jedynie 5 smaków lodów: mleczny oraz okazjonalnie truskawkowy, kakaowy, jagodowy czy malinowy. Dziś ta oferta jest zdecydowanie większa. Lody sławatyckie od wielu lat cieszą się ogromnym powodzeniem. Swoją prostotą wykonania, a jednocześnie niepowtarzalnym smakiem i aromatem zachwycają nawet wyrafinowanych smakoszy.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 17 maja 2019 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Pod tytułową nazwą kryje się cała gama napojów – zarówno gorzka, jak i mleczna czy biała czekolada, a w związku z tym ich skład (zawartość masy kakaowej), barwa i smak również bywają różne. Gorzka (brązowa) zawiera przynajmniej 70% produktów z miazgi kakaowej, mleczna (beżowa) – nie mniej niż 25% suchej masy kakaowej ogółem, a biała – tylko do 33% masła kakaowego.
Wspólnym mianownikiem jest doskonały mariaż głównych ingrediencji, czyli czekolady, słodkiej, tłustej śmietanki, mleka krowiego i musów owocowych z sezonowych owoców. I to właśnie one stanowią o specyfice naszej lubelskiej, wyjątkowej czekolady pitnej. Tutaj bowiem bije serce polskiego sadownictwa i to stąd pochodzi największa ilość krajowych fruktów. Które trafiają do czekoladowego napoju? W lecie dodaje się świeże maliny, truskawki, porzeczki, wiśnie lub czereśnie, a jesienią – drobno pokrojone jabłka i gruszki. W zimowej i wiosennej wersji czekolady znajdziemy z kolei ich suszoną wersję. Całości „obrazu” dopełniają przyprawy. W Lublinie do czekolady dodaje się – wedle życzenia – szczyptę: cynamonu, wanilii, imbiru, goździków lub czarnego pieprzu.
Konsystencja samej czekolady jest aksamitna i lepka. Smak słodki, intensywny, a zapach delikatny, swoisty dla czekolady z intensywnym aromatem przypraw.
Co zrobić, by uzyskać taki napój? Najpierw należy zagotować w garnku śmietankę i mleko, a po zmniejszeniu mocy grzania powoli dodawać czekoladę i mieszać, aż wszystko się ładnie rozpuści, a czekolada zgęstnieje. Na koniec dodać przyprawy i owoce. Taki napój podaje się w najlepiej wysokich grubościennych szklankach lub kubkach, ozdabia ubitą wcześniej śmietaną 36% i posypuje przyprawami.
Jak potwierdzają najstarsi mieszkańcy Lublina i okolic, czekolada już od wielu lat jest wpisana w historię naszego regionu. Tę do picia podawano tu już przed II wojną światową. I serwuje nadal w wielu lubelskich kawiarniach i cukierniach. Warto wybrać się do Lublina na łyk gorącej czekolady!
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 31 maja 2019 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To pachnąca ciastem drożdżowym mała bułeczka nadziewana farszem z kaszy gryczanej i twarogu. Ma rumianą skórkę, jednolity miękisz z drobnymi porami i nadzienie o dość zwartej konsystencji. W smaku jest delikatna, lekko słodka, z wyczuwalną nutką mięty.
Ze względu na gryczano-twarogowy charakter wypieki te mogą z powodzeniem stanowić kulinarną wizytówkę Lublina, Lubelszczyzny, a nawet całego naszego województwa. Region ten słynie przecież z upraw rolniczych, wśród których lwią część stanowią uprawy gryki. Tutaj też od wieków rozpowszechniona była hodowla bydła mlecznego. Nie powinno więc dziwić, że produkty będące efektem takiej działalności rodzimych rolników były też głównymi składnikami przyrządzanych w Lubelskiem potraw.
Gryczanki drożdżowe były domeną gospodyń z podlubelskich Jakubowic Konińskich położonych nad rzeką Ciemięgą, a jego historia związana jest ze znajdującym się w okolicy młynem wodnym z XX wieku, wykorzystywanym niegdyś m.in. do mielenia kaszy.
Tutejsze gospodynie używały do nadzienia oprócz ugotowanej na półsypko kaszy gryczanej, także drobno pokruszonego twarogu, cukru, soli i mięty, która dzięki zawartości olejku lotnego pobudza wydzielanie soków żołądkowych i ułatwia trawienie. Z kolei ciasto zagniatały z mąki pszennej, drożdży, mleka, masła, jajek, cukru i wanilii. Z dojrzałego ciasta formowały kulki, które nadziewały farszem i odstawiały do wyrośnięcia. Zawsze pamiętano, by przed wypiekiem każdą bułeczkę posmarować jajkiem. Teraz mogły już trafić do pieca chlebowego, a zaraz potem na stół.
Dziś oryginalne bułeczki drożdżowe z nadzieniem gryczano-twarogowym są dostępne w wielu sklepach firmowych i punktach cukierniczych regionu. Na te według przepisu z Jakubowic zapraszamy do samego Lublina!
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 8 października 2010 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Lubelski forszmak to pożywny gulasz z ogórkami kiszonymi, zaprawiony koncentratem pomidorowym i podany w wydrążonym bochenku chleba, o smaku lekko winnym i kwaśno-ostrym. Nazwa forszmak pochodzi z niemieckiego Vorschmak – przystawka (od vor – przed + schmackhaft – smaczny, apetyczny). Jest to wyrób o konsystencji zawiesistej (zbliżonej do gulaszu) o barwie ceglastej.
Lubelskie posiada niepowtarzalne walory przyrodnicze i historyczne. Niewątpliwie jednak o walorach regionu świadczy również bogato zakorzeniona tradycja kulinarna i gościnność. Georges Duhamel powiedział „Jeżeli tradycji nie ma w sercach ludzi, to nigdzie indziej nie ma jej na pewno”. Wśród kilku potraw charakterystycznych dla regionu lubelskiego znajdują się: lemieszka – prażucha, kiszka ziemniaczana, kartacze – kołduny, cepeliny i opisywany forszmak. Lubelszczyzna określana jest jako region największej popularności tej potrawy.
Forszmak, niegdyś bardzo modne danie, dziś sprawia wrażenie zapomnianego. Podawany jest w Finlandii, Niemczech i Rosji. W niektórych rejonach Lubelszczyzny zamiast kokilek podstawą potrawy jest koszyczek z ciasta naleśnikowego. Robi się go delikatnie spłaszczoną chochlą, którą rozgrzewa się w gorącym oleju, wkłada do miski z ciastem naleśnikowym i ponownie zanurza w gorącym oleju. Wkłada się do niego wiele pozornie nie pasujących do siebie składników, a rezultat jest wyśmienity.
Po roku 1955 otworzono wiele nowych, lubelskich restauracji, w których szczególnym powodzeniem cieszył się forszmak lubelski. Tak było do roku 1972, kiedy to w znacznym stopniu wzrosła swoboda wyjazdów zagranicznych. Wielu Polakom pozwoliło to na zapoznanie się z warunkami życia w zachodniej Europie i USA, czemu towarzyszyło rosnące zainteresowanie kuchnią zagraniczną. Dobrze przyrządzane potrawy stawały się obiektami pożądania: ważne było, by zdobyć przepis zagraniczny i podawać go ludziom w restauracji. W tym okresie forszmak na chwilę zniknął z lubelskich stołów. Głęboki kryzys, który ogarnął Polskę na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego stulecia, nie mógł nie dotknąć gastronomii, kucharzy i lubelskich restauracji. Powstanie „Solidarności” w sierpniu 1980 roku spowodowało w kraju piętnastomiesięczny stan napięcia, w którym struktury polityczne, gospodarcze i społeczne znalazły się na krawędzi rozpadu. Poziom braku towarów konsumpcyjnych na rynku osiągnął taki stan, że wszelkie rozważania na temat estetyki produktów wydawały się czysto abstrakcyjne. W tamtym czasie w restauracjach Lublina obsługa starła się dostosować do sytuacji, wykorzystując skromność, a nawet biedę niektórych produktów do przygotowania czegoś, co ludzie znają i lubią – jest to okres największej świetności potrawy tradycyjnej znanej w naszym regionie jako lubelski forszmak. Królował on wówczas w stołówkach wyższych uczelni, gdzie podawany był niekiedy jako danie główne. „W drugiej połowie lat osiemdziesiątych furorę robiły w Europie (restauracji w Lublinie) flaki z pulpetami mięsnymi w środku, a także bryzol z polędwicy wołowej podawany z duszoną cebulką. Niezmienną renomą cieszył się forszmak, serwowany w cieście naleśnikowym. Opowiadano, że tak jak szampana, wypadało go zamówić w każdym momencie przyjęcia, nawet po deserze” – jak przypominał „Kurier Lubelski” (7.III.2003). W latach 90. XX wieku Polska zaczęła powracać do swojej tradycji, również Lublin. Znowu na stołach zaczęły gościć już nie tylko forszmak, ale i zrazy czy zwykła kiełbasa. Okazuje się, że pomimo różnych zawirowań w kraju, tradycja nie umiera nigdy, dlatego mogą Państwo do dziś dnia kosztować forszmak lubelski, którego smak pozostaje niezmienny.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 22 lipca 2011 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Głównymi składnikami gotowego wyrobu są: świnie rasy puławskiej, kasza gryczana oraz przyprawy. Subtelny smak i aromat uzyskuje się dzięki zastosowaniu ziół używanych do przygotowania zalewy peklowej.
Prosię pieczone jest atrakcją świątecznego stołu, wesel, dożynek, bali sylwestrowych, imprez integracyjnych i innych imprez okolicznościowych. Jego rumiano-brązowa skóra i złocisty kolor zachęcają biesiadników do uczty. Mówi się o nim, iż jest za duży dla jednej, a za mały dla dwóch rodzin. Szczególny smak i zapach pieczone prosię ludwińskie zawdzięcza lokalnej metodzie produkcji oraz specjalnie dobranemu wysokiej jakości surowcowi.
W powiecie łęczyńskim, jak również w gminie Ludwin potrawę tę serwowano zwłaszcza w świąteczne dni, np. w niedzielę wielkanocną. Wówczas zaraz po mszy zasiadano do wielkiej uczty, która trwała od śniadania aż do późnej kolacji. Na stoły wkraczały rozmaite smakołyki, oczywiście wcześniej poświęcone. Wytęsknione po wielkim poście mięsiwa były najważniejszym i najbardziej wyczekiwanym jadłem. Wśród nich znajdowały się pieczone lub wędzone w dymie jałowcowym szynki, kiełbasy, pasztety, a na stołach niejednokrotnie pojawiała się również dziczyzna. Obowiązkowe było pieczone prosię. Do mięs podawano własnoręcznie pieczony chleb pszenny lub razowy.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 22 lipca 2011 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii inne produkty.
Makaron jajeczny z Ludwina to produkt uznany i ceniony od wielu lat szczególnie na Lubelszczyźnie. Wyjątkowy smak tego makaronu zawdzięczamy kompozycji głównych surowców użytych do jego wyrobu tj. odpowiedniej mąki i dodatku jaj oraz stosowaniu tradycyjnej metody wyrabiania ciasta makaronowego i jego formowaniu. Surowce stosowane do produkcji makaronu jajecznego z Ludwina to: mąka pszenna typ od 450 do 550 lub mąka makaronowa oraz jaja świeże lub jaja świeże schłodzone w postaci masy jajowej oraz przyprawy w różnej postaci. Tradycyjna metoda wytwarzania polega na wymieszaniu składników, dodaniu wody w celu lepszego ich rozprowadzenia i uzyskanie ciasta o odpowiedniej wilgotności i sprężystości, a następnie formowania go w placek, z którego w dalszym procesie można uzyskać różne kształty i formy gotowego wyrobu.
Tradycją w wielu domach było to, że zwykle makaron robiony był, w co najmniej podwójnej porcji tak, aby w tygodniu lub następną niedzielę nie trzeba było powtarzać bądź co bądź pracochłonnej czynności wyrobu makaronu. Powodowało to konieczność poddaniu zrobionego makaronu procesowi suszenia, który to proces nie wpływał na zmianę ani smaku ani własności organo-leptycznych.
Ludwińscy producenci makaronu jajecznego łącząc te wszystkie elementy w swojej produkcji uzyskali produkt, który wizualnie i smakowo nie odbiega od tego wyrabianego od kilkudziesięcioleci przez ludwińskie gospodynie. Metoda wyrobu w przypadku makaronu jajecznego z Ludwina co do zasad nie uległa zmianie lecz tylko proces produkcji uległ mechanizacji. Stolnicę zastąpiła mieszarka, wałek ręczny zastąpiły walce, nóż zastąpiły urządzenia tnące i kalibrujące a suszenie nad lub przy piecu komory suszarnicze. Tak jak od wielu lat makarony jajeczne spożywane są zarówno z rosołem, zupami jak również z sosami czy serem, ale również prawie nigdy nie brakuje ich wśród dań świątecznych np. w wigilię z makiem czy łazanek w różnych wydaniach.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 6 lutego 2012 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Makowiec lubartowski jest sporządzany na naturalnych produktach roślinnych. Ciasto drożdżowe ma w swoim składzie mąkę pszenną, drożdże, mleko, masło, jaja, miód, cukier oraz dodatki smakowe, np. orzechy i rodzynki. Masa makowa powstaje z kolei z naturalnego maku niebieskiego, jaj, miodu i bakalii. Dojrzałe ciasto drożdżowe jest kształtowane poprzez zwinięcie z warstwą masy makowej i upieczone. Makowiec jest doskonałym wypiekiem, bardzo smacznym. Zawiera dużo składników pokarmowych, takich jak: węglowodany, tłuszcze, białko, składniki mineralne. Ciasto może być podawane na podwieczorek, na przyjęciach okolicznościowych. Jako wyrób z regionu, jest popularny i dostępny w sklepach spożywczych, również w punktach cukierniczych. Estetyczne opakowanie, chroni przed wysychaniem i zabezpiecza przed deformacją.
Przepis na makowiec stanowi podstawę kuchni staropolskiej. „Makownik świąteczny różni się od powszedniego nie tylko tym, że warstwy ciasta są cieniutkie, a warstwy maku grubsze, ale również i tym, że masa makowa przyrządzona jest z iście polską hojnością, daleką od oszczędności” („W staropolskiej kuchni”, str. 208). Im wykwintniejsze ma być ciasto, tym staranniej powinno być wyrabiane” (Maria Disslerowa, „Jak gotować”, str. 529).
Wytwarzany przez miejscową cukiernię makowiec jest oparty na przepisie makowca świątecznego – „makownik świąteczny” rożni się od „powszedniego” nie tylko tym, że warstwy ciasta są cieniutkie, a warstwy maku grubsze, ale również i tym, że masa makowa sporządzona jest z iście polską hojnością, daleką od oszczędności.
Historia makowca lubartowskiego związana jest z okresem po II wojnie światowej, w którym to Lubartów przekształcił się w ośrodek życia gospodarczego, społecznego, kulturalnego i oświatowego. Powstały restauracje i cukiernię. W tym zakład, w którym do obecnych czasów wypieka się makowiec lubartowski. Makowiec to z pewnością najbardziej polskie z polskich ciast, związane od wieków ze świętami Bożego Narodzenia. A może jeszcze starsze – być może nasi słowiańscy przodkowie spożywali mak i grzyby w obrzędach wychodzenia z mroków zimy, początku wydłużania się dnia wieczerzy wigilijnej. Używamy zapewne innych grzybów i bezpieczne ilości maku, ale obecność w tradycji jednego wieczoru dwóch pokarmów o narkotycznym działaniu wydaje się uderzające. Klasyczny makowiec (makownik) ma formę strucli – masa makowa zawinięta jest w ciasto drożdżowe. Przepisów jest bardzo wiele, zarówno na ciasto, jak i masę. Ciasto może być lekkie, prawie jak na bułki, lub cięższe, bogatsze, zawierające więcej jajek, cukru, tłuszczu.
Warto również wspomnieć, że według ludowych wierzeń mak spożywany w wigilię Bożego Narodzenia miała zapewniać szczęście, zaś dziewczyny tarły mak na wigilię, aby rychło wyjść za mąż.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 14 kwietnia 2011 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Malina należy do grupy owoców miękkich. Owoce maliny mogą być różnej wielkości. Zależy to od stanowiska wegetacyjnego, stopnia nawożenia i nawodnienia. Ma słodki smak i swoisty specyficzny zapach.
Skąd przymiotnik „kraśnicka”? Powiat kraśnicki, malowniczo położony w zachodniej części województwa lubelskiego, już od wielu lat słynie ze swej „bogatej rozmaitości”. Od wielu lat dominującą na jego terenie jest uprawa maliny. Pierwsze towarowe plantacje malin w tym powiecie pojawiły się już na początku lat 70. XX w. Obecnie ich uprawa stanowi już ok. 30% produkcji krajowej, tak więc słusznie Kraśnik zyskał miano krajowego zagłębia produkcji tego owocu.
Na lessowych stokach Wzniesień Urzędowskich rozłożyste krzewy pochylają się ku słońcu, które – dopalając dorodne i soczyste owoce – rodzi w nich niepowtarzalną kompozycję smaku i aromatu. Doskonałe warunki glebowe oraz klimatyczne powodują, że owoce malin zebrane na tych stokach są naprawdę wyjątkowe. Doskonale nadają się do produkcji soków oraz innych przetworów. Mają wiele właściwości leczniczych, zawierają szereg witamin, a szczególnie dużo witaminy C. Sprawdzają się również jako lek w przypadku niedokrwistości, gdyż zawierają duże ilości żelaza i miedzi, ale przede wszystkim, świeżo zebrane, są pysznym rarytasem i znakomitym dodatkiem do deserów.
Jednym z dowodów na ugruntowanie tradycji uprawy maliny na terenie powiatu kraśnickiego jest organizowane od 1999 roku święto plonu malin, słynne „Maliniaki”. To impreza o randze dożynek powiatowych, na którą organizatorzy zapraszają do Kraśnika co roku w lipcu.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 lutego 2011 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Maliniak kraśnicki to przezroczysty, bezbarwny napój alkoholowy o charakterystycznym malinowym posmaku, wyczuwalnym zapachu owoców malin i o gęstości nieco większej niż woda. Zwany jest też wódką malinówką, „okowitą” wytwarzaną na własne potrzeby z wina, z owoców malin.
Produkt pochodzi z położonego w zachodniej części województwa lubelskiego powiatu kraśnickiego. Do nastawu nie dodaje się drożdży innych niż te, które są obecne na owocach, więc również dzięki temu trunek uzyskuje swój wyjątkowy aromat i wyrafinowany smak. Trudno jednoznacznie określić, kto i kiedy po raz pierwszy wyprodukował „wódkę z malin”. Malina jako owoc znana była już tu od bardzo dawna, jednakże na szerszą skalę zaczęła być uprawiana w powiecie kraśnickim od ok. pół wieku. Receptura produkcji maliniaka przekazywana jest najczęściej ustnie, z pokolenia na pokolenie. „Wódka z malin” nie jest zwykłą wódką. Wytwarzana z wina, dzięki dużej zawartości olejków eterycznych, posiada właściwości rozgrzewające, lecznicze i wzmacniające. Wieloletnia tradycja uprawy i przetwarzania tych owoców spowodowała, że maliniak jest jednym z produktów tradycyjnych, wytwarzanych na terenie powiatu kraśnickiego i niewątpliwie należy go uznać za osobliwe, regionalne dziedzictwo kulinarne.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 12 października 2005 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Nalewki to typowo polska tradycyjna specjalność. Przykładem tego jest malinóweczka, wspaniały regionalny trunek o zawartości alkoholu 40%, barwie czerwonej, charakteryzujący się aromatycznym malinowym zapachem i winnym, słodkim smakiem. Główne składniki malinóweczki to: maliny, cukier i spirytus.
Wytwarzanie tego trunku trwa od lat międzywojennych. Otrzymywano ją wyłącznie z malin leśnych, więc wyrób produktu był ograniczony, a sama malinóweczka mało aromatyczna i wymagała większej ilości cukru.
Malinowy specjał z okolic Olbięcina wytwarzany jest z malin ogrodowych z własnych upraw, co gwarantuje wysoką jakość owoców, które są smaczne i aromatyczne, oraz daje właściwy nazwie posmak. Maliny muszą być uprawiane na dobrych glebach, w miejscach nasłonecznionych, a ich nawożenie odbywa się wyłącznie nawozami naturalnymi.
Do produkcji malinóweczki używa się tylko zdrowych i dojrzałych owoców – tylko z nich otrzymamy wysokiej jakości sok. Do nichdodaje się cukier, a całość zalewa spirytusem i pozostawia do leżakowania.
Tradycje sporządzania nalewek sięgają XVIII wieku. Od dawna wytwarzano je na dworach magnackich oraz w domach mieszczan. Do wytwarzania nalewek wykorzystywano różne owoce, np. morele, czerwone porzeczki, maliny, orzechy i zioła, np. piołun, mięta, a nawet kwiaty (np. czarny bez). Poza niewątpliwymi walorami smakowymi, nalewki posiadają także właściwości lecznicze, stosowano je głównie w przypadkach przeziębień.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 21 liatopada 2005 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Marchwiaki z makiem, to tradycyjny wyrób pochodzący z północno-wschodniej części województwa lubelskiego. Wyglądają podobnie jak zwinięta w rulon rolada, mają kształt walca, w przekroju poprzecznym spiralny układ warstw ciasta i nadzienia.
Długość gotowego wyrobu wynosi około 30 cm (w zależności od wielkości blachy piecowej), natomiast średnica zewnętrzna – około 10 cm. Po upieczeniu ma na zewnątrz barwę pociemniałego złota, wewnątrz – na przemian kremową i pomarańczową. Marchew użyta do nadzienia jest nakrapiana makiem. Smak tych tradycyjnych wypieków jest lekko słodki, charakteryzujący się intensywnym zapachem marchwi. Do wyrobu gotowego produktu używa się ciasta składającego się z mąki pszennej, mleka, jaj pochodzących od kur wiejskich, cukru, smalcu oraz soli. Na nadzienie używa się marchwi surowej, maku wyłuskanego z makówek oraz cukru do smaku. W ciągu lat niewielkim zmianom uległa receptura, dodawano więcej żółtek, a mniej całych jajek, w miejsce tłuszczów wprowadzano margaryny, zaczęto dodawać zapachy do ciast. Obecnie przed upieczeniem surowy rulon okręcany jest luźno w specjalny papier do pieczenia. Zamiast w piecach chlebowych, jest pieczony w piekarnikach.
Miejscowość Kąkolewnica od dawnych czasów, co najmniej od początku XX wieku, była znana z wyrobu pierogów. Na tym terenie gleby były dobrej jakości, co umożliwiało zasiewanie dużej ilości pszenicy. Uważana była przez sąsiednie miejscowości za bogatą wieś, a gospodarze byli zamożni. Dobre zbiory pszenicy umożliwiały powszechne stosowanie mąki pszennej do przygotowywania posiłków. Bardzo często zarówno z dobrej jakościowo mąki, jak i tej nieco gorszej przygotowywano w różnej postaci pierogi. Ta popularność spowodowała, że mieszkańców Kąkolewnicy od dawna nazywano „Pieroźnikami”, jeszcze obecnie mieszkańcy sąsiednich miejscowości tak ich nazywają.
Jednym z rodzajów pierogów, które dawniej i obecnie są tu popularne, są właśnie marchwiaki z makiem. Były one często przygotowywane przez gospodynie, a niemal obowiązkowo pieczono je w okresie świąt Wszystkich Świętych. Tradycja nakazywała, aby w tym okresie obdarowywać ubogich gromadzących się przy cmentarzach i kościołach pieczonymi marchwiakami z makiem przez kąkolewnickie gospodynie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 2 lipca 2013 roku. Produkt został wpisany w kategorii oleje i tłuszcze.
Bychawskie masło charakteryzuje się zawartością tłuszczu nie mniejszą niż 82%, wody – nie większą niż 16% oraz niepowtarzalnym, czystym mleczno-śmietankowym smakiem i zapachem. Od zarania wytwarzane jest ze śmietanki słodkiej tradycyjną metodą „periodyczną” w maselnicy. Do lat 60. XX w. masło produkowane było w drewnianej, dębowej maselnicy (potem zastąpionej metalową) i pakowane w dębowe beczki. Na przestrzeni lat wytwórcy z Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Bychawie modernizowali się i unowocześniali produkcję, ale technologia produkcji masła pozostawała niezmieniona. W latach siedemdziesiątych masło z Bychawy ze względu na swoją wysoką jakość uzyskało znak jakości Q, przyznawany przez Centralny Związek Spółdzielni Mleczarskich.
Jak drzewiej bywało? Ludzie od wieków jedli masło wyrabiane przez gospodynie wiejskie i sprzedawane na okolicznych targach. Masło ubijano długim tłuczkiem, na końcu którego znajdował się czteroramienny koziołek lub krążek z szeregiem otworów. Po wyrobieniu kilkakrotnie płukano go w zimnej wodzie, usuwając tym sposobem sernik, resztki maślanki oraz tzw. podcedzonkę, tj. wodnistą ciecz. Następnie masło formowano w osełkę. Po pierwszej wojnie światowej w Polsce zaczęły masowo powstawać spółdzielnie oraz prywatne zakłady mleczarskie, które maślane wyroby zaczęły produkować na szerszą skalę. Spółdzielnia w Bychawie została założona w styczniu 1928 r. z inicjatywy ks. Józefa Barszczewskiego. Dzisiejsza OSM ma więc już ponad 80-letnią tradycję.
Pisząc o maśle z Bychawy, nie można zapomnieć o samej miejscowości i jej położeniu, które ma niebagatelny wpływ na jakość wytwarzanego w tutejszej mleczarni masła. Miasto leży w części Wyżyny Lubelskiej, zwanej Wyniosłością Giełczewską, w odległości ok. 25 km na południe od Lublina. To tereny pozbawione wielkiego przemysłu, a więc czyste ekologicznie, na których gospodarują stali dostawcy mleka. Dzięki temu produkowane tu masło zyskuje dodatkowe walory zdrowotne.
Okoliczni mieszkańcy doceniają ponadto inne właściwości tego wyrobu, zawierającego duże ilości karotenoidów, witaminy A, D i E pochodzenia naturalnego. Warto zaznaczyć, że wśród bychawian masło z miejscowej spółdzielni stanowi nie tylko doskonały dodatek do pieczywa, ale jest również składnikiem wielu wypieków, zwłaszcza cukierniczych. Znajduje ono także zastosowanie jako dodatek do sosów, ziemniaków i dań głównych. Można na nim smażyć, dusić, piec oraz gotować, jak przekonują miejscowe gospodynie podczas organizowanego cyklicznie od wielu lat ogólnopolskiego festynu „W Krainie Pierogów” w Bychawie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 31 maja 2019 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii oleje i tłuszcze.
To specjał o zawartości tłuszczu nie mniej niż 82%, zwartej masie, jasnożółtej barwie i smarownej konsystencji, wytwarzany z najwyższej jakości mleka w okolicach Michowa, gdzie od wieków kultywuje się tradycyjny wypas bydła na pastwiskach i wybiegach zagrodowych w sąsiedztwie obszarów chronionych – Natura 2000 i Pradolina Wieprza.
Zgodnie z podaniami ludowymi masło w tym rejonie uzyskiwano poprzez ukwaszenie śmietanki, ubijanie jej w specjalnym naczyniu (kierzni) do otrzymania zbitej masy, płukano zimną wodą i formowano osełki. Nikt nie wie, kiedy dokładnie powstała pierwsza mleczarnia w Michowie. Wiadomo jednak, że początkowo mieściła się ona w prymitywnej chacie, gdzie masło wyrabiano w beczce napędzanej siłą… czterech pracowników (!). Dopiero w późniejszych latach zaczęto wykorzystywać silnik spalinowy z pasem transmisyjnym. Wraz ze wzrostem popytu na produkty mleczarskie w roku 1954 podjęto decyzję o budowie nowoczesnego zakładu, a trzy lata później piętnastu śmiałków założyło działającą do dziś Okręgową Spółdzielnię Mleczarską.
Produkowane tu zgodnie z tradycyjną recepturą masło składa się jedynie z wysokojakościowej śmietanki odwirowanej z mleka oraz z czystych kultur mleczarskich i, w zależności od potrzeb, domieszki naturalnego barwnika. Spasteryzowaną, odgazowaną i zaszczepioną czystymi kulturami bakteryjnymi śmietankę zmaśla się, normalizuje zawartość wody oraz wygniata masło w nowoczesnych urządzeniach. Zautomatyzowany jest również proces formowania w prostopadłościany o wadze 200 gramów i pakowania.
Gotowe masło ma czysty, lekko kwaśny, mleczny smak. Jest aksamitne, delikatne i bogate w witaminy A, D, E i K. Co ważne, już w 1986 roku Biuro Kontroli Jakości Centralnego Związku Spółdzielni Mleczarskich nadało mu państwowy znak jakości „1”. Z kolei w 2004 roku specjał ten zajął pierwsze miejsce w Międzynarodowej Ocenie Masła i Mlecznych Produktów Wysokotłuszczowych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 25 lutego 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii oleje i tłuszcze.
Surowcem do produkcji opolskiego masła jest śmietanka z wysokiej jakości mleka pochodzącego wyłącznie z gospodarstw zlokalizowanych na czystych ekologicznie terenach Lubelszczyzny, w pasie nadwiślańskim, na szlaku Kazimierz Dolny – Sandomierz. Na jakość produktu ma wpływ również fakt, że w rejonie działania Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Opolu Lubelskim, która zgłosiła produkt na listę, nie ma wielkiego przemysłu ani dróg szybkiego ruchu.
Produkcja masła prowadzona jest tu do chwili obecnej z zachowaniem ponad 50-letniej tradycji procesu technologicznego. Na początku było ono wytwarzane w metalowej maselnicy, formowane na formierce typu Junior o wydajności 300 kg/h oraz pakowane w dębowe beczki o pojemności 50 kg. Na przestrzeni lat spółdzielnia zmodernizowała linię produkcyjną, zastępując masielnice maszyną do ciągłego zmaślania, a formierkę – jej mechaniczną odpowiedniczką o wyższej wydajności (do 1500 kg/h). Jednakże technologia produkcji zostawała niezmieniona.
Jak powstaje masło z Opola Lubelskiego? Najpierw mleko poddawane jest procesowi wirowania, w czasie którego oddzielana jest śmietanka. Potem następuje jej pasteryzacja i schładzanie w tankach fermentacyjnych. W dalszym etapie jest ona poddawana dojrzewaniu fizycznemu (krystalizacja tłuszczu) z dodatkiem zakwasu oraz zmaślana. Gotowe masło formuje się w kostki o masie 100, 200 lub 250 g, a następnie magazynuje i wychładza w temperaturze do 20C.
Dzięki zachowanej tradycyjnej recepturze wytwarzania oraz czystym ekologicznie surowcom opolskie masło cieszy się na rynku dużym zainteresowaniem wśród konsumentów. Jego walory smakowe i jakościowe nie różnią się niczym od masła produkowanego ponad 50 lat temu (wymagania zawarte w obecnej normie zakładowej są takie same jak wymagania Polskiej Normy stosowanej od wielu lat). W latach osiemdziesiątych masło ze względu na swoją wysoką jakość uzyskało znak jakości Q, przyznawany przez Centralny Związek Spółdzielni Mleczarskich. Masło z Opola Lubelskiego otrzymało również nagrodę w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów” organizowanym Polską Izbę Produktu Regionalnego i Lokalnego oraz Marszalka Województwa Lubelskiego, a także wyróżnienie w konkursie „Nasze Dobre Lubelskie – Znak jakości Dziennika Wschodniego”.
„Dla nas trudno wyobrazić sobie codzienne prowadzenie kuchni bez pysznego masła z Opola Lubelskiego – mówią zgłaszający wyrób na Listę Produktów Tradycyjnych opolanie. – Jest ono dla nas gwarancją naturalnego masła o najwyższej jakości oraz świadectwem wieloletniej tradycji naszego terenu”.
Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że masło znane było już 3,5 tysiąca lat p.n.e. Pierwszymi, którzy je wytwarzali były koczownicze ludy z euroazjatyckich równin. Dwa tysiące lat później egipski korsarz z czasów XVIII dynastii zapisał, iż podczas jednej z biesiad z wodzem Beduinów zamieszkujący północno-wschodni Synaj poczęstowano go różnego rodzaju serami i produktem przypominającym dzisiejsze masło. Solon (638-559 p.n.e.) pisze o „dziwnym tłuszczu” otrzymywanym w wyniku wytrząsania mleka. O wyrobie masła z mleka krowiego pisał Hipokrates. Opis jest także umieszczony w Księdze Przysłów Starego Testamentu. Badania archeologiczne wskazują, że metodę pozyskiwania masła znali także Celtowie, Wikingowie, Normanowie, Hindusi, Egipcjanie i Persowie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 19 czerwca 2017 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
Maślanka nadwiślańska to płynny, jednolity i zawiesisty produkt niskokaloryczny (38 kal. w 100 g) o zawartości tłuszczu 1,5% (ma wartość zbliżoną do chudego mleka). Charakteryzuje się orzeźwiającym, lekko kwaśnym smakiem. Znajdują się w niej witaminy z grupy B. Jest lekkostrawna, zawiera zasadotwórcze składniki mineralne (działa więc na organizm odkwaszająco) oraz sporo kwasu mlekowego.
Specjał ten produkowany jest przez Okręgową Spółdzielnię Mleczarską w Opolu Lubelskim od 60. lat XX. wieku. Jej nazwa powstała w nawiązaniu do regionu nadwiślańskiego, a surowiec – mleko krowie, pochodzi z gospodarstw położonych w czystym ekologicznie pasie Kazimierz Dolny – Sandomierz, gdzie nie ma wielkiego przemysłu ani dróg szybkiego ruchu.
Maślanka z Opola Lubelskiego jest produktem ubocznym powstającym w procesie produkcji masła. Produkowana jest w formie naturalnej, bez dodatków smakowych. Otrzymuje się ją w wyniku oddzielenia tłuszczu od „zmaślonej” śmietany. Początkowo trafia ona do zbiornika fermentacyjnego, gdzie normalizuje się ją do zawartości tłuszczu 1,5%. Następnie całość poddaje się procesowi homogenizacji, pasteryzacji, a później wychładza do temperatury zaszczepienia 26-28°C i dodaje żywe kultury bakterii. Tak przygotowany produkt rozlewa się w butelki plastikowe o pojemności 450 g, zamyka, oznakowuje i foliuje w pakiety, w których maślanka przechodzi proces dojrzewania metodą termostatową. Po uzyskaniu skrzepu i kwasowości 25-28°SH wyrób wystawia się do magazynu chłodniczego w celu wychłodzenia do temp. 6-8°C. Na przestrzeni lat Spółdzielnia unowocześniała i modernizowała linię do produkcji napojów fermentowanych, jednakże technologia produkcji została niezmieniona. Dzięki zachowanej tradycyjnej recepturze wytwarzania oraz czystym ekologicznie surowcom maślanka nadwiślańska cieszy się na rynku dużym zainteresowaniem konsumentów.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 maja 2018 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
„Czysty” skład (bez dodatków) oraz naturalny smak i konsystencja, za którymi stoi tradycyjna metoda produkcji, to najkrótsza charakterystyka maślanki z Bychawy. Dziś ten produkt jest domeną miejscowej spółdzielni mleczarskiej, która wytwarza go z mleka krowiego pozyskiwanego od stałych dostawców z Lubelszczyzny. „Dobre” pochodzenie jest tu niezwykle ważne, bo klasa mleka surowego ma decydujący wpływ na jakość i trwałość maślanki.
Maślanka powstaje w efekcie oddzielenia się tłuszczu od zmaślanej śmietany. Kiedyś uzyskiwano ją domowym sposobem w blaszanych „odciągaczkach”, z których kranikiem spuszczane było chude mleko, a tłuste, pozostawione w naczyniu rozwarstwiało się na śmietankę (na masło) i właśnie maślankę. Ciekawostką jest, że za prawdziwy przysmak zwłaszcza w upalne dni uważana była taka, w której pływały kawałeczki masła.
Dziś maślankę w Bychawie robi powstała w 1928 roku miejscowa spółdzielnia mleczarska. Proces przebiega według tradycyjnych receptur, ale w nowocześniejszych urządzeniach (stalowej maselnicy). Po pasteryzacji i schłodzeniu maślanka trafia do w tzw. tanku fermentacyjnego, gdzie dodaje się do niej zakwas czystych kultur bakterii fermentacji mlekowej, a gotowy produkt pakuje w butelki lub folię maszynowo (kiedyś konwie lub szklane butelki były ręcznie napełniane i zamykane przez pracownika!). Opakowania są przetrzymywane w dojrzewalni w temp. 25-30°C do czasu uzyskania odpowiedniej struktury skrzepu, a następnie schładzane do temp. poniżej 10°C. Dopiero wtedy są gotowe do dystrybucji i degustacji.
Maślanka z Bychawy ma świeży, naturalny smak i zapach, lekko kremową barwę, jednolitą i płynną konsystencję (skrzep jest luźny, zawiesisty). Smakuje dokładnie tak, jak ta „domowa” sprzed lat. Ba! nie tylko doskonale gasi pragnienie i doskonale współgra z ziemniakami, kaszą czy pieczywem, ale jest też niezbędnym składnikiem wielu dań, np. tradycyjnych fajercarzy (placków pieczonych na blasze), ciasta chlebowego, zup i sosów.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 28 marca 2011 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To ciasto upieczone w wąskiej foremce o lekko błyszczącej skórce zabarwionej na brązowo z wyczuwalną nutą miodu.
Bogactwo kuchni powiatu łęczyńskiego ma swoje źródła w bogatej historii tej części Lubelszczyzny. Stolica powiatu, Łęczna malowniczo położona w widłach Wieprza i Świnki jest bramą wjazdową na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie. Teren ten wyróżnia się wysokimi walorami krajobrazowymi i przyrodniczymi. Gmina Milejów, w skład której wchodzi miejscowość Jaszczów, ma dobre warunki do produkcji miodu, głównego składnika miodownika. Obfitując w tereny leśne, łąkowe, sady sprawiła, że rozwinęło się tu pszczelarstwo, a miód zagościł na stołach mieszkańców.
Tradycja wypiekania „miodownika” jest ściśle związana z postacią Hieronimy Brodowskiej – wychowanki Ludowej Szkoły Rolniczej Żeńskiej w Sitnie, do której uczęszczała w latach 1931/32. W szkole, internacie i w przyszkolnym gospodarstwie nie było pracowników obsługi. Wszystkie prace wykonywały uczennice pod nadzorem nauczycielek. Uczyły się również, jak można podzielić pracę między domowników, w jakiej kolejności i jak ją wykonywać, aby znaleźć czas na to wszystko, co w życiu uznają za ważne. Istotnie, w dalszym swoim życiu absolwentki znajdowały czas nie tylko na pracę, ale też na odpoczynek, lekturę, życie towarzyskie i działalność w środowisku. W czasie 11-miesięcznego pobytu w szkole pani Hieronima zdobyła wiele widomości i umiejętności, z których czerpała przez całe swoje życie. W sferze szczególnych jej zainteresowań było gotowanie i pieczenie, toteż pozyskała wiele różnorodnych przepisów, w tym również na ciasta i wypieki.
Jednym z efektów pobytu w szkole było powstanie oryginalnego przepisu na „miodownik”. Produkcja miodownika jest specyfiką wpisaną w wieloletnią historię Jaszczowa, czego dowodem są przeprowadzone wywiady etnograficzne. Przepis nie pojawia się w znanych książkach kucharskich, wynikło to z tego, iż w związku z brakiem umiejętności pisania przez niektórych mieszkańców, jak i przyjętym zwyczajem, ogólnym sposobem wymieniania się przepisami i poradami były rozmowy. Warto także podkreślić, że autorka tego wypieku przez lata pielęgnowała tradycję pieczenia ciasta, dzieląc się przepisem z rodziną, mieszkańcami Jaszczowa, gdyż smakowało ono wszystkim. Wypiekanie miodownika wśród domowników było tu tym bardziej uzasadnione, że tutejsi mieszkańcy zajmowali się także pszczelarstwem, więc miodu, podstawowego produktu do pieczenia ciasta, mieli pod dostatkiem.
Obecnie miodownik z Jaszczowa to ciasto znane w gminie Milejów, a nawet w powiecie łęczyńskim, jest wyrobem wypiekanym na potrzeby domowe, uroczystości rodzinne, gminne, powiatowe czy wojewódzkie. W obecnym trendzie powrotu do korzeni, coraz więcej mieszkańców powiatu łęczyńskiego, wprowadzając w swój domowy jadłospis wyroby tradycyjne znane z lat dzieciństwa, nie zapominana o miodowniku.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii miody.
Jakość i wyjątkowość miodu fasolowego polega na jego silnym aromacie pochodzącym od kwiatów fasoli tyczkowej „Piękny Jaś”. Posiada tradycyjny, mało słodki i lekko kwaskowaty smak, w postaci płynnej ma barwę słomkową, a po skrystalizowaniu zmienia kolor na biało-kremowy.
Miód fasolowy, tak jak inne miody, wspomaga pracę mięśnia sercowego, wzmacnia układ immunologiczny, odżywia i regeneruje organizm. Wspomaga także leczenie przeziębień i grypy. Wskazany jest przy leczeniu schorzeń żołądkowo-jelitowych, nie podrażnia przewodu pokarmowego oraz przyspiesza odnawianie drobnoustrojów niezbędnych do prawidłowego trawienia.
Produkcja miodu na Roztoczu znana jest od kilkudziesięciu lat. Roztocze charakteryzuje się specyficznym klimatem, należy do obszarów Polski o najmniejszym zachmurzeniu i tym samym największym nasłonecznieniu w miesiącach czerwiec-wrzesień.
Początkowo z pasiek stacjonarnych pozyskiwano miód wielokwiatowy, gdyż różnorodność okolicznych upraw rolnych (w tym fasoli tycznej „Piękny Jaś”) nie pozwalały na produkcję miodu typowo odmianowego. Od roku 1975 szybko zwiększająca się powierzchnia upraw fasoli spowodowała, że pszczoły częściej miały okazję odwiedzać kwiaty fasoli tycznej niż innych roślin, dlatego pozyskiwanie czystego odmianowo miodu fasolowego nie stanowiło już problemu. W tym celu pasieka stacjonarna, która zglosiła produkt na LPT, została przekształcona w pasiekę wędrowną. Ule na okres nektarowania fasoli tycznej przewożone są na plantacje fasoli, aby pszczoły produkowały z nektaru kwiatów „Pięknego Jasia” gatunkowy miód. Obszar upraw fasoli „Piękny Jaś” obejmuje Szczebrzeszyński Park Krajobrazowy na Roztoczu Zachodnim (gm. Szczebrzeszyn i południową część gm. Radecznica).
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 12 lutego 2007 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii miody.
Miody z nektaru gryki pochodzą przeważnie z Lubelszczyzny i północnych województw kraju. W miodzie gryczanym wykryto substancję leczniczą zwaną rutyną, to sprawia, że ten gatunek miodu jest obecnie szczególnie poszukiwany.
Jako patoka miód gryczany ma zabarwienie ciemnobrązowe, po skrystalizowaniu zaś staje się jaśniejszy. Smak miodu gryczanego jest słodki i ostry, natomiast jego zapach bardzo silny, zbliżony do zapachu kwiatów gryki. Pod względem smaku i aromatu jest tak specyficzny, że obecność miodu gryczanego jest wyczuwalna nawet w miodach z jego niewielką domieszką. W miodzie tym występują związki typowe dla kwiatów gryki, zwłaszcza znaczne ilości magnezu, żelaza i innych biopierwiastków, co jest charakterystyczne dla ciemnych miodów. Stwierdza się także dużą ilość witaminy C oraz witamin: B1, B2 i PP, enzymów i białek. Miód gryczany odznacza się wysoką aktywnością antybiotyczną. Krupiec jest gruboziarnisty, przy czym na powierzchni często pozostaje warstwa rzadkiego miodu.
Pszczoły pozyskują nektar z drobnych, białych lub różowych kwiatów gryki, kwitnących w lipcu i sierpniu. Gryka zwyczajna znana jest od dawna jako dobry pożytek miododajny. Roślinę tę zaczęto uprawiać ok. 2000 r. p.n.e. w górskich rejonach północnych Indii. W Europie środkowej była znana już w neolicie. W XIII-XIV wieku jej uprawa rozpowszechniła się na zachód Europy. Do Polski ziarno gryki dotarło wraz z najazdem Tatarów i osiedleniem się ich na terenach wschodnich, dlatego spotykamy także inną nazwę gryki – tatarka.
Z uprawą gryki, produkcją kaszy i wyrobów z kaszy gryczanej jest tradycyjnie związany rejon miejscowości Godziszów oraz powiatu Janów Lubelski. Tradycja wytwarzania miodu w Godziszowie sięga XI wieku, czyli początków tutejszego osadnictwa. Istnieje legenda mówiąca o tym, że podczas wojen tatarskich w XI wieku grupa Tatarów osiedliła się na tym terenie, wówczas niezamieszkałym, będącym dziką puszczą. Okolica była bardzo atrakcyjna ze względu na usytuowanie – liczne źródła czystej wody, dzika zwierzyna, a przede wszystkim możliwości fortyfikacji były w tych czasach niezbędnym zabezpieczeniem dla istnienia osady. Możemy się domyślać, że w ten sposób (tzn. wraz z osadnikami tatarskimi) roślina pochodząca z Azji Środkowej znalazła się w Godziszowie. Tatarka jest tu uprawiana po dzień dzisiejszy.
Pierwsza wzmianka historyczna o Godziszowie pochodzi z 1385 roku. Mówi ona, że osada należała do Dymitra z Goraja. W XVI wieku Godziszów wszedł w skład ordynacji Zamoyskich, akta archiwalne mówią o istnieniu dwóch karczm, w których raczono się miodem pitnym. Możemy w nich znaleźć notatki, które opisują sytuację, gdy chłopi z Godziszowa przybyli do ordynata ze skargą na nieuczciwe i niesprawiedliwe miary i wagi w szynkach, przywożąc ordynatowi w prezencie dębową beczkę miodu. Ponadto folwark dominikański istniejący w Godziszowie do ukazu carskiego, w którym uwłaszczono chłopów, posiadał pasiekę w liczbie 36 kłód pszczelich. Zostały one zakupione przez chłopów w momencie kasacji zakonu i likwidacji folwarku. W tym okresie zaczęły powstawać pierwsze pasieki w Godziszowie. Pod koniec XIX wieku istniało już osiemnaście pasiek różnych wielkości. Podczas działań wojennych w okresie I wojny światowej od licznych pożarów spłonęła część pasiek u dwóch pszczelarzy. W okresie międzywojennym w Godziszowie nastąpił znaczy rozwój bartnictwa i zaczęto lokalizować pasieki w powstających sadach. Rozpoczęła się też na dużą skalę produkcja tradycyjnych uli pszczelich. Pasieki w okresie przed drugą wojną światową lokalizowano również w skupiskach leśnych. Niektóre pasieki w tych miejscach istnieją do dnia dzisiejszego. Są to bardzo dobre lokalizacje ze względu na bliskość uprawianej gryki, jak i pożytku leśnego.
W książce Z. Baranowskiego „Rys historyczny miejscowości powiatu janowskiego” możemy przeczytać: „pierwsze wzmianki o osadnictwie na terenie Zdziłowic sięgają już wczesnego okresu Średniowiecza. Na początku XVII wieku Jan Zamojski zakupił Zdziłowice od Radziwiłłów, po czym włączył je do ordynacji. Były już zabudowania folwarczne, sad, pasieka”.
Miód gryczany z Godziszowa jest znany od bardzo dawna. Już w latach siedemdziesiątych pszczelarze zawierali wieloletnie umowy kontraktacji produkcji ogrodniczej na jego sprzedaż. Od roku 1966 pszczelarze zrzeszają się w Kole Pszczelarzy. Według Kroniki Parafialnej Parafii pod wezwaniem św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Godziszowie, począwszy od lat sześćdziesiątych XX wieku, Koło Pszczelarzy robiło świece woskowe dla parafii.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 1 marca 2007 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii miody.
Jakość i wyjątkowość miodu gryczanego polega na jego silnym aromacie pochodzącym od kwiatów gryki. Posiada charakterystyczny słodki, lekko piekący smak. Cechuje go również płynna konsystencja w postaci patoki, ciemny kolor, brązowy do czarnego, oraz krupiec o grubych kryształach.
W składzie chemicznym miodu gryczanego stwierdza się dużą ilość fruktozy. Występują w nim ponadto związki typowe dla kwiatów gryki, zwłaszcza znaczne ilości magnezu, żelaza i innych biopierwiastków, np.: fosfor, miedź, cynk, bor, jod, nikiel, kobalt, co jest charakterystyczne dla miodów ciemnych.
Miód gryczany odznacza się wysoką aktywnością antybiotyczną. Szczególnie cenione jest korzystne oddziaływanie tego miodu w zapobieganiu i leczeniu chorób serca i układu krążenia, zwłaszcza na podłożu miażdżycowym. Zawartość magnezu w postaci łatwo przyswajalnej przez organizm reguluje pobudliwość i napięcie nerwowo-mięśniowe oraz rytm pracy serca. Ponadto jest on niezbędny do prawidłowego przebiegu podstawowych procesów życiowych, zwłaszcza metabolicznych, dostarczających energię. Stosowanie miodu gryczanego u chorych z dusznicą bolesną powoduje wyraźną poprawę stanu ich zdrowia. Odnotowuje się także korzystne oddziaływanie tego produktu w nerwicy wegetatywnej, m.in. w nerwicy serca i żołądka. Niemałą rolę odgrywa miód gryczany, jako lek ochraniający i odtruwający wątrobę. Z kolei ze względu na znaczną ilość fruktozy, miód ten poleca się osobom chorym na cukrzycę insulinoniezależną. Podawanie miodu gryczanego jest także uzasadnione w chorobach układu oddechowego, szczególnie w chorobach płuc oraz schorzeniach zakaźnych z towarzyszącą im podwyższoną temperaturą. Wyjątkowo duża zawartość łatwo przyswajalnego żelaza, witaminy C i białka w porównaniu z miodami jasnymi, czyni miód gryczany wyjątkowo cennym w leczeniu niedokrwistości z niedoboru żelaza. Miód gryczany wpływa korzystnie przy osłabieniu wzroku, słuchu, a także przy kłopotach z pamięcią. Produkt ten jest przydatny w procesach odnowy tkanki kostnej po złamaniach oraz jako środek wspomagający w terapii przeciwnowotworowej.
Czysty miód gryczany najlepiej jest pozyskać z pasieki wędrownej, która jest przywieziona na plantację w początku kwitnienia gryki. Dobrze jest również posiadać ule, w których oddzielona jest miodnia od gniazda specjalną kratą odgrodową. Wtedy otrzymywany jest czysty miód odmianowy. Pozyskiwanie produktu nie zmieniło się od czasu wynalezienia wirówki, co nastąpiło w drugiej połowie wieku XIX. Wcześniej miód był wyciskany z plastrów.
Gryka należy do najlepszych roślin miododajnych, dostarcza pszczołom dobrego pełnoletniego wziątku. Tam gdzie są zwarte łany, występujące w dużych ilościach stanowi główny, a niekiedy jedyny pożytek dla pszczół. Kwiaty gryki wytwarzają pyłek oraz stosunkowo dużo nektaru, szczególnie przy dużej wilgotności i wysokiej temperaturze. Nektaruje w godzinach rannych, w okresie suszy tylko do wyschnięcia porannej rosy.
Zasiewy gryki na niewielką skalę można spotkać na terenie niemal całego kraju. Tradycyjnymi rejonami jej uprawy są województwa: lubelskie, świętokrzyskie, mazowieckie, podlaskie. Główne lubelskie rejony uprawy gryki to od lat powiaty: janowski, biłgorajski, lubartowski, kraśnicki, gdzie. Kwitną tu tradycje nie tylko w produkcji, ale i w spożyciu produktów z gryki. Przede wszystkim kasz pod różnymi postaciami, jak również miodu gryczanego, który w tym rejonie najlepiej się sprzedaje oraz jest najpopularniejszy. Z uprawy gryki w województwie lubelskim szczególnie słynie powiat janowski, dowodem czego jest odbywające się od wielu lat w Janowie Lubelskim święto kaszy, tzw. „Gryczoki”. Przyjeżdżając na nie, można poznać fantastyczne specjały powstające z gryki, w tym również miód gryczany.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 26 marca 2006 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii miody.
Wyjątkowość miodu malinowego polega na jego delikatnym aromacie oraz jasnosłomkowej barwie przypominającej kwiat maliny. Po skrystalizowaniu jest niemal biały i posiada strukturę drobnokrystaliczną, mazistą. Charakteryzuje się delikatnym smakiem owoców maliny. Zaliczany jest do najlepszych miodów nektarowych.
Malina znana jest od bardzo dawna, początkowo jako roślina dziko rosnąca, później ogrodowa, a od początku lat 70. ubiegłego wieku uprawiana jest na plantacjach towarowych. Lubelszczyzna jest rejonem, gdzie zlokalizowanych jest najwięcej plantacji. To potentat w produkcji nie tylko owoców, ale i miodu malinowego. Wszystkie odmiany malin są bardzo atrakcyjne dla pszczół. Dostarczają im obfitego pożytku nektarowego i pyłkowego z dużą koncentracją cukru w nektarze. Kwiaty malin są bardzo intensywnie oblatywane przez pszczoły. Do zebrania miodu towarowego potrzebne jest duże zagęszczenie plantacji w promieniu zasięgu lotu pszczół, który wynosi do 2 km. Szczególnie duże zagęszczenie plantacji można spotkać na zachód i na południe od Lublina, tam też pozyskiwany jest miód malinowy.
W Pszczelarstwie nr 6/1971 s. 6 czytamy: „Nektar malinowy – bezbarwny, o silnej i bardzo miłej woni, powoduje, że miód malinowy, szczególnie leśny odznacza się przyjemnym charakterystycznym zapachem i zaliczany jest do najlepszych miodów handlowych. Jednogatunkowy, czysty miód malinowy po skrystalizowaniu jest biały. W miodach wielokwiatowych najmniejszą jego domieszkę łatwo wykryć właśnie po bardzo specyficznym aromacie”.
Miód malinowy posiada działanie napotne i przeciwgorączkowe. Ma zastosowanie profilaktyczne w schorzeniach miażdżycowych. Stosuje się go w przeziębieniach oraz schorzeniach górnych dróg oddechowych. Ma również zastosowanie w nieżycie żołądka i jelit, jest wskazany przy leczeniu tych organów. Wzmacnia układ odpornościowy, odżywia i regeneruje organizm, wspomaga pracę serca. Ze względu na delikatność i łagodność może być szczególnie polecany dla dzieci. Doskonale nadaje się do sporządzania napojów orzeźwiających i słodzenia. Jest miodem oryginalnym i stosunkowo rzadko spotykanym.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Ponadtysiącletnia tradycja produkcji miodów pitnych w Polsce przyczyniła się do dużego ich zróżnicowania. Rozwój i udoskonalanie produkcji pozwoliły na wykształcenie wielu rodzajów miodów pitnych. Jednym z z nich jest czwórniak, produkowany z miodu pszczelego nektarowego. 1 litr tego miodu pitnego zawiera 320 g miodu naturalnego. Zawartość alkoholu to 11%.Okres leżakowania wynosi do 1 roku.
Nazwa czwórniak odnosi się bezpośrednio do historycznie ustalonego składu i sposobu produkcji miodu pitnego – jest sama w sobie specyficzna. Zgodnie z tradycyjną staropolską recepturą charakter produktu wymaga przestrzegania określonego okresu leżakowania i dojrzewania. W przypadku czwórniaka okres ten wynosi przynajmniej 9 miesięcy.
Składnikami miodu pitnego są naturalny miód pszczeli, drożdże miodowe wysokiego odfermentowania, przyprawy ziołowe i korzenne: goździki, cynamon gałka muszkatołowa lub imbir oraz soki naturalne owocowe lub świeże owoce.
Możliwość wykorzystania do produkcji różnych rodzajów i odmian miodów pszczelich charakteryzujących się odmiennymi aromatami, a także stosowanie przypraw korzennych i ewentualnie soków owocowych, pozwala na otrzymanie różnych typów i rodzajów miodów pitnych o specyficznych niepowtarzalnych cechach.
Już u zarania dziejów polskiej państwowości można spotkać pierwsze wzmianki o ich produkcji. W materiałach źródłowych opisujących tradycje kulinarne Polski w XVII i XVIII wieku znajdują się już nie tylko ogólne wzmianki o miodach pitnych, ale także o ich szczególnych rodzajach. Do odnowienia tradycji miodosytnictwa pod koniec XIX i na początku XX wieku duże zasługi można przypisać Teofilowi Ciesielskiemu – związanemu z Lwowskim Ośrodkiem Naukowym. Wydana przez niego w 1879 roku książka „Miodosytnictwo – sztuka przerabiania miodu i owoców na napoje” prezentuje w wielu przypadkach proces produkcji i pielęgnacji, a także receptury, które mogą być aktualne do dnia dzisiejszego. Autor w swoim opracowaniu opisuje ówczesne warunki produkcji i wyposażenie miodosytni zlokalizowanych przy prywatnych dworach magnackich i zamożnej szlachty, podaje również wskazówki dotyczące zagadnień technologicznych, pielęgnacji miodów pitnych podczas ich dojrzewania oraz wskazuje na skutki nieprawidłowo prowadzonego procesu produkcji, podając zarazem metody zapobiegania temu oraz usuwania wad. Poza tym zwraca uwagę na różnice w produkcji miodów pitnych czystych i owocowych, a także innych napojów miodowych: win owocowo-miodowych oraz piw miodowych, tj. skład recepturowy nastawów, zróżnicowany okres dojrzewania napojów, jak i zawartą w nich ilość alkoholu.
Tradycyjny podział miodów pitnych na półtoraki, dwójniaki, trójniaki i czwórniaki istnieje w Polsce od wieków i przetrwał w świadomości konsumentów do dzisiejszego dnia. Po zakończeniu II wojny światowej zostały podjęte próby prawnego uregulowania tradycyjnego podziału miodów pitnych na cztery kategorie. Ostatecznie podział ten został wprowadzony do polskiego porządku prawnego w roku 1948 ustawą o produkcji win, moszczów winnych i miodów pitnych oraz o obrocie tymi produktami. Zgodnie z art. 15 ust. 5 tejże ustawy czwórniakiem może być nazwany tylko miód pitny, wyprodukowany z jednej części miodu naturalnego i trzech części wody.
Tradycyjna terminologia została także potwierdzona w rozporządzeniu Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 9 grudnia 2004 roku w sprawie szczególnych rodzajów fermentowanych napojów winiarskich oraz szczegółowych wymagań organoleptycznych, fizycznych i chemicznych dla tych napojów, będącym aktem wykonawczym do ustawy z dnia 22 stycznia 2004 roku o wyrobie i rozlewie wyrobów winiarskich, obrocie tymi wyrobami i organizacji rynku wina.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Dwójniak jest produkowany z miodu pszczelego nektarowego o łagodnym smaku. 1 litr tego miodu pitnego zawiera 610 g miodu naturalnego. Kilkuletni okres dojrzewania zapewnia mu niepowtarzalny smak i aromat. Zawartość alkoholu wynosi 16%.
Nazwa dwójniak odnosi się bezpośrednio do historycznie ustalonego składu i sposobu produkcji miodu pitnego – jest sama w sobie specyficzna. Zgodnie z tradycyjną staropolską recepturą charakter produktu wymaga przestrzegania określonego okresu leżakowania i dojrzewania. W przypadku dwójniaka okres ten wynosi przynamniej 1,5 roku. Składnikami miodu pitnego są: naturalny miód pszczeli, drożdże miodowe wysokiego odfermentowania, przyprawy ziołowe i korzenne, soki owocowe lub gronowe, cukier, regulator kwasowości, alkohol etylowy pochodzenia rolniczego.
Możliwość wykorzystania do produkcji różnych rodzajów i odmian miodów pszczelich, między innymi nektarowego lub spadziowego, charakteryzujących się odmiennymi aromatami, a także stosowanie przypraw korzennych i ewentualnie soków owocowych pozwala na otrzymanie różnych typów i rodzajów miodów pitnych o specyficznych niepowtarzalnych cechach organoleptycznych. Drożdże używane do produkcji miodów pitnych przystosowane są do odfermentowania wysokich ekstraktów w nastawach.
Produkcja miodów pitnych w Polsce charakteryzuje się ponad tysiącletnią tradycją, co pozwoliło na wytworzenie dużej ich różnorodności. Historia produkcji miodów pitnych sięga początków państwowości polskiej. W zapisach hiszpańskiego dyplomaty, kupca i podróżnika Ibrahima Ibn Jakuba z roku 966 odnotowano, że „w kraju Mieszka I, obok żywności, mięsa, ziemi ornej obfituje miód, a słowińskie wina i upajające napoje zwą się miodami”. Gall Anonim w swoich Kronikach opisując dzieje Polski na przełomie XI i XII wieku, wspomina o produkcji miodów pitnych.
W książce Romualda Wróblewskiego pt. „Miodosytnictwo – rozprawa o miodach pitnych i dawnej gościnności” została omówiona tematyka tradycji produkcji miodów pitnych przy okazji opisywania zarazem polskiej gościnności. Autor przy chronologicznym opisie rozwoju miodosytnictwa w Polsce podaje wiele ciekawostek związanych z gościnnością i obyczajami Polaków. Tradycyjnymi miodami pitnymi raczono się przy najróżniejszych okazjach, niezależnie czy to były uroczystości państwowe, czy uroczystości rodzinne lub towarzyskie, czy sejmiki szlacheckie, czy też transakcje handlowe. Autor ubarwia swoja książkę oryginalnymi cytatami z literatury, pieśni biesiadnych, pochwalnych i krytykujących nadmierne opilstwo i niestosowne zachowanie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Miód pitny jest napojem o charakterze zbliżonym do wina, uzyskiwanym w procesie fermentacji alkoholowej z brzeczki miodowej, czyli rozcieńczonego miodu pszczelego. Zależnie od stosunku miodu pszczelego i wody w brzeczce, otrzymuje się napoje w różnym typie: półtoraki, dwójniaki, trójniaki, czwórniaki.
Półtorak jest produkowany z miodu pszczelego nektarowego. 1 litr półtoraka zawiera 720 g miodu naturalnego. W trakcie wieloletniego okresu dojrzewania staje się stabilny o pełnej klarowności. Z upływem lat jego bukiet przysłania wysoką zawartość alkoholu i kwasowość. W efekcie otrzymujemy trunek najszlachetniejszy o zawartości alkoholu 16%.
Nazwa półtorak odnosi się bezpośrednio do historycznie ustalonego składu i sposobu produkcji miodu pitnego. Zgodnie z tradycyjną recepturą charakter produktu wymaga przestrzegania określonego okresu leżakowania i dojrzewania. Składnikami miodu pitnego są: naturalny miód pszczeli, drożdże miodowe wysokiego odfermentowania, przyprawy ziołowe i korzenne, soki owocowe lub gronowe, cukier, regulator kwasowości, alkohol etylowy pochodzenia rolniczego.
Możliwość wykorzystania do produkcji różnych rodzajów i odmian miodów pszczelich, między innymi nektarowego lub spadziowego, charakteryzujących się odmiennymi aromatami, a także stosowanie przypraw korzennych i ewentualnie soków owocowych pozwala na otrzymanie różnych typów i rodzajów miodów pitnych o specyficznych niepowtarzalnych cechach organoleptycznych. Drożdże używane do produkcji miodów pitnych przystosowane są do odfermentowania wysokich ekstraktów w nastawach.
Dzięki rozwojowi i udoskonalaniu metod produkcji na przestrzeni wieków polskie miody pitne charakteryzują się dużą różnorodnością. Historia produkcji miodów pitnych sięga początków państwowości polskiej. W zapisach hiszpańskiego dyplomaty, kupca i podróżnika Ibrahima Ibn Jakuba z roku 966 odnotowano, że „w kraju Mieszka I, obok żywności, mięsa, ziemi ornej obfituje miód, a słowińskie wina i upajające napoje zwą się miodami”. Kronikarz Gall Anonim opisując w swoich Kronikach dzieje Polski na przełomie XI i XII wieku, wspomina także o produkcji miodów pitnych.
Materiały źródłowe, opisujące polskie tradycje kulinarne z XVII oraz XVIII wieku, wyróżniają już poszczególne rodzaje miodów pitnych. W zależności od metody produkcji, miody dzielono na: półtoraki, dwójniaki, trójniaki i czwórniaki. Każda z nich odnosi się do innego typu miodu pitnego – produkowanego z innych proporcji miodu i wody lub soku oraz o różnych okresach leżakowania.
Poeta Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu – Historii szlacheckiej z roku 1811-1812 napisanej we dwunastu księgach wierszem”, opisując m.in. życie codzienne szlachty, wielokrotnie wspomina o kielichach pełnych miodu, bez których nie mogły się obyć szlacheckie obyczaje i rozrywki.
Obecnie wszystkie typy miodów pitnych produkowane są w oparciu o zmodyfikowane wielowiekowe receptury bez dodatku sztucznych aromatów i konserwantów, bez dwutlenku siarki. W procesie produkcji nie wprowadzano zasadniczych zmian i udoskonaleń, dokładając wszelkich starań, aby zachować tradycyjny charakter produktów.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Miód pitny trójniak produkowany jest z miodu pszczelego nektarowego. 1 litr miodu pitnego zawiera 420 g miodu naturalnego. Trójniak to typ miodu pitnego o zawartości 13% alkoholu. Okres leżakowania wynosi do 2 lat.
Nazwa trójniak odnosi się bezpośrednio do historycznie ustalonego składu i sposobu produkcji miodu pitnego – jest sama w sobie specyficzna. Zgodnie z tradycyjną staropolską recepturą charakter produktu wymaga przestrzegania określonego okresu leżakowania i dojrzewania. W przypadku trójniaka okres ten wynosi przynamniej 1 rok. Składnikami tego miodu są: naturalny miód pszczeli, drożdże miodowe wysokiego odfermentowania, przyprawy ziołowe i korzenne: goździki, cynamon gałka muszkatołowa lub imbir oraz soki naturalne owocowe lub świeże owoce.
Możliwość wykorzystania do produkcji różnych rodzajów i odmian miodów pszczelich, między innymi nektarowego lub spadziowego, charakteryzujących się odmiennymi aromatami, a także stosowanie przypraw korzennych i ewentualnie soków owocowych pozwala na otrzymanie różnych typów i rodzajów miodów pitnych o specyficznych niepowtarzalnych cechach organoleptycznych. Drożdże używane do produkcji miodów pitnych przystosowane są do odfermentowania wysokich ekstraktów w nastawach.
Produkcja miodów pitnych w Polsce charakteryzuje się ponad tysiącletnią tradycją i dużą różnorodnością. Historia ich produkcji sięga początków państwowości polskiej. W 966 roku w zapisach hiszpańskiego dyplomaty, kupca i podróżnika Ibrahima Ibn Jakuba odnotowano, że „w kraju Mieszka I, obok żywności, mięsa, ziemi ornej obfituje miód, a słowińskie wina i upajające napoje zwą się miodami”. W Kronikach Galla Anonima, który opisywał dzieje Polski na przełomie XI i XII wieku, znajdują się także liczne wzmianki o produkcji miodów pitnych.
W materiałach źródłowych opisujących tradycję kulinarne Polski w XVII i XVIII wieku znajdują się już nie tylko ogólne wzmianki o miodach pitnych, ale także o ich szczególnych rodzajach. W zależności od metody produkcji, miody dzielono na: półtoraki, dwójniaki, trójniaki i czwórniaki. Każda z nich odnosi się do innego typu miodu pitnego – produkowanego z innych proporcji miodu i wody lub soku oraz o różnych okresach leżakowania.
W „Trylogii” Henryka Sienkiewicza można odnaleźć sytuacje opisujące konsumpcję miodów pitnych, w której to prym wiódł jeden z bohaterów powieści Imć Pan Onufry Zagłoba, herbu Wczele. Goszcząc np. w domu Skrzetuskich, na pytanie gospodyni: „Co dzisiaj tatuś pić woli – dębniaczek, czyli miód?”, Zagłoba odpowiada: „Świnia była na obiad, to miód będzie grzeczniejszy”. W sytuacji specjalnej, jak np. ratowania pobitego, nieprzytomnego sługi Skrzetuskiego Rzędziana – pan Zagłoba wierząc w specjalna moc trójniaka, tak poczynał: „Dalibóg, jeśli mu ten miód nie pomoże, to chyba zełgał, że szlachcic. Tak mrucząc, Pan Zagłoba wsparł głowę Rzędziana na swych kolanach, poczym mu zwolna sączyć trójniak do ust zsiniałych zaczął”. Przy innej okazji, podczas spotkania ze Skrzetuskim na wojennym szlaku, na jego propozycję: „Mam ja trójniak bardzo przedni, może Waść kusztyczek (kielich) pozwoli?”, odpowiada: „Kiep odmawia, gdy nie Kiep prosi. Właśnie cyrulik mi zalecił miód pić, żeby melankolię od głowy odciągnąć”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 1 marca 2007 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii miody.
Jakość i wyjątkowość miodu rzepakowego z Roztocza jest ściśle związana z właściwościami surowca, z którego powstał. Miód produkowany przez pszczoły z nektaru kwiatów roztoczańskiego rzepaku posiada odróżniające go od innych miodów odmianowych, charakterystyczne dla siebie smak, zapach i właściwości.
Miód rzepakowy w postaci płynnej (patoki) ma barwę jasnożółtą lub lekko słomkową. W procesie krystalizacji przybiera smalcowatą konsystencję, a po skrystalizowaniu zmienia kolor. Produkt finalny odznacza się delikatnym aromatem kwiatów rzepaku. Jest mało słodki i lekko mdławy.
Miód rzepakowy produkują pszczoły z nektaru kwiatów rzepaku (Brassica napus), rośliny rocznej, uprawianej od dawna m.in. w celu pozyskiwania zawartego w jej nasionach oleju jadalnego. Kwiaty rozkwitają od wczesnych godzin popołudniowych i w tym czasie dostarczają pszczołom nektaru i pyłku. Wkrótce po rozchyleniu się płatków kwiat rzepaku zaczyna pylić, a nektar wydziela się jeszcze w pąku. Nektarowanie trwa około jednego dnia. Pola obsiane rzepakiem stanowią dla pszczół bogate źródło zarówno nektaru, jak i pyłku kwiatowego. Warto podkreślić, że obecność pszczół na kwiatach rzepaku zwiększa późniejsze plony nasion o 25%.
Roztocze posiada tereny bardzo korzystne pod względem glebowym i klimatycznym do uprawy zbóż, buraków cukrowych oraz właśnie rzepaku. Skoncentrowana na Roztoczu uprawa rzepaku powoduje, że istnieją tutaj dogodne warunki do pozyskiwania przez pasieki pszczele czysto odmianowego miodu rzepakowego.
Na rozwój upraw rzepaku na Roztoczu od ponad pół wieku duży wpływ mają wybudowane w 1955 roku Zakłady Tłuszczowe w Bodaczowie. Obszar upraw rzepaku, obejmujący tereny przyległe do zakładów na przestrzeni ostatniego półwiecza, wynosił od 500 ha do 2000 ha. Z chwilą pojawienia się rynku zbytu uprawy rzepaku przybrały charakter bardziej masowy, towarowy i jest on obecnie uprawiany na bardzo dużą skalę. Uprawy rzepaku mają na tym terenie dominującą rolę i stanowią znaczące źródło dochodu dla gospodarstw.
Zarejestrowany na LPT miód rzepakowy z Roztocza pochodzi z pasieki prowadzonej już od kilkudziesięciu lat. Pobliskie poletka rzepaku od zawsze były dla pasieki dogodnym miejscem na pożytek. Z czasem przekształcały się one w hektarowe uprawy rzepaku i stawały się coraz liczniejsze. W celu zwiększenia produkcji miodu pasieka stacjonarna została przekształcona na pasiekę wędrowną. Ule na okres nektarowania rzepaku przewożone są na plantacje, a pszczoły produkują z nektaru kwiatów rzepaku gatunkowy miód. Ze względu na ekologiczne walory terenów Roztocza, również miód rzepakowy jest chętniej kupowany przez osoby poszukujące wartościowego i zdrowego produktu.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 27 marca 2008 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii miody.
Miód nektarowy lipowy może mieć barwę bardzo jasną, prawie białą, poprzez nieco ciemniejszą, aż do bursztynowej z zielonkawym odcieniem – w zależności od domieszki spadzi, która zwykle towarzyszy nektarowaniu lipy i prawie zawsze występuje w tej odmianie miodu. Po skrystalizowaniu ma barwę złocisto-żółtą. Miód nektarowy lipowy ma bardzo silny aromat podobny do zapachu kwiatów. Jego smak jest słodki z nieco gorzkawym posmakiem, lekko piekący.
Miód lipowy pozyskiwany jest przez pszczoły z kwiatów popularnie występującej w Polsce lipy drobnolistnej oraz lipy szerokolistnej. Lipa, nazywana przez pszczelarzy królową pożytków miododajnych, kwitnie na przełomie czerwca i lipca, dostarczając cennego pożytku dla pszczół, najczęściej przez okres kilkunastu dni.
Miód lipowy znad Wieprza nie zawiera żadnych zanieczyszczeń chemicznych. Ma bogaty i niepowtarzalny smak oraz aromat, gdyż w jego składzie znajduje się nektar zebrany przez pszczoły z lip, a także specyficznych roślin tego regionu. W okolicy „Pasieki pod lipami”, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się wiele drzew tego gatunku, rosną one w dogodnym klimacie i na podłożu geologicznym w regionie czystym ekologicznie. Dzięki temu produkowany tu specjal ma silny aromat spowodowany występowaniem w nektarze wielu olejków eterycznych. Powstaje w tradycyjnych drewnianych ulach.
Od zarania dziejów naród polski zawsze związany był z rolnictwem, łowiectwem i pszczelarstwem (bartnictwem). W owych czasach miód był jedynym produktem słodkim i naturalnym lekiem na wiele dolegliwości. Wosk pszczeli był niezbędny do oświetlania kościołów i pałaców, natomiast propolisu i jadu pszczelego używano jako leków. Dowodem popularności bartnictwa jest fakt, że zajmował się nim już pierwszy legendarny Piast, który swoich gości częstował miodem. Słynny Zagłoba miód pitny cenił ponad wszystkie trunki. Jan Kochanowski we fraszce „Na lipę” pisał: „Z tego wonnego kwiatu pracowite pszczoły biorą miód, który potem szlachci pańskie stoły”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 27 marca 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii miody.
Miód wielokwiatowy zbierany jest z roślin zielnych, bylin, a także drzew i krzewów kwitnących wiosną w miejscu, gdzie znajduje się „Pasieka pod lipami” nad rzeką Wieprz. W tych okolicach wytyczono park krajobrazowy. Właściwy miód wielokwiatowy pozyskuje się z roślin kwitnących do końca maja. W tym czasie kwitną róże gatunki wierzb, leszczyny, drzewa owocowe, rzepak, malina, mniszek, a także rozliczne gatunki roślin zielnych. Są to tereny o złożonym ekosystemie, czyste ekologicznie, wolne od zanieczyszczeń chemicznych. Miód znad Wieprza ma bogaty i niepowtarzalny smak oraz aromat, gdyż w jego składzie znajduje się nektar zebrany przez pszczoły z lip, a także specyficznych roślin tego regionu. Ma silny aromat spowodowany występowaniem w nektarze wielu olejków eterycznych. Powstaje w tradycyjnych drewnianych ulach.
W Polsce miód znany jest od czasów prehistorycznych. Glogier wspomina o notatce w biografii św. Ottona z XII w. zawierającej informacje o Lechitach pomorskich, iż: „nie dbali o wino, mając w piwie i miodzie tak wyborne napoje”. Od XII w. miód w Polsce był przedmiotem handlu, a nawet środkiem płatniczym – miodem płacono kary sądowe. O Polsce mówiono ongiś, że jest krainą mlekiem i miodem płynącą.
Miód początkowo traktowany jedynie jako najskuteczniejsze lekarstwo na przeziębienia, coraz częściej bywa kupowany również na inne przypadłości – serca, nerek, skóry itp. Wzrasta zatem świadomość klientów na jego temat. Wśród stałych konsumentów nadwieprzańskiego miodu wielokwiatowego są również i tacy, którzy regularnie kupują miód nie tylko na lekarstwo i od święta, ale do codziennego spożycia (za: K. Radomski, 80 lat wśród pszczół, WODR, Opole 2000 oraz na podstawie wywiadu etnograficznego). Pasieka, w której wytwarza się nadwieprzański miód wielokwiatowy, zapoczątkowana była w 1932 r. przez dziadka obecnego pszczelarza. W tej chwili została znacznie rozbudowana i udoskonalona, w czym pomogło doświadczenie okolicznych pszczelarzy-sąsiadów. W pasiece tej nie tylko produkuje się miód, ale też na podstawie archiwalnych fotografii odtwarza wygląd dawnych barci i uli, dbając o podtrzymanie tradycji pszczelarstwa lubelskiego (na podstawie zaświadczenia z Muzeum Lubelskiego).
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 2 lutego 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
To sok wyciskany tradycyjną metodą na zimno, który dzięki nowoczesnej technologii pasteryzacji zachowuje smak i zapach świeżych jabłek. Nie zawiera żadnych dodatków w postaci konserwantów, barwników, cukrów, a jedynie cukry naturalnie występujące w owocach. Jego zmętnienie jest zjawiskiem naturalnym i zależy od stopnia dojrzałości jabłek, która zmienia się wraz z porą roku. Również barwa soku zmienia się w sposób naturalny – od słomkowej do brązowo-pomarańczowej, a smak – od kwaśnego do słodkiego, w zależności od odmiany jabłek użytych do produkcji. W celu uzyskania właściwej harmonii smaku i zapachu, do produkcji nadwiślańskiego soku jabłkowego stosuje się mieszankę różnych odmian tego owocu.
Surowiec do produkcji soku pochodzi z lokalnych gospodarstw sadowniczych lubelskiego Powiśla, z których część stosuje biologiczne metody nawożenia i ochrony oparte o technologię Efektywnych Mikroorganizmów. Dzięki temu jabłka nie posiadają żadnych szkodliwych pozostałości, a powstały z nich sok charakteryzuje się niepowtarzalnym smakiem i zapachem. Jabłka dobierane są pod kątem właściwego składu fizykochemicznego. Do produkcji wykorzystywane są owoce o odpowiedniej dojrzałości konsumpcyjnej spośród tradycyjnych odmian, takich jak: Antonówka, Szara Reneta, Kosztela, Malinowa, Papierówka, Kronselska, uprawianych w rejonie Wyżyny Nadwiślańskiej.
Co ciekawe, wyżynny pas nadwiślański wyróżnia się charakterystycznym podłożem wapiennym oraz specyficznym mikroklimatem. Poniżej poziomu 0,5 m pojawiają się pokłady kamienia wapiennego, w którego szczelinach magazynowana jest woda z opadów atmosferycznych, wykorzystywana przez korzenie drzew, sięgające nawet do 2 metrów w głąb gleby. Po intensywnych opadach w okresie maj-czerwiec, kiedy formowane są kwiaty i zawiązki owoców, następuje okres suszy, trwający niekiedy aż do zbiorów. Są to idealne warunki do wyprodukowania zdrowych i smacznych owoców. Wody opadowe przechodząc przez pokłady kamienia wapiennego, są filtrowane i przy pomocy Efektywnych Mikroorganizmów wprowadzonych do gleby oczyszczane ze szkodliwych toksyn. Oczyszczona woda wraz z rozpuszczonymi w niej minerałami i witaminami, pobierana jest przez korzenie drzew z najgłębszych warstw podłoża.
Taki schemat pozwala uzyskać owoce, w których nie ma żadnych pozostałości chemicznych.
I z takich to owoców powstaje właśnie nadwiślański sok jabłkowy. Wyselekcjonowane i umyte jabłka rozdrabnia się w młynku dokładnie tak, jak i 30 lat temu. Następnie tłoczy się je na specjalnych tradycyjnych prasach taśmowych i pasteryzuje. Dawniej czas pasteryzacji był bardzo długi i trwał ok. 20 minut, co powodowało pogorszenie cech organoleptycznych i fizykochemicznych właściwości soku. Dzięki zastosowaniu nowoczesnej techniki pasteryzacji czas został skrócony do 20 sekund. Gotowy produkt długo zachowuje świeżość i jest nie tylko smaczny, ale i zdrowy – zawiera ok. 10 mg% witaminy C.
Warto wspomnieć, że historia upraw sadowniczych w rejonie Powiśla sięga 200 lat. Jest to obszar położony wzdłuż Wisły pomiędzy dwoma królewskimi miastami – Sandomierzem i Kazimierzem Dolnym. Oskar Kolberg w swoim dziele poświęconym tym terenom (Lud, t. XVI, Lubelskie, Kraków 1883) tak opisywał Powiśle: „W okolicach Kazimierza Dolnego jest wieś Zastów, a jak jest wielka, tak w sady i doskonałe owoce bardzo bogata i przeto szczególniejszą zwraca na siebie uwagę pod jesień, gdy dojrzewają owoce”. Wraz z rozwojem sadownictwa, zaczęło się tu rozwijać także przetwórstwo. Najpierw z jabłek wyciskano sok w drewnianych prasach domowymi metodami. Później, w latach 50. XX wieku, zaczęły powstawać zakłady przetwórcze w Kluczkowicach, Zagłobie, Józefowie, w których sztandarowym produktem był sok przetwarzany wówczas na napoje i wina owocowe. W zakładach tych stosowano takie same metody rozdrabniania surowca i wyciskania soku, jakie stosuje się dzisiaj przy produkcji jabłkowego soku nadwiślańskiego.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 30 listopada 2006 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Naleweczka gruszkówka to wspaniały regionalny napój alkoholowy (ok. 50%), posiadający tradycyjny smak i bursztynowo-złocistą barwę, charakteryzujący się lekko słodkawym smakiem z nutką wanilii. Główne składniki gruszkówki to oczywiście gruszki oraz spirytus ratyfikowany rozcieńczony wodą. Złocista gruszka, w lekko złocistej nalewce, prezentuje się niezwykle okazale.
Produkt jest ściśle związany z przyrodą terenow nadwiślańskich, a zwłaszcza Łopoczna koło Józefowa nad Wisłą, gdzie królują odwieczne tradycje sadownicze. Drzewa grusz, które są wykorzystane do produkcji naleweczki gruszkówki, znajdują się w sadach prowadzonych metodami ekologicznymi. Pierwszy sad założony został w 1910 roku. Niektóre z drzew owocowych zachowały się do dziś, są to stare odmiany jabłoni i grusz.
Słowo „nalewka” powstało w I Rzeczypospolitej i istnieje w języku polskim, rosyjskim, czeskim, ukraińskim, białoruskim, litewskim, estońskim i rumuńskim. Tradycję robienia nalewek z gruszek datuje się na koniec XIX wieku. W medycznym poradniku z XIX wieku pt. „Gorzelnik i piwowar doskonały, czyli sztuka pędzenia wódki i likworów (…)” (Kraków, 1808-09) można przeczytać: „Lecz nade wszystko w naszym klimacie godne są uwagi nalewki, czyli z ruskiego tzw. nastojki: wiśniówka, ślinianka, jarzębinówka, głodówka, malinówka, tarniówka, gruszkówka, jabłkówka, dereniówka itd., dobre dla smaku i zdrowia zwłaszcza, gdy są to nastojki kilkuletnie”.
W Wielkiej księdze nalewek Jana Rogali, która została napisana m.in. w oparciu o książkę A. Piątkowskiego „Gorzelnik i piwowar doskonały (…)”, podano przepis na gruszkówkę: „We własnym ogrodzie lub sadzie u przyjaciół wybrać gałązkę gruszy z zawiązkiem owocu. Włożyć gałązkę do przeźroczystej butelki. Butelkę umocować na drzewie. W takiej »prywatnej« szklarni gruszka dojrzeje, wypełniając część butelki. Wówczas gałązkę należy odłamać, a owoc zalać 45% wódką. Dobrze zakorkować. Postawić w ciemnym miejscu na 2 miesiące. Po tym czasie efektownie wyglądającą nalewkę można postawić na stole ku uciesze biesiadników”. Także w książce W. Baraniewskiego „Kuchnia i stół w polskim dworze” czytamy: „Mocna okowita służyła we dworze do wyrobu nalewek oraz wszelkich mikstur leczniczych. Przepalano ją w alembikach ze specjalnie dobranymi ziołami, pestkami owoców, zaprawiano potem korzeniami i owocami. Wiele dworów słynęło w okolicy z własnych anyżówek, orzechówek, kminkówek, ratafii, rozmaitych likierów i nalewek, które uznawano za godne uwagi w naszym klimacie. Wiszniówka, śliwianka, jarzębinówka, tarnówka, gruszkówka, jabłkówka, głogówka, malinówka, dereniówka, pęczówka, jak jest: brzozówka, dębianka, topolówka (…)”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 30 listopada 2006 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Nalewka poziomkowa leśna to wspaniały regionalny napój alkoholowy (ok. 50%), barwy czerwonej, charakteryzujący się lekko winnym smakiem i wspaniałym zapachem leśnych poziomek. Główne składniki nalewki to oczywiście owoce poziomek leśnych, spirytus ratyfikowany rozcieńczony wodą oraz miód.
Słowo „nalewka” powstało w I Rzeczypospolitej i istnieje w języku polskim, rosyjskim, czeskim, ukraińskim, białoruskim, litewskim, estońskim i rumuńskim. „Próżno szukać tego słowa we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Włoszech” – mówi Grzegorz Russak, historyk, jeden z animatorów odrodzenia produkcji tradycyjnych nalewek i wódek w Polsce. Każdy region słynął z innego smaku i właściwości wytwarzanych tam nalewek. (P. Krzyżanowski, „Wódka restituta”, Wprost, Nr 1110 z 7 marca 2004 r.).
Nalewkę poziomkową leśną przygotowuje się według tradycyjnych przepisów przekazywanych z pokolenia na pokolenie. W podaniach dostępnych w powiecie kraśnickim zawarte są zapisy osób, które rokrocznie przygotowywały tę nalewkę i stosowały ją jako lekarstwo na przeziębienia, biegunki u dzieci oraz jako poczęstunek dla ważnych gości.
W książce Wandy Gaj pt. „Truskawki i poziomki” z 1980 r. czytamy: „Poziomka jest owocem spożywanym od najdawniejszych czasów, zwłaszcza leśna. Wspominają o niej Hipokrates i Pliniusz, ale głównie jako o roślinie leczniczej”. W tej książce znajdują się również przepisy na nalewki z poziomek. Natomiast w „Wielkiej księdze nalewek” autorstwa Jana Rogali, która została napisana m.in. w oparciu o książkę A. Piątkowskiego „Gorzelnik i piwowar doskonały, czyli sztuka pędzenia wódki i likworów (…)” (Kraków, 1808-09), jest podany przepis na nalewkę poziomkową: „Wziąć 1 litr aromatycznych poziomek leśnych, przebrać. Niemyte włożyć do gąsiorka. Wlać 1 litr 45% wódki, aby alkohol przykrył owoce. Dobrze zamknąć. Postawić w słonecznym miejscu nie dłużej jak na 24 godz. Jeśli postoi dłużej, zrobi się gorzka od poziomkowych pestek. Nalewkę zlać, a owoce wycisnąć. Przygotować syrop z pół kilograma cukru i szklanki wody. Zagotować, wyszumować. Do gorącego syropu wlać nalewkę. (…) Odstawić w ciemne i chłodne miejsce na 3 tygodnie”.
Na Listę Produktów Tradycyjnych trafiła 24 czerwca 2013 r. Produkt został wpisany w kategorii napoje.
To napój spirytusowy o 30-35-procentowej zawartości alkoholu, konsystencji gęstszej niż woda, barwie brązowo-bordowej i charakterystycznym intensywnie różanym zapachu i smaku. Ten gustowny, wyszukany i koneserski trunek zalecany jest przy wyczerpaniu fizycznym i psychicznym oraz stanach przeziębienia. Maleńki kieliszek nalewki z płatków róży, jako dodatek do porannej kawy, z pewnością doda energii na cały dzień.
Jak powstaje nalewka? Świeże płatki silnie pachnącej, na wpół rozkwitłej róży są ręcznie zbierane do wiklinowego kosza w słoneczny dzień, najlepiej rankiem, tuż po obeschnięciu rosy, aby zawartość olejku eterycznego w płatkach była jak największa. Dwie garście przebranych i oczyszczonych z białych i żółtych zakończeń płatków wkłada się na dno słoika, ugniata, zasypuje cukrem i potrząsa co kilka dni. Powstały w ten sposób syrop należy zlać, dodać spirytus i sok z cytryny, wymieszać i przelać do butelek. Po czterech tygodniach, trunek nabiera bardziej wyrazistego zapachu i smaku, a jego pełnię osiąga po 4-6 miesiącach leżakowania w ciemnym miejscu. Czekamy cierpliwie, a później rozkoszujemy się i korzystamy z cudownej mocy tego alkoholowego eliksiru.
Róża jest królową kwiatów, a nalewkę z jej płatków śmiało można nazwać królową tego typu trunków. Jej receptura jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, jak największa tajemnica rodzinna. Potwierdzają to m.in. najstarsi mieszkańcy gminy Końskowola, skąd wywodzi się przepis. Nalewka z płatków róż zdecydowanie wpisuje się bowiem w dziedzictwo kulturowe i kulinarne tych okolic. Róże to znak rozpoznawczy gminy, „zagłębia szkółkarskiego” słynącego z uprawy drzew i krzewów owocowych oraz ozdobnych. Wiele hektarów zajmują tu kwiatowe pola róż, zarówno tych dekoracyjnych, jak i smakowych. Wszędzie widać piękne plantacje tych kwiatów. Przy wielu domach też można podziwiać różane ogródki.
Historia szkółkarstwa i produkcji ogrodniczej w gminie Końskowola sięga początków XIX wieku, kiedy to Izabela Czartoryska w Pożogu, należącym do tzw. „klucza końskowolskiego”, założyła ogród w stylu angielskim oraz pierwszą szkółkę drzew i krzewów. Niektórzy mieszkańcy pamiętają jeszcze piękne żywopłoty z róży cukrowej, które rosły tam w latach międzywojennych. Mimo, że w okolicy róże kojarzą się przede wszystkim ze sprzedażą krzewów różanych, nie jest to jedyne zastosowanie przepięknych roślin. Wielowiekowa tradycja uprawy zaowocowała wieloma metodami wykorzystania zarówno płatków róż, jak i ich owoców.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 16 maja 2011 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Nalewka ziemiańska to napój spirytusowy wytwarzany zgodnie z wieloletnią rodzinną recepturą. Przepis na jej przygotowanie przekazywany jest z pokolenia na pokolenie i przechowywany w zbiorach rodzinnych mieszkańców północnej części województwa lubelskiego. Nazwa pochodzi od Koła Gospodyń Ziemianek z Przegalin, które istnieje od 1932 roku. Gospodynie za punkt honoru miały poczęstowanie gości tym trunkiem i tak pozostało do dnia dzisiejszego. Nalewka ziemiańska swoją popularnością i wysoką jakością wpisała się wiele lat temu już w tradycję mieszkańców zarówno Przegalin, jak i okolicznych miejscowości.
Podstawowym składnikiem nalewki jest owoc pigwy pospolitej, która jest popularna na terenach powiatu radzyńskiego – rośnie tam od wielu lat w przydomowych ogródkach. Gospodynie, gdy jest pora zbioru, przetwarzają owoce pigwy, żeby im wystarczyło na cały rok. Owoce pigwy mają właściwości odżywcze, lecznicze i dietetyczne, charakteryzują się specyficznym smakiem i aromatem, podobnym do owocu cytryny.
Nalewka z pigwy to wciąż niedoceniony trunek i lekarstwo w polskiej spiżarni. Jest to typowy dla Podlasia alkohol domowej roboty, posiadający przy tym intensywny smak i… moc. Nalewka ziemiańska ma postać płynu o barwie ciemnożółtej. Zawartość alkoholu w tym napoju wynosi 40%.
W artykule P. Krzyżanowskiego pt. „Wódka restituta”, zamieszczonym we „Wprost” (Nr 1110 z 7 marca 2004 r.) czytamy: „W dawnej Rzeczypospolitej prawie każda rodzina szlachecka miała własną nalewkę, wytwarzaną na bazie owoców lub ziół. Prawie każdy zakon męski specjalizował się w jakiejś nalewce. Nawet chłopi, szczególnie na Kresach i Podhalu, produkowali własne nalewki. Do dziś w większości podlaskich wsi robi się pigwówki i poziomkówki wedle przepisów przekazywanych od kilkunastu pokoleń. Po latach państwowego monopolu na alkohol wraca tradycja wytwarzania trunków wedle starych przepisów, najczęściej przywiązanych do konkretnych rodzin lub miejscowości. Nalewki charakterystyczne dla Lubelszczyzny to pigwówka, żurawinówka”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 25 maja 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii miody.
Nałęczowski specjał występuje w postaci gęstej, nieprzejrzystej cieczy, zwanej patoką lub krupcem. Jak każdy miód powstały z nektaru różnych gatunków roślin, tak i ten, w większości wypadków jest jasny. Nieliczne jego rodzaje mogą mieć zabarwienie w odcieniu od ciemnożółtego do brązowego, a w przypadku dodania spadzi, nawet ciemnobrązowego. Może mieć smak słodki, bardzo słodki, a nawet ostry. Miód o barwie jaśniejszej jest łagodniejszy, te ciemne mogą być bardziej ostre, „drapiące”. Charakteryzuje się silnym, intensywnym aromatem, powstałym z olejków eterycznych pochodzących z wielu gatunków roślin. Miód ten jest wolny od zanieczyszczeń chemicznych, ponieważ pszczoły są bardzo wrażliwe na toksyny i wyginęłyby, zbierając zanieczyszczony nektar lub spadź.
Miód wielokwiatowy jest jednym z głównych pożytków występujących na terenie gminy Nałęczów w okresie maja i czerwca. Jego specyficzny smak i zapach zawdzięczamy mikroklimatowi Nałęczowa oraz bogatej szacie roślinnej, na którą składają się ok. 72 gatunki drzew i krzewów. Najważniejszym czynnikiem jest brak przemysłu ciężkiego, dzięki czemu środowisko jest tu wyjątkowo czyste. Podstawowym surowcem wykorzystywanym do produkcji miodu jest nektar z różnego rodzaju kwiatów występujących na tym terenie. Oprócz tego w miodzie znajduje się dużo pyłku kwiatowego pochodzącego ze wszystkich kwiatów odwiedzanych przez pszczoły. Ze składu miodu wynikają jego cenne właściwości, m.in. duże wartości odżywcze, działanie przeciwbakteryjne, detoksykujące, a także pozytywny wpływ na metabolizm komórkowy i układowy. Ze względu na te właściwości miód zaliczany jest do środków farmaceutycznych przydatnych w leczeniu wielu schorzeń organizmu ludzkiego.
Jak powstaje nałęczowski miód? Najpierw pszczoły zbieraczki pobierają nektar z kwiatów, po czym dodają do niego pierwsze enzymy, następnie przynoszą do ula, w którym przekazują nektar pszczołom ulowym. Te wzbogacają świeży nakrop w aminokwasy, kwasy organiczne, białka, a dalsze enzymy rozkładają wielocukry na cukry proste. Robotnice roznoszą nektar po wielu komórkach. Taki miód zawiera dużo wody, która sprzyja rozwojowi drożdży czy fermentacji. Żeby temu zapobiec, robotnice po zapełnieniu plastra wentylują go skrzydełkami, wytwarzając w ulu prąd powietrza, który ułatwia odparowanie wody. Dojrzały, gęsty miód jest zasklepiany – komórki zamykane są cienką warstwą wosku, który nakładają robotnice. Tak przygotowany plaster jest gotowy do odsklepienia i odwirowania w miodarce. A to już rola pszczelarzy… Po odwirowaniu miód jest cedzony przez gęste sita i zlewany do odstojników. Po dobie, z odstojników trafia do słoików lub większych naczyń zbiorczych celem późniejszego zapakowania w opakowania detaliczne.
Pszczelarze, od których pozyskuje się nałęczowski miód wielokwiatowy, już od wielu lat stosują te same, tradycyjne metody produkcji, czyli drewniane ule, najczęściej leżaki lub ule z nadstawkami. Tak jak przed laty, wykorzystuje się tylko drewniane ramki, a węzę z wosku naturalnego. Należy podkreślić fakt wykluczenia z produkcji jakichkolwiek substytutów pyłku i antybiotyków, a zwalczanie warrozy następuje tylko w razie konieczności. Nałęczowski miód krystalizuje się szybko w sposób naturalny, bez filtracji, pasteryzacji i podgrzewania. Nie podlega żadnym zabiegom zmieniającym jego naturalny skład.
Tradycje wytwarzania tego produktu potwierdzają badania etnograficzne, z których dowiadujemy się, że produkt ten posiada bogatą historię. Najstarsza informacja o miodzie pochodzi z czasów okresu kamiennego. Malowidła na ścianach pieczary Arana w Hiszpanii, pochodzące z tej epoki przedstawiają m.in. człowieka wspinającego się do gniazda dzikich pszczół, najwyraźniej w celu zdobycia miodu. Wielokrotnie o miodzie wspomina Biblia. Chrystus w Emaus częstowany był gotowaną rybą i plastrami miodu. W Polsce miód znany jest również od czasów prehistorycznych.
Co wiemy o pszczelarstwie w Nałęczowie? Szczególny jego rozwój nastąpił w okresie reglamentacji cukru, tj. w okresie 1975-1985. Obecnie, mimo że pszczelarze nie otrzymują dotacji do cen cukru, zainteresowanie tą dziedziną rolnictwa na tym terenie nie maleje. Angażuje ona nie tylko chcących dorobić do domowego budżetu, ale również miłośników przyrody, wczesnych emerytów, a także młodych amatorów miodu. Wielu decyduje się na pszczelarstwo ze względu na tradycję rodzinną, zachętę sąsiada czy chęć zdrowego stylu życia. Podobnie jak w całym kraju, również na Lubelszczyźnie obserwuje się wzrost zainteresowania nie tylko pszczelarstwem, ale i spożyciem miodu. Wiąże się to z modą na zdrową żywność i naturalne metody leczenia. Miód początkowo traktowany jedynie jako najskuteczniejsze lekarstwo na przeziębienia, coraz częściej bywa kupowany również na inne przypadłości – serca, nerek, skóry itp. Wzrasta zatem świadomość klientów na jego temat. Wśród stałych konsumentów nałęczowskiego miodu wielokwiatowego są również i tacy, którzy regularnie kupują miód nie tylko na lekarstwo i od święta, ale do codziennego spożycia (za: K. Radomski, 80 lat wśród pszczół, WODR, Opole 2000 oraz na podstawie wywiadu etnograficznego).
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 14 września 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
To półprzezroczysty kompot barwy bursztynowo-zielonej o słodkim smaku z charakterystycznym kwaskowatym posmakiem oraz intensywnym zapachu mięty (pieprzowej) i rabarbaru. Do przygotowania napoju używa się także miodu pszczelego. Kompot z rabarbaru i mięty jest przykładem dziedzictwa kulturowego i kulinarnego wsi Perkowice gminie Biała Podlaska. Rolnictwo na tym terenie jest rozdrobnione i dominują małe gospodarstwa rolne. Duża liczba rolników zajmuje się produkcją rolną na własne potrzeby, a do przygotowywania potraw używa tradycyjnych receptur. Stąd też i napój żniwny jest tu od lat sporządzany z produktów pochodzących z przydomowych ogrodów i okolicznych pasiek według starych przepisów. Robi się go zawsze w okresie późnowiosennym i letnim, wówczas kiedy dostępny jest świeży rabarbar oraz mięta.
Przygotowanie napoju polega na odpowiednim zaparzeniu mięty (3 gałązki mięty na 1 litr wody) i ugotowaniu pokrojonych łodyg rabarbaru (2 ogonki rabarbaru na 1 litr wody). Po przecedzeniu oba wywary łączy się ze sobą, dodaje miód, a następnie chłodzi. Przepis na napój przekazywany był drogą ustną z pokolenia na pokolenie. Na podstawie przeprowadzonych wywiadów etnograficznych wiemy, że napój był sporządzany i zabierany na pola i spożywany jako napój gaszący pragnienie, także wzmacniający organizm, dodający energii z uwagi na jego walory odżywcze.
– Napój żniwiarza był wykorzystywany jak sama nazwa mówi, najczęściej podczas żniw. Zwykle robiono większe ilości tego napoju, wlewano do bańki 10-litrowej i wpuszczano na łańcuchu do studni. W ten sposób schładzano go, przez co był bardziej orzeźwiający, ale nie tylko wtedy się go piło. Ze względu, iż napój ów jest bardzo smaczny, był także wykorzystywany podczas uroczystości rodzinnych, takich jak wesela – mówią mieszkańcy Perkowic podczas wywiadów przeprowadzonych w ramach badań etnograficznych. Wiek uczestników badań wskazuje, że tradycje wytwarzania i spożywania napoju żniwnego sięgają co najmniej 50 lat wstecz.
Obecnie napój ten jest nadal spożywany, w szczególności w okresie letnim, ale dzięki zapobiegliwości gospodyń jego smakiem można też cieszyć się w pozostałych porach roku, przy wyjątkowych okazjach, gdyż obecnie pasteryzuje się rabarbar w słoikach lub mrozi w całości, a napar z mięty zebranej i wysuszonej w przewiewnych miejscach, smakiem swym nie ustępuje temu z mięty świeżej.
Napój żniwny zyskał uznanie jury konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów” i w jego XI edycji wojewódzkiej został wyróżniony pierwszą nagrodą w kategorii „napój regionalny”. Prezentowany był kilka razy na dożynkach gminnych i powiatowych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 11 lutego 2007 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Podstawowy surowiec do wyrobu Nektaru św. Eugeniusza to kwiat mleczu – mniszka pospolitego, który zakwita wczesną wiosną na przełomie kwietnia i maja na wszystkich miedzach, łąkach i trawnikach. Do nektaru wykorzystuje się tylko kwiat w pełnym rozkwicie. Ten miód ziołowy wyróżniają dwie szczególne właściwości – pomaga on mianowicie w schorzeniach dróg żółciowych i wątroby, może być także dodatkiem do ciast, a piernik z dodatkiem tego nektaru smakuje wybornie.
Tradycja wyrobu Nektaru św. Eugeniusza sięga początków przybycia Misjonarzy Oblatów do Kodnia. Związana jest ściśle z tym miejscem. Od dawnych wieków zakonnicy wykorzystywali zioła i dary natury w celach leczniczych, najbardziej znani są z tego mnisi benedyktyńscy, uprawiający zioła wokół swoich klasztorów oraz Ojcowie Bonifratrzy, którzy także specjalizują się współcześnie w ziołolecznictwie. Misjonarze Oblaci po przybyciu na ziemię podlaską nie zostali w tyle, zarówno ze względu na walory lecznicze, jak i typowo gospodarcze, traktując Nektar św. Eugeniusza jako smaczny napój. Sama nazwa pochodzi od imienia ojca założyciela Zgromadzenia, żyjącego we Francji na przełomie XVIII i XIX wieku – świętego Eugeniusza de Mazenoda.
Na początku XX wieku, kiedy to oblaci zaczęli się opiekować świętym miejscem na Podlasiu, podczas tworzenia i odbudowy klasztoru, wokół niego powstawały ogrody, sady oraz pasieki z licznymi ulami. Bracia zakonni w głównej mierze pełniący wówczas posługę zarówno gospodarzy, ogrodników, jak i kucharzy, wykorzystywali dary natury między innymi do robienia napoju z mniszka pospolitego (mylnie nazywanego mleczem), który gotowali i osładzali miodem z własnej pasieki. I tak przez pokolenia braci, którzy przewijali się przez kodeński klasztor, tradycja ta trwa do dziś. Walory zdrowotne i słodkawy miodowy smak sprawiają, że w klasztorze do posiłków podawany jest rozcieńczony napój Nektaru św. Eugeniusza, tradycją stało się picie go w uroczystość św. Eugeniusza, która przypada 21 maja. Tak dawniej, jak i obecnie Nektar św. Eugeniusza jako napój jest oferowany pielgrzymom, którzy przybywają nawiedzać Sanktuarium Matki Bożej w Kodniu z racji licznych odpustów czy dożynek.
Wraz z rozwojem techniki zmieniały się warunki wytwarzania tego specyfiku, najpierw na starej kuchni opalanej drewnem czy węglem, która mieściła się poza klasztorem, później w kuchni klasztornej i aż do czasów współczesnych w nowoczesnej kuchni. Lecz, choć warunki się zmieniały, pyszny smak miodu ostał się do teraz. I tak jak kiedyś, obecnie Nektar św. Eugeniusza jest dla zakonników oblatów oraz mieszkańców okolic Kodnia zarówno lekarstwem przy schorzeniach wątrobowych, jak też wspaniałym napojem do obiadu.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 23 stycznia 2006 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
To specjał charakterystyczny dla swojego miejsca wytwarzania. Ogórki wyróżniają się smakiem kwaśnym oraz specyficznym zapachem ogórków kiszonych. Jest w nich wyczuwalny aromat przypraw.
Ogórki kiszone mają kształt owalny, są równomiernie wybarwione, a na ich przekroju widać skupione w środku, dobrze wypełnione gniazda nasienne. Barwa ogórków ukiszonych jest oliwkowo-zielona, w przekroju nieco jaśniejsza niż na zewnątrz, natomiast barwa zalewy ma kolor szaro-biały. Do produkcji tego lokalnego specjału wykorzystuje się owoce dojrzałe, zdrowe, zielono-białe bądź zielono-kremowe, o powierzchni wolnej od uszkodzeń i dobrze wypełnionych komorach nasiennych. Są to ogórki najlepszych odmian, pochodzące z upraw w gospodarstwach z okolic Kraśnika. Pozostałymi składnikami są niejodowana sól kamienna oraz przyprawy: dąb – młode pędy z zielonymi liśćmi, korzenie chrzanu obrane ze skórki, koper – łodygi z kwiatami bądź z dojrzałymi nasionami, dojrzały czosnek, suche nasiona gorczycy.
Tradycja produkcji i sprzedaży ogórków kwaszonych w powiecie kraśnickim sięga lat 60. ubiegłego stulecia, aczkolwiek taka forma przechowalnictwa znana jest od wielu wieków. Produkcja skupia się na terenie wsi Rzeczyca Ziemiańska, w której znaczną powierzchnię gruntów zajmują zbiorniki wodne (stawy) oraz przez którą przepływa rzeka Karasiówka. Czynniki te tworzą m.in. specyficzny mikroklimat, sprzyjający produkcji ogórków. Nie bez znaczenia jest też czysty ekologicznie teren, nieskażony przemysłem i cywilizacją wielkomiejską. Ogórki są uprawiane na bazie nawozów organicznych. Wysiewane nasiona pochodzą z grupy odpornych na choroby, co pozwala ograniczyć stosowanie środków ochrony roślin. Gwarancją specyficznego smaku i aromatu jest metoda kwaszenia przekazywana z pokolenia na pokolenie oraz stosowane przyprawy i dodatki. Do produkcji nie stosuje się również sztucznych konserwantów.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii oleje i tłuszcze.
Podstawowym surowcem do produkcji tego oleju są nasiona lnu (Linum Usitatissimum) pochodzące z terenu Lubelszczyzny. Nasiona powinny charakteryzować się przyjemnym i świeżym zapachem oraz być systematycznie przewietrzane przez mieszanie. Olej lniany jest uzyskiwany poprzez ich tłoczenie. Otrzymywany w ten sposób produkt finalny ma żółtawe zabarwienie i intensywny, cierpki zapach. Po wyklarowaniu jest on zlewany do butelek i przeznaczany do konsumpcji.
Olej lniany do niedawna był szeroko wykorzystywany do celów tak spożywczych,jak i przemysłowych.
Warto zaznaczyć, że len był uprawiany w Mezopotamii już przed sześcioma tysiącami lat. Uprawiano go we wszystkich dawnych cywilizacjach, jako roślinę dostarczającą włókien do wyrobu płótna oraz oleju. Olej lniany znany był już w starożytnym Egipcie, gdzie jego mieszkańcy owijali zabalsamowane zwłoki w lniane płótna. W średniowiecznej Europie olej ten używany był w kuchni i do oświetlania.
Dziś olej lniany sprzedawany jest głównie w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Nazywany jest wówczas wigilijnym. Stanowi dodatek wielu tradycyjnych potraw, takich jak: kapusta, śledzie, surówki, ryby, racuchy i inne placki.
Jak wynika z przekazów ustnych, tradycja produkcji i zastosowania olejów tłoczonych na zimno w okolicy Ryk sięga okresu sprzed około 100 lat. Zapisy zawarte w książce Hanny Szymanderskiej „Polskie Tradycje Świąteczne” potwierdzają wykorzystywanie oleju w żywieniu ludzi jako jedynej okrasy.
Olej lniany był niegdyś powszechnie stosowany mimo specyficznego, niezbyt przyjemnego zapachu, gdyż ma on dużą wartość odżywczą, zawiera dużo nienasyconych kwasów tłuszczowych, zwłaszcza cennych kwasów omega-3, które regulują pracę układu krążenia, systemu odpornościowego i gospodarkę tłuszczową. Kwasy omega-3 obniżają również zbyt wysoki poziom cholesterolu i trójglicerydów.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii oleje i tłuszcze.
To olej roślinny tłoczony lub ekstrahowany z nasion rzepaku i jako taki posiada specyficzny ostry zapach.
Podstawowym surowcem do jego produkcji są nasiona rzepaku pochodzące z upraw lokalnych z Lubelszczyzny, głównie rzepaku ozimego. W ciągu ostatniego stulecia przy produkcji zmieniono metodę wyciskania oleju z ręcznego na mechaniczny, co miało wpływ na wydajność produkcji oleju. Zmiana metody jednak nie wpłynęła na walory smakowe, organoleptyczne oraz jakość i właściwości oleju w porównaniu do wytwarzanego metodą poprzednią.
Olej rzepakowy sprzedawany jest głównie w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Nazywany jest wówczas wigilijnym. Stanowi doskonały dodatek do takich potraw, jak kapusta, śledzie, surówki, ryby, racuchy i inne placki. Jak wynika z przekazów ustnych, tradycja produkcji i zastosowania olejów tłoczonych na zimno w tej okolicy sięga okresu z przed około 100 lat. W Polsce, a także w większości krajów Europy olej rzepakowy jest podstawowym olejem roślinnym, wynika to m.in. z większej produkcji oleju w przeliczeniu na hektar powierzchni rolnej niż w przypadku pozostałych roślin oleistych.
Olej rzepakowy jest bogatym źródłem witamin rozpuszczalnych w tłuszczach – A, E, D3 i K oraz niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych. Kwasy te nie są w stanie być wyprodukowane przez organizm ludzki, dlatego muszą być dostarczane w pożywieniu. Są one niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Olej rzepakowy poza tym, że jest użytkowany jako olej jadalny, służy także do produkcji margaryny oraz jest używany do celów technicznych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii oleje i tłuszcze.
Olej świąteczny roztoczański ma złocistą bądź lekko brązową barwę oraz swoisty, intensywny, roślinny zapach. Jest świetny do przygotowywania wielu tradycyjnych potraw. Warto zaznaczyć, że surowiec do jego produkcji to głównie nasiona rzepaku sianego na obszarze znajdującym się na pograniczu Roztocza Środkowego, Grzędy Sokalskiej i Kotliny Zamojskiej.
Region ten posiada specyficzne warunki klimatyczne. Duże nasłonecznienie w okresie od wiosny do zbiorów wpływa na niespotykany smak i aromat oleju wyciskanego metodą tradycyjną. W związku z niekorzystnymi warunkami do uprawy mechanicznej, rzepak najczęściej uprawiany jest metodami rolnictwa ekstensywnego, na małych obszarach do 2 ha. Niska opłacalność produkcji powoduje, że używa się najczęściej nawożenia naturalnego i zużywa małe ilości środków ochrony roślin. Powyższe fakty powodują, że nierafinowany olej świąteczny ma niską zawartość zanieczyszczeń chemicznych.
Pierwsze wzmianki o istnieniu olejarni w Zamościu pojawiają się już w XVII wieku. Przed drugą wojną światową na opisywanym terenie istniały olejarnie w Rachodoszczach, Krynicach i Dzierążni. W okresie powojennym miejscowi chłopi jeździli przerabiać swój rzepak do Zamościa, Tyszowiec i Tomaszowa. Wytworzony olej sprzedawali na okolicznych targach w okresach przedświątecznych. Wtedy narodziła się nazwa olej świąteczny, a sam produkt zasłynął ze swojej jakości nawet w miejscowościach oddalonych o około 120 km. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku olejarnie z wyżej wymienionych miast zostały przeniesione na opisywany teren. Obecnie olej świąteczny przeżywa swój renesans jako produkt tradycyjny, poszukiwany na wigilijne stoły.
Tradycyjna metoda produkcji uległa zmianom ponad pół wieku temu i wpłynęła dodatnio na jakość wytwarzanego oleju. Stare drewniane olejarnie z napędem ręcznym zostały zastąpione maszynami z żeliwa i stali z napędem elektrycznym. Zastąpienie prażaka z mieszaniem ręcznym, prażakiem z mieszadłem elektrycznym pozwoliło zapobiegać przypaleniu miejscowemu miazgi, co znacząco wpłynęło na jakość oleju. Zastąpienie prasy śrubowej z napędem ręcznym, prasą hydrauliczną pozwoliło na dokładne ustalenie ciśnienia wyciskania, a przez to ograniczyło temperaturę wyciskanej miazgi, co dodatnio wpływa na smak i zapach oleju.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 10 stycznia 2011 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii oleje i tłuszcze.
To tłuszcz posiadający konsystencję lekko gęstawej cieczy o delikatnym, przyjemnym roślinnym zapachu. Kolor oleju jest uzależniony od wilgotności i dojrzałości nasion lnu, przypomina odcienie bursztynu od barwy jasnożółtej poprzez złotą, aż po lekko pomarańczową.
Olej tarnogrodzki produkowany jest z nasion siemienia lnianego sianego na obszarze znajdującym się na Płaskowyżu Tarnogrodzkim. U schyłku XVIII w. Tarnogród, podobnie jak większość miejscowości tej wielkości, był miasteczkiem o charakterze rolniczym. Już wtedy oprócz tradycyjnych zbóż wysiewano len i konopie. W roku 1867 w samym Tarnogrodzie istniało 10 olejarni, które wyprodukowały 250 wiader oleju (1 wiadro = 12,3 litra), w tym 100 wiader konopnego i 150 wiader lnianego. Len wykorzystywany był też na szeroką skalę w przemyśle włókienniczym. W ww. roku 30 zakładów tkackich wyprodukowało 20 tys. arszynów (1 arszyn = 0,7 m) płótna lnianego i 10 tys. płótna konopnego. Przed drugą wojną światową na opisywanym terenie działały też olejarnie w Bukowinie, Księżpolu i Różańcu. W okresie powojennym miejscowi chłopi jeździli przerabiać swój len w olejarniach i przeznaczali go na spożycie własne lub na handel. Sprzedawali go na okolicznych targach. Bicie oleju, czyli jego tłoczenie, wykonywane było zazwyczaj sezonowo w Adwencie i Wielkim Poście, a także w okresach bezpośrednio je poprzedzających.
Olej tarnogrodzki posiada bardzo długą tradycję. Jest to produkt szczególnie poszukiwany w okresie Świąt Bożego Narodzenia, a także Postu. Z dodatkiem oleju przyrządza się wszystkie potrawy wigilijne: śledzie, karpie, barszcz, kapustę, groch, pączki wigilijne itp. Olej wykazuje wybitne działanie prozdrowotne, ma dużą wartość odżywczą, zwłaszcza cenne są kwasy tłuszczowe omega 3, które stanowią między innymi budulec dla tkanki mózgowej, syntezy hormonów, przeciwdziałają powstawaniu komórek rakowych, regulują pracę układu krążenia. Kwasy omega 3 obniżają również zbyt wysoki poziom cholesterolu. Olej wpływa na poprawę wyglądu skóry, włosów i paznokci. Ciekawostką jest, że w dawniejszych czasach używano oleju jako pokostu do zabezpieczania drewna, wyrobów skórzanych, dzieł sztuki.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 21 listopada 2014 r. Wyroby zostały zarejestrowane w kategorii oleje i tłuszcze.
Ta wyjątkowa linia olejów, które łączy tradycja i miejsce wytwarzania (Turze Rogi), zawiera bogactwo kwasów Omega 3, 6 i 9, mikroelementów i białka. Olej lniany (barwy żółtej), rzepakowy (zielonkawej) i słonecznikowy (jasnożółtej) mają smak i zapach naturalny, charakterystyczny dla surowców, z których zostały wytworzone. Ziarna pozyskiwane są od lokalnych rolników z gminy Łuków (rzepak), powiatów krasnostawskiego i biłgorajskiego (len) czy też całego województwa lubelskiego (słonecznik). Ciekawostką jest, że cechy mikrobiologiczne i fizyko-chemiczne olejów poddane zostały badaniom na Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach.
Olej tłoczony jest na zimno bez żadnej ingerencji obróbki czy filtracji. W porównaniu z tradycyjną, ręczną, a następnie hydrauliczną metodą tłoczenia, dzisiejszy proces produkcji olejów z Turzych Rogów jest o wiele łatwiejszy, gdyż wykorzystujący urządzenia napędzane energią elektryczną, która znacznie ułatwia pracę – tłoczenie (wyciskanie) oleju z ziaren. Ich zastosowanie nie spowodowało jednak zmian walorów smakowych gotowego produktu.
Pierwszym etapem produkcji olejów jest maszynowe czyszczenie ziarna z użyciem odpowiedniego sita do odseparowania zanieczyszczeń. Tak wyselekcjonowany surowiec poddaje się wyciskaniu maszyną świdrową. Wytłoczony w ten sposób olej zlewa się do kaster, gdzie obywa się proces „ustawania się” oleju, tj. opadania drobnych cząstek makuch. Dopiero po ustaniu się olej zostaje przelany do butelek gotowych do sprzedaży.
Mieszkańcy Turzych Rogów spożywają oleje cały rok, jednak największe zapotrzebowanie na ten złoty płyn obserwuje się w okresach Świąt Bożego Narodzenia oraz w czasie Wielkiego Postu, co wiąże się przede wszystkim ze ścisłym przestrzeganiem postów i wynika z wielowiekowej tradycji, do której tutejsi mieszkańcy tak bardzo są przywiązani.
Istotny wpływ na rozpowszechnianie się tradycji tłoczenia oleju w regionie miał historycznie rolniczy charakter tych terenów – już wiele lat temu znajdowały się tu liczne gospodarstwa, gdzie uprawiano i skupowano len i inne ziarna na potrzeby lokalnej produkcji. Z pomocą Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi ustalono, że powiat łukowski był bardzo bogaty w olejarnie. Występowały one m.in. w gminach: Serokomla, Krzywda, Łuków, Wola Mysłowska, a także Trzebieszów. Źródła pisane i badania etnograficzne potwierdzają, że w Łukowie olejarnia funkcjonowała już w 1887 roku.
Dziś ze względu na rosnące zainteresowanie tymi produktami, a zwłaszcza ich właściwościami leczniczymi, produkcja olejów na zimno z lnu, rzepaku, słonecznika w okolicach gminy Łuków przeżywa swoisty renesans i regularnie wzrasta. Jednymi z powszechnie znanych i uznanych w tym rejonie są właśnie te wytwarzane w Turzych Rogach.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 6 lutego 2012 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Oranżada jest regionalnym napojem gazowanym, produkowanym w dwóch smakach i kolorach: smaku malinowym i barwie czerwonej oraz żółta o smaku cytrynowym. Proces wytwarzania tego napoju jest skomplikowany, wytwarza się go na specjalnych, przystosowanych do tego maszynach. Przy produkcji wymagana jest staranność i czystość oraz produkty najlepszej jakości.
Oranżada produkowana jest od 1957 roku (pierwotnie jako lemoniada) w Wytwórni Wód Gazowanych, której założycielem był mieszkaniec Rudnika Tadeusz Jędruszczak. Konsumentami lemoniady, a później oranżady, byli i są nadal w dużej mierze mieszkańcy województwa lubelskiego. Od około 20 lat produkcją tego napoju zajmuje się syn Tadeusza, Edmund Jędruszczak, jest to więc tradycja rodzinna przekazywana z ojca na syna, a w przyszłości na wnuka Tadeusza Jędruszczaka, Michała. Do dnia dzisiejszego trwa produkcja tego napoju w niezmienionej recepturze, w dalszym ciągu cieszy się dużym zainteresowaniem i często gości na stołach weselnych, przyjęciach komunijnych, z okazji chrztu itp.
Parowańce / wareniki – kluski gotowane na parze z Bubel Granny. Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 14 marca 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy. Parowańce, czyli drożdżowe kule gotowane na parze, od kilku stuleci charakteryzują kuchnię nadbużańskich terenów gminy Janów Podlaski, a zwłaszcza wsi Bubel Granna. Jak przed laty, tak i teraz niezmienne pozostają zarówno składniki dania, jak i metoda jego wytwarzania.
Kluski przygotowuje się z mąki, jajek, mleka, drożdży, soli i cukru. Po wyrobieniu ciasto pozostawia się w ciepłym miejscu na około 1 godzinę do wyrośnięcia, a następnie formuje kule, które ponownie muszą wyrosnąć. Wareniki najczęściej były przygotowywane bez farszu, jednak mieszkanki podjanowskiej miejscowości potwierdzają, że można je także nadziewać – np. kapustą kwaszoną i suszonymi grzybami, soczewicą, sezonowymi owocami i jagodami leśnymi. Jak na parowańce przystało, kluski te gotuje się… na parze. W tym celu napełnia się wodą duży garnek, obwiązuje czystą ściereczką i doprowadza do wrzenia. Na ściereczkę wykłada się kilka uformowanych kulek, przykrywa miską i paruje około 10 minut. W efekcie otrzymujemy kuliste, lekko spłaszczone kluski o średnicy 8-10 cm (po uparowaniu), barwie kremowo-białek zarówno zewnątrz, jak i w przekroju oraz miękkiej, sprężystej konsystencji. Parowańce mają smak i zapach ciasta drożdżowego.
Jak potwierdzają mieszkańcy gminy Janów Podlaski, dawniej wareniki były sporządzane jako codzienne czy też niedzielne danie obiadowe, podawano je na ciepło, przeważnie polane skwarkami ze stopionej słoniny albo śmietaną z cukrem lub z dżemem. Jeśli nie zostały spożyte bezpośrednio, wówczas podsmażano je na tłuszczu i spożywano na kolację.
Parowańce są i dziś chętnie zjadane przez dzieci, dorosłych mieszkańców i turystów. W latach 90. ubiegłego wieku tymi specjałami zachwyciły się przebywające w Bubel Grannie grupy oazowe. Już wówczas parowańce były traktowane jako wizytówka miejscowości. Także i dziś te pyszne drożdżowe kluski są w stałej ofercie okolicznych gospodarstw agroturystycznych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 2 listopada 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Wyglądem zewnętrznym parowańce przypominają spłaszczoną kulę, średnica parowańca wynosi 6-7 cm, wysokość w zależności od wyrośnięcia i grubości farszu 4-5 cm. Parowańce są pulchne, mają lekko słony, „kapuściano-drożdżowy” smak.
Ciasto: mąka swojska, woda, drożdże, jajka, sól do smaku.
Farsz: kiszona kapusta, cebula, suszone grzyby, smalec do smażenia.
Metoda produkcji: Przygotowujemy rozczyn z drożdży, wody i szczypty soli. Do mąki wbijamy jajko, wlewamy rozczyn i zagniatamy ciasto – powinno odstawać od ręki. Odstawiamy je do wyrośnięcia w ciepłe miejsce. Kapustę i grzyby na farsz gotujemy, a następnie podsmażamy i doprawiamy do smaku. Ciasto porcjujemy na małe kawałki, nadziewamy farszem, zwijamy w kuleczkę i tak przygotowane parowańce odkładamy do ponownego wyrośnięcia. Do wysokości ¾ garnka nalewamy wodę, lnianą ściereczką obwiązujemy garnek, układamy parowańce, tak aby się nie posklejały i gotujemy. Jeżeli są szkliste, o świecącym połysku, wyjmujemy i studzimy. Podajemy do spożycia polane tłuszczem ze skwarkami.
Tradycja, pochodzenie oraz historia produktu:
Nazwa wsi Brzozowica Mała wywodzi się od drzew, które rosły w jej pobliżu. Jej historia powiązana jest z osadnictwem na Ziemi Łukowskiej. Brzozowica Mała była miejscowością dość ubogą, mało było gospodarzy, pszenicę nie wszyscy mieli, dlatego często mieszano mąkę pszenną z żytnią. Parowańce z samej mąki pszennej były daniem świątecznym. Grzyby zbierano i suszono, bo było ich dużo w pobliskich lasach. Kapustę kiszono w beczkach w każdym gospodarstwie. Z tego też powodu parowańce z kapustą i grzybami były daniem całorocznym i powszechnie spożywanym przez jej mieszkańców.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 18 lipca 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To pyszne drożdżowe „bułki”, które można wykonać samodzielnie według przepisu sprawdzonego przez mieszkańców Woli Skromowskiej, sołectwa najbardziej wysuniętego na północ w gminie Firlej, powiecie lubartowskim.
– Produkty na parowańce pochodziły z naszego gospodarstwa, była swoja mąka, jajka, mleko. Często też nadziewane były serem własnego wyrobu – potwierdzają mieszkańcy wsi podczas badań etnograficznych.
Do przygotowania parowańców potrzebujemy: kg mąki, 1 l mleka, 2-3 jaj, 2 łyżek cukru, ok. 5 dag drożdży i szczypty soli, a do nadzienia: ½ kg sera białego, najlepiej mocno owarzonego (koniecznie swojskiego – ten zakupiony w sklepie po wymieszaniu z cukrem i jajkiem się rozpłynie i nie będzie możliwości uformowania parowańca), 2 jaj oraz 5 dag cukru waniliowego. Składniki ciasta należy zagnieść i odstawić do wyrośnięcia (powinno co najmniej dwukrotnie zwiększyć swoją objętość). Następnie robi się z niego kulki, a te nadziewa po łyżeczce masy serowej i ponownie odstawia w ciepłe miejsce i czeka, aż wyrosną. Gotowe kładzie się na siatkę (najlepiej lnianą ściereczkę) umocowaną nad garnkiem z gotującą wodą, przykrywa szczelnie miską i paruje ok. 10 minut. Po tym czasie delikatnie przekłada na talerz. Parowańce podaje się ze śmietaną. Te bez nadzienia serwuje się z kolei ze skwarkami. Dawniej ze względu na oszczędność nie były polewane tłuszczem czy śmietaną, a maczane w naczyniu z zawartością tych składników. Parowańce skromowskie są elastyczne i sprężyste, mają delikatny, słodkawy smak i zapach drożdży.
Ze względu na powszechność tego przysmaku i proste jego wykonanie, nie zachowały się receptury dotyczące jego wykonania w formie pisanej. Potrafiła je wykonać każda gospodyni. Ze względu na dużą ilość czasu, potrzebną do ich wykonania, parowańce były robione głównie w niedziele i święta. Jak podaje jedna z mieszkanek Woli Skromowskiej, były one czasem przygotowywane również w parniku, ze względu na możliwość przygotowania jednocześnie większej ich ilości. Przysmak ten towarzyszył od zawsze mieszkańcom wsi i stanowi dziś pewnego rodzaju spuściznę kulinarną. Nikt już sobie nie wyobraża jadłospisu bez parowańców.
Potwierdzeniem na występowanie na terenie Lubelszczyzny parowańców jest przygotowane przez Dział Etnografii Muzeum Lubelskiego w Lublinie „Opracowanie dotyczące pożywienia ludności wiejskiej w regionie lubelskim po II wojnie światowej”, w którym to czytamy o parowańcach z ciasta drożdżowego gotowanych na parze z farszem z m.in. kaszy jaglanej, soczewicy i sera z miętą.
Jak wskazują przekazy ustne, parowańce skromowskie z serem były stałym puntem realizowanych przez koło młodzieżowe „Siew”, zwane potem „Wici”, które powstało w 1925 r., a także Koło Gospodyń Wiejskich i Koło Młodzieży, powołane do życia w 1948 r. KGW działało czynnie do roku 1981, było też pierwowzorem aktualnie działającego od roku 2008 Stowarzyszenia Gospodyń Wiejskich w Woli Skromowskiej. Stowarzyszenie od początku swej działalności promuje ten przysmak podczas lokalnych spotkań i imprez.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 16 listopada 2005 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Parowańce są znanymi i smacznymi pierogami przyrządzanymi na parze, występują w północno-wschodniej części województwa lubelskiego. Po uparowaniu mają wygląd spłaszczonej kuli o kształcie okrągłym lub podłużnym. Po przekrojeniu są owalne, w samym środku wypełnione nadzieniem, ich barwa zewnętrzna i wewnętrzna jest kremowo-biała, natomiast kolor nadzienia kremowy. Parowańce powinny mieć lekko słodki smak, natomiast nadzienie mało słodkie o charakterystycznym zapachu gotowanej kaszy. Ciasto na parowańce jest wyrabiane z mąki pszennej, drożdży, mleka, jaj, soli, cukru, natomiast nadzienie przygotowuje się z kaszy jaglanej, mleka i cukru. Parowańce przygotowuje się dość szybko – parujemy je tylko kilka minut. Są gotowe, jeżeli przy dotknięciu ręką nie są lepkie. Do konsumpcji podajemy je ze świeżo smażonymi skwarkami z tłuszczem lub roztopionym masłem.
Kolebką parowańców jest Kąkolwenica. Miejscowość od dawnych czasów, co najmniej od początku XX wieku, była znana z wyrobu pierogów. Na tym terenie gleby były dobrej jakości, co umożliwiało zasiewanie dużej ilości pszenicy. Uważana była przez sąsiednie miejscowości za bogatą wieś, gospodarze byli zamożni. Dobre zbiory pszenicy umożliwiały powszechne stosowanie mąki pszennej do przygotowywania posiłków. Bardzo często zarówno z dobrej jakościowo mąki, jak i tej nieco gorszej przygotowywano pierogi w różnej postaci. Ta popularność pierogów spowodowała, że mieszkańców Kąkolewnicy zaczęto nazywać „Pieroźnikami”, jeszcze obecnie mieszkańcy sąsiednich miejscowości tak ich nazywają. Jednym z rodzajów pierogów, które dawniej i obecnie są najczęściej przygotowywane, są właśnie parowańce z kaszą jaglaną. Dostępność składników i łatwość przygotowania tej potrawy sprawiły, że parowańce były często przygotowywane przez kąkolewnickie gospodynie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 16 listopada 2005 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Parowańce z serem są specjałem charakterystycznym dla północno-wschodniej Lubelszczyzny. Swoim wyglądem zewnętrznym przypominają nieco zgniecioną kulę o średnicy 8-10 cm i wysokości 5-8 cm. Mają barwę o odcieniu biało-kremowym, zapach mięty lub wanilii, smak słodkawy lub słony – w zależności od nadzienia – i są pulchne, zachowujące pierwotny kształt po zgnieceniu.
Ciasto na parowańce jest wyrabiane z mąki pszennej, drożdży, mleka, jaj, soli, cukru, a nadzienie – z sera tłustego, jaj, mięty lub wanilii, cukru lub soli. Do konsumpcji podajemy je z tłuszczem i skwarkami z krojonej słoniny (z miętą) lub ze śmietaną (z serem i wanilią).
Metody wyrobu tradycyjnych parowańców z serem w ciągu lat uległy tylko niewielkim zmianom – zaczęto stosowawać coraz lepsze gatunki mąki, a ser przygotowywać mechanicznie za pomocą maszynek, zwiększono także ilość używanych jaj. Do wyrobu pierogów na słodko zamiast powszechnie stosowanej mięty, którą każda gospodyni hodowała w przydomowym ogródku, zaczęto stosować wanilię. Obecnie są one parowane na gotowych metalowych siatkach.
Parowańce pochodzą z gminy Kąkolewnica. Leży ona w północnej części powiatu radzyńskiego, 90 km od Lublina, przy drodze krajowej Białystok-Lublin i magistrali krajowej Berlin-Moskwa. Gmina ma charakter typowo rolniczy. W strukturze użytków dominują grunty orne oraz użytki zielone. Dzięki tym walorom miejscowość Kąkolewnica od dawnych czasów, tj. co najmniej od początków XX wieku, była znana z wyrobu pierogów. Na tym terenie gleby były dobrej jakości, co umożliwiało zasiewanie dużej ilości pszenicy. Uważana była przez sąsiednie miejscowości za bogatą wieś, gospodarze byli zamożni. Dobre zbiory pszenicy umożliwiały powszechne stosowanie mąki pszennej do przygotowywania posiłków. Bardzo często zarówno z dobrej jakościowo mąki, jak i tej nieco gorszej przygotowywano pierogi w różnej postaci. Ta popularność pierogów spowodowała, że mieszkańców Kąkolewnicy zaczęto nazywać „Pieroźnikami”, jeszcze obecnie mieszkańcy sąsiednich miejscowości tak ich nazywają. Najbardziej rozpowszechnionym rodzajem pierogów, które w dawnych i w obecnych czasach są bardzo popularne, to właśnie parowańce z serem. Były one niemal codziennym posiłkiem przygotowywanym zarówno przez bogatsze, jak i uboższe rodziny.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 2 listopada 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Parowańce żakowolskie z soczewicą mają kształt owalny, w przekroju okrągły – lekko spłaszczony, barwę zewnętrzną kremowo-białą, a nadzienia – ciemnoszarą. Średnica pojedynczego parowańca wynosi ok. 8 cm, wysokość ok. 4 cm. Parowańce są w dotyku pulchne i elastyczne, mają słonawo-drożdżowy smak i zapach soczewicy.
Ciasto: mąka, woda, drożdże, jajka, szczypta cukru, szczypta soli.
Farsz: soczewica mała wiejska, cebula, sól, pieprz do smaku, smalec.
Metoda produkcji: Soczewicę moczymy, gotujemy, przekręcamy przez maszynkę, dodajemy cebulkę i podsmażamy. Doprawiamy solą i pieprzem. Z drożdży, cukru, mleka i mąki robimy rozczyn i odstawiamy, aby wyrósł. Do mąki, w której robimy dołeczek, wlewamy rozczyn, dodajemy jajko, szczyptę soli i wyrabiamy ciasto. Odstawiamy do wyrośnięcia. Wyrośnięte ciasto porcjujemy na małe kuleczki, rozpłaszczamy, nadziewamy farszem i formujemy parowańca. Do dużego płaskiego garnka wlewamy wodę, obwiązujemy garnek ściereczką, wodę doprowadzamy do wrzenia, układamy luźno parowańce, nakrywamy metalowa miską i parujemy ok. 8-10 min. Gdy zrobi się szklista skórka, wyjmujemy i układamy na półmisku. Podajemy do spożycia z tłuszczem ze skwarkami.
Tradycja, pochodzenie oraz historia produktu:
Żakowola Poprzeczna, wieś położona przy drodze łączącej Żakowolę Starą i Żakowolę Radzyńską, powstała w II połowie XIX wieku. Tutejsze gleby były bardzo korzystne do uprawy pszenicy, a na tych słabszych uprawiano ziemniaki i soczewicę. Soczewica, siana często przez gospodynie, była lubiana jako farsz do pierogów i takie pierogi były zawsze. Gospodarstwa nie były zbyt duże i nie było ich wiele, dlatego gospodynie były z sobą bardzo zżyte i dzieliły się swoimi osiągnięciami i doświadczeniami. Jednym z nich były właśnie parowańce z soczewicą, które stanowiły powszechny i gościnny produkt spożywczy. Było to danie całoroczne. Na co dzień gotowano leniwe, od niedzieli obowiązkowo parowane z soczewicą. Parowańce często gościły na stołach, przykrywane obruseczkiem.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 19 października 2012 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pojedynczy paszteciki to porcja specjalnie przyrządzonej kapusty kiszonej, wzbogaconej pieczarkami duszonymi z cebulką, zawiniętej w ciasto drożdżowe ozdobione szczyptą maku. Charakteryzuje się słodko-pikantnym, wyrazistym smakiem nadanym przez farsz. Upieczone ciasto jest w dotyku twardawe, w chwili przełamania nie kruszy się, ma wszystkie walory ciasta krucho-drożdżowego – jest pulchne i sprężyste, i co ważne, rozpływające się w ustach.
Pierwsze próby przyrządzenia tego rarytasu w GS-owskiej piekarni w Niedrzwicy Dużej prowadzone były w latach 70-tych XX wieku. Już ówcześnie kształtem przypominały obecne paszteciki. Z upływem czasu przepis został dopracowany, a paszteciki po raz pierwszy pojawiły się na lokalnych stołach. Początkowo faszerowane były tylko samą kapustą, próbowano robić je także z grzybami. Jednakże okazało się to zbyt pracochłonne i kosztowne (ze względu na potrzebę skupowania lub zbioru grzybów i ich obróbki). Pierwsze paszteciki nie przekonały do siebie zbyt wielu; na początku lat 80-tych praktycznie w ogóle ich nie pieczono. Powrócono do nich na przełomie wieków, a na dobre zagościły u nas ponownie dopiero po 2002 roku. Zaczęto je wówczas promować na szerszą skalę.
Obecny popyt na paszteciki związany jest poniekąd z przywróceniem do łask kiszonej kapusty, która w ostatnich latach przeżywa prawdziwy renesans. Jest bowiem bogatym źródłem witaminy C i E, naturalnych przeciwutleniaczy, zawiera także bakterie kwasu mlekowego, które przywracając równowagę kwasowo-zasadową, korzystnie wpływają na florę bakteryjną jelit. Kapusta kiszona usuwa trujące produkty przemiany materii. Od stuleci znane są jej właściwości przeciwzapalne. Sok ze świeżej kapusty do dziś jest stosowany w medycynie ludowej, jako lek przy owrzodzeniach żołądka i dwunastnicy czy stanach zapalnych jelit i żylaków odbytu. Nie ma też lepszego środka zapobiegającego przeziębieniom. Stąd i odwieczna pokusa przygotowywania „kapuścianych” potraw, a więc i pasztecików.
Te obecnie spotykane na rynku mają przeróżne kształty, bazują na różnorakim cieście (drożdżowym lub francuskim) i farszu. Najpopularniejsze są jednak paszteciki serwowane na stoły wigilijne, czyli z grzybami lub też z kapustą i grzybami – podawane z czerwonym niezabielanym barszczem. Coraz większą popularnością cieszą się też paszteciki niedrzwickie z kapustą i pieczarkami, podbijając serca łasuchów amatorów, jak i speców od dobrej, polskiej kuchni. Na koncie tej regionalnej potrawy rodem z Niedrzwicy Dużej są już m.in.: Złoty Medal na V Krajowych Targach Spółdzielczych 2004, wyróżnienie w ramach konkursu „Wojewódzki Lider Smaku” 2006 zorganizowanego przez Regionalną Izbę Gospodarczą w Lublinie, tytuł „Najlepszy Produkt wg Czytelników Dziennika Wschodniego” 2008 przyznany w ramach konkursu „Nasze Dobre Lubelskie” oraz miano „Polski Producent Żywności” 2010 przyznany na Targach POLAGRA-FOOD przez Stowarzyszenie im. E. Kwiatkowskiego w Poznaniu.
Na Listę Produktów Tradycyjnych trafiły 6 lutego 2012 roku. Produkt został wpisany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Paszteciki z grzybami są sporządzane z naturalnych produktów roślinnych. Ciasto francuskie, z którego są pieczone w swoim składzie zawiera: mąkę pszenną, margarynę, jaja, sól. Farsz grzybowy, jest sporządzony z grzybów leśnych lub pieczarek, z dodatkiem cebuli, oliwy i dodatków smakowych takich jak: sól, pieprz. Sporządzone ciasto francuskie wałkuje się, nakłada farsz i zawija. Kroi na paszteciki, powierzchnię posypuje serem żółtym i wypieka na złoty kolor. Paszteciki mają zastosowanie, jako dodatek do zup czystych. Zawierają dużo składników pokarmowych takich jak: węglowodany i tłuszcze – są więc wysokoenergetyczne. Dodatek sera podnosi wartość białkową. Duże walory smakowo-zapachowe uzyskuje się stosując farsz grzybowy. Jako wyrób z regionu, jest popularny i dostępny w sklepach spożywczych, również w punktach cukierniczych.
Przepis na paszteciki z grzybami stanowi podstawę kuchni staropolskiej:
„Paszteciki z grzybami z ciasta francuskiego, różni się od tych z innego ciasta nie tylko tym, że warstwy ciasta są cieniutkie, a warstwy farszu grubsze, ale również i tym, że ciasto ma strukturę listkującą się. Maria Disslowa w swojej książce „jak gotować” (1935 r.) str.141-150 napisała, iż do farszu można zużytkować pozostałe resztki potraw jak: mięsiwa, jarzyny, wędliny, sosy, mózg, wątróbkę, sery i korzenie – byle połączyć odpowiednio przyprawić i przybrać. Ale najlepsze są z farszem grzybowym. Najwygodniejszą formą podania pasztecików jest podanie na przykrytej serwetą tacy i dekoruje gałązkami zielonej pietruszki. Paszteciki stanowią konieczny dodatek do zupy na każdym wykwintniejszym obiedzie. Wytwarzane przez cukiernię paszteciki z grzybami są oparte na przepisie rodzinnym.
Przepis na paszteciki z grzybami przekazywany jest w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie, ma więcej niż 50 lat. Odkąd sięgam pamięcią w moim domu gościły na świątecznym, bożonarodzeniowym stole. Sporządzała go moja prababcia oraz mama. Podobne, był wypiekany przez moje sąsiadki i okoliczne gospodynie z miejscowości Lubartów, Ostrów Lubelski. Od 1980 roku istnieje cukiernia, w której wypiekane są paszteciki z grzybami. Przez wiele lat doczekały się mnóstwa sympatyków i wielbicieli takiego smaku. Jako wyrób cieszący się uznaniem konsumentów, są popularne i dostępne w sklepach spożywczych, również w punktach cukierniczych. Od kilku lat jest promowane wspólnie z Urzędem Marszałkowskim, czego dowodem są dołączone dyplomy i podziękowania.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 8 listopada 2017 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty rybołówstwa.
Sierskowola i pobliskie Ryki, to tereny słynące z rybactwa. Już w 1929 roku Wacław Świątkowski w swoim przewodniku pt. „Podlasie – Piąta wycieczka po kraju” pisał: „Na granicy działów wodnych Wieprza i Wisły obszernej kotlinie długim pasem ciągną się liczne stawy, znakomicie urządzone. To Ryki, stolica karpia, słynne rybołówstwo, największe w Polsce”. Skoro karp był w stawach, to i na stole nie mogło go zabraknąć, i to w różnych postaciach. W XX wieku często gościł tu prosty w wykonaniu pasztet z karpia. Potrawa powstała w wyniku modyfikacji słynnego przepisu na kotlety rybne Lucyny Ćwierczakiewiczowej, która w książce kulinarnej z 1871 roku pt. „365 przepisów za 5 złotych” radziła:
„Wziąwszy jakąkolwiek rybę lub śledzi wymoczonych przez 24 godzin oczyścić, wyjąć ości i rybę posolić. Tymczasem przesmażyć trochę tartej cebuli w łyżce masła, jak ostygnie wrzucić usiekaną na maść rybę lub śledzie, dołożyć bułki tartej lub lepiej moczonej w mleku i wyciśniętej z wilgoci, trochę pieprzu, łyżkę masła, dwa lub trzy jaja w miarę ilości ryby; wymieszać długo, aż masa zbieleje i zrobi się pulchna, potem robić na stolnicy posypanej mąką kotlety podługowate (…)”.
Kotlety Ćwierciakiewiczowej pasztetem stały się za sprawą kobiet z Koła Gospodyń Wiejskich w Sierskowoli, które masę rybną z przepisu włożyły w podłużne foremki i upiekły w piecu chlebowym. W latach 80. XX wieku do pasztetu zaczęto dodawać marchewkę i natkę pietruszki, co podniosło nie tylko jego walory smakowe, ale i zdrowotne. Dziś filety marynuje się w ziołach, cebuli i cytrynie, masę mieli w maszynkach, a piecze w elektrycznych lub gazowych kuchenkach. Mimo tych modyfikacji smak i aromat pasztetu pozostał bez zmian – jest delikatny z wyraźną nutą ryby i warzyw oraz bukietem odpowiednio skomponowanych ziół i pieprzu. Jak wspominają starsi mieszkańcy Sierskowoli, pasztet z karpia najczęściej podawano z pieczywem wypiekanym w piecach chlebowych: – „Wraz ze świeżutkim chlebem był wyśmienity i wszyscy się nim zajadali”. Doskonale sprawdzał się również w parze z chrzanem lub ćwikłą. Dziś można w nim zasmakować podczas lokalnych dożynek i festynów.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 30 maja 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Pulchne, złocisto-brązowe kule o jasnożółtym środku z owocowym nadzieniem, to nieodłączny symbol końca karnawału, a zwłaszcza „tłustego czwartku”. Te serwowane w Ostrowie Lubelskim mają średnicę ok. 8 cm, wiśniowy farsz, lekko słodki smak (w którym wyczuwalna jest nutka rumu) i – obowiązkowo! – puszystą konsystencję. O tej ważnej cesze wspominał już w XVIII w. historyk Jędrzej Kitowicz, pisząc: „dziś pączek jest tak pulchny, tak lekki, że ścisnąwszy go w ręku znowu się rozciąga i pęcznieje do swojej objętości, a wiatr zdmuchnąłby go z półmiska”.
Robi się je z mąki, mleka, drożdży i cukru – to składniki rozczynu, do którego w dalszej kolejności ostrowskie gospodynie dodają ubite żółtka z cukrem, dolewają mleko, a wszystko mieszają. Tradycyjny smak i konsystencję tutejszym pączkom nadają masło i mleko, które do ciasta trafiają pod koniec zagniatania. Wyrośnięte ciasto roluje się na kulki, nadziewa wiśniami, umiejętnie zawija i smaży na gorącym tłuszczu z obu stron. Co ciekawe, tradycyjne polskie pączki różnią się od tych robionych na zachodzie Europy długością smażenia: te zachodnie w tłuszczu lądują tylko na kilkadziesiąt sekund, dzięki temu są mniej kaloryczne. Te „nasze” musiały być zawsze dobrze wysmażone i tłuste.
Przygotowanie pączków według ostrowskiej receptury gwarantuje niezawodny efekt – smak karnawału sprzed lat. I nie ma znaczenia, że współcześnie pączki robi się używając miksera czy kuchenek elektrycznych i gazowych. Jedząc je, możemy mieć pewność, że tak samo smakowały kilkadziesiąt czy nawet kilkaset lat temu!
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 4 listopada 2009 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Pączki żakowolskie z powidłami z antonówek wyglądem zewnętrznym przypominają okrągłą kulę lekko spłaszczoną, natomiast w przekroju mają kształt lekko spłaszczonego koła, w środku złotego koloru powidła otoczone jasnym ciastem. Średnica pączka wynosi ok. 8 cm, wysokość ok. 4 cm. Są pulchne w dotyku i mają zapach ciasta drożdżowego oraz nadzienia jabłkowego.
Metoda produkcji:
Jabłka kroimy w cienkie plastry i smażymy przez kilka dni bez cukru. Gdy odparuje woda, dodajemy cukier i dosmażamy powidła. Z drożdży, mleka, cukru i mąki robimy rozczyn i odstawiamy go do wyrośnięcia. Mąkę wsypujemy do miski, żółtka z jajek ubijamy z cukrem, dodajemy do mąki, wlewamy rozczyn i zagniatamy ciasto. Przykrywamy lnianą ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia.
Dużą łyżką nabieramy porcję ciasta, nadziewamy powidłami i formujemy pączek. Gotowe pączki układamy do ponownego wyrośnięcia. W płaskim naczyniu rozgrzewamy tłuszcz, partiami układamy pączki i smażymy na obie strony.
Tradycja, pochodzenie oraz historia produktu:
Od niepamiętnych czasów w Żakowoli Radzyńskiej były spożywane pierogi, pączki, parowańce i racuchy. Pączki były daniem niedzielnym, a obowiązkowym w karnawale, głównie w tłusty czwartek. Podstawowym daniem były pierogi, w dzień powszedni – bez jajek, tłuszczu, a w niedzielę bułki pieczone w piecu i właśnie pączki. Pączki nadziewano wiśniami, makiem, marmoladą z antonówek, czarną porzeczką lub dziką różą. Antonówki sprowadził do Żakowoli Radzyńskiej Franciszek Wajszczuk, który w 1940 roku założył szkółkę i zaopatrzył w antonówki całą wieś. Dzisiaj pozostała jeszcze tradycja wyrobu powideł z antonówek, których używa się jako nadzienia do pączków.
Na Listę Produktów Tradycyjnych trafiła 17 kwietnia 2013 r. Wyrób został wpisany w kategorii produkty mięsne.
Pieczeń przyrządza się z dodatkiem przypraw. Oprócz tych podstawowych, jak sól, pieprz, liść laurowy czy ziele angielskie, używa się tu: jałowca, gorczycy, czosnku, cukru i miodu. Po natarciu umytego udźca solą i ziołami, należy mięso gęsto nakłuć nożem, aby sól weszła do środka. Tak przygotowaną szynkę układa się w garnku i trzyma w chłodnym miejscu 3-4 dni, często przewracając, a po tym okresie – piecze do zrumienienia około półtorej godziny. Pieczeń smakuje wyśmienicie zarówno podawana na ciepło, jak i na zimno z rozmaitymi sosami. Warto dodać, że z szynką z dzika pieczoną lub wędzoną najlepiej komponują się sosy przygotowane na bazie sosu powstałego podczas pieczenia połączonego z owocami: porzeczką, borówką, żurawiną, berberysem i dereniem.
Dziczyznę od zawsze uważano za wielki kuchenny skarb, stanowiący znakomite, a przede wszystkim zdrowe uzupełnienie jadłospisu. Już w 1616 r. Teodor Zawadzki pisał, że leśne zdrowsze są wszelakie niż domowe. Dlatego też kiełbasy, prosięta, drób należały w dawnej Polsce raczej do potraw pospolitych, na święcone zaś starano się zawsze o coś niezwykłego. Obok bowiem wartości smakowych ceniono wówczas niezwykle efektowny sposób podawania dziczyzny.
Myśliwska sztuka kulinarna sięga w Polsce XVI wieku, a na jej rozwój miały niewątpliwie wpływ ogromne magnackie uczty. Masarze przez wieki doskonalili metody konserwacji i przechowywania mięsa, stosowali coraz to nowe przyprawy – także zamorskie (szafran, pieprz, goździki). Kucharze z kolei wymyślali sposoby przyrządzania dziczyzny, określali modne smaki potraw, które coraz częściej obok wytworności i bogactwa uczt stawały się wizytówką władcy. Według opisu Galla Anonima, na 40 stołach głównych zastawianych każdego powszechnego dnia na dworze Bolesława Chrobrego przeważała dziczyzna.
Pomimo tego, że dania z dziczyzny podaje się dziś rzadziej, to dawne zwyczaje kulinarne wracają powoli do łask. Starają się przywrócić je m.in. mieszkańcy Kodnia, skąd pochodzi wpisana na Listę Produktów Tradycyjnych pieczeń z szynki dzika. Dlaczego oni? Podpowiada historia – kodeńskimi dobrami władał przez wieki ród Sapiehów, ten sam, który lubował się w potrawach z dziczyzny. W nadbużańskich lasach nigdy nie brakowało zwierzyny, więc nic dziwnego, że królowała ona także na sapieżyńskich stołach.
Tradycje kodeńskich Sapiehów kultywują obecnie łowczy polujący w tamtejszych okolicach. Szynka z dzika gości na stołach podlaskich myśliwych. Tak jest m.in. na „Hubertusie” w Kodniu, organizowanym dla czterech okręgów, jubileuszach kół łowieckich, imprezach strzeleckich i kynologicznych oraz licznych festiwalach i konkursach. Dzisiejsi mieszkańcy Kodnia dobrze wiedzą, że w Polsce jest ogromny skarb – kuchnia myśliwska, i że trzeba robić wszystko, aby to właśnie ona budowała marki turystyczne regionów i była filarem promocji nie tylko samej miejscowości czy Lubelszczyzny, ale i całego kraju.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 10 stycznia 2011 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Pierniczki posiadają lśniącą powierzchnię, są także zdobione lukrem, posypkami cukrowymi lub bakaliami. W przekroju porowate, pokryte warstwą dekoracji. Kształt zależny od zastosowanych wykrawaczy. Przekrój zbliżony do prostokąta. Wielkość od 4 do 20 cm. Barwa ciemnozłocista do brązowej. Kolor lukru biały lub kolorowy; kolor dekoracji cukrowych – żółty, zielony, czerwony, brązowy, niebieski, różowy, złoty, srebrny. Konsystencja piernika twarda lub półtwarda, dekoracji – chrupka. Ciasto o smaku i zapachu miodu i przypraw korzennych; smak lukru i posypek cukrowych – słodki. Produkt trwały pod względem mikrobiologicznym ze względu na niską aktywność wody. Bardzo higroskopijny.
Według odwiecznej tradycji narodowej wypiekano pierniki we wszystkich domach staropolskich. Pierniki początkowo były tak drogie, że mogli sobie na nie pozwolić jedynie bogaci. Związane to było z wysokimi kosztami wytwarzania pierników, gdyż przyprawy korzenne i miód były towarami luksusowymi. Dopiero w XIX wieku, gdy wprowadzono znacznie tańszy od miodu syrop cukierniczy, pierniki trafiły do ogółu społeczeństwa.
Funkcja piernika nie ograniczała się do roli przysmaku, lecz jako podarunek lub pamiątka stanowił ważny element obrzędowości. Kiedy za sprawą kolonistów niemieckich trafiła na polskie ziemie choinka – była ona początkowo przystrajana ozdobami naturalnymi: jabłuszkami, pierniczkami, orzechami i ozdobami ze słomy i papieru.
Na Lubelszczyźnie w XX wieku powszechne było wypiekanie pierników oraz pierniczków w domach. Można je było także kupić na odpustach – popularne były piernikowe serca z lukrowym imieniem lub napisem „Kocham Cię”. Walorem lukrowanych pierników z II połowy XX wieku była dekoracja uzyskana przez wyciskanie lukru przez rożek cukierniczy, gdyż sam kształt był uzależniony od kształtu metalowej foremki. Pod koniec lat 70-tych poprzedniego stulecia okres mikołajkowy w naszym regionie nierozerwalnie związany był z kupowaniem dzieciom piernikowych „mikołajków”, czyli postaci św. Mikołaja Biskupa, która miała naklejoną papierową głowę i była zdobiona kolorowym lukrem. Tradycja pieczenia pierników ozdobnych w domach Lubelszczyzny jest żywa do dziś, co zostało udokumentowane w wywiadach etnograficznych. Wypiek pierniczków zawsze wiązał się z cudownym, niepowtarzalnym aromatem, który rozchodził się po całym domu. Jeszcze w latach 50. XX wieku do ciasta dodawano przyprawy korzenne tłuczone w moździerzu, później jednak zaczęły je wypierać gotowe mieszanki przyprawowe. Drugim, niezbędnym do przygotowania ciasta składnikiem, był miód. Przepis na drobne pierniczki na choinkę został także umieszczony w „Lubelskiej kuchni regionalnej”. Pierniki pieczone były do jedzenia oraz ozdobione lukrem lub bakaliami, stanowiły ozdobę choinki lub były dawane w podarku osobom bliskim.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 16 lipca 2009 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Piernik lubelski jest to słodki przysmak pochodzący z Lubelszczyzny. Przygotowany do podania ma kształt prostopadłościanu składającego się z dwóch warstw ciasta biszkoptowo-tłuszczowego, przełożonego powidłami śliwkowymi. Ciasto nie jest polewane polewą.
Najstarsze wzmianki na temat pierników pochodzą z XIV wieku. Nazwa piernik oznacza „pierny”, czyli korzenny i związana jest ze stosowaniem przypraw, które w dawnych czasach stanowiły istotny składnik tego rodzaju wypieków. Miód używany był jako jedyna ogólnodostępna substancja słodząca. W wiekach od XV do XVIII rozwinęło się całe rzemiosło piernikowe, a pierniki stały się prawie dziełami sztuki. Później wprowadzenie do wypieków tańszego od miodu cukru spowodowało załamanie się produkcji i wyparcie pierników przez inny rodzaj ciast.
Receptura piernika lubelskiego pochodzi z późniejszych czasów, gdyż w jego składzie oprócz miodu jest cukier, i wywodzi się od piernika staropolskiego. Z upływem lat i zmieniających się warunków wprowadzono modyfikacje, zastąpiono masło smalcem, zwiększono ilość mąki, zmniejszono ilość przypraw i zmieniono ich proporcje, zastosowano powidła śliwkowe o innym smaku, co doprowadziło do powstania zupełnie odmiennego produktu charakterystycznego dla regionu lubelskiego. Na terenie Lubelszczyzny wytwarzano go na pewno już przed drugą wojną światową. Następny rozkwit wypieku piernika nastąpił około 1980 roku, czego dowodem są liczne przekazy i zapiski oraz przepisy przechowywane na terenie powiatu włodawskiego. Obecnie spotykany jest też w okolicach Lublina. Informacje o wieloletniej tradycji wypiekania pierników na święta potwierdzają starsi mieszkańcy tych obszarów oraz badania etnograficzne. Istnieje tradycja, kultywowana do dziś, wręczania pannie młodej w dniu ślubu piernika w postaci surowego ciasta w ozdobnym naczyniu jako symbol przyszłego szczęścia i zamożności. Zwyczaj stawiania piernika na świątecznym stole również zachował się do dziś. Wypiek ten jest nieodzownym elementem zestawu dań świątecznych.
Piernik lubelski bazuje na surowcach pozyskiwanych w regionie lubelskim. Są to: miód pszczeli wielokwiatowy z okolicznych pasiek, śliwki węgierki z sadów lubelskich, mąka z pszenicy, z której słynie Wyżyna Lubelska, oraz mleko. Jest on sporządzany z ciasta dojrzewającego w stanie surowym w garnkach kamiennych przez okres dwóch tygodni, w temperaturze 5-8 stopni, i potem wypiekany. Po przełożeniu go powidłami śliwkowymi, musi leżakować przez okres 7-10 dni w chłodnym miejscu dla nabrania odpowiedniej pulchności, smaku i aromatu. Piernik charakterystyczny dla Lubelszczyzny, będącej niezamożnym regionem, nie był polewany polewą czekoladową ani nie był przekładany żadnymi masami; posiadał jedynie jedną warstwę powideł, mających za zadanie sklejenie dwóch placków wypiekanych z ciasta, odznaczał się natomiast wybornym smakiem i nadawał się do długiego przetrzymywania go w spiżarniach.
Jest dobry dla osób dbających o zdrowie i urodę, nie tuczy i jest polecany dla osób odchudzających się. Dawniej był wyrabiany jedynie w gospodarstwach domowych przez gospodynie, które przekazywały swoim córkom receptury i sposób wykonania, a ostatnio jest podejmowany trud wypiekania go w większych ilościach dla zaopatrzenia sklepów z żywnością tradycyjną.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 7 września 2010 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To ciasto biszkoptowo-tłuszczowe, ciemnobrązowe, w kształcie prostopadłościanu. Na przekroju prawie kwadratowe, gąbczaste, w dotyku lepkie i sprężyste o intensywnym orientalnym zapachu i słodkim smaku, zawierające orzechy włoskie i rodzynki (widoczne w przekroju). Surowce wykorzystywane do produkcji piernika to: miód pszczeli, cukier kryształ, mąka pszenna, olej roślinny, jaja, kawa naturalna, koniak lub brandy, rodzynki, orzechy włoskie, przyprawy korzenne, proszek do pieczenia, soda spożywcza.
Piernik żydowski pochodzi z okolic Włodawy z okresu międzywojennego (1918-1939), kiedy to społeczność żydowska stanowiła ponad 60% ludności miasta, a z Polakami łączyły ich dobrosąsiedzkie stosunki i zgodne kontakty. Jego receptura wywodzi się od ciasta miodowego zwanego w języku jidysz „lekach” wypiekanego przez Żydów ze wschodniej Polski, Niemiec i Rosji.
Żydzi podawali je pierwszego wieczoru Rosz Haszana wypadającego w drugiej połowie września (to tzw. Nowy Rok) i potem każdego świątecznego dnia aż do Jom Kipur wypadającego w końcu września (Dzień Pojednania). Ciasto było symbolem nadziei na dostatni rok. W dzień Nowego Roku tradycyjnie jadano dużo wszelkich słodyczy, żeby cały przyszły rok był taki, jaki jego pierwszy dzień. Przed Jom Kipur mieli oni zwyczaj prosić swoich znajomych o kawałek słodkiego, miodowego ciasta, modląc się przy tym o słodki rok, o to, aby im nigdy nie zabrakło jedzenia, i o to, aby już więcej nie musieli nikogo o nic prosić. Piernik ten przygotowywano też tradycyjnie na uczty weselne i z okazji narodzin dziecka. W polskich rodzinach wypiekano go przez cały rok, jeżeli tylko były wszystkie składniki potrzebne do jego wykonania.
Piernik żydowski stanowi pewnego rodzaju dziedzictwo kulturowe społeczności żydowskiej zamieszkującej okolice Włodawy z okresu sprzed ich zagłady w 1943 roku i społeczności polskiej, z którą zgodnie żyli. Choć pochodzenie tego ciasta jest żydowskie, to jednak polskie rodziny przejęły jego recepturę i do dzisiaj w tych okolicach istnieje tradycja wypiekania go, a przepis jest przekazywany młodszym pokoleniom, o czym świadczą wywiady wśród obecnie żyjących mieszkańców Włodawy. Podobnie jest z cebularzem lubelskim, którego jako pierwsi zaczęli wypiekać w XIX wieku Żydzi z lubelskiego Starego Miasta, a dziś jest powszechnie wytwarzany przez piekarnie na całej Lubelszczyźnie i jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych produktów spożywczych. Tak jak dawniej, tak i obecnie, piernik żydowski jest wypiekany w małych, podłużnych formach, zgodnie z dawną recepturą. Piękny ciemnobrązowy kolor, delikatne, gąbczaste ciasto i niepowtarzalny zapach i smak sprawiają, że cieszy się on dużą popularnością.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 4 listopada 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pierogi lipniackie z kapustą i grzybami wyglądem przypominają półksiężyce z wianuszkiem na grzbiecie, mają barwę zewnętrzną białą, a nadzienie beżowo-brązowe (w przekroju ciemniejsze z jasną otoczką w środku). Średnica pojedynczego pieroga to ok. 5-7 cm, wysokość ok. 3-4 cm. Pierogi są w dotyku miękkie, mają słonawy smak i grzybowo-kapuściany zapach.
Ciasto: mąka, woda, jajka, szczypta soli.
Farsz: kapusta kwaszona, grzyby suszone, cebula, tłuszcz, sól, pieprz.
Metoda produkcji:
Farsz. Kapustę płuczemy, siekamy, wrzucamy do garnka, podlewamy małą ilością wody, dusimy na małym ogniu. Grzyby moczymy, kroimy w drobną kostkę, podsmażamy z cebulką, dodajemy do kapusty, podduszamy do odparowania wody, doprawiamy solą i pieprzem.
Ciasto. Około ¾ kg mąki sparzamy wodą, po ostygnięciu dodajemy resztę mąki, jajko i sól. Zagniatamy jednolite i gładkie ciasto. Następnie rozwałkowujemy placek o grubości 0,5 cm, wykrawamy krążki szklanką, nakładamy 1 łyżeczkę nadzienia, składamy na pół i zlepiamy brzegi bardzo dokładnie.
Nalewamy do dużego garnka wodę w ilości ¾ jego objętości, solimy, dodajemy odrobinę oliwy, doprowadzamy do wrzenia. Kolejno partiami wrzucamy pierogi. Gdy wypłyną na wierzch, hartujemy je zimną wodą i wyjmujemy. Podajemy z zasmażką.
Tradycja, pochodzenie oraz historia produktu:
Miejscowość Lipniaki należy do gminy Kąkolewnica, nazwa pochodzi od drzew – lip, które gęsto tu rosły. Wies chłopska powstała wraz z osadnictwem na Ziemi Kąkolewnickiej. W pobliżu znajdoway się duże obszary lasu, obfitujące w okresie jesiennym w grzyby, latem w jagody. Miejscowość od dawnych lat pozostawała biedna ze względu na stosunkowo małe gospodarstwa i słabe gleby. W przeszłości główną uprawą było żyto i gryka, a w ogrodach głównie kapusta, którą wykorzystywano do mieszania jej w potrawach z grzybami, aby tanim sposobem żywić rodzinę. Najczęściej gospodynie robiły właśnie pierogi z kapustą i grzybami. Najstarsi mieszkańcy Lipniaków twierdzą, że tradycja ta sięga dwudziestolecia międzywojennego.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 28 lutego 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pierogi nowodworskie są gotowane z charakterystyczną dla Lubelszczyzny kaszą gryczaną. Mają skórkę białą, gładką, a wewnątrz nadzienie białe z delikatnymi czerwonymi kropeczkami pochodzącymi od przypraw, widocznymi ziarenkami brązowej kaszy, rodzynkami i drobinkami zielonej mięty. Potrawa ma smak typowy dla pierogów z serem i kaszą gryczaną – nadzienie lekko słone, od czasu do czasu osłodzone rodzynkiem, bardzo delikatnie wyczuwalny jest także smak cynamonu, imbiru i pachnącej mięty. Po ugotowaniu pierogi podawane są na ciepło z dodatkiem płynnego miodu i kwaśnej śmietany.
Warto zaznaczyć, że w tradycyjnych chłopskich domach pierogi gotowano z kaszy gryczanej i sera. Dodatek do farszu rodzynków, cynamonu i imbiru to pomysł zarządcy dworu Zamoyskich w Kozłówce. Ciasto na pierogi jest wyrabiane z mąki, jaj z dodatkiem gorącej wody oraz soli do smaku. Głównymi składnikami nadzienia są: ugotowana kasza gryczana, twaróg wiejski, jaja, rodzynki, cynamon, imbir, świeża mięta oraz sól. Do produkcji mąki wykorzystuje się ziarno pszenicy, które pochodzi z własnych gospodarstw. Jednak głównym i charakterystycznym składnikiem pierogów nowodworskich jest nadzienie z kaszy gryczanej i twarogu.
Kasza gryczana – gryka, pochodzi od miejscowych rolników, którzy uprawiają ją bez użycia środków chemicznych z małym dodatkiem nawozów naturalnych. Kasza gryczana jest szczególnie bogata w wartości odżywcze i lecznicze. Twaróg jest kupowany od miejscowych rolników, którzy wypasają krowy na łąkach i pastwiskach naturalnych, pełnych ziół. Twaróg w połączeniu z kaszą gryczaną ma właściwości odkwaszające. Otrzymuje się go w naturalny sposób poprzez zakwaszenie naturalnymi bakteriami pełnowartościowego mleka. Twaróg zawiera przede wszystkim pełnowartościowe białko. Jest też cennym źródłem kwasu glutaminowego, niezbędnego do prawidłowego funkcjonowania mózgu. Mięta – jest ziołem charakterystycznym dla pierogów lubelskich. W połączeniu z kaszą i twarogiem daje niepowtarzalny smak i zapach. Mięta użyta do pierogów pochodzi z upraw na własnych działkach. Miód, który jest bardzo oryginalnym dodatkiem do polania pierogów, pochodzi z gospodarstwa położonego w lesie, gdzie pożytków dla pszczół jest bardzo dużo, a miody mają szczególne smaki: miody gryczane, spadziowe, lipowe, wrzosowe – pachną lasem i łąką.
Powszechne przekonanie – zarówno wśród Polaków, jak i cudzoziemców – że pierogi to typowe danie kuchni staropolskiej, nie jest do końca prawdą. Ojczyzną pierogów są bowiem Chiny. Z Chin pomysł gotowania, pieczenia lub smażenia kawałków ciasta makaronowego, napełnionego najrozmaitszymi farszami, dotarł przez Rosję do Polski i powędrował dalej na zachód Europy. Do Polski pierogi trafiły po raz pierwszy w XIII w. dzięki biskupowi Jackowi Odrowążowi (późniejszemu św. Jackowi), który zachwycił się ich smakiem podczas pobytu w Kijowie. Ciekawa jest również etymologia słowa „pieróg”. Według słownika Aleksandra Brücknera to jedyna u nas pozostałość z prasłowiańskiego słowa pir, oznaczającego biesiadę oraz bardziej specyficznie – nazwę ciasta obrzędowego (niegdyś pierogi pieczone były tylko z okazji świąt). Każde święto miało swój różniący się nie tylko kształtem, ale i farszem pieróg. Były kurniki – duże pierogi weselne o wielu nadzieniach, ale zawsze z dodatkiem kurzego mięsa, były knysze – pierogi żałobne, podawane na stypie, były kolatki – pieczone w styczniu, na początku Nowego Roku, na pamiątkę pogańskiego święta Kolady. Były wreszcie regionalne odmiany pierogów, charakterystyczne dla różnych części Polski: hreczuszki, sanieszki i socznie…
Kuchnia polska pokochała pierogi i obecnie są one uważane przez cudzoziemców za typowe polskie danie. Od lat pierogi są również lubelską specjalnością kulinarną. Lubelszczyzna od niepamiętnych czasów słynęła potrawami z mąki i kasz. W biednym regionie trzeba się było nauczyć przyrządzać coś z niczego. Gospodynie doszły do mistrzostwa w przygotowywaniu prostych, ale bardzo smacznych potraw. Na terenach położonych na wschód od Wisły charakterystycznym daniem świątecznym były od dawien dawna pieczone pierogi. Nadziewano je m.in. ziemniakami, serem, kapustą, grzybami lub kaszą gryczaną albo jaglaną. Tradycja nie ginie. Pierogi nadal są główną potrawą podawaną podczas festynów i konkursów kulinarnych promujących regionalne kulinaria.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 2 listopada 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pierogi olszewnickie z kaszą gryczaną mają kształt spłaszczonego półksiężyca o pofałdowanych brzegach, kolor zewnętrzny jasnokremowy, długość ok. 6 cm, szerokość ok. 4 cm, wysokość ok. 2 cm. W przekroju poprzecznym widać jasną otoczkę, a w środku ciemnobrązowe nadzienie. Pierogi są w dotyku miękkie, mają smak gryczany i ciasta pierogowego.
Ciasto: mąka, woda, szczypta soli, szczypta drożdży.
Nadzienie: kasza gryczana, cebula, masło, pieczarki, sól i pieprz do smaku.
Metoda produkcji:
Wypłukaną kaszę gryczaną rzucamy na osoloną, gotującą się wodę i gotujemy ok. 20 min. Następnie odcedzamy na sitku. Rozpuszczamy masło, dodajemy pokrojoną w kostkę cebulę i utarte na tarce pieczarki, podsmażamy na patelni i odstawiamy do wystudzenia. Mieszamy wszystko z kaszą gryczaną i doprawiamy do smaku. Mąkę przesiewamy w niecce, dodajemy rozczyn (letnia woda ze szczyptą drożdży) i zagniatamy ciasto przez ok. 15 min, żeby było „twardowate” (w gomółce), kroimy na kawałki, rozpłaszczamy, nakładamy farsz i zlepiamy widelcem brzegi. Zagotwujemy wodę z dodatkiem oliwy i wrzucamy do niej pierogi na ok. 2 min., aż wypłyną. Wyjmujemy dużą łyżką, odcedzamy, wystudzamy i układamy na półmisku. Podajemy polewane tłuszczem ze skwarkami.
Tradycja, pochodzenie oraz historia produktu:
Olszewnica jest najstarszą miejscowością w gminie Kąkolewnica. Pierwsze o niej wzmianki sięgają początków osadnictwa nad rzeką Krzną. Powstanie miejscowości datuje się na około XIV-XV wiek, jak głosi legenda, nazwa miejscowości wywodzi się od gęstych lasów olchowych okalających miejscowość. W skład majątku szlacheckiego oprócz gruntów wchodziły: cukrownia, browar nad Krzną, młyn wodny i trzy karczmy. Pola w Olszewnicy były i są zróżnicowane – dobre, nadające się do uprawy pszenicy i – w przewadze – słabe, na których od dawna uprawiano grykę. Struktura uprawy gleb była podporządkowana zabezpieczeniu dobrego i taniego wyżywienia. Pszenicę na mąkę mielono w młynie w Zarzecu (oddalonym ok. 3 km). Grykę suszoną i przesiewaną na „wialni” przechowywano przez cały rok. Każdy gospodarz siał grykę i soczewicę. Pierogi leniwe, parowane, pieczone, racuchy były zawsze w jadłospisie tutejszych gospodyń.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 8 lutego 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Cechą charakterystyczną pierogów perkowickich jest ich aromatyczny farsz z ugotowanej kapusty i boczku smażonego z cebulą. Ich nazwa wywodzi się od miejscowości Perkowice pod Białą Podlaską, w której są wytwarzane od wielu pokoleń. Określanie pierogów jako perkowickie wpisało się już na stałe w lokalną świadomość.
Pierogi te mają tradycyjny, półkolisty kształt, średnicę ok. 7 cm, są jasnokremowe z zewnątrz i beżowo-brązowe w środku. W nadzieniu widoczne są grudki białego sera. Konsystencja pierogów jest stała, miękka w dotyku. Zarówno składniki, ich proporcje, jak i technika przygotowania potrawy do dziś pozostały niezmienione. Ciasto pierogowe sporządza się z mąki pszennej, jajka, łyżki masła, dodatku soli i letniej wody. Wycięte z rozwałkowanego ciasta krążki są nadziewane farszem sporządzonym z posiekanej i ugotowanej słodkiej kapusty, twarogu, boczku podsmażonego z posiekaną cebulą oraz soli i pieprzu. W skład nadzienia (wg wywiadów etnograficznych) mogą też wchodzić jajka ugotowane na twardo i posiekane. Świeżo ugotowane pierogi przed podaniem krasi się skwarkami ze stopionej słoniny z posiekaną cebulą. Z uwagi na to, że ich wykonywanie jest pracochłonne, w Perkowicach tradycyjnie przygotowywano ich większą ilość na zapas, a potem odgrzewano. Dawniej podsmażano je na tłuszczu, obecnie odgrzewa się we wrzącej wodzie.
Najczęściej było to danie obiadowe, czasem kolacyjne. Dziś pierogi perkowickie goszczą na stołach także z innych okazji. Są one przygotowywane m.in. w trakcie warsztatów kulinarnych odbywających się w Pracowni Kulinariów Regionalnych w Perkowicach. Produkt pod taką nazwą jest też promowany podczas lokalnych i regionalnych imprez okolicznościowych – dożynek, konkursów, jarmarków, kiermaszów i wystaw. Są naprawdę smaczną wizytówką perkowickich okolic i cieszą się tu dużą popularnością.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 18 lipca 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To przysmak przyrządzany – jak sama nazwa wskazuje – w Woli Skromowskiej, sołectwie najbardziej wysuniętym na północ w gminie Firlej, powiecie lubartowskim. Pierogi z kaszą jaglaną, serem i miętą przygotowywane są w okolicy według starej, niezmienionej receptury ze wszystkich składników dostępnych na miejscu. Ziarno pszenicy z okolicznych gospodarstw mielone jest w młynie w Kamionce, dostatek mleka pozwala na własnoręczne wykonywanie serów, również kaszę jaglaną i miętę, potrzebne na farsz, pozyskuje się od lokalnych producentów.
Do zrobienia porcji pierogów skromowskich potrzebujemy: 30-40 dag kaszy parowanej, ½ kg sera, 1 kg mąki pszennej, 2 dag drożdży, jajko, sól, wodę lub mleko, a do tego obowiązkowo świeżą lub suszoną miętę. Zaczynamy od przygotowania garnka z jedną częścią wody i odrobiną soli. Po jej zagotowaniu dodajemy jedną część mleka, wsypujemy wypłukaną kaszę jaglaną w objętości odpowiadającej 1/3 użytej wody i mleka łącznie i znów gotujemy. Następnie ustawiamy garnek na małym ogniu, gotujemy kaszę pod przykryciem ok. ½ godz. i odstawiamy, aby „doszła” i ostygła. W tym czasie przygotowujemy ciasto z mąki pszennej, wody, soli i jajka, zagniatamy ręcznie na drewnianej stolnicy, dolewając stopniowo wodę do przygotowanej mąkitak długo, aż będzie sprężyste i jednolite. Rozwałkowujemy dosyć cienkie placki i wykrawamy szklanką kółka. Wystudzoną kaszę jaglaną mieszamy z serem białym, ręcznie rozgniatamy całość, doprawiamy solą, dodajemy świeżą lub pokruszoną, suszoną miętę. Dokładnie wyrabiamy. Tak przygotowany farsz nakładamy na krążki z ciasta, zawijamy je i dociskamy brzegi, układając je w charakterystyczną falbankę. Pierogi wrzucamy na gotującą się w dużym garnku wodę z dodatkiem soli. Gotujemy je do czasu, aż wszystkie wypłyną. Skromowskie pierogi są duże, elastyczne i sprężyste, mają smak i zapach delikatny, słonawy, z wyraźnie wyczuwalną miętą. Podaje się je przeważnie na ciepło, polane świeżo zasmażaną słoniną ze skwarkami lub śmietaną. Dawniej – ze względu na oszczędność – nie były polewane tłuszczem czy śmietaną, a maczane w naczyniu z zawartością tych składników.
Ze względu na powszechność tego przysmaku i proste jego wykonanie, nie zachowały się zapisy, receptury dotyczące jego wykonania w formie pisanej. Potrafiła je wykonać każda skromowska gospodyni. Ze względu na dużą ilość czasu, potrzebną do ich wykonania, pierogi były gotowane głównie w niedziele, święta i odpusty. Jak wspominają starsze mieszkanki, nie do pomyślenia było święto bez pierogów. Kiedy gospodyni zapomniała w natłoku obowiązków o dniu świątecznym, a sąsiadka jej przypomniała, to stwierdziła: „święto dziś? – to lecę robić pierogi”. Pierogi z kaszą jaglaną, serem i miętą towarzyszyły od zawsze mieszkańcom Woli Skromowskiej i stanowią pewnego rodzaju spuściznę kulinarną. Nikt sobie nie wyobraża już jadłospisu bez tychże pierogów, które w dalszym ciągu są serwowane. Najlepszym tego dowodem może być powiedzenie funkcjonujące w tutejszej społeczności: „Tam pierogami drzwi otwierają”, co oznacza, że najlepszym dowodem gościnności domu jest częstowanie pierogami.
Jak wskazują przekazy ustne, pierogi z kaszą jaglaną, serem i miętą były stałym puntem wszelkich szkoleń realizowanych przez koło młodzieżowe „Siew”, zwane potem „Wici”, które powstało w 1925 r., a także Koło Gospodyń Wiejskich i Koło Młodzieży, powołane do życia w 1948 r. KGW działało czynnie do roku 1981. Było też pierwowzorem aktualnie działającego od roku 2008 Stowarzyszenia Gospodyń Wiejskich w Woli Skromowskiej. Stowarzyszenie od początku swej działalności promuje ten lokalny przysmak na organizowanych Majówkach Rodzinnych, dożynkach, piknikach na terenie powiatu, imprezach kulinarnych takich jak: „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”, „Święto Jesieni” w Kazimierzu Dolnym i innych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 5 listopada 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pierogi turowskie z soczewicą mają półokrągły kształt z falbanką na brzegu i białą, miękką skórkę. W przekroju widoczne jest nadzienie z soczewicy, które nadaje potrawie charakterystyczny, lekko słony smak. Do wyrobu ciasta pierogowego stosuje się mąkę pszenną robioną w młynie, tzw. swojską, a na nadzienie – soczewicę zieloną lub czerwoną, którą smaży się na tłuszczu z dodatkiem cebuli i różnych przypraw.
Metoda produkcji: Mąkę przesiewamy sitkiem, robimy dołeczek i kruszymy maleńką ilość drożdży, np. wielkości wiśni, dodajemy soli i zalewamy ciepłą wodą. Dodajemy 1 jajko, można dodać też ciepłe mleko, i wygniatamy ciasto ok. 5-7 minut.
Soczewicę gotujemy ok. pół godziny, do uzyskania miękkości. Następnie odcedzamy ją, przekręcamy przez maszynkę razem z jedną cebulą. Drugą cebulę podsmażamy na tłuszczu, dodajemy do soczewicy, przyprawiamy do smaku pieprzem i solą i wszystko podduszamy.
Ciasto dzielimy na części i cienko rozwałkowujemy, szklanką wykrawamy koła. Na każde z nich nakładamy łyżeczką farsz. Starannie zaklejamy, gotujemy w osolonym wrzątku ok. 5 minut, do wypłynięcia na powierzchnię. Słoninę lub boczek kroimy w kostkę i smażymy skwarki na patelni, dodajemy trochę cebuli i soli, razem podsmażamy i polewamy ugotowane pierogi przed podaniem.
Tradycja, pochodzenie oraz historia produktu:
Najstarsze ślady osadnictwa na terenie Turowa pochodzą z II wieku naszej ery. Był to wówczas rejon bardzo słabo zaludniony, osadnictwo na tych terenach rozwinęło się dopiero pod koniec XIV wieku po Unii Polsko-Litewskiej. Do tego czasu tereny te przez kilka wieków były areną działań wojennych i licznych najazdów plemion Prusów, Jadźwingów, Tatarów, Litwinów i Rusinów. Osadnicy zakładający Turów przybyli prawdopodobnie z okolic Płocka i byli Mazowszanami. Początkowo Turów był wsią królewską, w której mieszkali wyłącznie kmiecie płacący daniną królowi i dziesięcinę plebanowi. Po roku 1418 wieś została darowana przez króla – zapewne za jakieś zasługi wojenne – Świętosławowi Żelaznemu i stała się wsią szlachecką. Następnymi właścicielami byli Ziółkowscy i Turscy, w kolejnych latach wieś powiększała się, ale miała również coraz więcej właścicieli. Rejestr podatkowy z 1580 roku wymienia czterech właścicieli Turowa: Andrzej Kazanowski, Guth, Jan Branicki i Turowski. Turów był wówczas wsią dużą, rozległą dosyć zamożną, był tu dwór i folwark, a także zamożni gospodarze. Siano różnego rodzaju zboża. Ze względu na urodzajne pola siano dużo pszenicy, którą mielono w młynie na mąkę. Na słabszych glebach siano soczewicę i grykę, które nie wymagały dobrej gleby. Siano również proso i len. Poziom kultury rolnej we wsi Turów w latach wczesnopowojennych był najwyższy ze wszystkich miejscowości gminy Kąkolewnica. Świadomość gospodyń wiejskich bardzo wysoka, gospodynie ceniły sobie wartości odżywcze i dlatego soczewica w pierogach była szczególnie wartościowym składnikiem. Pierogi z soczewicą były łatwe i tanie do wykonania, uważano, że białko z soczewicy jest szczególnie korzystne w żywieniu ludzi, a do tego jest to już tradycja i przyzwyczajenie. Stać było na nie także rodziny uboższe, można je było spożywać przez cały dzień. Polane suto tłuszczem ze skwarkami, postawione w piecyku kuchni kaflowej były cały czas gotowe do spożycia. Można je było także wrzucać na wrzącą wodę i w ten sposób odgrzewać.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 2 lipca 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To duże gotowane pierogi, które podaje się na gorąco prosto z wody lub dodatkowo przypieka na tłuszczu i okrasza. Mają tradycyjny kształt, z brzegiem ściśniętym na płasko; w przekroju przypominają łezki. Ciasto ma barwę jasnobeżową, a nadzienie – brązowo-fioletową. Każdy pieróg nadziewany jest farszem o ścisłej, spójnej konsystencji. Jest miękki, a przy jedzeniu nie rozpada się. W potrawie dominuje smak i zapach czerwonej fasoli z dodatkiem przesmażonej cebulki i wędzonego podgardla oraz ziół (majeranku, oregano, ziół prowansalskich i kminku).
Ażeby zrobić ten tradycyjny smakołyk, należy zacząć od farszu. Namoczoną czerwoną fasolę i obrane ziemniaki gotuje się oddzielnie, a cebulkę z podgardlem kroi i podsmaża. Wszystkie składniki po ostygnięciu należy zmielić, wymieszać i doprawić ziołami. Z mąki, wody i jajka zagniata się ciasto – powinno być dość miękkie, a następnie wałkuje i wykrawa z niego krążki, na które nakłada się odpowiednią ilość farszu i zlepia. Pierogi gotuje się we wrzącej wodzie przez kilka minut. Danie najlepiej smakuje podane z tłuszczem – okrasą. Pierogi mają w Polsce wielowiekową tradycję i w związku z tym często uważa się, że to typowe danie kuchni staropolskiej. Jednak to wenecki kupiec i podróżnik Marco Polo przywiózł je z Chin do Europy, a do Polski trafiły dzięki biskupowi Jackowi Odrowążowi, który zachwycił się ich smakiem będąc w pierwszej połowie XIII wieku w Kijowie.
Pierogi z czerwoną fasolą są od pokoleń bardzo popularne w rejonie Fajsławic na Lubelszczyźnie. Trudno określić, kiedy pierwszy raz zostały tu ugotowane, jak również trudno znaleźć spisany przepis, gdyż jest bardzo prosty w wykonaniu, a receptura jest przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie. Są wytwarzane w ten sam tradycyjny sposób i niezmiennie z tych samych składników od bardzo dawna. I od bardzo dawna są lubiane i cieszą się dużą popularnością w fajsławickich domach. Wpływa na to przede wszystkim fakt, że jest to potrawa bardzo tania w przygotowaniu.
Fasolę czerwoną, ziemniaki i cebulę już od dawna uprawiano w przydomowych ogródkach, były to więc produkty łatwo dostępne dla każdego. Poza tym fasola jest też łatwa w przechowywaniu, bardzo syta i ma smak podobny do mięsa, co dodatkowo wpływa na jej popularność. Specyficznym wyróżnikiem fajsławickich pierogów jest dodawanie do farszu majeranku i niewielkiej ilości kminku. Wynika to z wieloletniej tradycji uprawy ziół na terenie gminy Fajsławice. Dodatek ziół do pierogów z czerwonej fasoli nadaje im charakterystyczny smak i wyróżnia z pierogowej karty dań. Dodajmy, że fajsławickie pierogi z czerwoną fasolą do dziś są wytwarzane tylko z naturalnych, lokalnych składników pochodzących od miejscowych rolników.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 14 października 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To pierogi gotowane, podawane na gorąco z wody lub przypiekane na tłuszczu. Mają kształt tradycyjnego pieroga z brzegiem ściśniętym gładko lub kształtowanym w falbankę, w przekroju przypomina łezkę, długość 7-8 cm, a szerokość ok. 5 cm. Są miękkie w dotyku, nie rozpadają się podczas jedzenia. W smaku i zapachu dominuje bób z lekko wyczuwalną nutą mięsa i cebuli.
Pierogi z ciasta zagniatanego z mąki pszennej, soli, jajka i wody, nadziewane farszem z gotowanego bobu, wieprzowiny i cebuli, to tradycyjna potrawa z okolic Dobryniowa nad Wieprzem.
Z przeprowadzonych badań etnograficznych wśród rodowitych mieszkańców regionu lubelskiego, także tych, którzy urodzili się w okresie międzywojennym, wynika, iż pierogi z bobem i mięsem należą do kulinarnego dziedzictwa kulturowego regionu krasnostawskiego. Tradycja przyrządzania tej potrawy we wsi Dobryniów sięga kilku pokoleń, o czym świadczy fakt, iż gospodynie zamieszkujące ten teren od przeszło 75 lat uczyły się tej umiejętności głownie od swoich babć i mam. Potrawa najczęściej była spożywana ze skwarkami i tłuszczem lub z masłem, które zazwyczaj były dostępne w domu. Częstotliwość przygotowywania pierogów – raz na tydzień lub na dwa tygodnie – miała związek z porą roku, ponieważ z uwagi na pracochłonność ich przygotowywania częściej przygotowywano je zimą i jesienią, gdy gospodynie miały więcej czasu. Tradycję wytwarzania pierogów podtrzymuje m.in. miejscowe Koło Gospodyń Wiejskich Dobryniów Nad Wieprzem, przygotowując pierogi na różne okazje: dożynki, kiermasze, targi.
– Sztuka lepienia pierogów jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, córkom przez matki, a jej początków już nikt nie pamięta – czytamy we wniosku o wpis potrawy na Listę Produktów Tradycyjnych przygotowanym przez KGW z Dobryniowa. – Spośród wielu gatunków pierogów szczególnym uznaniem cieszą się w naszej wsi pierogi z bobem. Bób jest rośliną którą możemy znaleźć w każdym przydomowym ogrodzie warzywnym od niepamiętnych czasów. Jest bardzo łatwy do przechowywania i dzięki temu dostępny przez cały rok.
Panie z dobryniowskiego KGW potwierdzają, że pierogi z mięsem aż po dzień dzisiejszy przygotowywane są przez gospodynie domowe, zarówno na co dzień, jak i od święta. Metoda ich produkcji, jako tradycja wielopokoleniowa, nie uległa zmianom w ciągu ostatnich lat. Jaka jest recepta na udane pierogi? Zgodnie ze starodawnym przepisem najpierw należy bób opłukać i zalać wodą na kilka godzin, a następnie ugotować go w osolonej wodzie i odcedzić. Ugotować też należy mięso i podgardle, a cebulę zeszklić na tłuszczu, po czym zmielić wszystkie składniki, wymieszać i doprawić do smaku solą i pieprzem. Tak przygotowanym farszem nadziewa się przygotowane wcześniej krążki z ciasta. Pierogi gotuje się we wrzącej, osolonej wodzie, a w międzyczasie przygotowuje okrasę ze słoniny i cebuli – kroi się je w kostkę i podgrzewa kolejno na patelni (najpierw smalec) do wytopienia skwarek i przyrumienienia cebuli.
Tak przygotowane danie charakteryzuje się wysokimi wartościami odżywczymi przy stosunkowo niskiej zawartości kalorii. Cechuje się znaczną zawartością błonnika pokarmowego i niską zawartością tłuszczu, co sprawia że chętnie stosują go osoby ceniące zdrowe odżywianie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 5 listopada 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pierogi zosinowskie z jagodami mają kształt nieco spłaszczonego półksiężyca z zawiniętymi brzegami, długości ok. 6 cm i szerokości ok. 2 cm. W przekroju są granatowe z jasną otoczką koloru jasnokremowego. W dotyku miękkie, często przy naciśnięciu wypływa z nich jagodowy sok. Mają smak i zapach ciasta drożdżowego i jagód.
Ciasto: mąka, jaja wiejskie, drożdże, cukier, szczypta soli.
Farsz: jagody leśne, cukier, śmietana lub mleko.
Metoda produkcji:
Przygotowujemy rozczyn z drożdży, wody, cukru, który następnie odstawiamy na kilka minut do wyrośnięcia. Sypiemy mąkę, szczyptę soli, jajko oraz przegotowaną i wystudzoną wodę. Mieszamy razem i zagniatamy ciasto, powinno ono być dosyć gęste, urywamy robimy okrągły placuszek wkładamy jagody i cukier, zlepiamy.
Na wrzącą, lekko osoloną wodę wrzucamy po kilka pierogów i gotujemy 2 minuty. Wyjmujemy i podajemy ze swojską śmietaną lub do mleka.
Tradycja, pochodzenie oraz historia produktu:
W miejscu, gdzie dzisiaj leży Zosinowo, był niegdyś wielki las, należący najpierw do Filipa Szaniawskiego, a następnie do chłopów, którzy wycięli go, pozostawiając tylko pnie drzew – stąd inna nazwa tej miejscowości, Pieńki. Natomiast nazwa Zosinowo pochodzi od pierwszej właścicielki wsi – Zofii. Zosinowo wraz z Jurkami było wsią szlachecką, należącą do rodziny Oklińskich i Wissmontów. Jagody od zawsze były związane z ta miejscowością, stanowiły pożywienie dla mieszkańców, były lekarstwem na bóle brzucha i biegunki. Latem z jagód gotowano, pieczono i smażono pierogi, zimą – z suszonych lub zasypywanych cukrem – robiono soki albo wino. Ciekawostką jest, że mieszkańców wsi nazywano „Jagodziarzami” – od jedzenia jagód mieli bowiem ciemne zęby, języki i usta, a w okresie zbierania jagód – także i ręce.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 11 maja 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pierogi żakowolskie ze smażonymi ziemniakami mają kształt podłużnego owalu o długości ok. 5-6 cm, szerokości ok. 3 cm i wysokości ok. 2 cm, barwę zewnętrzn kremową, a w przekroju ciemnoszare nadzienie otoczone jaśniejszym ciastem. W dotyku są miękkie, mają smak i zapach podsmażanych ziemniaków, cebuli i ciasta. Smak farszu przypomina placki ziemniaczane.
Ciasto: mąka, woda, jajka, szczypta soli.
Farsz: ziemniaki, słonina, cebula, sól, pieprz do smaku.
Metoda produkcji:
Mąkę zalewamy ciepłą wodą, dodajemy resztę składników, mieszamy aż do gęstej jednolitej masy. Obieramy ziemniaki na farsz i ścieramy razem z cebulą na tarce. Słoninę kroimy w kostkę, smażymy skwarki, wkładamy tartą masę po uprzednim odlaniu soku, podsmażamy, aż zmieni kolor na ciemnoszary, doprawiamy pieprzem i solą do smaku.
Wałkujemy ciasto, wykrawamy krążki, nakładamy farsz, zlepiamy pierogi. Przyciskamy końcówki, skręcając, robimy falbanki. Do garnka wlewamy wodę, lekko solimy, doprowadzamy do stanu wrzenia i na gotującą się wrzucamy partiami pirogi. Gdy wypłyną na powierzchnię, podgotowujemy około 3 min. i wyjmujemy. Podajemy ze skwarkami, cebulką i tłuszczem.
Tradycja, pochodzenie oraz historia produktu:
Żakowola Stara lub Stara Żakowola jest historycznie związana z osadnictwem na Ziemi Łukowskiej Nazwa pochodzi od Żaka – osadnika, który otrzymał tę ziemię. Żakowola Stara jest miejscowością, w której rzadko rodziła się pszenica ze względu na słabe gleby. Główną uprawą były ziemniaki, które w strukturze zasiewów w latach 60. i 70. ubiegłego wieku zajmowały od 60 do 70% gruntów ornych. Z dziada pradziada ziemniaki przetwarzano na różne potrawy, a głównie: tertuny, kluski ziemniaczane, bliny. Pierogi parowane z dużą ilością mąki były od niedzieli, na co dzień jedzono potrawy z ziemniaków. Były to dania syte dla całej rodziny, nawet jedzone często bez okrasy. Potrawy te można było podsmażyć, odgrzewać na wodzie. Stały na kuchni węglowej i były całodziennym posiłkiem.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 4 października 2005 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Pieróg (piróg) biłgorajski wyglądem przypomina pasztet, ma na zewnątrz zapieczoną skórkę, a w jego przekroju można wyróżnić drobne cząstki składników, które tworzą jednolitą masę. Pieróg wypiekany jest w różnych formach, występuje okrągły lub prostokątny. Jego wielkość jest zależna od potrzeb i upodobań, w domach wypiekany jest w dużych prostokątnych blaszkach.
Pieróg biłgorajski na zewnątrz ma kolor ciemnosłomkowy do jasnego brązu – zależnie od upodobań, bardziej lub mniej przypieczony. Zapach łączy ze sobą aromat gotowanych ziemniaków i gryczanej kaszy – tak samo jest ze smakiem, ten jednak wzbogacony jest lekko kwaśnym białym serem oraz skwarkami i przyprawami. Pieróg biłgorajski wypieka się bez skórki – wtedy zwany jest „łysym”, oraz w drożdżowej skórce.
Niektórzy porównują go do słonego ciasta lub babki ziemniaczanej, ma on jednak inny, zupełnie specyficzny smak. Pieróg biłgorajski wspaniale smakuje podawany z mlekiem. Do wyrobu używa się następujących składników: ziemniaki gotowane, kasza gryczana, smalec ze skwarkami, ser biały, jaja, śmietana oraz przyprawy, takie jak pieprz, sól i suszona mięta.
Pisząc o produkcji pieroga biłgorajskiego, należy zaznaczyć, iż dawniej był on wypiekany na trzonie w piecu chlebowym, a spód podsypywano otrębami. Dziś pieróg wypieka się w blaszkach i najczęściej w piekarnikach elektrycznych. Zmiana sposobu nie miała jednak wpływu na jakość ani cechy produktu, służyła jedynie usprawnieniu procesu wypieku.
Najwięcej informacji odnośnie tradycji wypieku pieroga biłgorajskiego możemy znaleźć w pracy laureatki Ogólnopolskiego Młodzieżowego Konkursu Poznajemy Ojcowiznę – Agaty Sarzyńskiej. Praca nosi tytuł „Panieneczka reczka i płynące z niej pożytki: o tradycjach związanych z gryką”. Praca obecnie znajduje się w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Autorka odnosi się do pieroga biłgorajskiego, jako „słynnego już w Unii Europejskiej (…) arcydzieła staropolskiej kuchni na świąteczne dni, wypiekanego ongiś na specjalne okazje. Inni określają ten świąteczny wypiek praojców mianem biłgorajskiego tortu. I ta nazwa ma swoje uzasadnienie, bowiem podobnie jak współczesne ciasta z masą, udekorowane na wierzchu, podawany był w czasie przyjęć, wydawanych z różnych okazji. Ten świąteczny wypiek z gryczanej kaszy towarzyszył człowiekowi od urodzenia aż do śmierci. Rozkoszowano się jego smakiem na chrzcinach, ucztach weselnych, biesiadach świątecznych i okolicznościowych. Nie obyły się bez niego wykopki ziemniaków. Wypiekano go na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Mniemano, że święta bez tej wspaniałości, to żadne święta. Obdarowywano nim kolędników i obdzielano żebraków”.
Dziś wiele z tych staropolskich receptur uległo zapomnieniu. Pieróg zaś, ów wypiek tylko od święta, przeżywa swój renesans, chociaż rarytas ten stracił rangę świątecznego pieczywa. Stał się powszechnym wypiekiem piekarni mechanicznych, z których trafia na sklepowe półki. Kupują go całe rzesze klientów. Kto raz spróbował biłgorajskiego pieroga, ten w przyszłości bez namysłu będzie właśnie jego wybierał spośród innych wypieków.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 23 sierpnia 2006 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Pieróg gryczany ma wygląd płaskiego prostokąta, składa się z dwóch warstw ciasta, pomiędzy którymi znajduje się farsz. Wypiek ma kolor rumiany do jasnobrązowego, jest w dotyku średnio miękki, ma zapach kaszy gryczanej, a smak słony lub słodkawy.
Należy zaznaczyć, że udany wypiek zależy od odpowiednio rozwałkowanego ciasta, aby po upieczeniu cały pieróg był równej grubości. Składnikami niezbędnymi do wypieku placka są: mąka, jajka, cukier, margaryna, śmietana, drożdże, kasza gryczana, ser biały twarogowy, masło naturalne, śmietana, mięta kędzierzawa, sól i mleko.
Z uwagi na to, że region lubelski jest typowo rolniczy, w dawniejszych czasach niemal w każdym gospodarstwie uprawiano grykę, z której we własnym zakresie można było uzyskać kaszę używaną jako składnik pierogów pieczonych w piecu, pierożków gotowanych oraz spożywaną bezpośrednio jako kaszę okraszoną masłem czy też z mlekiem lub miodem.
Pierogi gryczane od najdawniejszych czasów pieczone były w piecu na Wielkanoc, Boże Narodzenie oraz na większe uroczystości rodzinne takie jak: wesela, chrzciny, między innymi, dlatego, że były smaczne i podzielne. Wpływ na popularność placka gryczanego miał również niski koszt jego wytworzenia, gdyż większość składników pochodziła z własnego gospodarstwa. Podczas uroczystości pieróg podawano gościom w przetaku lub sicie. Pierogi gryczane pieczono także w okresie żniw i wykopków, przy wykonywaniu tych prac polowych brały udział całe rodziny oraz okoliczni sąsiedzi. Podczas przerwy wszyscy posilali się takim pierogiem, popijając go mlekiem. Działo się tak w okresie, kiedy zboże ścinano sierpem, a ziemniaki kopano motyką. Jednak w okresie późniejszym zwyczaj ten nie zanikł i trwa do dzisiaj.
Tradycja pieczenia pierogów przekazywana była z pokolenia na pokolenie ustnie, ponieważ w dawnych czasach nie wszyscy umieli pisać i czytać.
„Polacy byli wielkimi amatorami i znawcami kasz. Również i te kaszane tradycje sięgają w głąb wieków. O znaczeniu obrzędowym kasz w dawnej kuchni słowiańskiej można by pisać wiele i barwnie. Karmienie młodych kaszą oznaczało zaręczyny, zaś babska kasza – swaty (…) Gospodynie polskie już przed wiekami znały wiele sposobów podawania kasz. Gotowano z nich zawiesiste, pożywne zupy, jadano z mlekiem, wypiekano prażono w piecu, kraszono słoniną, masłem, olejem i serem (…). Zamiłowanie Polaków do kasz utrwaliło staropolskie przysłowie mówiące, iż Polak nie da sobie w kaszę dmuchać”
(M. Lemnis, H. Vitry, W staropolskiej kuchni i przy polskim stole Warszawa 1986, s. 22)
„Na Wielkanoc robią powszechnie święcone. Święcone takie składają: jaja na twardo gotowane, częstokroć w rozmaitych farbach, dalej kiełbasa, bądź świeża, bądź odgotowana, głowizna wieprzowa (…), placki z mąki pszennej, pierogi z kaszą hreczaną tłusto okraszoną lub serem na rozmaity sposób robione (…). Lepszem cokolwiek jest już pożywienie mieszczan, a osobliwie sitarzy w Biłgoraju, lubo także do wykwintnych zaliczanem być nie może, bo i u nich kilka tylko (a najczęściej kilkanaście) razy do roku ukazuje się mięso na stole. Sitarze biłgorajscy jadają na śniadanie: kapustę, kartofle (…) W niedzielę lub święto gotują: pierogi (w kształcie bułek lub kukiełek) z żytniej lub pszennej mąki z serem i jajami urobionej; pieką też placki z kapustą albo placki lub ciasto z kaszą hreczaną, do czego niekiedy wchodzi i kartoflana mąka…”.
- Kolberg, Dzieła wszystkie tom 16, Lubelskie część I, Warszawa 1962, s. 48, 52.
„Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku codzienne pożywienie mieszkańców wsi lubelskiej było mało urozmaicone. W jadłospisie dominowały potrawy mączne oraz przyrządzane z ziemniaków, kapusty, kaszy jęczmiennej i gryczanej, roślin strączkowych i mleka. (…) Często przyrządzano także kasze, kluski i pierogi. (…) Pierogi nadziewano kapustą, kaszą gryczaną i serem, kaszą jaglaną, soczewicą, fasolą, serem i ziemniakami oraz specjalnym farszem z uwierconego siemienia lnianego lub konopnego zwanego zwarą”.
Tajemnice tradycyjnych kuchni, Rumunia, Szwajcaria, Węgry, Polska, Lublin 2000, s. 35.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 31 maja 2019 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To zapiekane ciasto naleśnikowe z farszem z kaszy gryczanej i sera twarogowego. Ciasto ma kształt blachy, użytej do pieczenia (prostokątny), najczęściej o wymiarach 40×30 cm. Po upieczeniu pieróg kusi brązową skórką, słodkim smakiem i charakterystycznym, serowo-gryczanym zapachem.
Specjał ten znany jest od ponad 80 lat w okolicach Gałęzowa pod Bychawą. Tradycję jego wypieku kultywuje obecnie Bychawskie Stowarzyszenie Kobiet Aktywnych.
Co go wyróżnia spośród setek pierogów serwowanych w naszym regionie? Przede wszystkim wykorzystanie ciasta naleśnikowego (a nie drożdżowego) i użycie cukru, dzięki czemu rarytas z Gałęzowa ma specyficzny smak. I choć danie wcale tanie nie jest (na sam farsz idzie 1 kg kaszy gryczanej, 2 litry mleka, 2 masła, 1 litr śmietany, 1,5 kg niezmielonego sera twarogowego, 6 jajek i cukier), to warto je zrobić. Jak? Najpierw na mleku i maśle trzeba ugotować kaszę. Po ostudzeniu dodaje się pozostałe składniki i miesza. Potem pozostaje już tylko zrobienie dobrego ciasta z 1/2 litra zsiadłego mleka, 2 jajek, 3/4 szklanki oleju rzepakowego, 1/2 łyżeczki sody, 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia, 3 łyżeczek cukru i… mąki pszennej. Należy jej dodać tyle, aby ciasto miało konsystencję gęściejszą niż naleśnikowe. Cienką warstwę ciasta należy wylać na wysmarowaną tłuszczem blachę. Na to wykłada się równomiernie farsz i wylewa na wierzch drugą warstwę ciasta. Pieróg piecze się ok. 1 godz. w nagrzanym do 180 stopni Celsjusza piekarniku (kiedyś w piecu chlebowym), studzi w blasze i dopiero wtedy wyjmuje i kroi na kwadraty ok. 5×5 cm.
Pierogi gryczane pieczone były ongiś na większe uroczystości rodzinne (wesela, chrzciny) oraz w okresie prac polowych, takich jak żniwa czy wykopki, głównie dlatego, że były podzielne, smaczne i miały niski koszt wytworzenia – jak na ówczesne czasy – gdyż większość składników pochodziła z własnego gospodarstwa. Dziś, podobnie jak przed laty, frykasy te serwuje się z mlekiem, ale równie dobrze smakują z kakao, kawą lub herbatą.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 14 października 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To gęsta masa z widocznymi włóknami kapusty i kaszą o kremowo-zielonkawej barwie, kleistej konsystencji i delikatnym słodko-kwaśnym posmaku kapusty. Podcos jest tradycyjnym wyrobem z Woli Osowinskiej, położonej na skraju Pradoliny Wieprza i Wysoczyzny Łukowskiej.
Potrawa ta cieszy się dużą popularnością głównie ze względu na niskie koszty jej przygotowania, walory smakowe i odżywcze, jest przeznaczona do bezpośredniego spożycia na gorąco. Można ją podawać zarówno na co dzień, jak i od święta. Do wytwarzania podcosu używa się wyłącznie zewnętrznych liści kapusty (tych najbardziej zielonych, rwanych od spodu główki), a także kości wieprzowych, kaszy jęczmiennej lub pęczaku, pęczka szczypiorku, pęczka koperku, smalcu lub słoniny, mąki, soli i pieprzu.
Jak powstaje podcos? Najpierw płuczemy wyselekcjonowane liście kapusty, wycinamy grube nerwy, drobno kroimy w cieniutkie paski lub szatkujemy, obgotowujemy w garnku ok. 10 min. i odcedzamy. Obgotowując kapustę, należy pamiętać, by robić to w miarę krótko i bez przykrycia. Pozwoli to na ulotnienie się wraz z parą wodną części olejków eterycznych, dzięki czemu potrawa będzie miała delikatny bukiet smakowo-zapachowy. W tym czasie gotujemy również wywar z kości, następnie kości wyjmujemy i obieramy, a do wywaru wsypujemy pęczak lub kaszę jęczmienną i gotujemy ok. 20-30 min. Do wywaru dodajemy pokrojone liście, przyprawiamy do smaku i gotujemy do miękkości. Można też dodać kawałki podsmażonej słoniny. Pod koniec gotowania dodajemy posiekany koperek, szczypiorek i zasmażamy. Zasmażkę przygotowujemy z tłuszczu i mąki. Wszystko zagotowujemy. Podajemy na gorąco.
Podcos jest potrawą, której przepis podawany jest z pokolenia na pokolenie. Jest łatwy w przygotowaniu, odznacza się ciekawym smakiem, a przez to, że zawiera w sobie kaszę jęczmienną, jest bogatym źródłem żelaza i potasu. Podcos stanowi przejaw dziedzictwa kulturowego, jest potrawą wykonywaną od wielu lat przez miejscowe gospodynie wiosną i wczesnym latem. Właśnie wtedy można we własnym ogrodzie zerwać odpowiednie liście kapusty. Warto zwrócić uwagę, iż podcos mógł być przygotowywany nie tylko w domach ludzi bogatych, gdyż potrzebne do niego składniki było łatwo dostępne. O tym, że podcos był wytwarzany od bardzo dawna, świadczyć może fragment prozy Kazimierza Maurera „Ło chorym dziadku i kaminnym gorcku”:
„Kiejś, pamintom, przyślimy z dziadkiem z pola narobione takie, ze ledwie nos nogi niesły. A tu patrzymy kluchy na łobiod. Łod razu my poweselili. A juz najbarzy dziadek, bo tyngo te kluchy lubioł. No bo tyz to było jodło, a jesce sagan podcosu do tygo. Jak my sie przysiedli, a kluchy śtywne jak rzymiń, ślizgie jak piskurze. Ino łape skrzywis, gymbe rozdziwis, i posła, i posła. Najedlimy sie tak mozno powiedzić do rozpynku. A ze gorunc na dworze był piekielny dziadek powiado, łodsapnimy ździebko w przypołnie. Ano wyciunglim sie na sianie i chrapnylim se, kiej borsuki.”
Z przytoczonego fragmentu wywnioskować można, że podcos był przygotowywany bardzo dawno temu właśnie w porze wiosennej. Słuszność tego twierdzenia potwierdza również opinia etnologa, kulturoznawcy z Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Dr Mariola Tymochowicz poświadczyła długoletnie występowanie podcosu w gminie Borki i jego związek z tutejszymi tradycjami kulinarnymi. Podkreśliła ona także, że była to potrawa dawniej wykonywana na co dzień, łatwa i szybka do wykonania, ale co istotne sycąca, dzięki znajdującej się w niej kaszy.
Dziś o potrawie tej przypomina Gminny Ośrodek Kultury w Borkach z siedzibą w Woli Osowińskiej, który zgłosił podcos do wpisu na Listę Produktów Tradycyjnych i przygotowuje go na różnych imprezach okolicznościowych. Tak było m.in. w ramach Europejskiej Nocy Muzeów w Muzeum Wiejskim w Woli Osowińskiej, podczas której podobnie jak eksponaty muzealne cieszyły się dawne potrawy podane do degustacji. Jedną z ich był właśnie podcos. W 2012 r. potrawa ta była też zgłoszona do konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 18 lutego 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Surowce wykorzystywane do produkcji polędwicy nadwieprzańskiej pochodzą z młodych tuczników z indywidualnych gospodarstw rolnych znajdujących się na terenie gminy Baranów i są selekcjonowane poprzez wcześniejszą kontraktację.
Co trzeba wiedzieć o kolebce tej wędliny? Baranów, dzięki bardzo korzystnemu położeniu geograficznemu przy szlaku podlaskim nad rzeką Wieprz, umożliwiał przeprawę przez rzekę wpław, co stwarzało bardzo korzystne perspektywy rozwoju gospodarczego. Początkowo był małym miasteczkiem prywatnym, jednak dość ruchliwym. Głównym zajęciem mieszan były: rzemiosło, handel i rolnictwo, a podstawowym atrybutem miasta – targi i jarmarki. Ten czynnik wybitnie pobudzał rozwój gospodarczy miast. Od początku XIX w. w mieście prosperowały drobne zakłady produkcyjne i przemysłowe, w tym masarnia i tartak, dominowały zaś… liczne karczmy.
W 1948 roku na terenie Baranowa powstała Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”, mająca na celu zrzeszenie już istniejących szynkarzy i rzemieślników we współpracy z rolnikami z okolicznych wsi. Powoli rozwijał się tu wyrób tradycyjnych wędlin. Jedną z nich jest polędwica nadwieprzańska, której produkcja odbywa się od 1964 roku. Pod nazwą tą funkcjonuje od 1975 roku, na cześć restauracji „Nadwieprzanka” i rzeki Wieprz płynącej w sąsiedztwie Baranowa.
Od momentu powstania masarni aż po dziś dzień wykorzystuje się w niej tradycyjne receptury, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Również produkcja polędwicy nadwieprzańskiej odbywa się według nich – bez udziału sztucznych konserwantów i polepszaczy. To pyszny produkt, na który zapraszamy do Baranowa.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 20 maja 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
W wyglądzie to długi, lekko owalny baton o barwie jasnobrązowej, a w przekroju jasnoróżowej. Polędwicę charakteryzuje zbita, miękka, lekko soczysta konsystencja, słonawy smak i specyficzny zapach tradycyjnie wędzonego drewnem olchowym mięsa. Surowiec – schab – pochodzi od świń hodowanych sposobem tradycyjnym na terenie gminy Wisznice i ościennych. Pozyskuje się go z młodych tuczników, których hodowla nie przekracza 6 miesięcy. Mięso używane do produkcji polędwicy wieprzowej to mięsień najdłuższy grzbietu (pochodzi z obróbki uzupełniającej schabu, w wyniku której powinny być wykrojone wszystkie kości i tzw. polędwiczka).
Wisznicka metoda wytwarzania polędwicy jest oparta na przedwojennych recepturach. W masarni Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Wisznicach, która zgłosiła specjał na Listę Produktów Tradycyjnych, obowiązuje specjalna procedura. Schłodzone mięso najpierw naciera się solą, do momentu, aż jego powierzchnia stanie się wilgotna i układa ściśle do basenów. Po trzech dniach peklowania wyjmuje się je i dodatkowo natryskuje przygotowaną solanką. Potem moczy w zimnej, bieżącej wodzie przez 1-2 godziny, obmywa w wodzie ciepłej, oczyszcza i rozkłada do ocieknięcia i osuszenia na 2-3 godziny. Na polędwicę naciąga się siatkę przędzalniczą i zawiązuje się jej końce, wykonując pętelkę. Zawieszone na wózkach wędzalniczych polędwiczki wędzi się dymem gorącym przez 5 godzin w wędzarkach opalanych drewnem olchowym do osiągnięcia barwy jasnobrązowej. Następnie parzy się je w temperaturze 70-80°C w kotle parzelnym do osiągnięcia temperatury 70-72°C w środku polędwicy, a potem studzi.
Wędzona polędwica jest nierozerwalnie związana z miejscowością Wisznice, wchodzącą w skład Doliny Zielawy. Czyste powietrze, żyzne gleby, ekologiczne tereny w połączeniu z umiejętnościami żyjących tu ludzi sprawiają, że obszar ten jest miejscem, gdzie dobrze i zdrowo się mieszka. Zdecydowana większość mieszkańców Wisznic od zawsze była rolnikami i żyła z uprawy ziemi. Dziś rolnicy zajmują się głównie uprawą rumianku, mięty, zbóż oraz hodowlą trzody chlewnej i bydła. Od tych hodowców pochodzi właśnie mięsny surowiec do produkcji wędlin w masarni GS.
Co o niej wiemy? Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Wisznicach powstała w wyniku scalenia ruchu spółdzielczego działającego na terenie gminy Wisznice. W październiku 1948 doszło do połączenia „Społem”, Spółdzielni Spożywców: „Jutrzenka” i „Sprawiedliwość”. Masarnię, która dziś jest wizytówką Spółdzielni, założono w tym samym roku. Prowadzi się tu ubój trzody chlewnej, rozbiór mięsa i produkcję wyrobów wędliniarskich, takich jak: kiełbasa: wiejska, swojska, królewska, domowa, chłopska, szynka wędzona gotowana, polędwica wędzona gotowana, baleron wędzony gotowany, bok rolowany tzw. „cygański”, rolada bokowa, rolada golonkowa, salceson włoski, kaszanka, kiszka podgardlana. Wisznickie produkty naturalnie wędzone to dziś ważny element lokalnego dziedzictwa kulturowego. Za walory smakowe i jakościowe specjały te zdobywają liczne nagrody, a przyjezdni kupują je kilogramami i wywożą do dużych miast.
Jak podkreślają sami pracownicy, spółdzielnia stara się łączyć w swoim działaniu to, co najlepsze w tradycyjnej i współczesnej Ziemi Lubelskiej. Z tradycyjnego dziedzictwa pochodzi sztuka nasalania mięsa dla lepszego przechowanie i zachowania smaku. Natomiast z klimatu i środowiska wywodzi się sztuka wędzenia. Warto dodać, że polędwica wędzona została doceniona w plebiscycie „Wojewódzki Lider Smaku”, a Instytut Biotechnologii Przemysłu Rolno-Spożywczego w Warszawie przyznał w roku 2011 znaki najwyższej jakości wyrobom produkowanym przez wisznicką masarnię.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 maja 2018 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
Sery wytwarzane w domach to bez wątpienia jedna z kategorii o najdłuższej w Polsce tradycji. Ustne przekazy mówią, że te w popiele pojawiły się w okolicach Krasnegostawu jeszcze w XVIII wieku, kiedy to mieszkający nieopodal – w Siennicy Różanej – potomek Mikołaja Reja sprowadził do swojej posiadłości Wołochów, znających się na rzeczy pasterzy z Półwyspu Bałkańskiego. Wkrótce rozpowszechniła się tu metoda konserwowania serów popiołem pozyskiwanym ze spalonych gałęzi drzew owocowych, jako ta najbardziej dostępna miejscowym gospodarzom. I mimo, że później ciężar produkcji serów przejęły powstające w okolicy jak grzyby po deszczu spółdzielnie mleczarskie (w dwudziestoleciu międzywojennym było ich w powiecie 17), to jednak tradycja domowego serowarstwa nie zanikła i cieszy się dziś coraz większą popularnością.
Wytwarzanie „domowym sposobem” wyśmienitych serów w popiele jest dziś domeną m.in. serowarów z Krupego, którzy używają do tego mleka od krów rasy polska czerwona z własnego gospodarstwa ekologicznego, o dużej zawartości tłuszczu i białka. Nie podlega ono pasteryzacji, dzięki czemu zachowuje najwyższą jakość makrobiologiczną. Ser powstaje przez podgrzewanie w kotle mleka do temp. ok. 30℃, do którego dodawana jest podpuszczka (naturalny wyciąg z żołądków cielęcych) powodująca powstanie skrzepu. Skrzep jest albo mieszany łyżką (cedzakową lub drewnianą), albo cięty nożem. Dogrzewa się go do momentu, aż będzie lekko sprężysty. Wtedy trafia do foremek, które po odcieknięciu wkłada się do nasyconego roztworu solnego o temp. pokojowej. „Posolone” w ten sposób bryłki sera obtacza się w popiele drzewnym, najczęściej jabłoniowym, i zostawia w temp ok. 16℃ na czas dojrzewania.
W efekcie otrzymujemy smakołyk o porowatej, szarej od popiołu powierzchni i kształcie zależnym od użytej formy – najczęściej ściętego rożka. Po przekrojeniu uwidacznia się kremowe, porowate wnętrze. Ser ten ma twardą konsystencję, charakterystyczny intensywny zapach i równie intensywny, słonawy smak. Sery te można spotkać również w wersji wzbogaconej o autorską kompozycję ziół, inspirowaną kulturą kulinarną i bogactwem zielarskim Lubelszczyzny.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 23 września 2011 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
To zesmażone owoce śliwki węgierki zwykłej o słodko-kwaśnym smaku i zapachu dojrzałych śliwek. Mają ciemną, brązową barwę. Tradycja uprawy węgierki zwykłej w okolicy Mikołajówki sięga roku 1880 r. „Z racji dobrych gleb wapiennych (margle) rozwinęło się w Mikołajówce sadownictwo, którego prekursorami byli Solisowie, a w szczególności duże zasługi położył Stanisław Solis, wnuk Pawła, pierwszego kolonisty” (T. Dzikowski, „Historia miejscowości położonych w parafii Boby”, Kraśnik 1984).
Owoce przeznaczone na powidła śliwkowe zbierane są późno (w połowie października), ponieważ ciepłe dni i chłodne jesienne noce powodują wytrącanie się w nich cukru. Sliwki mają wówczas ciemnofioletową skórkę kryjącą żółto-pomarańczowy, aromatyczny miąższ.
Smażone przez kilka dni w dużym, mosiężnym rondlu, zawierają w sobie całą słodycz owoców. Smak powideł jest opisem złotej, polskiej jesieni: słodki jest ciepłem dni, lekko kwaśny chłodnymi nocami i zapowiedzią zimy. Zamknięte w słoikach przechowują się niezmienione przez kilka lat. Powidła śliwkowe są w 100% zrobione z owoców z niewielką ilością cukru. Skarmelizowane, pachnące powidła są dodatkiem do pieczywa, drożdżowych bułeczek czy rogalików. Dodane do ciast podnoszą ich walory smakowe.
Od 2004 r. w Kraśniku co roku w lutym organizowana jest konferencja sadownicza, na której oprócz wykładów poświęconych sadownictwu prezentowane są lokalne produkty. Cieszą się one dużym zainteresowaniem wśród sadowników i gości odwiedzających konferencję.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 6 lutego 2014 r. Pralina została zarejestrowana w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To wyjątkowy przysmak przyciągający wzrok wysokim połyskiem oraz różnorodnością kształtów, zdobień i barw – od ciemnobrązowej do pomarańczowej, przy czym na przekroju widoczne są dwie warstwy – miodowa w kolorze złocistym oraz malinowa w kolorze ciemnoróżowym. Konsystencja jest bardzo delikatna, aksamitna z wyraźnie wyczuwalnym nadzieniem. Pralinę z Lublina charakteryzuje subtelny słodki smak czekolady połączony z intensywnym smakiem miodu i lekko kwaśnym – malin.
W produkcji praliny lubelskiej wykorzystywane są surowce pochodzące z rolniczej Lubelszczyzny: masło i śmietanka z okolicznych mleczarni oraz miód i maliny z okolic Lublina. Warto zaznaczyć, że aż 85 procent całej produkcji tych owoców w Polsce pochodzi właśnie stąd.
Praliny to wyjątkowe połączenie wysokiej jakości czekolady z kremową masą o różnych smakach lub z bardzo gęstym i wyrazistym nadzieniem owocowym. Jak podają źródła, historia pralin sięga XVII wieku. Według legendy, pierwszy deser, w ramach którego połączono migdały z płynnym cukrem, powstał na dworze francuskiego Króla Słońce – Ludwika XIV. Twórcą tego delikatesu miał być szef kuchni francuskiego marszałka polowego, hrabiego du Plessis Praslin, Clément Lassagne. Zdecydował on, że nazwie swój wynalazek „Praslin”, aby uhonorować marszałka. Istnieje kilka teorii na temat pojawienia się pomysłu na praliny. Lassagne podobno wpadł na pomysł stworzenia pralinek obserwując dzieci, które wykradały z kuchni migdały i karmelizowały je w cukrze nad świecą. Według innej wersji o powstaniu pralinek zadecydował przypadek: niezdarny uczeń szefa kuchni przewrócił pojemnik z migdałami, a te wpadły do gotowanego karmelu. W jeszcze innym wariancie opowieści szef kuchni samodzielnie wymyślił słodki przysmak, by urozmaicić pałacowy bankiet. Od tego czasu, wykorzystywano specjał nie tylko do czarowania dam na królewskim dworze, ale także do przełamywania lodów podczas trudnych dyplomatycznych negocjacji.
Do Polski czekolada dotarła w okresie panowania Augusta II (1607-1706; 1709-1733) i Augusta III (1733-1763) Sasów. W lubelskich cukierniach praliny i trufle z owocowym nadzieniem były produkowane już w latach 50. XX wieku. Na początku wytwarzano je bez użycia form. Orzechy, łuskane migdały czy owoce kandyzowane zanurzano w płynnej czekoladzie i odsączano. Później pojawiły się pierwsze formy blaszane, z pomocą których produkowano praliny masowo takim sposobem, jak dzisiaj. Ich zastosowanie pozwoliło na nadziewanie pralin ganaszem o różnej konsystencji, od gęstej po płynną. Obecnie używa się form poliwęglanowych.
Jak powstają praliny z Lublina? Na początku odbywa się ręczne temperowanie czekolady, która jest schładzana do temperatury 28°C i podgrzewana do 32°C. Temperowanie ma na celu wstępną krystalizację masła kakaowego. Następnie podgrzaną do temperatury 26-27°C formę wypełnia się czekoladą, a za pomocą łopatki usuwa jej nadmiar z góry i boków formy. Należy przy tym mocno pukać formą o stół w celu usunięcia pęcherzyków powietrza. Tak przygotowaną formę odstawia się do lodówki – na czas przygotowania ganaszu z podgrzewanej śmietanki, masła, syropu glukozowego i czekolady. Masę dzieli się na 2 części: do jednej dodaje miód, a do drugiej – mus malinowy (lub z innych owoców). Całość miesza i studzi. Formy należy wypełnić do 2 mm od brzegu ganaszem o temperaturze do 25°C, zostawić do stężenia i zamknąć pralinki, czyli za pomocą łopatki nałożyć czekoladę na wierzch, usunąć nadmiar czekolady i wygładzić formę. Następnie odstawia się ją do czasu „obkurczenia się” czekolady i wyjmuje gotowe praliny.
Dziś praliny z Lublina serwuje m.in. zgłaszająca produkt do wpisu na LPT Cukiernia Staropolska. Co ważne, przepis opracowany jest w taki sposób, aby czekolada idealnie wypełniała formę, a po zastygnięciu miała charakterystyczny połysk. Odpowiednia obróbka termiczna (proces temperowania) powoduje, że czekolada nie rozpuszcza się pod wpływem dotyku, a rozpływa w ustach. Czekoladowe praliny lubelskie wykonywane są z niezwykłą precyzją i starannością o szczegóły, powstałe kompozycje i wzory są rezultatem właściwego doboru i połączenia nadzienia z czekoladą, co zapewnia konsumentowi bogactwo doznań smakowych. Praliny z Lublina są wypełniane nadzieniem stworzonym z prawdziwych owoców i naturalnego miodu. Takie połączenie daje im niepowtarzalny smak i sprawia, że cieszą się olbrzymim zainteresowaniem klientów, którzy zamawiają je już nie tylko na uroczystości, ale także do codziennej konsumpcji.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 16 listopada 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby cukiernicze i piekarnicze.
Tradycyjne ptysie lubelskie robi się z parzonego ciasta, powstałego przez gotowanie wody z margaryną, szczyptą soli i mąką, które następnie uciera się z jajkami. Masę formuje się w bardziej lub mniej zgrabne kapustki, czyli francuskie „petit choux” (nazwę tę po polsku wymawiano jako „pti szu”, co dało początek dobrze znanej nazwie „ptyś”) i piecze na złoty kolor w temperaturze 200OC przez ok. 45 minut. Uwodzicielską postać wypieki te zyskują po przekrojeniu i przełożeniu dwiema warstwami kremu z bitej śmietany oraz cukru pudru, pomiędzy które trafiają świeże, umyte maliny (poza sezonem letnim – mus malinowy przygotowywany z mrożonych owoców gotowanych w całości z dodatkiem cukru i żelatyny). Wierzch każdego ptysia oprószany jest obowiązkowo przesiewanym przez sitko cukrem pudrem.
Tak jak kiedyś, również i dziś frykasy te robione są z wykorzystaniem najwyższej jakości składników. Przykładowo Cukiernia Staropolska z Lublina, która zgłosiła ptysie do rejestracji na Liście Produktów Tradycyjnych, używa do ich wyrobu śmietany z mającej niemal stuletnią historię mleczarni z Bychawy (nota bene również wpisanej na Listę) i malin z okolicznych gospodarstw rolnych, tworzących największe polskie „zagłębie malinowe”. Ptysie ze Staropolskiej chlubią się już mianem prestiżowej nagrody „Perła”, przyznawanej w ogólnopolskim konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”. Inspiracją do ich wyrobu były przedwojenne receptury zaczerpnięte z książek kucharskich z początku XX wieku. Ciekawostką jest, że sto lat temu ten wykwintny słodki poczęstunek traktowany był jako deser do obiadów: „skromnych gospodarskich” czy „mniej wystawnych”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 5 listopada 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Pyzy polskowolskie z mięsem mają kształt owalny, podłużny zwężony na końcach, długość ok. 8 cm i szerokość 4 cm oraz jasnoszarą barwę. W przekroju widoczna jest jasnoszara otoczka z nieco ciemniejszym farszem w środku. Pyzy mają smak lekko słony, mięsno-ziemniaczany, a zapach cebuli i pieprzu.
Ciasto: ziemniaki gotowane, ziemniaki surowe, jajka, mąka ziemniaczana.
Farsz: mięso wieprzowe, sól i pieprz do smaku.
Metoda produkcji:
Około ¾ porcji ziemniaków obrać, ugotować, wystudzić i zetrzeć dokładnie kopyścią drewnianą. Pozostałą część ziemniaków obrać, zetrzeć na tarce i odcedzić na lnianej ścierce. Następnie połączyć ziemniaki gotowane i tarte z dodatkiem mąki ziemniaczanej, jajek i soli do smaku. Dokładnie ugnieść na jednolitą masę.
Farsz: mięso ugotować, przekręcić przez maszynkę, dodać podsmażoną cebulkę, sól i pieprz do smaku i wszystko dokładnie wymieszać.
Ciasto podzielić na kuleczki równej wielkości, w każdej zrobić dołek, w który należy włożyć farsz i rękami uformować pyzę podobną do gomółki masła. Przygotowane pyzy wrzucać na gotującą się osoloną wodę, gotować na małym ogniu, aż wypłyną na powierzchnię. Wyjmować drewnianą łyżką na sito, odcedzić i przełożyć na półmisek. Podawać polane tłuszczem ze skwarkami i cebulką.
Tradycja, pochodzenie oraz historia:
Polskowola, dawniej Ruskowola, to wieś dawniej należąca do folwarku Kąkolewnica. Jej mieszkańcami byli Rusini, których osiedlano w dobrach królewskich – stąd pierwotna nazwa Ruskowola. Po II wojnie światowej w Polskowoli wyrabiano kiełbasę wiejską, a z pozostałego mięsa „obrzynek” przygotowywano farsz do różnego rodzaju pierogów. Z powodu słabych gleb – nie rodziła się pszenica – na co dzień podstawowym daniem były pyzy bez nadzienia – zwane „tertunami”, placki ziemniaczane i kopytka. Od niedzieli, na młockę, żniwa, wykopki – przygotowywano pyzy (bez dodatku mąki ziemniaczanej) z mięsem – jako farszem. Było to danie całoroczne, ale szczególnie niezastąpione w okresach świątecznych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 5 listopada 2009 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Racuchy turowskie mają kształt spłaszczonego owalu o długości ok. 10 cm, szerokości ok. 5 cm i wysokości ok. 3 cm. W przekroju jasnokremowy farsz otacza ciemniejsze ciasto i złota otoczka powstała przy smażeniu. W dotyku racuchy są puszyste, mają smak i zapach ciasta drożdżowego. Na ciasto składają się: mąka, mleko, drożdże, żółtka z jajek, masło własnego wyrobu, cukier i smalec, a na nadzienie: ser biały, jajka, szczypta soli i laska wanilii.
Jak zrobić ten turowski specjał? Mąkę na ciasto przesiewamy. Drożdże zalewamy ciepłym mlekiem z dodatkiem cukru i odrobiną mąki – jak zaczną rosnąć, dodajemy do mąki. Lekko podgrzane mleko wlewamy do mąki, mieszamy, dodajemy odrobinę cukru, masło, drożdże i wyrabiamy do momentu, aż pojawią się pęcherze powietrza. Ciasto musi odstawać od ręki. Następnie przykrywamy lnianą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Po tym czasie można kształtować gotowe racuchy – oderwane kawałki ciasta formujemy w spłaszczoną kulkę, kładziemy serowe nadzienie, zlepiamy, spłaszczamy racucha i układamy na lnianym ręczniku do wyrośnięcia. Smażymy na dobrze rozgrzanym tłuszczu (w niewielkiej ilości) na kolor złoty.
Skąd przymiotnik „turowskie” w nazwie racuchów? Według legendy wieś Turów swoją nazwę otrzymała od dzikich turów, które żyły w pobliskich lasach. Dawniej wieś należała do majątku właścicieli z Międzyrzeca Podlaskiego. To rozległa miejscowość o dobrych glebach, gdzie pszenicy było zawsze pod dostatkiem. Wieś charakteryzowała się wysokim poziomem kultury rolnej i stosunkowo dużymi gospodarstwami o wysokiej produkcji rolnej i z bardzo dużą obsadą zwierząt, szczególnie krów. Jedną z bardziej popularnych potraw były tu właśnie racuchy. Na co dzień były „puste”, a na niedzielę, święta, młockę czy żniwa – z nadzieniem. Latem racuchy smażono ze świeżymi jagodami, truskawkami, jabłkami i wiśniami – bo w Turowie u każdego był „sadek”, natomiast w zimie – z suszonymi owocami lub powidłami. Te z serem były daniem całorocznym, ponieważ ser, masło, mleko, mąka i jaja były zawsze w każdym gospodarstwie. Racuchy turowskie również dziś są powszechne w diecie żywieniowej okolicznych mieszkańców – koniecznie popijane mlekiem.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 21 listopada 2005 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Złociste racuchy o smaku makowo-drożdżowym wywodzą się z miejscowości Kąkolewnica, położonej na południu Podlasia. Racuch jest owalnego kształtu, spłaszczony, ma długość ok. 10 cm, szerokość 5 cm i wysokość 2 cm. W przekroju widzimy ciemny mak otoczony jasnym ciastem.
Aby racuchy były smaczne muszą byś miękkie. Przy wyrobie bardzo ważne jest to, żeby dobrze wyrośnięte ciasto kłaść na małą ilość rozgrzanego tłuszczu na patelni. Należy je smażyć do uzyskania złotego koloru, a po wystudzeniu podawać z cukrem pudrem. Do wyrobu ciasta używa się mąki mielonej ze specjalnie suszonej pszenicy, mleka, najlepiej świeżego, wody, drożdży, jaj, cukru oraz soli. Jako nadzienie służy mak wyłuskany z główek makowych oraz cukier. Składnikami farszu są równie: zapach migdałowy, rodzynki, pokrojona skórka z pomarańczy oraz ubita piana z białka jednego jajka.
Kiedyś do smażenia używało się smalcu wytopionego ze słoniny, obecnie – olej. Wprowadzone zmiany poprawiają aromat, pulchność i smak gotowych wyrobów.
Kąkolewnica jest starą wsią królewską, położoną na pograniczu Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Należała do starostwa łukowskiego. Dzisiejsze granice gminy odpowiadają obszarowi starostwa. Dawne starostwa kąkolewnickie, włączone po III rozbiorze do Austrii, przejął skarb austriacki. Po kampanii 1809 roku tereny te włączono do Księstwa Warszawskiego, a następnie, po 1815 roku do Królestwa Polskiego. Departament siedlecki, do którego należała Kąkolewnica, zmieniono na województwo podlaskie, cyrkuły na obwody. Kąkolewnica należała do obwodu radzyńskiego. W roku 1837 nazwę obwodu zmieniono na powiat, a województwo podlaskie na gubernię podlaską.
Racuchy z makiem są produktem wytwarzanym w tej miejscowości od czasów II wojny światowej. Kąkolewnica była i jest nazywana potocznie przez mieszkańców sąsiednich miejscowości – Pieroźniki. Ważnym argumentem były dobre gleby, na których rosła pszenica. Racuchy były zawsze i w każdym domu na wigilię. Zamożni mieszkańcy przygotowywali je na niedzielę i od święta z lepszej mąki, biedniejsi – z gorszej. Najczęściej spożywane były racuchy z serem. Bogaci mieszkańcy smakowali je na co dzień.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 9 października 2013 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Rogaliki półfrancuskie śmietanowe z masą orzechową i różą to delicje wśród wypieków. Te rozpływające się w ustach, delikatne i kruche ciasteczka mają dużą ilość nadzienia i są obficie posypane cukrem pudrem. Ze względu na użyte składniki stanowią jedną z wizytówek „różanej gminy” – Końskowoli.
Od wieków znane są zdrowotne i smakowe właściwości dzikiej róży, którą wykorzystuje się w tym rejonie do kulinarnego przetwarzania – zarówno kwiaty, jak i owoce. W przypadku rogalików z Końskowoli sedno tkwi w płatkach używanych do masy orzechowo-różanej. Jak się ją robi? Orzechy należy przepuścić przez maszynkę do migdałów, a ucieraną różę włożyć do rondelka i rozgrzać. Składniki wymieszać i ostudzić. Takie nadzienie idealnie współgra z lekkim i kruchym ciastem półfrancuskim, sporządzanym bez dodatku cukru. Po zarobieniu powinno ono fermentować w chłodzie przez 10-12 godzin. W celu uzyskania właściwej struktury ciasta istotne jest przesianie mąki i – po dodaniu reszty sypkich składników – posiekanie jej ze schłodzonym tłuszczem. Wyrobione ciasto należy wywałkować w formie prostokąta na grubość ok. 3 mm, pokrajać w pasy szerokości 10 cm, a później – w trójkąty. Na środek każdego z nich nakłada się łyżeczką masę i formuje rogaliki. Gotowe ciasteczka układa się na blasze i piecze około 15-20 minut na jasnozłoty kolor w temperaturze 200-220°C. Gorące obficie posypuje się cukrem z wanilią. Warto dodać, że niższa temperatura pieczenia powoduje „wytapianie” się tłuszczu, co skutkuje pogorszeniem jakości wypieków. Wiele gospodyń z Końskowoli i okolic korzystało z uprzejmości pracowników piekarni Gminnej Spółdzielni, która udostępniała im prawdziwy chlebowy piec – nie każda „duchówka” w domowej kuchni czy elektryczny prodiż nadawały się do tego.
Jak widać, przygotowanie rogalików jest bardzo pracochłonne, ponieważ już latem należy przygotować konfiturę z płatków róży, jesienią zebrać orzechy włoskie, a i samo przyrządzanie ciasta wymaga sprawności i… cierpliwości – musi ono przecież kilkanaście godzin leżakować. Jednak, co potwierdzają gospodynie z Końskowoli, ten trud się opłaca. Wyborny smak gotowego wypieku jest najlepszą rekompensatą. Podobno już jeden rogalik, jako dodatek do porannej kawy, doda energii na cały dzień!
To nie pierwszy różany wyrób z Końskowoli zarejestrowany na Liście Produktów Tradycyjnych. Wszak gmina ta jest tzw. „zagłębiem szkółkarskim” słynącym, z uprawy drzew i krzewów owocowych oraz ozdobnych, w tym właśnie z róż. Historia szkółkarstwa i produkcji ogrodniczej sięga tu początków XIX wieku. Także i dziś wiele hektarów zajmują kwiatowe pola – szacunkowo na terenie gminy produkuje się od ok. 4,5 do 6 miliona sadzonek róż. Na plantacjach rośnie m.in. róża pomarszczona (Rosa rugosa) o grubych owłosionych pędach i intensywnie pachnących różowych kwiatach. Roślina ta jest bardzo plenna, szybko się rozrasta i można ją spotkać wśród pól i polnych dróg w stanie dzikim. Przy swoich siostrach, różach ozdobnych, wygląda jak kopciuszek. Jesienią jednak, to właśnie dzika róża zostaje królową sezonu. I tak było od lat.
Informacje o wieloletniej tradycji wykonywania rogalików półfrancuskich śmietanowych z masą orzechową i różą potwierdzają najstarsi mieszkańcy okolicy. Ucierana róża była używana do nadziewania różnych ciast. W karnawale były to pączki, ale w innych porach roku potrzebowano jakiegoś innego „lżejszego” a „dyżurnego” ciasteczka, które prezentowałoby się niezwykle wytworne, zamknięte w blaszanej puszce czy szklanym, schowanym w spiżarni słoju i którym można by się było pochwalić przed niespodziewanymi gośćmi, jako czymś wyjątkowym, innym, bo… końskowolskim. Właśnie rogaliki półfrancuskie, nadziewane może nie zawsze masą orzechową i różą, ale też inną marmoladą, były obok ciastek kruchych tzw. maszynkowych, amoniaczków, pierniczków, a w sezonie jesienno-zimowym „buraczaków” takim zapasem w wielu końskowolskich domach. Przyrządzane według tradycyjnej receptury rogaliki dziś również królują na stołach wielu domów w Końskowoli. Przybysze ich smak mogą poznać m.in. podczas gminnego Święta Róż, odbywającego się tu co roku w trzecią niedzielę lipca.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 18 czerwca 2009 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Rudnicki pieróg jaglany pochodzi z południowo-zachodniej części województwa lubelskiego. Jest to ciasto z nadzieniem serowym w środku. Zazwyczaj pieróg pieczony jest w dużych prostokątnych blaszkach. Gotowy przysmak ma ciemnobrązową skórkę i nadzienie koloru słomkowego, w którym na przekroju można zauważyć grudki sera oraz listki mięty.
Pieróg jest słodki, ma zapach miodu i mięty. Wypieka się go w skórce drożdżowej lub półkruchej. Do wyrobu pieroga wykorzystuje się mleko, miód i kaszę – produkty wytwarzane w lokalnych gospodarstwach. Okolice Rudnika posiadają specyficzny mikroklimat i glebę. Stwarzają one doskonałe możliwości do uprawy prosa, które po przetworzeniu stanowi główny składnik pieroga, nadający mu niepowtarzalny smak. Warto również zaznaczyć, iż w niewielkich gospodarstwach nadal uprawiane jest proso, a w przydomowych kaszarniach robi się kaszę jaglaną, którą następnie wykorzystuje się do potraw i ciast, w tym i do wpisanego na LPT rudnickiego pieroga jaglanego.
Według słownika etymologicznego języka polskiego Aleksandra Brücknera pieróg to jedyna u nas pozostałość z prasłowiańskiego słowa „pir”, oznaczającego biesiadę oraz bardziej specyficznie nazwę ciasta obrzędowego, gdyż niegdyś pierogi były pieczone tylko z okazji świąt. Od lat pierogi są lubelską specjalnością kulinarną. Nasz region od niepamiętnych czasów słynął z potraw z mąki i kasz. W biednym regionie trzeba się było nauczyć przyrządzać coś z niczego. Gospodynie doszły do mistrzostwa w przygotowaniu prostych, ale smacznych pierogów. Na terenie Rudnika oraz miejscowości z nim sąsiadujących charakterystycznym daniem świątecznym były pierogi pieczone. Jeden z nich to pieróg z nadzieniem z kaszy jaglanej.
Receptura pieroga nie uległa zmianie od lat, z wyjątkiem tego, że teraz pierogi wypieka się w większości w piekarnikach, chociaż jeszcze wiele gospodyń piecze je nadal w tradycyjnych piecach chlebowych. Mimo, że receptura pieroga nie uległa zmianie, to każdy pieróg jest trochę inny, na co ma wpływ: rodzaj sera, warunki temperaturowe w piecu czy ręczne przygotowywanie nadzienia i ciasta.
Zofia Staniszewska w „Zarysie etnograficznym wsi Studzianki” – miejscowości sąsiadującej z Rudnikiem – wśród wielu potraw wymienia kaszę jaglaną i pierogi jaglane, co świadczy o utrwalonych tradycjach i potwierdza, że mieszkańcy Rudnika spożywali pierogi i zachowali przepisy przekazane im przez rodziców i dziadków. Dawniej pierogi były wypiekane na specjalne okazje. Podawano je na Boże Narodzenie, Wielkanoc, podczas uroczystości rodzinnych, takich jak wesela, chrzciny, a także na żniwa oraz dożynki.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 5 marca 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
Ser zabłocki to wyrób tradycyjny wykonywany od ponad stu lat na Południowym Podlasiu w okolicach Kodnia. Swoim wyglądem jest podobny do sera białego – twarogu. Gotowy wyrób ma kształt kulisty, mocno spłaszczony, posiada charakterystyczny lekko słonawy smak oraz maślany zapach.
Do produkcji sera wykorzystuje się tylko i wyłącznie świeże mleko krowie. Bardzo duże znaczenie dla walorów smakowych tego sera ma mleko pozyskiwane od krów pasących się na czystych ekologicznie łąkach. Zachodzący podczas produkcji przyśpieszony proces fermentacji mleka pozwala na zachowanie czynnych kultur bakterii mlekowych wpływających pozytywnie na nasz organizm.
Wytwarzanie sera ma historię niemal tak długą, jak sama ludzkość. Od wieków w dużej mierze produkcją serów zajmowali się mnisi. Zapomniany i lekceważony w okresie Polski Ludowej, obecnie coraz pewniej wraca do łask. Według jednego z największych smakoszy, twórcy i redaktora „Skafandra”, międzywojennych „Wiadomości Literackich”, Mieczysława Grydzewskiego: „w Polsce nie było, jeśli można się tak wyrazić, kultury sera. Ser istniał jako środek odżywczy, był w poniewierce jako przysmak, jako ukoronowanie posiłku”.
W starych poradnikach dla gospodyń, a właściwie pań ziemianek zajmujących się gospodarstwem mlecznym, twierdzono że „biały ser wytwarza się z twarogu ze zsiadłego mleka”. Tak było dawniej i to określenie raczej miało oznaczać, że biały ser twarogowy uzyskany z naturalnego zakwaszenia mleka był podstawą do wytworzenia „białego sera polskiego”, który charakteryzował się przedłużonym czasem przechowywania, podobnie jak to jest w przypadku tzw. serów żółtych. Natomiast gdy nazwa „twaróg” wkroczyła do powszechnego użytku, zaczęła wypierać nazwę „biały ser”. Biały twarogowy ser polski i twaróg to były i nadal są odmiennymi zupełnie jakościowo produktami. Biały ser twarogowy wytwarza się z naturalnie ukwaszonego pełnego albo zbieranego surowego mleka. Z kolei twaróg wytwarza się zazwyczaj już tylko przemysłowo z mleka chudego lub pełnego poddanego pasteryzacji, a następnie dodatkowo sztucznie ukwaszonego bakteriami kwasu mlekowego lub niewielką ilością podpuszczki. Jak twierdzi znawczyni historii sera polskiego Lucyna Ćwierczakiewiczówna, sławna dziewiętnastowieczna autorka poradników kucharskich, „najprostszym i najłatwiejszym w wykonaniu serem jest ser z twarogu z zsiadłego mleka, zwany polskim, który póki świeży, podobnie jak mleko, należy do łatwo strawnych pokarmów”.
Ser biały jest polskim (według tego, co pisała w swoich poradnikach kucharskich pani Lucyna o serach białych), zdrowym i ekologicznym produktem, jest rarytasem na naszym terenie, dostępnym tylko jeszcze u nielicznych rolników w gospodarstwach małotowarowych, którzy wyrabiają go domowym sposobem według starego przepisu przekazywanego z pokolenia na pokolenie.
Ser zabłocki nadaje się do spożycia w parze z różnymi rodzajami wędlin, jest także niezastąpiony ze świeżym pieczywem i masłem, nadaje się również do różnego rodzaju tostów a nawet do pierogów ruskich, może też królować w sałatkach. Ser biały pochodzący z okolic Kodnia jest produktem bardzo chętnie nabywanym i uznanym w naszym regionie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 23 czerwca 2015 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To pyszne ciasto zdobione charakterystyczną złocistą kratką zachwyca serowym smakiem i zapachem, w którym wyczuwalna jest wyraźna nuta wanilii. Historia i tradycja pieczenia sernika z Jaszczowa – wsi położonej w gminie Milejów, w powiecie lubelskim – sięga lat międzywojennych, a głównym składnikiem do jego wyrobu jest ser wymieszany z kartoflami.
Jak przygotowuje się ten przysmak? Recepturę zdradzają sami mieszkańcy Jaszczowa. „Cukier, masło, jajka ucieramy na jednolitą masę, dodajemy wanilię. Ser i kartofle przekręcamy przez maszynkę i stopniowo dodajemy do ww. składników, ciągle ucierając w donicy. Wkładamy do blachy i pieczemy około 1 godziny”. Należy pamiętać, aby sernik po upieczeniu wyjąć z formy dopiero jak ostygnie, bo w innym wypadku może opaść.
Sernik jest jednym z najpopularniejszych deserów. Pierwsze wzmianki na ten temat pojawiają się już w starożytnej Grecji i Rzymie. Jego historia sięga więc już ponad 2 tys. lat. W XIX w. przepisy na serowe ciasto razem z kolonistami dotarły do Ameryki Północnej i tam ewoluowały. W 1872 roku w Nowym Jorku przypadkowo odkryto przez amerykańskich mleczarzy produkowany do dzisiaj serek kremowy, który pozwolił zmodyfikować serowy przepis. Najbardziej tradycyjna forma sernika pochodzi z krajów niemieckojęzycznych. Stąd często ciasto to nazywane jest „wiedeńskim”. W tej wersji zakłada dodanie do serowej masy dużej ilości bakalii. W krajach prawosławnych popularna jest natomiast odmiana sernika na zimno, nazywana paschą. W wielu regionach jest to tradycyjna potrawa wielkanocna.
Sernik z kartoflami z Jaszczowa dawniej wypiekany był zazwyczaj na święta Wielkanocne, Bożego Narodzenia, Zielone Świątki oraz dożynki i zebrania tutejszego Koła Gospodyń Wiejskich. To właśnie podczas licznych kursów gotowania organizowanych przez KGW receptura oraz proces jego wypieku były przekazywane kolejnym pokoleniom. Ciasto to pieczono dość chętnie między innymi dlatego, że większość produktów potrzebnych do niego pozyskiwano z własnych gospodarstw, ponadto wykorzystywane w nim kartofle zawsze były tanie i łatwo dostępne. Tradycja pieczenia sernika z kartoflami jest w gminie Milejów kultywowana do dzisiaj. Podobnie jak dawniej, ważny jest fakt, że w przepisie wykorzystywane są tańsze od sera kartofle oraz to, że ciasto jest smaczne zarówno ciepłe, jak i zimne. Obecnie jaszczowski przysmak spożywany jest jako deser podczas uroczystości imieninowych, urodzinowych czy niedzielnego obiadu – podawany do kawy lub herbaty. Pomimo kilkudziesięcioletniej już tradycji jego wypiekania w niezmienionej formie, ciągle budzi on zainteresowanie i z każdym dniem poszerza się grono smakoszy, których zachwyca smakiem i aromatem.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 6 czerwca 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
Sery z ziołami to smakowite krążki o sprężystej, porowatej, przetykanej ziołami strukturze i lekko słonawym, śmietankowym smaku z charakterystyczną nutą ziołową. W miarę dojrzewania smak i zapach sera staje się ostrzejszy, konsystencja twardsza, a pierwotnie biała barwa zmienia się w żółtą na zewnątrz, a kremową w przekroju.
Głównym składnikiem tego tradycyjnie wytwarzanego w gminie Krasnystaw specjału jest mleko niepasteryzowane o najlepszej jakości makrobiologicznej, które pochodzi od krów rasy polska czerwona z miejscowych gospodarstw ekologicznych. Skład uzupełniają bakterie naturalne, podpuszczka (naturalny wyciąg z żołądków cielęcych) oraz zioła suszone lub świeże z przydomowych upraw ekologicznych.
Warzenie serów w Krasnymstawie wiąże się z ciekawą historią. Według ustnych przekazów serowarstwo przywędrowało tu z sąsiadującej miejscowości Siennica Różana razem z Wołochami, których do produkcji serów sprowadził sam Mikołaj Rej. Odtąd sery podpuszczkowe stały się nierozłącznym elementem diety okolicznych mieszkańców. Wybitny serowar Jan Licznerski w swojej książce „Praktyczne serowarstwo” pisze, że w dawnych czasach przy każdym dworku znajdował się tzw. serownik, gdzie przechowywano wytworzony na własny użytek sery. W publikacji możemy również znaleźć informacje o dodawaniu ziół do serów, w celu urozmaicenia i wzbogacenia ich smaków.
Mnogość pastwisk i łąk od zawsze sprzyjała tutejszej hodowli bydła mlecznego. Poświadcza o tym wydana w 1927 r. książka Franciszka Hajakowskiego pt. „Spółdzielczość mleczarska w powiecie krasnostawskim”. Możemy w niej przeczytać o dużym tempie rozwoju chowu bydła mlecznego na tym terenie i historii założonej w 1913 r. Spółdzielni Mleczarskiej w Krasnymstawie oraz jej filii w Bzitem, Małochwieju i Latyczowie. Ba, w latach 1925-1939 na terenie powiatu działało aż 17 spółdzielni mleczarskich! Ale oprócz produkcji przemysłowej odbywającej się w mleczarniach, istniała także produkcja domowa, gdzie przepis na sery podpuszczkowe przekazywano z pokolenia na pokolenie. Jadło to, przygotowywane z dostępnego i powszechnie produkowanego na wsi surowca – mleka, było stosunkowo tanie, co miało niebagatelne znaczenie dla niezamożnej wsi. Jeszcze w latach 70. i 80. XX wieku prawie każde gospodarstwo w gminie Krasnystaw miało krowę. Sery z ziołami z przeznaczeniem do codziennego spożycia dla domowników robiły wówczas gospodynie domowe. Rozwój przemysłu i łatwy dostęp do różnych produktów nabiałowych sprawiły, że stało się to nieekonomiczne. Jednak wspomnienie smaku ziołowego sera z dzieciństwa sprawiło, że w niektórych domach do tej pory przetrwały tradycje drobnego serowarstwa.
Obecnie sery z ziołami, dojrzewające i wędzone, wytwarza się tu na niewielką skalę, głównie na własne potrzeby. Krasnostawskich nabiałów można również skosztować w prosperujących tu gospodarstwach agroturystycznych oraz podczas lokalnych festynów, kiermaszów i konkursów, gdzie cieszą się ciągle niesłabnącym zainteresowaniem.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 24 października 2005 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Sękacz ma bardzo charakterystyczny wygląd, wynikający ze sposobu jego przyrządzania. Kształtem przypomina jodełkę, której „igły” wyglądają jak ociekające sople. Ten stożek z wypustkami można jedynie uzyskać poprzez specyficzne jego wypiekanie nad rozgrzanym paleniskiem.
Z powodów sanitarnych zaniechano używania jako źródła energii drewna, zastąpiono je grzałkami elektrycznymi. Kolejne warstwy ciasta zapieka się na poziomym wałku, który jest ręcznie obracany nad paleniskiem. Nie ma to wpływu na smak ani na wygląd wypieku, a jedynie gwarantuje odpowiednie warunki higieniczne. Po wypieczeniu sękacz ma kolor złocisto-bursztynowy, przechodzący w brązowy. Dzięki procesowi zapiekania w „otwartym piecu” produkt ten może być przechowywany do 10 tygodni w temperaturze pokojowej, nie tracąc przy tym wartości spożywczych, smakowych i organoleptycznych. Na unikalność tego produktu wpływa przede wszystkim technika wypieku. Głównymi składnikami wyrobu są: jaja kurze, mąka pszenna, masło, cukier kryształ, cytryny oraz wanilia.
Na terenie wschodnich kresów Rzeczypospolitej nie odbędzie się żadne wesele bez prawdziwych sękaczy na stole. Można wyróżnić kila odmian tego niezwykłego królewskiego ciasta, zależnie od regionu, są to wyższe bądź niższe egzemplarze, „chudsze i grubsze”, jedne w składzie surowcowym mają śmietanę, co jest niedopuszczalne w innych regionach. Zasada je łącząca, to niezwykły wygląd stożka z soplami, który powstał z dużej ilości jaj podczas wypieku nad paleniskiem.
Tradycja wypieku tych królewskich ciast wywodzi się od czasów królowej Bony, która to sprowadziła do Polski wiele owoców i warzyw oraz potraw. Później spotykane są adnotacje z czasów dobrej prosperity dworów magnackich i mieszczańskich, gdzie szczególnie w okolicy świąt Wielkiej Nocy wypiekano te ciasta, prawdziwą ozdobę świątecznego stołu.
Pierwsze zdobyte informacje na temat wypieku sękaczy w Huszczy gm. Łomazy (koło Białej Podlaskiej) – tzw. „zagłębia sękaczy”, sięgają końca lat 20. ubiegłego stulecia. Z matki na córkę, z sąsiadki na sąsiadkę przechodziła tajemna receptura wypieku tego niezwykłego ciasta. I tak w niedługim czasie w całej Huszczy roznosił się apetyczny zapach wypiekanego ciasta. Wieść rozniosła się po całej okolicy i tym samym sękacz stał się przysmakiem zdobiącym biesiadne stoły. Ważna była również technika wypieku ciasta, nad paleniskiem umieszczano wałek z korbą i polewano kolejne porcje ciasta. Tak jest i do dziś – sękacze są wytarzane ręcznie i są tradycyjnym pieczywem obrzędowym.
Początkowo wypiek odbywał się kuchni drzewnej, potem ze względu na ciepło wydzielane podczas pracy przeniesiono wytwarzanie ciasta do kuchni letnich. Urządzenia były bardzo prymitywne: wałek umieszczony na nóżkach, pod nim palenisko. Jak łatwo się domyśleć praca podczas wypieku była niezwykle uciążliwa. Przez jeden dzień dwie osoby były w stanie upiec dwa, trzy, potem do czterech sękaczy. „Dziś w Huszczy nie ma takiego, co by nie umiał wypiekać sękacze” – mówią najstarsi mieszkańcy. To zajęcie stało się dla wielu dodatkowym, a czasem jedynym źródłem zarobku. Również w innych wioskach, Kopytniku, Staszówce, Koszołach, Łomazach, znaleźli się „naśladowcy”. W ten sposób tradycja rozniosła się na całe Południowe Podlasie.
W wielu opisach różnych okolicznościowych sprzed lat można odnaleźć wzmianki o biesiadnym podlaskim stole, na którym honorowe miejsce miał sękacz. Na Targach Sztuki Ludowej w Białej Podlaskiej 21 czerwca 1980 roku, wśród rzeźb, plecionkarstwa, garncarstwa, tkactwa, plastyki obrzędowej znalazło się miejsce dla pieczywa obrzędowego.
W publikacji poświęconej wystawie są przedstawione informacje dotyczące wytwarzania sękacza Podlaskiego w latach trzydziestych XX w.: „W okresie międzywojennym do pieczenia wykorzystywano wyłącznie kuchnie. Na płycie kuchennej ustawiano wymienione przyrządy, w miarę dokładnie osłaniano płótnem kuchnię, aby dym z paleniska uchodzący pod kapę nie wydostawał się na mieszkanie”. Obecnie wykorzystuje się w tym celu kuchnie letnie lub przybudówki. Piekarniki te zazwyczaj budowane są przez gospodarzy – na 4 słupkach ułożony jest pomost z desek, na którym umieszczona jest cementowa płyta, tylna płaszczyzna osłonięta jest niewysokim ceglanym murem, z małymi ściankami bocznymi. Miejsce między ściankami przeznaczone jest na palenisko. Tuż przy krawędzi ścianek ustawione są dwa stojaki wykonane z żelaza. Przed wypiekiem na drewniane wałki, różnej długości (w zależności z jakiej ilości jaj ma być wypiekany sękacz) i średnicy, nakładane są osłony z płótna nasączonego tłuszczem. Do polewania ciasta używa się różnego rodzaju naczyń, m.in. patelni. W dalszym etapie przygotowuje się palenisko. Do paleniska nadaje się jedynie drewno olchowe, gorszą jakość posiada sosna i świerk. Zasadą jest, aby drewno było suche, dobrze się paliło. Po rozpaleniu wałek umocowany na drucianej korbie zawiesza się na stojakach, kilkanaście cm nad blaszaną podstawą. Drewno płonie w odległości kilkunastu cm od wałka i jedna osoba kręci rytmicznie korbą z wałkiem, druga polewa natomiast ciasto na obracający się wałek. Okruchy, które nie przyczepią się do wałka, spadają na podstawioną blachę. W pierwszej fazie polewa się znacznie więcej ciasta. Wałek podnosi się na wyższe zaczepy znajdujące się na stojaku. Po dwóch, trzech godzinach sękacz jest upieczony. Przeniesiony do domu stygnie dalsze 2-3 godziny, ściąga się z wałka wraz z płótnem, a następnie oddziela się płótno od ciasta.
Pieczenie sękaczy odbywa się przez cały rok. Najlepszą porą jest wiosna, kiedy to nie jest ani za zimno, ani za gorąco. Po trzech dniach ciasto jest najsmaczniejsze. Starsi mieszkańcy wspominają, że „przed drugą woja światową sękacze upieczone na Boże Narodzenie spożywano na wiosnę”. Pozornie wydawać by się mogło, iż upiec sękacza jest bardzo prosto, ale jest to nie lada sztuka wymagająca cierpliwości, odporności na wysoką temperaturę i wielu subtelnych tajników znanych wyłącznie najlepszym, które decydują o jakości i charakterystycznym smaku oraz wyglądzie efektu końcowego.
Na zakończenie jako ciekawostkę należy dodać, że można wstawić do środka sękacza – miejsce po zdjęciu wałka – kieliszek miodu pitnego lub innej nalewki czy koniaku tak, aby po zawinięciu ciasta ponownie w pergamin i folię uzyskać niezwykły aromat. W ten sposób, jak głosi tradycja, w dawnych czasach podawano sękacza w domach magnackich i szlacheckich.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 19 stycznia 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Potrawa ta ma typowe dla bigosu, lekko brązowe zabarwienie, gęstą konsystencję oraz delikatny, słodko-kwaśny smak kapusty. Oprócz włókien kapusty widoczne są w niej drobno posiekane grzyby. Składnikami dania są: kapusta kiszona, wieprzowe mięso (podgardle, karkówka lub łopatka), suszone leśne grzyby (borowiki), cebula, suszone lub wędzone śliwki, pieprz, sól, mąka pszenna do zasmażki, ziele angielskie, liść laurowy, lubczyk i ziołowy pieprz. Istotną rzeczą przy przygotowaniu tej specyficznej regionalnej potrawy jest dodanie wszystkich jej składników w odpowiednich proporcjach oraz charakterystyczny sposób jej pieczenia, pod ciastem, w piecu chlebowym, który zasadniczo wpływa na jej smak i zapach.
Jak przygotować prawdziwą słodkowską kapustę z grzybami? Najpierw jej główny składnik – kapustę – należy w sposób tradycyjny ukisić przez kilka tygodni w beczce z dodatkiem marchwi, odcisnąć, wymoczyć w zimnej wodzie, kilka lub kilkanaście godzin, po czym znów odcisnąć. Pokrojone w drobne kawałki mięso zasmażyć na smalcu z zeszkloną cebulą i uprzednio przygotowaną zasmażką z mąki, wymieszać z kapustą i dodać pozostałe składniki, dokładnie wszystko mieszając. Kapustę należy włożyć do żeliwnych garnków, przykryć ciastem wyrobionym z mąki i wody oraz piec w piecu chlebowym przez ponad 20 godzin. Tak przygotowaną potrawę serwuje się na ciepło.
Skąd przymiotnik słodkowska w nazwie potrawy? Od miejscowości Słodków – malowniczo położonej wsi w powiecie kraśnickim, na Zachodnim Roztoczu. Bogate w składniki mineralne gleby, przeważające na tym terenie, stworzyły doskonale warunki do produkcji ogrodniczej, a pobliskie sąsiedztwo obfitujących w grzyby lasów, ciągle zachęcało tutejszych mieszkańców do częstego korzystania z „darów natury”, rosnących w jego runie. Tak połączone atuty miejscowej przyrody przyczyniły się do narodzin specyficznej, miejscowej tradycyjnej kuchni, związanej z tym regionem. Jedną z takich wyjątkowych regionalnych potraw jest właśnie słodkowska kapusta z grzybami, której receptura wytwarzania – znana tu od dawien dawna – jest do dziś przekazywana z pokolenia na pokolenie. Jak twierdzą miejscowi, najistotniejszą rzeczą jest jej właściwe przygotowanie – dla „pełnego wyeksponowania” jej wyjątkowego smaku i aromatu niezbędny jest piec chlebowy, który dawniej gościł pod każdą strzechą.
Niegdyś pieczenie tak przyrządzonej kapusty miało niemalże rytualny charakter. Dziś, z uwagi na swą wyjątkowość, potrawa ta przeżywa swój wielki renesans. Jej obecność w naszej rodzimej kuchni zawdzięczamy Hunom i Mongołom. To właśnie oni sprowadzi do Europy warzywo, które szybko stało się ulubieńcem mieszkańców starożytnej Grecji. Nie mniejszą popularność kapusta zdobyła także we Włoszech. Rzymianie cenili ją za jej właściwości lecznicze – traktowali ją jako uniwersalny lek, łagodzący wiele chorób. W Polsce kapusta zadomowiła się na stałe w XIV wieku, głównie w przyklasztornych ogrodach oraz domach włoskich kupców osiedlających się w Polsce. Dopiero przybycie w kwietniu 1518 roku poślubionej przez Zygmunta włoskiej księżniczki Bony Marii Sforzy d’Aragon zmieniło tę sytuację. Na terenach, którymi zarządzała, lokowała nowe wsie, zakładała folwarki, warzywniki i winnice. W ogrodach zalecała uprawianie właśnie tego, co kojarzy się nam z włoszczyzną i Włochami, w tym kapustę.
Bez kapusty trudno dziś wyobrazić sobie polską kuchnię. Ze względu na to, że świetnie daje się przechowywać, jest jedzona cały rok. Kapusta jest coraz częściej serwowana na świątecznym stole, weselnych biesiadach i doniosłych rodzinnych uroczystościach, stając się ważnym elementem dziedzictwa kulinarnego. Mimo tego, iż niewiele zachowało się pisemnych podań, co do skrupulatnego przepisu na słodkowską kapustę z grzybami, wielu słodkowian kultywuje tradycję jej przyrządzania wedle zwyczajów przekazanych im przez starsze pokolenia. Warto wybrać się na wycieczkę w okolice Słodkowa, gdzie na nowo można odkryć esencję tradycyjnych, staropolskich smaków.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 19 kwietnia 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Zestawienie jabłka i buraka to efekt fantazji mieszkańców Wandalina, a zarazem prawdziwa bomba witaminowa. I owoców, i warzyw mają ci tutaj dostatek, a to z racji długiej tradycji upraw sadowniczych, która w rejonie Powiśla Lubelskiego sięga 200 lat. To właśnie w nieopodal położonym Józefowie nad Wisłą na początku XX wieku istniał największy sad w Europie, a dziś odbywa się coroczne Święto Sadów. Nic dziwnego, że wraz z rozwojem sadownictwa zaczęło się tu równolegle rozwijać przetwórstwo. I nie mówimy tu tylko o tym na wielką skalę, ale o i domowym przetwarzaniu płodów rolnych, które jeszcze niedawno było tak charakterystyczną i naturalną cechą nadwiślańskich gospodarstw. W takich właśnie okolicznościach musiał powstać sok jabłkowo-buraczkowy, który dziś stanowi powód do dumy dla wielu wandalinian, widzących w nim jedną z kulinarnych wizytówek swojej małej ojczyzny.
Napój jest naturalnie mętny, niefiltrowany, ma ciemnoczerwoną barwę i lekko słodki, wyczuwalny posmak jabłka z przewagą smaku buraczka ćwikłowego. Co ważne, w skład soku wchodzą jedynie świeże, dojrzałe i zdrowe jabłka (winnych odmian) i takież buraki. Nie znajdziemy tu ani wody, ani cukru, ani żadnych sztucznych dodatków. Najlepsze efekty dają surowce uprawiane bez użycia jakichkolwiek środków ochrony roślin. I na to w Wandalinie możemy liczyć.
Tradycyjny sok jabłkowo-buraczkowy powstaje przez wyciskanie „na zimno” umytych i rozdrobnionych wcześniej owoców i warzyw. Kiedyś robiono to ręcznie – za pomocą wyciskarek, później sokowirówek, dziś do produkcji soku na większą skalę służą specjalne urządzenia i prasy. Drzewiej w Wandalinie sok piło się tuż po wyciśnięciu lub rozlewało do słoików i pasteryzowało na ogniu w dużym naczyniu z wodą przez kilka minut. Dziś robi to profesjonalny pasteryzator, który pasteryzuje go do temperatury 80°C. Stąd sok trafia do nalewarki i dalej do worków zwanych bag-in-box (worek z kranikiem). Sok w woreczkach pakuje się w kartoniki, które wygodniej postawić na stole. Pozostaje odkręcić kurek i delektować się smakiem!
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 16 maja 2011 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Sok z maliny kraśnickiej jest wytwarzany z owoców dojrzewających w słońcu na lessowych stokach Wzniesień Urzędowskich, dlatego kryje w sobie niezwykłe właściwości i niepowtarzalną kompozycję wyjątkowego smaku i aromatu. Wytwarzany według tradycyjnej receptury, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, z najlepszej jakości owoców, jest niezastąpionym dodatkiem do herbat, wody oraz innych napoi i potraw.
Dzięki dużej zawartości witamin i olejków eterycznych, posiada właściwości rozgrzewające, lecznicze i wzmacniające. Sok malinowy jest jednym ze sposobów zagospodarowania owoców malin przez mieszkańców powiatu kraśnickiego. Tradycja produkcji maliny na terenie powiatu sięga początku lat siedemdziesiątych XX wieku. Od tamtej pory jest on regularnie wytwarzany w prawie każdym domu.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 14 marca 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Ten intensywnie żółty, nęcący barwą i aromatem napój, jest prawdziwą bombą witaminową – stanowi źródło pektyn, składników mineralnych, żelaza, magnezu, błonnika, a przede wszystkim witaminy C. W jednym kilogramie pigwowca jest jej tyle, co w dwóch kilogramach cytryn lub dziesięciu (!) kilogramach jabłek, jak podaje Irena Gumowska w książce „Owoce z lasów i pól”.
Już wiele lat temu zauważyli to mieszkańcy Starej Wsi pod Końskowolą, pod których oknami rosła od lat ta „kopalnia” witamin. A Końskowola to przecież ważne zagłębie szkółkarskie słynące z produkcji krzewów ozdobnych i owocowych – m.in. pigwowca japońskiego. Powszechnie sądzi się, że gatunek ten sprowadziła tu księżna Izabela z Flemingów Czartoryska, urządzając na początku XIX wieku w miejscowości Pożóg, należącej do tzw. „klucza końskowolskiego”, 9-hektarowy ogród w stylu angielskim. Od tamtej pory, a na pewno od co najmniej stu lat, z owoców „polskiej cytryny”, jak nazywany jest pigwowiec, robi się na terenach końskowolskich ten pyszny sok.
Najlepszy uzyskuje się z jędrnych, dobrze wybarwionych (mocno żółtych) owoców pigwowca japońskiego, o których dojrzałości świadczą brązowe nasiona oraz delikatnie lepka skóra. Zgodnie z tradycyjną recepturą, owoce są dokładnie myte, odsączane i wstępnie rozdrabniane, zanim trafią do wyciskarki lub na prasę, zastąpione dziś dawniejsze tłocznie na korbę. Wyciśnięty płyn zlewa się do przygotowanych butelek, szczelnie zamyka i pasteryzuje przez około 15 minut w temperaturze 80OC. Dzięki temu, że pasteryzacja trwa krótko, sok zachowuje wiele swoich właściwości odżywczych i zdrowotnych, a jednocześnie jest trwały i możemy się cieszyć jego smakiem przez cały rok. Co ciekawe, ten pigwowcowy specjał jest tak bardzo kwaśny, że można nim zastąpić kwasek cytrynowy lub sok z cytryny – to idealny dodatek do herbaty, wyrobów cukierniczych, legumin, napojów bezalkoholowych, nalewek czy win. Z kolei z uwagi na dużą zawartość pektyn sok ten znalazł już zastosowanie w produkcji galaretek owocowych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 21 kwietnia 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
To kawałki mięsa z tłuszczem w galarecie, z charakterystyczną na wierzchu warstwą wytopionego tłuszczu zwieńczoną liściem laurowym i zielem angielskim. Mięso jest zwięzłe i miękkie, ma barwę szaro-beżową i różową, galaretka – bursztynową. Produkt ma charakterystyczny dla mięsa poddanego obróbce termicznej smak i zapach.
Najważniejszym surowcem do produkcji tego specjału jest odpowiedniej jakości mięso wieprzowe (karkówka i łopatka bez kości w równych proporcjach). Wieprzowina nie może być przetwarzana, mrożona czy też gotowana, a od momentu uboju musi minąć stosunkowo niewiele czasu. Tradycyjnie wykorzystuje się 2 kg mięsa (1 kg karkówki i 1 kg łopatki). Z takiej ilości otrzymuje się około 10 porcji swojskiego mięsa. Niezbędne przy produkcji są: pieprz, sól, liście laurowe i ziele angielskie. Każdy rodzaj mięsa należy pokroić w kostkę, wymieszać z przyprawami i zostawić na przynajmniej 12 godzin w temp. 3-6 stopni Celsjusza po to, by nabrało ono charakterystycznego smaku. Po upływie tego czasu mięso należy przełożyć do słoiczków (zazwyczaj o pojemności ok. 200 ml), a na wierzch wykładać kolejno: ziele angielskie oraz liść laurowy. Słoiczki należy dokładnie zakręcić i pasteryzować. Pasteryzacja składa się on z dwóch etapów. Tradycyjnie pierwszy etap trwa około 2 godzin – wówczas słoiki ustawia się na głęboką blachę lub garnek (wyłożone bawełnianymi ścierkami), zalewa letnią wodą do połowy ich wysokości letnią wodą i pozostawia w nagrzanym do 170 stopni C piecu. Gdy dysponuje się nowoczesnym piekarnikiem pierwszy etap trwa tylko 90 minut (piekarnik powinien być rozgrzany do 260 stopni C). Po upływie tego czasu słoiki zostawia się do ostudzenia na około 24 godziny wieczkiem do góry. Następnie powtarza się proces parowania, skracając nieco czas. Po ostygnięciu słoików wstawia się je do chłodni (temp. 3-6 stopni C). Tak przygotowany produkt gotowy jest do spożycia nawet przez rok od zakończenia ostatniego etapu.
Od wieków Polska słynie z wielkich uczt, podczas których serwuje się znamienite potrawy, zawsze aromatyczne i odpowiednio przyprawione. Poszczególne regiony różnicowały ilość dodatków, ich kombinacje oraz rodzaj mięsa, bowiem to ono królowało na polskich stołach. Na przestrzeni wieków szukano sposobów przechowywania mięsa, tak by bez znanych współcześnie metod, zachowało jak najdłużej najwyższą jakość. Wynaleziony pod koniec XIX wieku sposób przechowywania potraw poddanych obróbce termicznej zwany pasteryzacją, jest początkiem historii swojskiego mięska bez konserwantów. Dzięki temu można było w stosunkowo krótkim czasie przygotowywać je tak, by zachowało doskonały smak i oryginalny zapach na długi czas. Ówczesna mentalność i cykl roczny determinował świniobicie około 2-3 razy w roku. Dzięki metodzie, jaką tradycyjnie przygotowuje się mięso, niniejszy produkt dostępny był przez cały rok.
Mimo upływu czasu oraz rozwoju technologii przygotowywanie mięsa wieprzowego tym sposobem nie uległo zmianie, udoskonalano jednak czas pasteryzacji. Surowce wykorzystywane przy produkcji swojskiego mięsa nigdy nie uległy zmianie. Obecnie przygotowywać produkt można o każdej porze roku, jednak tradycyjnie najbardziej wyśmienity jest ten przygotowywany późnym latem, kiedy prosięta są wyrośniętymi dojrzałymi wieprzami, które karmione były świeżymi płodami rolnymi.
Metoda przygotowywania mięska wieprzowego w słojach przez lata była udoskonalana, pierwsze wzmianki o owej produkcji można znaleźć już na początku XX wieku w książce kucharskiej autorstwa Marii Ochorowicz-Monatowej pt. „Uniwersalna książka kucharska” z 1910 r. (Lwów, E. Wende i Ska, 1910, s. 378-381). Autorka rozpisywała się o niezbędnych w każdej kuchni potrawach przygotowywanych na czas zimowo-jesienny o długim terminie ważności. Metoda pasteryzacji dwukrotnej opisana jest w książce pt. „Kuchnia polska”, autorstwa prof. dra Stanisława Bergera (Warszawa, Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne, 1955, s. 401-414). Publikacja ta od czasów jej pierwszego wydania doczekała się blisko 40 wydań. Świadczy to o niebywałej uniwersalności przedstawionych w niej receptur.
Dlaczego mięso wekowane jest tak popularne w Zwierzyńcu i okolicach? Roztocze od wieków słynie z doskonałej jakości mięsa wieprzowego. Ma na to wpływ klimat, który determinuje odpowiedni czas wegetacji roślin oraz wzrostu pogłowia. Jest niebywale ważne, że zwierzęta karmione są pożywieniem najwyższej jakości, jeśli zebrane zostało na glebach roztoczańskich, które są jednymi z najlepszych w Polsce.
Według przekazów ustnych mieszkańców Zwierzyńca i okolic swojskie mięso wekowane, od zawsze występuje w menu regionu. Nie sposób znaleźć kogoś, kto choć kilka razy nie spróbował mięsa przygotowywanego tym sposobem. Najstarsi mieszkańcy Zwierzyńca wspominają przeróżne okazje, na których zawsze podawany był ten smakowity specjał – od chrzcin, przez wesela, do pogrzebów. Serwowane dania różniły się nieco przepisem, każda gospodyni wekowała po swojemu, trochę dłużej lub krócej, jednak wszystkie jednogłośnie twierdzą, że mięso było niezastąpione, można było go zrobić dużo i wystarczało na długi czas, szczególnie na przednówku.
Mięso wekowane w słoikach ma również inną bardzo ważną zaletę, bowiem ze względu na łatwość jego przechowywania było często towarem „eksportowym” dla rzeszy wnuków – studentów mieszkających w bardziej lub mniej oddalonych od Zwierzyńca miastach. Jan Gargol (ur. 1955), mieszkaniec Zwierzyńca wspomina, że niejeden egzamin został przekupiony genialnym mięsem wekowanym. Ponadto do zwierzynieckich gospodyń często napływały prośby o wekowanie mięsa na specjalne okazje, jak np. dożynki czy imprezy szkolne, bo trzeba wiedzieć, ze grono pedagogiczne zajęte konsumpcją swojskiego mięsa była bardziej pobłażliwa wobec bawiącej się młodzieży. „Dużo jeżdżę po świecie, ale nigdzie indziej nie jadłem takiego mięsa. Oczywiście były różne, w puszkach, w beczkach, ale to nie to, co tutaj, z naszych świń” – mówi Jan Gorgol ze Zwierzyńca.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 23 września 2011 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Syrop malinowy z Mikołajówki jest napojem bezalkoholowym. Ma ciemnoczerwoną, karminową barwę i zapach dojrzałych leśnych malin. Wcześniej owoce pozyskiwano z lasu, dopiero później później z upraw sadowniczych. Na Lubelszczyźnie uprawa malin bardzo dynamicznie zaczęła się rozwijać na początku lat 70. XX w. Pierwsze plantacje powstały w Majdanie Bobowskim i Świdnie, potem rozrosły się na terenie całego powiatu kraśnickiego. Obecnie powiat ten jest zagłębiem malinowym liczącym się nie tylko w Polsce, ale i poza jej granicami. Tradycyjnie uprawiane odmiany malin to Malling Seedling i Malling Promise.
Gospodynie domowe przez wiele lat przetwarzały maliny na wiele różnych sposobów. Owoce malin suszono, zasypywano cukrem lub robiono z nich nalewki. Bardzo popularną formą zagospodarowywania malin było robienie z nich syropów. Do ich przygotowania owoce zrywane są w pełni dojrzałości konsumpcyjnej – soczyste i aromatyczne. Następnie zalewa się je gorącą wodą w celu wydobycia aromatu i soku. Zalane owoce pozostawia się w chłodnym miejscu na 24 godziny. Potem do soku dodawany jest cukier i wszystko jest podgrzewane. Tak przygotowany syrop zlewany jest do odpowiednich naczyń. Syrop malinowy z uwagi na witaminy zawarte w owocach stosowany jest w przypadku przeziębień, ale również jako dodatek do deserów. Słodki i aromatyczny podkreśla smak potraw. Szczególnie lubiany jest przez dzieci. W czasie długich zimowych wieczorów syrop malinowy dodany do herbaty przywołuje zapach i smak lata.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 31 marca 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Ten pyszny, gęsty, intensywnie pomarańczowy syrop ma silnie słodki smak, charakterystyczny dla użytych składników. A trzeba wiedzieć, że do jego wyprodukowania potrzebne są tylko jędrne, dobrze wybarwione owoce róży pomarszczonej (Rosa rugosa), cukier, woda i kwasek cytrynowy. Przyrządzone w odpowiednich proporcjach zgodnie ze starodawną recepturą dają gwarancję wyjątkowego efektu.
Jak przygotowuje się ten słodki rarytas? Pozbawione kielichów i szypułek, umyte i odsączone owoce zalewa się wrzącą wodą i przez ok. 15 minut ogrzewa w temperaturze ok. 85°C. Po tym czasie należy przez gęste płótno odcedzić sok, a miękkie już owoce zalać wodą, tym razem zakwaszoną kwaskiem cytrynowym, ogrzać ok. 10 minut i powtórnie odsączyć. Następnie obydwa płyny łączy się, dodaje i rozpuszcza cukier i, ciągle mieszając, doprowadza do wrzenia syropu. W tym też czasie łyżką do szumowania należy zbierać wytwarzającą się pianę. Otrzymany słodki, pięknie pomarańczowy i gorący syrop rozlewa się do ogrzanych butelek o małej pojemności, napełniając je prawie pod korek, i szczelnie zamyka. Butelki układa się poziomo, aby gorący syrop zniszczył drobnoustroje znajdujące się na korku i w szyjce butelki, owija kocem i zostawia do całkowitego ostygnięcia.
Smaczny syrop jest drogocennym i powszechnie uznawanym źródłem witaminy C. Jedna jego łyżeczka pokrywa znaczną część dziennego zapotrzebowania na tę witaminę. Nie bez powodu nasi przodkowie zajadali się owocami dzikiej róży na co dzień, traktując je jako zwyczajny składnik swojego menu. Używając porównań, Irena Gumowska w książce „Owoce z pól i lasów” pisze: z 1 kg róży pomarszczonej otrzymuje się tyle witaminy C, co (w przybliżeniu) z 1 kwintala (100 kg) ziemniaków, 1,5 kwintala jabłek, 2 kwintali gruszek lub 13-14 kg pomarańcz albo cytryn. Kto chce, może to sobie przeliczyć na złotówki, a wtedy pokocha różane owoce tak, jak kocha kwiaty róż…
Historia wytwarzania syropu z owoców róży jest ściśle związana z podlubelską miejscowością Końskowola, której mieszkańcy od wielu pokoleń mają do czynienia z różami. Trudno jest jednoznacznie ustalić dokładną datę powstania tego produktu – mogło to być ponad 200 lat temu. Przepis przekazywany była z pokolenia na pokolenie ustnie, jako prosty, łatwy do zapamiętania i wykonania ze względu na to, że surowiec był tu na wyciągnięcie ręki. A warto wiedzieć, że Końskowola to lubelskie zagłębie szkółkarskie, szczególnie słynące z produkcji róż, nazywane też „Różaną Krainą”. Różana symbolika gminy sięga swą tradycją ponad czterystu lat wstecz. Wtedy to powstał obraz Najświętszej Maryj Panny i Dzieciątka Jezus, który znajduje się obecnie w kościele św. Anny w Końskowoli. Legenda głosi, że kwiat trzymany przez Maryję to róża stulistna – Rosa centyfolia L, hodowana właśnie przez plantatorów końskowolskich. Powszechnie sądzi się, że gatunek ten sprowadziła Izabela z Flemingów Czartoryska. Księżna, na początku XIX wieku w miejscowości Pożóg, należącej do tzw. „klucza końskowolskiego”, założyła ogród w stylu angielskim o powierzchni ok. 9 hektarów, który opisała w swoim dziele „Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów”, wydanym we Wrocławiu w 1805 roku.
Geneza końskowolskiego zagłębia szkółkarstwa sięga lat 60. XX wieku, kiedy w Polsce miał miejsce boom na tego typu działalność. Tego zadania podjął się Lucjan Kurowski, wieloletni wiceprzewodniczący Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Róż. Z duchem czasu zaczęły rozwijać się kolejne szkółki róż, których podstawowy materiał, Rosa multiflora, powstał w pożowskim gospodarstwie RRZD Końskowola. Przez lata zmieniała się technologia i metody produkcji. Największe sukcesy na tej niwie odniósł Bolesław Wituszyński i wspomniany wcześniej Lucjan Kurowski. Dało to impuls dla innych osób, które stworzyły prawdziwe zagłębie szkółkarstwa w gminie Końskowola. Przypieczętowaniem różanych sukcesów jest powołanie wiosną 2003 roku Zrzeszenia Producentów Róż, Materiału Szkółkarskiego, Owocowego i Ozdobnego „Końskowola”.
Bogata tradycja szkółkarstwa ziemi końskowolskiej, a przede wszystkim produkcja róż – zarówno tych dekoracyjnych, jak i smakowych – daje pole do popisu dla różanych inicjatyw lokalnych. W 1998 roku wójt gminy Końskowola powołał Święto Róż, które od tego czasu – do dziś! – odbywa się w każdą trzecią niedzielę lipca. Impreza integruje całą społeczność lokalną, a dla turystów jest okazją do poznania uroków tego malowniczego rejonu podczas organizowanego w ramach Święta rajdu rowerowego „Różanym Szlakiem Rowerowym”. Dla miłośników pieszych wędrówek odbywa się równoległy rajd pieszy po okolicy. Gwoździem programu są jednak bajecznie kolorowe pokazy nowych odmian róż oraz liczne konkursy, również te kulinarne, jak „Róża na talerzu”! i zawsze jest w czym wybierać. Sam syrop z owoców róży ma przecież różne zastosowania. To idealny dodatek do herbaty (zastępujący cukier i cytrynę) czy do wody, poprawiający jej smak. Odpowiednio doprawiony może stanowić doskonały sos do mięs.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 31 marca 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Ten gęsty, klarowny, pozbawiony osadu syrop jest produkowany z płatków silnie pachnącej róży wielkoowocowej, np. Rosa rugosa. Płatki nadają płynowi ciemnobordową, amarantową barwę, przyjemny, intensywny różany zapach, a także są ozdobą tego smakołyku – możemy je podziwiać w gotowym wyrobie. Syrop ujmuje również silnie słodkim smakiem. Warto wiedzieć, że zarówno na barwę, jak i aromat płynu wpływ ma właściwa pora dnia zrywania kwiatów i określona faza kwitnienia rośliny – najbardziej wartościowe są nie w pełni rozwinięte, ale bardzo dobrze wykształcone pączki, zrywane tuż po obeschnięciu rosy.
Kulinarna tradycja okolic Końskowoli, w której wytwarzany jest syrop, każe przebrać płatki i oczyścić z białych i żółtych zakończeń, aby uniknąć gorzkiego posmaku syropu. Tak przygotowane obsypuje się kwaskiem cytrynowym, zalewa wrzącą wodą i szybko przykrywa talerzem z zimną wodą – aby zapach „nie uciekł”. Po ok. 12 godzinach końskowolskie gospodynie zlewają sok, dodają cukier, kwasek cytrynowy, trochę odciśniętych płatków i – mieszając – gotują ok. 10 minut na wolnym ogniu, aż płatki zrobią się szkliste. Gorący syrop trafia do ogrzanych butelek o małej pojemności, które – szczelnie zamknięte – układa się poziomo, aby gorący syrop zniszczył drobnoustroje znajdujące się na korku i w szyjce butelki. Okryte kocem butelki leżakują do czasu całkowitego ostygnięcia, a potem, przeniesione do spiżarni, czekają na szare jesienne dni.
Wyrazista nuta róży fantastycznie aromatyzuje i poprawia smak różnych napojów oraz potraw. Stworzony z ogromniej ilości zebranych płatków róż niezwykle aromatyczny syrop może być używany do przyrządzania lemoniad, wspaniałej wody różanej, sorbetów, jako dodatek do herbaty i innych napojów. Syrop ten świetnie się sprawdza również jako dodatek do koktajli, drinków, ponadto do przygotowywania dań słodkich: budyniu, legumin, galaret itp. Sekret wyśmienitego, domowego syropu z płatków róży tkwi w babcinej recepturze, składnikach z domowego ogródka i wielowiekowej tradycji wytwarzania. Spiżarnia wypełniona takimi smakołykami to powód do dumy dla gospodyni i szczęście dla gości, którzy z małą buteleczką w ręku opuszczają dom po wybornym obiedzie czy kolacji.
Dlaczego syrop z płatków róży jest tak popularny w gminie Końskowola? Ponieważ to znane zagłębie szkółkarstwa. Szacuje się, że corocznie produkowanych jest tu około 6 milionów sadzonek róż. Wiele hektarów zajmują kwiatowe pola. Na plantacjach rośnie róża pomarszczona (Rosa rugosa) o grubych, owłosionych pędach, kwiatach różowych i mocno pachnących. Roślina ta jest bardzo plenna, szybko się rozrasta i można ją również spotkać wśród pól i polnych dróg w stanie dzikim. Mieszkańcy gminy od dawna znają zdrowotne i smakowe jej właściwości – przetwory z róży stanowią cenne źródło witaminy C i są szczególnie polecane dla osób ciężko pracujących, narażonych na stres, a także w podeszłym wieku. Kwiaty dzikiej róży służą w Końskowoli np. do wyrobu konfitur, przecierów, nalewek i marmolad.
Różane akcenty znaleźć można również w końskowolskiej sztuce – np. na obrazie Świętej Anny z Najświętszą Maryją Panną i Dzieciątkiem Jezus, który znajduje się w kościele św. Anny w Końskowoli. Jedna z hipotez głosi, że trzymany przez Maryję kwiat to właśnie róża stulistna Rosa centifolia L, którą można spotkać u plantatorów w gminie Końskowola. Niektórzy twierdzą, że w taki symboliczny sposób zainicjowana została hodowla róż w tym regionie, a Matka Boża otacza tutejszych producentów szczególną opieką. Od 1998 r. w każdą trzecią niedzielę lipca organizowane jest w Końskowoli Święto Róż – impreza promująca lokalne szkółkarstwo róż, drzew i krzewów owocowych oraz ozdobnych. Ten dzień jest świętem wszystkich szkółkarzy, którzy żyją i pracują na końskowolskiej ziemi. Warto bowiem zaznaczyć, że róże i Końskowola to bez mała synonimy, a syrop z płatków róży, obok konfitury i nalewki, stanowi najlepszą reklamę różanej produkcji gminy – wizytówkę regionu wpisaną w tutejszą historię i kulturę.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 26 stycznia 2015 r. Szarlotka została zarejestrowana w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To pyszny wypiek sporządzony przez mieszkańców Józefowa na bazie ciasta kruchego z dodatkiem wyłącznie tradycyjnych odmian jabłek, czyli Boiken, Piękna z Booskop oraz Szara Reneta. Charakterystycznym motywem szarlotki jest „krateczka” ułożona z wałeczków ciasta na warstwie pieczonych jabłek. Wypiek ma piękną, złocistą barwę zewnętrzną z ciemniejszą jabłkową warstwą, w przekroju – kremową z lekkim odcieniem żółci, a smak i zapach – winny, lekko słodki z wyraźną kwaskowatością.
Dzisiejsza szarlotka swą nazwę zawdzięcza księżnej Charlotcie – szwagierce cara i późniejszej carycy, która to podobno była wielką wielbicielką tego placka. Warto zauważyć, że pierwsze ciasta kruche i półkruche zaczęły pojawiać się w Europie w XIV w. Jednak ze względu na fakt, iż ceny cukru i miodu, którymi je słodzono, były bardzo wysokie, ówczesne „słodycze” były bardzo drogie, a same ciasta często nie były zbytnio słodkie. Słodyczy dostarczały więc pieczone w cieście owoce. Pieczono jabłka, wiśnie, brzoskwinie, śliwki. Ciasto stanowiło jedynie swego rodzaju oprawę dla owoców. Często samo ciasto nie było przeznaczone do spożycia. Od XVI w., ze względu na większą dostępność cukru, ciasta były już bardziej słodkie.
Skład szarlotki józefowskiej od lat 60. XX w. pozostaje bez zmian. Zgodnie z przeprowadzonym badaniem etnograficznym produkty używane do przygotowania produktu kiedyś pochodziły wyłącznie z własnego gospodarstwa, a obecnie część jest kupowana w sklepach i na targowiskach. Szarlotkę przygotowywano na bazie masła własnego wyrobu (a sporadycznie masła roślinnego) oraz pieczono w piecu chlebowym. Obecnie częściej do wyrobu ciasta używana jest margaryna, a samo ciasto pieczone jest w popularnych piekarnikach elektrycznych.
Mieszkańcy Józefowa od wielu lat identyfikują swoją kuchnię i kulturę ludową właśnie z jabłkiem. Dlaczego? Ponieważ to tutaj na przestrzeni dziejów rozwinęło się sadownictwo. Otóż w 1902 r. Konstanty Przewłocki „wynalazł” nowe źródło dochodu dla siebie i tutejszych mieszkańców – założył sad o powierzchni 360 mórg. Sad powiększył i unowocześnił Roman Rostworowski kolejny właściciel Józefowa. W ówczesnej Europie był to zarówno największy, jak i najnowocześniejszy sad, który po II wojnie światowej został upaństwowiony i funkcjonował pod nazwą Państwowe Gospodarstwo Rolne – Zakład Ogrodniczy w Józefowie nad Wisłą. Dzięki organizowaniu przez Departament Oświaty Ministerstwa Rolnictwa kursów na tytuł wykwalifikowanego mistrza i robotnika w zawodzie ogrodnik-sadownik, specjalistyczna wiedza sadownicza została rozpropagowana wśród rolników z okolicznych miejscowości, a obszar gminy Józefów nad Wisłą i sąsiednich miejscowości stał się zagłębiem produkcji sadowniczej słynącej szczególnie z doskonałych jabłek.
Oprócz niekwestowanego wpływu na rozwój polskiego sadownictwa sad józefowski miał niebagatelny wpływ na kształtowanie się upodobań kulinarnych okolicznych mieszkańców. W kuchni tego regionu królowały i królują do dziś potrawy na bazie jabłka. Początkowo były to bardzo popularne susze jabłkowe, zupy owocowe, a także ciasta drożdżowe, zwane jabłecznikami. W późniejszym okresie, kiedy do powszechnego użytku wszedł amoniak i proszek do pieczenia, niepodzielnie zaczęły królować szarlotki. Ciasta te były stałym elementem wszystkich kursów kulinarnych organizowanych dla gospodyń wiejskich, co potwierdza m.in. kserokopia zeszytu ze szkolenia kulinarnego, które odbyło się około 1969 r w Józefowie.
Tradycyjne odmiany jabłek, których od lat używa się do szarlotki józefowskiej, oprócz dużej trwałości przechowalniczej charakteryzują się wyjątkową winnością. Dzięki temu placek ten ma bardzo charakterystyczny smak. Szarlotka józefowska jest dziś serwowana przez Koło Gospodyń Wiejskich z Józefowa zarówno na wszystkich festynach organizowanych przez społeczność lokalną, jak też na powiatowych i wojewódzkich konkursach kulinarnych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 16 listopada 2018 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby cukiernicze i piekarnicze.
To kruchy placek, którego nadzienie sporządza się z jabłek, najlepiej odmian, które zawierają dużo pektyn i wyróżniają się wyższą kwasowością, jak np. Boiken, Szara Reneta, Antonówka. Szarlotka z Lublina swą nazwę przejęła od rodzaju mąki, z której tradycyjnie robi się tutaj ciasto – razowej, czyli raz zmielonej, a więc zawierającej więcej błonnika i otrąb niż mąka biała i pytlowa (przesiewana przez pytel). Mąka razowa, jak i produkty z niej wytworzone, mają ciemny, tzw. razowy kolor.
Ciasto do szarlotki razowej wyrabia się zarówno z mąki pszennej typ 2000 pełnoziarnistej, jak i żytniej typ 720, nieprzesiewanej, a więc zawierającej otręby i zarodki. Do tego dochodzą: jajka, masło, cukier, sól i woda. Nadzienie z jabłek wzmacnia zapachowo cynamon – w postaci kawałka kory lub sproszkowany, względnie olejek o tym aromacie. Przed upieczeniem, pomiędzy dwie warstwy surowego ciasta układa się jedną warstwę nadzienia. Dekoracja gotowej szarlotki polega na posypaniu jej z wierzchu cukrem pudrem.
Taki tradycyjny sposób produkcji ma miejsce m.in. w Cukierni Staropolskiej w Lublinie. Surowce niezbędne do wyrobu szarlotki pochodzą z regionu lubelskiego, za wyjątkiem soli i cynamonu. Jakość surowca ma zdecydowany wpływ na wygląd i smak ciasta. Jego zapach jest lekko maślany, charakterystyczny dla ciasta kruchego. Szarlotka razowa ma osobliwy smak, który pochodzi od właściwego zestawienia głównych składników: razowej mąki, słodkiego ciasta i kwaskowatego nadzienia. W porównaniu z innymi deserowymi wypiekami, zawiera niewielkie ilości cholesterolu, nie jest przesłodzona i odznacza się niedużą kalorycznością, a ponadto zawiera szereg witamin z grupy B oraz witaminę C.
Smakołyk ten może być podawany rekonwalescentom, ludziom starszym i dzieciom, jako alternatywa dla niezdrowych słodyczy. Jest doskonałym deserem; szczególnie smakuje z mlekiem, herbatą i kawą.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 10 lipca 2012 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
To wspaniała, zachowująca swoje właściwości grusza starej odmiany Dobra Szara w postaci przetworzonej, o słodkawo-kwaśnym smaku i przyjemnym zapachu korzennym. Doskonale nadaje się do sporządzania deserów dla dzieci. Marynowana szarytka, sporządzona bez dodatku octu według starej receptury, jest hitem kulinarnym powiatu kraśnickiego, z którego pochodzi. Na ziemiach tych, noszących dziś miano zagłębia sadowniczego, tradycje sadownictwa przydomowego i przetwórstwo owoców były tak silne, że nowe trendy nie przeszkodziły w kultywowaniu dawnych zwyczajów.
Według zachowanych podań gospodynie kraśnickie przyrządzały Dobrą Szarą w garnkach glinianych z zalewą mocno słodką, zakwaszaną pigwą. W dawnych czasach, kiedy były problemy z dostępem do produktów spożywczych, marynowana gruszka stanowiła wspaniały przysmak, często serwowany z okazji różnych ważnych świąt i wydarzeń, tj. w Wielkim Poście do naleśników czy na Wielkanoc do ciast. Natomiast rodzinna tradycja produkcji szarytki w marynacie sięga minionego wieku, kiedy to procederem tym postanowiło zająć się kilka rodzin jednocześnie. Początkowo smakołyk produkowany był zarówno z grusz rosnących na rodzimej ziemi, jak też owoców, które sąsiedzi przynosili do wspólnego przetworzenia. Tradycja przygotowania tego specjału wśród rodzin mieszkańców powiatu kraśnickiego przetrwała przez pokolenia.
Warto podkreślić, że obecnie szarytka w marynacie, która swoje początki i pochodzenie zawdzięcza miejscowym kobietom, staje się jednym z symboli kulinarnych ziemi kraśnickiej. Jest ona także dostępna w miejscowych gospodarstwach agroturystycznych serwujących znakomite produkty związane z wielowiekową kulturą i tradycją regionu. Do wytwarzania tych przetworów stosuje się najczęściej surowce pochodzące z własnego sadu i ogrodu, gdzie owoce i warzywa są uprawiane bez zastosowania środków chemicznych i nawozów sztucznych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 27 lipca 2017 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Pojedynczy szparag to podłużny, okrągły w przekroju pęd z zamkniętym czubkiem, mający długość 16-22 cm i średnicę 8-22 mm. W zależności od rodzaju ma barwę białą, fioletową lub zieloną. Szparagi są roślinami wieloletnimi, ich plantacje eksploatuje się około 10 lat. Charakterystyczne dla tych produktów są krucha i soczysta konsystencja oraz delikatny, korzenny smak.
Niepowtarzalne walory szparagi zawdzięczają specyfice mikroklimatu i ciepłym glebom w rejonie Janiszowa. Kamienisto-wapienne podłoże jest dobrym magazynem minerałów i składników pokarmowych dla głęboko (do 2 m) położonych korzeni szparaga. Wierzchnia warstwa gleby to piasek, który szybko się nagrzewa i powoduje błyskawiczny wzrost pędów.
Tradycja uprawy szparaga w rejonie Janiszowa (okolice Wojciechowa) sięga lat przedwojennych. Wspominają o tym starsi rolnicy. W ówczesnym majątku Łaziska należącym do Kleniewskich szparagi uprawiano w ogrodzie na własne potrzeby. Po wojnie w latach sześćdziesiątych XX w. powstały w okolicy dwie przetwórnie, Kluczkowice i Zagłoba, które produkowały konserwy, również ze szparagów kontraktowanych wśród okolicznych rolników. Z czasem profil produkcji zakładów zmienił się w kierunku owoców, natomiast szparag zaczął dominować w konsumpcji – jako warzywo świeże. Tak jest do dnia dzisiejszego.
Jak podkreśla Grzegorz Maryniowski, plantator, który zgłosił szparagi do wpisu na Listę Produktów Tradycyjnych, bardzo ważne w procesie ich produkcji jest szybkie schłodzenie zebranych wypustek do temperatury 2°C, co zapewnia ich świeżość (długo pozostają one jędrne, nie zmieniają barwy i nie stają się włókniste). Produkcja szparagów na zielone wypustki jest trochę bardziej kłopotliwa, ponieważ plantacje są narażone na naloty szkodników (trzep szparagówka) i przymrozki, ponadto zielone szparagi są lżejsze, szybciej niż białe tracą jakość handlową. Rosnące w ostatnich latach zainteresowanie odbiorców zielonymi szparagami może jednak wpłynąć na zwiększenie tego typu produkcji.
Większość wyprodukowanych w okolicach Janiszowa szparagów jest eksportowana — około 65% towaru trafia do Niemiec, pozostała część do Holandii, Francji i Belgii. Można je jednak także spotkać i w Polsce – na lokalnej giełdzie, w restauracjach oraz w domach wielu polskich rodzin. Niepowtarzalne walory smakowe szparagów najlepiej odkryć, przyrządzając je na wiele sposobów – raz traktuje się je jako pyszne danie główne, innym razem jako smaczny dodatek.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 9 września 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty rybołówstwa.
Szyneczka z karpia z Pustelni pochodząca z okolic Opola Lubelskiego szyneczka wyglądem przypomina tę wytwarzaną z mięs zwierząt stałocieplnych. Kształt zewnętrzny bliski jest kuli o nieregularnej, nieco pofałdowanej powierzchni ze względu na użycie siatki do formowania. Na przekroju wyrób ma kształt okrągły lub lekko owalny, z widocznym zarysem zwiniętych filetów z karpia. Długość gotowego produktu to 10-15 cm, średnica – ok. 10 cm, a waga – ok. 300-400 g. Szyneczka ma barwę zewnętrzną brązową o zróżnicowanych odcieniach. Wewnątrz dominuje barwa biała, lekko różowa (naturalne zabarwienie filetów z karpia) oraz brąz (naturalna barwa skóry karpia). Konsystencja szyneczki jest zwarta, można ją kroić tak, jak wędlinę. Ma smak charakterystyczny dla wędzonych ryb (karpia), a zapach dymu wędzarniczego (spalanie drewna drzew liściastych, głównie olcha). Wyrób jest utrwalany poprzez obróbkę cieplną w czasie wędzenia oraz użycie soli spożywczej.
Szyneczka z karpia to jeden ze sztandarowych kulinarnych symboli lubelskiego rybactwa śródlądowego. Województwo lubelskie bogate jest bowiem w gospodarstwa rybackie produkujące karpia. Jest to największe zagłębie hodowli tej ryby w Polsce. Stawy karpiowe tworzą od stuleci element krajobrazu naszego regionu. Warto dodać, że hodowla karpia ma w Polsce ponad 800-letnią tradycję i przez cały ten okres prowadzona jest praktycznie w niezmieniony sposób. To najbardziej przyjazna środowisku produkcja w Europie. Wielowiekową tradycją jest tu również wędzenie ryb.
Szyneczkę z karpia można nabyć przez cały rok w gospodarstwie rybackim w okolicy Opola Lubelskiego, gdzie jest ona wytwarzana Szyneczka z karpia z Pustelniz ryb z własnej hodowli w tradycyjny sposób – również na zamówienie. Gotowy wyrób nie zawiera środków chemicznych ani konserwantów, a surowce używane do jego produkcji nie zmieniły się od wieków. Szyneczkę wytwarza się z filetów z karpia odpowiednio ponacinanych, aby wyeliminować ości, i poddanych solankowaniu. W skład solanki wchodzi wyłącznie woda i sól. Następnie filety są odpowiednio zwijane, aby nadać im kształt małej szyneczki, i wędzone przy użyciu drewna olchowego. Z tego powodu szyneczki z karpia mają zawsze ten sam naturalny zapach dymu z drewna, wspaniale smakują i są doskonałe na ciepło i na zimno – można je kroić na kanapki lub podawać jako przystawkę.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 14 listopada 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii mięso świeże oraz produkty mięsne.
To wieprzowy rarytas z niewielką okrywą tłuszczową i skórą otuloną sznurkiem w kratkę. W przekroju szynka jest jednolita, bez przerostów tłuszczowych. Ma konsystencję soczystą, a zarazem kruchą, smak słodko-słonawy, delikatnie przeniknięty ziołami używanymi do peklowania, a zapach charakterystyczny dla mięsa wędzonego drzewem olchowym. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, iż surowiec do wyrobu tego specjału pochodzi wyłącznie od lokalnych dostawców z Roztocza, co dodatkowo podnosi jego walory smakowe i jakościowe.
Proces produkcji szynki jest prosty, ale zarazem czasochłonny z uwagi na długie leżakowanie w solance ziołowej. Najwyższą jakość uzyskuje się poprzez wiele czynników, w szczególności odpowiednie karmienie tuczników przez miejscowych rolników, proces peklowania z dodatkiem przypraw i ziół trwający do dwóch tygodni, wieloetapowy proces wędzenia, najpierw suchym drewnem olchowo-dębowym, a także na końcowym etapie parzenie szynki w temperaturze 70-80 stopni C. Puenta tego procesu daje osobliwy i niepowtarzalny smak szynki domowej roztoczańskiej, która nie tylko cieszy się uznaniem mieszkańców regionu, będących koneserami i zarazem cenzorami tego smaku, ale też zdobywa coraz większą popularność poza granicami Polski. Dzięki niezmienności tradycyjnego procesu produkcji w oparciu o tradycyjną recepturę przekazywaną z pokolenia na pokolenie szynka domowa roztoczańska stała się jedną z wizytówek regionalnej i lokalnej kuchni.
Kuchnia Roztocza to mieszanka wpływów kuchni chłopskiej i szlacheckiej, ukraińskiej i niemieckiej. Bogate korzenie kulinarne mocno przejawiają się w między innymi w zamiłowaniu do sporządzania w domowych warunkach i domowym sposobem różnego rodzaju wędlin. Wynika to z zasobów lokalnych w najwyższej jakości mięsa wieprzowego, które znajdowało się na stole w każdym domu. Zwłaszcza w okresie świątecznym w niemal każdym gospodarstwie była tu uruchamiana prosta „wędzarka”, którą można znaleźć jeszcze dzisiaj w niejednym roztoczańskim gospodarstwie. Charakterystyczny dymny zapach wypełniał wtedy wszystkie miejscowości regionu. Wędzone takim sposobem mięsiwa charakteryzowały się jak najmniejszą, a zarazem niezbędną ingerencją w surowiec, co dzisiaj jest niezmiernie cennym walorem. W uznaniu najwyższej jakości wyroby roztoczańskie zdobyły już nagrody m.in. na pokazach w Sitnie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 18 lutego 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Surowce wykorzystywane do produkcji szynki nadwieprzańskiej pochodzą z młodych tuczników wyłącznie z terenu gminy Baranów. Są selekcjonowane poprzez wcześniejszą kontraktację. Woda używana do produkcji jest naturalnie czysta, czerpana z pokładów czwartorzędowych.
Co trzeba wiedzieć o kolebce tej wędliny? Baranów jest położony na nizinie południowo-podlaskiej nad rzeką Wieprz. Od wieków mieszkańcy miejscowości zajmowali się głównie rzemiosłem, handlem i rolnictwem. Największą grupę stanowili rolnicy, którzy zajmowali się uprawą roli i chowem zwierząt domowych. W Baranowie odbywały się liczne targi i jarmarki, które powodowały rozkwit gospodarczy również innych pobliskich miast. Baranów pełnił wówczas rolę ośrodka rzemieślniczo-handlowego dóbr baranowskich.
Na terenie Baranowa w końcu lat czterdziestych XX w. powstała Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”, która zrzeszała istniejących szynkarzy i rzeźników. Dzięki niej nastąpił rozwój produkcji tradycyjnych wędlin, w tym właśnie szynki nadwieprzańskiej, która swą nazwę przejęła od restauracji „Nadwieprzanka” w Baranowie.
Ekologiczne uwarunkowania gminy pozwalają na kontynuację produkcji tego tradycyjnego wyrobu. Mimo upływu lat, tradycja receptury i sposób wytwarzania szynki do dziś pozostają takie same, choć między produktami wytwarzanymi tradycyjnym sposobem przez różnych masarzy występują różnice smakowe. Masarz, który jest spadkobiercą tradycji, nadaje im lepszy smak niż masarz, który nie ma przodków w tym zawodzie. A w baranowskiej spółdzielni tych pierwszych nie brakuje. Dzięki temu produkowana tu szynka nadwieprzańska ma niezwykły, niepowtarzalny smak i zapach, jest dość ścisła, lekko soczysta i krucha, no i przez to cieszy się wielkim uznaniem mieszkańców Baranowa i okolic.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 20 maja 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Ten słonawy w smaku, przesiąknięty zapachem wędzenia drewnem olchowym specjał, jest charakterystyczny dla rejonu Wisznic. Produkowana przez tutejszą Gminną Spółdzielnię „Samopomoc Chłopska” szynka ma kształt nieforemnego, ściętego stożka, na przekroju zbliżonego do owalu. Szynka uformowana jest przy pomocy tradycyjnej siatki wędliniarskiej. Ma miękką, lekko soczystą konsystencję, barwę zewnętrzną złocistą do jasnobrązowej, a w przekroju – różową. Gotowy produkt waży 0,6-1,8 kg, ma długość 16-20 cm, a średnicę przekroju 8-12 cm.
Wędzonkę tę produkuje się z szynki tylnej świń hodowanych na terenie Doliny Zielawy, tj. rejonu Wisznic i ościennych gmin. Do chowu wykorzystuje się produkty pochodzące z miejscowych upraw, a więc bez zanieczyszczeń przemysłowych. Do produkcji wykorzystuje się świnie młode, 6-7 miesięczne.
Jak zrobić szynkę dokładnie taką, jak ta z Wisznic? Recepturę zdradzają pracownicy wisznickiej masarni GS, która zgłosiła ją do rejestracji na Liście Produktów Tradycyjnych. Przed przystąpieniem do produkcji szynki należy oddzielić kości i golonkę i podzielić mięso na dwie, trzy części. Mięso schłodzone do temperatury 4-6°C naciera się solą, aż powierzchnia będzie wilgotna, po czym ściśle układa w basenach. Po trzech dniach wyjmuje się przepeklowane szynki, moczy je przez 2-4 godziny w zimnej, bieżącej wodzie, obmywa woda ciepłą, oczyszcza i pozostawia rozłożone do ocieknięcia przez 2-3 godziny. Dodatkowo dokładnie nastrzykuje się solanką z dodatkiem niewielkiej ilości peklosolu. Osuszoną i nastrzykniętą szynkę zwija się, naciąga siatkę przędzalniczą. Następnie sznuruje, robiąc pętelkę do zawieszania. Tak przygotowane szynki są rozwieszane na kijach wędzarniczych i wędzone ciepłym dymem przez 3-4 godziny. W czasie wędzenia należy przekręcać wózki. Wędzenie w Wisznicach odbywa się w wędzarni wybudowanej z cegły czerwonej z paleniskiem umieszczonym bezpośrednio pod wózkami. Używa się do niego drewna olchowego. Potem następuje parzenie w kotle parzelnym (do osiągnięcia temperatury 70-72°C w środku szynki), przy czym szynki większe umieszcza się niżej, na dnie kotła. Czas parzenia wynosi 60-180 minut. Ostatnim etapem jest ociekanie i studzenie gotowych wędzonek. Szynki rozwieszone tak, aby nie stykały się ze sobą, studzi się do temperatury 10°C.
Wędzenie mięsa to pomysł Francuzów, którzy ten rodzaj konserwacji stosowali głównie do tuszy wieprzowych. Szynki Galów cieszyły się tak wielką sławą, że importowano je nawet do Rzymu… Polskie osiągnięcia w tym zakresie są o wiele skromniejsze, ale już od XIV wieku w sztuce przetwórstwa mięs idziemy krok w krok z europejskimi państwami. Zawdzięczmy to głównie wzorom niemieckim, a później także włoskim i francuskim. Na rynkach i jatkach można było nabyć wyroby mięsne występujące w różnej postaci, nie tylko świeże, ale również wędzone i solone (Eleonora Trojan, Julian Piotrowski, „Wędliny – domowy wyrób”, str. 10-11).
Historia wytwarzania szynki wędzonej z Wisznic jest nierozerwalnie związana z tutejszą Gminną Spółdzielnią „Samopomoc Chłopska”, która funkcjonuje już ponad 60 lat. Masarnię, która dziś jest wizytówką GS, założono w 1948 r. Zakład jest co prawda producentem o zasięgu lokalnym, ale ma duże osiągnięcia, promieniujące poza region lubelski. Wisznickie wyroby, tradycyjnie wędzone drewnem olchowym, które od wielu już lat są w ciągłej sprzedaży, cieszą się dużą popularnością tak miejscowych, jak i przyjezdnych konsumentów. Są one także sprzedawane poza województwem lubelskim.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 28 września 2012 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Krzczonowska szynka ma tradycyjny wygląd, który nadaje jej ponacinana w szachownicę skóra. W przekroju jest jednolita, bez przerostów tłuszczowych. To miękka i soczysta wędlina charakteryzująca się słodko-słonawym, delikatnie przenikniętym ziołami smakiem oraz zapachem specyficznym dla mięsa peklowanego, wędzonego drzewem olchowo-dębowym.
Wieprzowa szynka jest jednym z wielu takich wyrobów powstałych na terenie Krzczonowa. Smak i jakość osiągnięta w tym wyrobie jest specyficzna dla samej miejscowości, jak i jej okolic, położonych z dala od przemysłu i miast, a więc w regionie ekologicznie czystym, wolnym od wielu zanieczyszczeń związanych z naszą cywilizacją. Obecnie jest to teren Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego. Miejscowi ludzie w większości do dziś zajmują się rolnictwem. Pomimo nacisku na rozwój rolnictwa wielohektarowego, wiele gospodarstw zachowało drobną strukturę 3-5 hektarów.
Informacje o wieloletniej tradycji wytwarzania szynki wieprzowej na terenie Krzczonowa potwierdzają najstarsi mieszkańcy miejscowości. Pierwsze wzmianki słowne o recepturze wieprzowej szynki z Krzczonowa pochodzą sprzed drugiej wojny światowej. Większą popularność zdobyła ona po 1945 roku. Wtedy to miejscowy mistrz masarski wraz ze swoimi pomocnikami założyli mały zakład produkujący przeróżne wędliny, m.in. szynkę. W tym czasie dzięki gościom i przejezdnym, którzy się tu zaopatrywali, przylgnęła do niej nazwa wieprzowej szynki z Krzczonowa. Po zamknięciu masarni przez ówczesną Służbę Bezpieczeństwa produkcja wędlin ograniczyła się do domowego wyrobu dla potrzeb własnych rodzin czy znajomych. Dzięki ludziom pracującym w masarni receptura wyrobu przetrwała do dziś i produkcja jest kontynuowana przez wielu gospodarzy krzczonowskich.
Warto dodać, że jakość i walory smakowe szynka ta zawdzięcza:
♦ odpowiedniemu karmieniu tuczników,
♦ procesowi peklowania trwającemu od 4-7dni w odpowiedniej temperaturze i odpowiedniej mieszance przypraw,
♦ dwuetapowemu procesowi wędzenia, najpierw suchym drewnem olchowo-dębowym, później mokrym z domieszką czereśni, wiśni lub jabłoni,
♦ parzeniu w temp. 70-80 stopni C z dodatkiem przypraw i ziół charakterystycznych dla tego wyrobu.
Wszystkie te działania dają osobliwy i niepowtarzalny smak wieprzowej szynki z Krzczonowa, która cieszy się uznaniem mieszkańców regionu, jak też zdobywa coraz większą popularność nawet za granicami Polski. Dzięki walorom i bogactwu smaku, szynka ta wpisała się na stałe w lokalną kuchnię, czego dowodem jest przygotowywanie jej przez mieszkańców zarówno na święta, jak i rodzinne spotkania. Poza tym produkt ten często gości na tzw. wiejskich stołach weselnych, a także uświetnia menu wielu uroczystości gminnych i regionalnych, jak np. dożynki.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 19 stycznia 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
Śmietana z Bychawy ma lekko kremową barwę, konsystencję gęstą, zawiesistą, jednolitą w całej masie, a smak i zapach czysty, lekko kwaśny. Jest produktem naturalnym, nie zawiera żadnych dodatków stabilizatorów, barwników, konserwantów, tłuszczy roślinnych i soli.
Do wpisu na LPT zgłosiła ją Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska z Bychawy, która wytwarza ten specjał. Surowcem do produkcji bychawskiej śmietany jest mleko krowie pochodzące z gospodarstw z terenu działania Spółdzielni (bez udziału mleka przerzutowego). Jest ono pozyskiwane od stałych dostawców od lat współpracujących z OSM, którzy spełniają wymagania higieniczne, stosują zasady Dobrej Praktyki Rolnej bez GMO i których krowy utrzymane są zgodnie z zasadami Dobrostanu Zwierząt i Dobrej Praktyki Hodowlanej. Gospodarstwa te są pod stałym nadzorem służb surowcowych i weterynaryjnych. Jest to ważne z tego względu, że jakość mleka surowego ma decydujący wpływ na prawidłowy przebieg procesu technologicznego, a także na jakość i trwałość produktu gotowego.
Śmietana produkowana jest tradycyjną metodą termostatową. Proces ten polega na tym, że odwirowaną, znormalizowaną śmietankę poddaje się pasteryzacji, odgazowywaniu, homogenizacji, zakwasza bakteriami mlekowymi, pakuje w kubki, folię lub wiadra i poddaje się procesowi ukwaszania zakwasem czystych kultur mleczarskich. Uzyskany w ten sposób produkt to prawdziwa śmietana – ma ona odpowiedną jakość fizykochemiczną, jak też mikrobiologiczną, świeży, czysty, słodkawy, naturalny (bez obcych posmaków) smak i zapach, a także białą – z lekkim odcieniem kremowym – barwę, jednorodną konsystencję bez grudek tłuszczu i białka.
Ze wspomnień pracowników zatrudnionych w Spółdzielni, która ma już prawie 90-letnią historię (założono ją z inicjatywy ks. Józefa Barszczewskiego w 1928 r.), wiadomo, że przez wiele lat śmietanę nalewano ręcznie w butelki szklane i zamykano kapsel ręczną kapslownicą. Była to bardzo pracochłonna czynność. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX w. zakupiono nalewarkę do butelek, automat pakujący w worki oraz automat pakujący śmietanę w kubki. Zakup maszyn pozwolił na zwiększenie produkcji i sprzedaży śmietany, a jednocześnie nie miał wpływu na proces technologiczny, walory smakowe i wartościowe produkowanej w Spółdzielni śmietany.
Ciekawostką jest też, że początkowo z dostarczanego mleka w bychawskiej OSM odwirowywano śmietankę, a chude mleko rolnicy zabierali z powrotem. Do tego celu stosowano wirówki, tak zwane centryfugi. Były one napędzane ręcznie za pomocą korby. Później zastąpiono je wirówkami napędzanymi elektryczne. Pierwsze wirówki z 1923 r. (tzw. talerzowe) osiągały prędkość 20 tys. obrotów na minutę. Z uzyskanej śmietanki wytwarzano głównie masło. W następnych latach częściowo zaczęto wykorzystywać również całość mleka rozpoczynając produkcję twarogów, śmietany i napojów fermentowanych.
W tradycji polskiej kuchni śmietana gości na stołach od wieków i cieszy się dużym uznaniem. Dla bychawian i okolicznych mieszkańców trudno wyobrazić sobie codzienne prowadzenie kuchni bez tego pysznego produktu z Bychawy. Jest on wspaniałym dodatkiem do zup, sosów i sałatek oraz idealnym składnikiem wypieków, deserów, lodów. Co ciekawe, śmietanę z Bychawy można znaleźć nie tylko na stołach bychawian i półkach sklepowych, ale także na… talerzach w ofercie wystawców podczas organizowanego w tej miejscowości co roku ogólnopolskiego festynu „W Krainie Pierogów”. Jest ona tradycyjną okrasą serwowanych tu pierogowych pyszności.
O znacznym zainteresowaniu produktami mleczarskimi z Bychawy świadczy także grono stałych klientów przyzakładowego sklepu, wśród których bywają także mieszkańcy położonego nieopodal Lublina. Wytwarzane przez Spółdzielnię mleczarskie specjały są niewątpliwym dziedzictwem kulinarnym tutejszej lokalnej społeczności.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 19 kwietnia 2018 r. Została zarejestrowana w kategorii produkty mięsne.
To zwierzę o zwartej budowie ciała i z dobrze zaznaczonymi cechami mięsności. Charakterystyczne dla świni rasy polskiej zwisłouchej są: nieduża głowa, wąskie i półsztywne, bezwładnie zwisające uszy, długa i lekka szyja oraz długi zad z dobrze umięśnionymi szynkami. Zwierzę ma białą skórę (dopuszczalne niewielkie ciemne plamy), którą pokrywa szczecina również białej barwy. Jako rasa mateczna świnia ta posiada, co najmniej 14 prawidłowo rozwiniętych sutków. Knury osiągają około 300- 350 kg masy ciała, a lochy około 250-300 kg.
Rasa charakteryzuje się wysoką wartością rzeźną oraz wybitną użytkowością rozpłodową. Może być wykorzystywana do produkcji tuczników w czystości rasy. W zależności od żywienia można uzyskać tuczniki mięsne lub słoninowe.
Rasa polska biała zwisłoucha wywodzi się od wielkiej świni nizinnej wielkouchej (kłapouchej), która wyróżniała się bardzo dobrą jakością nieprzetłuszczonego mięsa i jędrną słoniną. Powstała na przełomie XIX i XX w. w wyniku krzyżowania kłapouchej ze świnią uszlachetnioną niemiecką krajową typu westfalskiego.
W okresie międzywojennym typ świni białej zwisłouchej był chętnie utrzymywany w gospodarstwach chłopskich, gdyż maciory odznaczały się dobrą płodnością, doskonałą mlecznością i troskliwością macierzyńską. Ponadto świnie zwisłouche były łatwiejsze w utrzymaniu, gdyż lepiej znosiły niekorzystne warunki środowiskowe, wykazywały dużą odporność na prymitywne warunki chowu i cechowała je silna konstytucja.
Księgi dla rasy białej zwisłouchej wprowadzono w Polsce w latach 30. XX w. W 1951 r. podjęto uchwałę, usankcjonowaną przez ministra rolnictwa 2 sierpnia 1956 r., o nadaniu nazwy białej zwisłouchej, którą w 1962 r. rozszerzono o człon „polska”. Od roku 1992 zwierzęta wszystkich linii oraz potomstwo świń zwisłouchych importowanych z zagranicy wpisywane jest do księgi zwierząt zarodowych rasy pbz, jako jedna populacja hodowlana.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 28 maja 2009 r. Mięso ze świń tej rasy zostało zarejestrowane w kategorii produkty mięsne.
Świnie rasy puławskiej cechują się następującą budową ciała: głowa nieduża, szeroka w partii czołowej, ryj prosty, niezbyt długi. Uszy nieduże stojące, z wiekiem pochylające się ku przodowi. Tułów średniej długości, klatka piersiowa szeroka i głęboka, z silnie wysklepionym ożebrowaniem (beczkowata). Grzbiet szeroki, średnio długi, mocny o linii łukowatej. Zad dość długi, szeroki, lekko spadzisty, ogon wysoko osadzony. Szynki szerokie, uwypuklone, średniej wielkości, bez fałd tłuszczowych. Skóra średnio gruba, bez fałdów, o barwie od łupkowoszarej do pomarańczowej. Wałeczkowata budowa ciała.
Knury osiągają ok. 250-350 kg masy ciała; lochy – ok. 200-280 kg. Charakteryzuje je umaszczenie łaciate: czarno-białe z nieregularnym rozmieszczeniem czarnych plam na białym tle. Dopuszcza się umaszczenie trójbarwne: czarno-biało-rude. Zwierzęta w typie przejściowym pomiędzy tłuszczowo-mięsnym a mięsnym. Tuczniki tej rasy dobrze przyrastają także w mniej sprzyjających warunkach żywienia i utrzymania. Cechują się niższą zawartością mięsa w porównaniu z innymi rasami, za to ich mięso charakteryzuje się bardzo dobrą jakością i doskonale nadaje się do wytwarzania wędlin długo dojrzewających.
Historia świń rasy puławskiej sięga początku wieku XX. Rasa została wytworzona na terenie woj. lubelskiego, w okolicy Puław i Lubartowa. Jest pierwszą rodzimą rasą świń w Polsce. Materiał wyjściowy do jej wytworzenia stanowiło stado składające się z kilkunastu sztuk mieszańców (tzw. „łaciatek”) prymitywnych świń miejscowych z importowaną rasą Berkshire, zakupionych z okolic wsi Gołąb; stąd pierwotna nazwa – świnia gołębska. W roku 1926 prof. Zdzisław Zabielski zapoczątkował systematyczną pracę hodowlaną nad doskonaleniem świń gołębskich. W 1935 roku została oficjalnie uznana za rasę pod nazwą rasa gołębska – potocznie zwana „łaciatą”. Wówczas były to świnie w typie tłuszczowo-mięsnym. Charakteryzowały się wczesnym dojrzewaniem i intensywnym otłuszczaniem już w młodym wieku, wysoką zdrowotnością oraz bardzo dobrym przystosowaniem do tradycyjnych warunków chowu. Loszki wcześnie uzyskiwały dojrzałość płciową, a lochy wykazywały wysoką mleczność i dobrze odchowywały mioty. Zmiany społeczno-gospodarcze w Polsce powojennej i związane z tym wymagania rynku skłoniły hodowców do podjęcia decyzji o przekształceniu tych świń na typ bardziej mięsny. W 1951 roku zastosowano dolew krwi rasy wielkiej białej angielskiej w typie bekonowym i berkszyrów oraz staranny dobór do kojarzeń i ostrą selekcję. W 1951 roku zmieniono także nazwę świni gołębskiej na puławską (Surdacki 1985).
Największe zainteresowanie hodowlą tej rasy przypada na lata 1950-1960. Pod koniec lat 80. rozpoczął się etap intensywnej redukcji rasy, wynikający z preferencji rynku dla tusz wysoko mięsnych. W roku 1997 odnotowano najniższą liczbę świń rasy puławskiej, bowiem populacja aktywna liczyła tylko 86 loch i 10 knurów stadnych. W latach 1980-1990 podjęto działania organizacyjne zmierzające w kierunku ochrony zasobów genetycznych i uznania rasy puławskiej za krajową rasę zachowawczą. W wyniku tych działań stan liczbowy populacji został ustabilizowany. Obecnie świnie rasy puławskiej utrzymywane są na terenie województwa lubelskiego i w niewielkiej liczbie na terenie województwa mazowieckiego.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 29 marca 2018 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
To duże zwierzę w typie mięsnym, o długim i mocnym grzbiecie oraz zadzie z dobrze umięśnionymi szynkami. Jako rasa mateczna posiada, co najmniej 14 prawidłowo rozwiniętych sutków. Dorosła locha osiąga masę ciała 300-350 kg, natomiast knur 350-400 kg. Białą skórę pokrywa szczecina również białego koloru. Rasa charakteryzuje się szybkim tempem wzrostu, cienką słoniną i bardzo dobrą jakością mięsa, odpowiednią do produkcji różnych typów wędlin.
Historia świń rasy wielkiej białej polskiej sięga lat 70. XIX w. Rasa została wytworzona w wyniku krzyżowania prymitywnych świń krajowych: polskiej dużej długouchej i polskiej małej ostrouchej z rasą wielką białą angielską i białą ostrouchą. Znaczny wpływ na kształtowanie pogłowia świń w Królestwie Polskim wywarły „lubelskie” chlewnie zarodowe, prowadzone ongiś przez: Antoniego Budnego z Bychawy, Antoniego Bobrowskiego ze Snopkowa, Izabelli Ryx z Prażmowa i Stanisława Kuczyńskiego z Koroszczyna. To m.in. krzyżowane tam zwierzęta dały początek nowej rasie wbp. Co prawda jeszcze w 1949 r. w Polsce rozróżniano odrębne typy świń wielkich białych: wielkie białe angielskie i krajowe wielkie białe ostrouche. Jednak już w 1951 r. podjęto uchwałę, usankcjonowaną przez ministerstwo rolnictwa 2 sierpnia 1956 r., o połączeniu ras i nadaniu im nazwy wielkiej białej, którą w 1962 r. rozszerzono, nadając nazwę wielka biała polska.
Obecnie rasa ta pod względem liczebności w populacji hodowlanej zajmuje drugie miejsce za polską białą zwisłouchą. Rasa wbp zachowała kilka ważnych, w aspekcie produkcyjnym, cech świń biorących udział w jej wytworzeniu. Do niewątpliwych zalet należy stosunkowo duża odporność na stres środowiskowy i dobre wykorzystanie paszy. Z uwagi na silny kościec, zwartą budowę ciała i mocną konstytucję doskonale nadaje się zarówno do intensywnego, jak i ekstensywnego chowu. Lochy, ze względu na wysoką wartość rozrodczą, w tym mleczność i troskliwość macierzyńską, zaliczane są do komponentu matecznego. Od rasy wbp pozyskuje się wysokiej jakości konsumpcyjnej i technologicznej surowiec rzeźny, którego wartość można jeszcze podnieść, stosując w żywieniu, dobrze wykorzystywane przez rasę pasze gospodarskie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 4 listopada 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Tertuny brzozowickie z soczewicą kształtem przypominają spłaszczony walec, na końcach owalny, długości ok. 10-12 cm, średnicy ok. 5-6 cm, koloru szarego, a w przekroju brunatnego z jasnoszarą otoczką w środku. W dotyku są miękkie i lepkie, mają smak i zapach soczewicy i ziemniaka.
Masa: ziemniaki gotowane, ziemniaki surowe, sól do smaku.
Farsz: soczewica, słonina, pieprz, cebula, sól.
Metoda produkcji:
Masa. Ziemniaki obieramy, gotujemy w osolonej wodzie, odcedzamy, studzimy i przekręcamy przez maszynkę. Surowe ziemniaki trzemy na tarce, wyciskamy bardzo mocno w lnianej ścierce. Wyciśnięty sok odstawiamy aż się „ustoi”, zlewamy wodę, a białą masę (krochmal) dodajemy w ilości ¾ całości do tartych i gotowanych ziemniaków, natomiast ¼ krochmalu dodajemy do wody, którą gotujemy. Kładziemy na spód tarte ziemniaki oraz ¾ krochmalu, nakrywamy gotowanymi i solimy do smaku. Mieszamy na jednolitą masę.
Farsz. Soczewicę płuczemy, zalewamy zimną wodą i gotujemy do miękkości. Odcedzamy, przekręcamy przez maszynkę, dodajemy podsmażoną cebulkę i dokładnie mieszamy. Całość podsmażamy na smalcu bez skwarków.
Łyżką nabieramy i nakładamy farsz, zlepiamy i formujemy pyzę. Rzucamy na osoloną gotującą wodę z dodatkiem krochmalu. Po wrzuceniu mieszamy wodę i gotujemy ok. 10 min. Wyjmujemy na durszlak, przekładamy na półmisek. Podajemy z tłuszczem ze skwarkami.
Tradycja, pochodzenie oraz historia:
Początki osadnictwa dzisiejszej Brzozowicy Dużej datuje się po 1264 r., tzn. po rozgromieniu Jadźwingów przez Bolesława Wstydliwego i wyparciu ich z okolic Międzyrzeca Podlaskiego. W późniejszych czasach osiedlali się tu Rusini z Litwy, kmiecie z Mazowsza, drobna szlachta i dobrowolni koloniści. Osadnictwo okolicy szczególnie rozwinęło się w XVII wieku. Okolice Brzozowicy ogromnie ożywiły się, gdy w latach 1821-1822 powstał trakt bity Warszawa-Brześć, oraz po roku 1867, gdy nastąpiło otwarcie kolei Warszawa-Terespol. Po II wojnie światowej w Brzozowicy Dużej główną uprawą było żyto, ziemniaki i soczewica – ponieważ są tu słabe gleby i nie rodziła się pszenica. W codziennym jadłospisie były więc kluski ziemniaczane i takież placki. Bardzo pracochłonne tertuny z soczewicą były daniem świątecznym, na niedzielę. Soczewicę miała każda gospodyni – więc były daniem całorocznym. W zimie przygotowywano je na „Prządki”, „Kądziel”, „Darcie pierza”, „W kumy”. Gospodarstwa były bardzo małe, rodziny liczne i tertuny brzozowickie były bardzo cenionym produktem żywnościowym.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 22 lutego 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Owoce charakteryzują wysokie walory smakowe, intensywny aromat i błyszcząca skórka, która – w zależności od gatunku – osiąga barwę od jasnopomarańczowej po intensywną, ciemnoczerwoną. Jędrny i soczysty miąższ ma kolor czerwony lub jasnoczerwony z nieco jaśniejszym środkiem. W gminie Puławy uprawia się różne odmiany truskawek – od bardzo słodkich (Honeoye) po lekko kwaskowate (Elkat). Rośliny cechuje jasno- lub ciemnozielone, błyszczące ulistnienie oraz zwarty, wzniesiony pokrój. Owoce są wyrównane i osiągają regularne kształty. Największe truskawki gatunku Darselect osiągają wagę do 150 g. Do najbardziej popularnych odmian uprawianych na terenie gminy Puławy należą Honeoye, Marmolada (Onebor), Elkat, Florence i Pandora.
Pierwsze wzmianki dotyczące uprawy truskawek na obszarze gminy Puławy dotyczą początków XX w. We wspomnieniach mieszkańców gminy można odnaleźć informacje o plantacjach zakładanych jeszcze przez I wojną światową, głównie z przeznaczeniem na handel z ludnością żydowską. Wzrost zainteresowania uprawą truskawek na terenie gminy nastąpił w latach 50. XX w., na co wpływ miały powstające na Lubelszczyźnie zakłady przetwórcze. Zwiększone zapotrzebowanie na owoce sprawiło, że ich produkcja stała się opłacalna, stając się w wielu przypadkach głównym źródłem utrzymania. Wraz z rozwojem produkcji truskawek usprawniano organizację handlu i dystrybucji. W latach 70. XX w. Góra Puławska była bazą kontraktacyjną Rejonowej Spółdzielni Ogrodniczej „Ogrodnik” w Nałęczowie, o czym wielokrotnie wzmiankowała ówczesna prasa. Wpływ na wzrost uprawy truskawek miał także eksport, zainicjowany przez Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego „Hortex”, utworzone przy Centrali Spółdzielni Ogrodniczych.
Obecnie na terenie gminy Puławy uprawy truskawek zajmują powierzchnię ok. 400 ha. Najwięcej plantacji leży po lewej stronie Wisły na terenie wsi Polesie, Leokadiów, Piskorów, Zarzecze, Janów, Dobrosławów, Kajetanów, Pachnowola i Opatkowice. Także Góra Puławska truskawką stoi, o czym informowały gazety lokalne już w latach 60. XX w. Można więc powiedzieć, że obecnie uprawa truskawki ma miejsce w prawie każdej lewobrzeżnej miejscowości gminy. Mały, smakowity owoc jest już tradycyjnie kojarzony z tym rejonem, a jego znaczenie w życiu społeczności lokalnej dostrzegają nie tylko sami zainteresowani – plantatorzy, ale i mieszkańcy oraz samorząd gminny – organizator Święta Truskawki w Puławach.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 15 lipca 2014 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
Ten delikatny smakołyk białej lub lekko kremowej barwy ma zwartą, lekko luźną konsystencję, pozwalającą łatwo kroić się nożem, a smak i zapach łagodny, lekko kwaśny. Jest produkowany m.in. przez Okręgową Spółdzielnię Mleczarską w Bychawie, która zgłosiła go na Listę Produktów Tradycyjnych.
Twaróg to jeden z najstarszych produktów spożywczych, którego historia jest ściśle związana z tradycją hodowli bydła. Prawdopodobnie już kilka tysięcy lat przed naszą erą mieszkańcy Bliskiego Wschodu odkryli sposób wyrabiania białego sera, podgrzewając i przecedzając zsiadłe mleko. Podobna technologia upowszechniła się również we wczesnośredniowiecznej Polsce i niezmieniona przetrwała praktycznie do naszych czasów. W wielu wiejskich domach wciąż wyrabia się klasyczny twaróg ogrzewając mleko do letniej temperatury. Ścięte grudki osiadają na dnie, a serwatka wypływa na wierzch. Zawartość garnka przelewa się wówczas przez lnianą szmatkę, na której pozostaje tylko tzw. skrzep. Po zawinięciu należy go docisnąć i wkrótce otrzymujemy ser. Jego smak zależy od tego, jak długo kwaśniało mleko. Jeśli twaróg ma być słodki, parzy się je wrzącym, zwykłym mlekiem. Podobne zasady stosuje się w firmach mleczarskich. Do produkcji twarogu stosują one mleko pasteryzowane o ściśle określonej zawartości tłuszczu (od niej zależy późniejsza kwalifikacja sera jako tłusty, półtłusty bądź chudy). Jednak w porównaniu do mleka „prosto od krowy”, pasteryzowane jest pozbawione dobroczynnych kultur bakterii mlekowych, dlatego musi być wzbogacone pałeczkami kwasu mlekowego, które zakwaszają i zagęszczają bazę służącą do wyrobu twarogu.
Mająca już ponad 85-letnią tradycję spółdzielnia z Bychawy do wyrobu twarogów używa mleka krowiego, skupowanego od małych gospodarstw indywidualnych z okolicznych miejscowości. Obszary te są typowo wiejskie, rolnicy wykorzystują do żywienia krów pasze produkowane we własnych gospodarstwach bez GMO, nie ma tu też przemysłu ciężkiego, dlatego pozyskiwane pasze są dobrej jakości, a mleko charakteryzuje się dużą zawartością składników odżywczych. To ważne, bo jego jakość ma decydujący wpływ na prawidłowy przebieg procesu technologicznego, a także na jakość i trwałość gotowego produktu. Spółdzielnia produkuje twarogi już od 1950 roku według dawnej receptury, tradycyjnym, acz udoskonalonym sposobem. Są one tu także ręcznie krojone i pakowane.
Prześledźmy etapy produkcji tego smakołyku. Pierwszym jest przygotowanie mleka do przerobu, a następnymi: czyszczenie w wirówce, odtłuszczanie i obróbka termiczna, czyli pasteryzacja w temperaturze 85°C przez 3 minuty. Po schłodzeniu mleka następuje jego normalizacja, która polega na wymieszaniu go w specjalnych wannach z mlekiem pełnym pasteryzowanym do odpowiednich zawartości tłuszczu. Tak przygotowany produkt jest podgrzewany do temperatury 23-29°C. Dalej następuje jego zaszczepianie (dodaje się do niego szczepionki czystych kultur bakteryjnych) oraz inkubacja (czyli proces fizycznego i biologicznego dojrzewania skrzepu), która trwa ok. 14-16 godzin. Wskaźnikiem dojrzałości skrzepu jest pomiar kwasowości miareczkowej, która powinna wynosić 32-38°SH. Następnie skrzep jest dogrzewany. W momencie ukazania się serwatki rozpoczyna się właściwą obróbkę. Serwatkę odczerpuje się, a gęstwę twarogową spuszcza do pras twarogowych wyłożonych chustami. Stopniowo prasuje się masę twarogową w celu nadania ostatecznej konsystencji. Twaróg, krojony ręcznie w kostki, przekazywany jest do magazynu produkcyjnego celem wstępnego wychłodzenia, pakowany jest w pergamin lub folię.
Tradycyjny wyrób bychawskich twarogów według dawnych receptur pozwala na uzyskiwanie niepowtarzalnego, czystego mlekowego smaku i aromatu świeżego twarogu, niezmiennie tego samego od lat.
– Wszystkie nasze produkty łączą w sobie bardzo ważną cechę: są naturalne i bezpieczne, bez konserwantów, barwników i polepszaczy. Spotykają się z uznaniem konsumentów – podkreślają zgłaszający produkt na Listę pracownicy spółdzielni w Bychawie. – W ostatnim okresie (w roku 2013 r.) np. podczas Mleko-Expo uzyskaliśmy wyróżnienie za jakość i smak dla naszego twarogu półtłustego, godło AGRO Polska dla twarogu półtłustego i tłustego klinka.
Warto zaznaczyć, że wśród okolicznych mieszkańców specjał ten uchodzi za doskonały dodatek do pieczywa – wykorzystywany jest jako dodatek do past kanapkowych, twarożków, ale także dań głównych. Jest również składnikiem wielu wypieków, zwłaszcza cukierniczych (najsłodsze zastosowanie znajduje w postaci sernika). Ponadto można znaleźć go w wielu typach pierogów, których popróbować można m.in. podczas organizowanego w Bychawie od wielu lat ogólnopolskiego festynu „W Krainie Pierogów”.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 11 sierpnia 2017 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mleczne.
To ser półtłusty o barwie białej do lekko kremowej, jednolitej w całej masie, łagodnym lekko kwaśnym smaku i zapachu oraz zwartej konsystencji, bez grudek, lekko luźnej, pozwalającej kroić się nożem. Na Powiślu Lubelskim produkuje go od 60. lat m.in. Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska z Opola Lubelskiego, która zgłosiła przysmak do wpisu na Listę Produktów Tradycyjnych. Surowiec – mleko krowie, pochodzi z gospodarstw położonych w pasie nadwiślańskim Kazimierz Dolny-Sandomierz. Teren ten odznacza się dużymi walorami przyrodniczymi głównie ze względu na dolinę Wisły i jej naturalny charakter z rozległymi połaciami łąk z licznie występującymi ziołami. Na jakość surowca ma wpływ również fakt, że w rejonie działania Spółdzielni nie ma wielkiego przemysłu ani dróg szybkiego ruchu.
Warto zaznaczyć, że twarogi są synonimem polskiego mleczarstwa. Trudno bowiem znaleźć jakąkolwiek grupę produktów nabiałowych w naszym kraju z dłuższą historią. Prawie w całej Polsce oraz na sąsiednich terenach świeżo wydojone mleko, z którego uprzednio zebrano śmietanę, było rozlewane dla tzw. podstoju do odpowiednich naczyń, czyli glinianych mis, dzbanów lub garnków. Mleko kwaśniało (kisło) bez jakiejkolwiek ingerencji człowieka. Proces ten odbywał się przeważnie w temperaturze od 20. do 30. stopni na ciepłym piecu lub kuchni. Pod wpływem podgrzewania oddzielała się serwatka, a pozostała część mleka ścinała się w twaróg. Wszystko wylewane było następnie do płóciennego worka o kształcie serca, z którego odciekała serwatka, pozostawiając ser. Z biegiem lat płócienne worki zastąpiono sitami i cedzakami, na które wylewano masę serową. Taki ser zaczął być znany jako „ser kwaśny Polski”.
Spółdzielnia w Opolu Lubelskim pozostała wierna tradycji, zachowując technologię produkcji twarogu niezmienną od wielu lat, dzięki czemu smakołyk ten zachował charakterystyczny i niepowtarzalny smak. Jak wygląda tu produkcja sera nadwiślańskiego? Najpierw mleko poddawane jest pasteryzacji i normalizacji. Do mleka dodaje się zakwas – ściśle według tradycyjnej receptury, a całość podgrzewa w kotle. Powstały w wyniku podgrzewania skrzep poddaje się obróbce do uzyskania odpowiedniego ziarna twarogowego. To z kolei wylewa się na prasy pneumatyczne i poddaje prasowaniu. Wyprasowany twaróg kroi się w prostopadłościany, poddaje procesowi ociekania i wychłodzenia. W opolskim OSM twaróg pakuje się ręczne w pergamin, który w swoim opisie zawiera wszystkie dane dotyczące produktu i producenta. Gotowy produkt magazynowany jest i wychładzany w temperaturze od +1 do +8 °C.
Twaróg związany jest z regionem Powiśla Lubelskiego od dawnych czasów i stanowi o tutejszym dziedzictwie kulturowym, z którym utożsamiają się mieszkańcy powiatu. W dawnych czasach na tym terenie w większości gospodarstw każda gospodyni miała swój, samodzielnie wytworzony ser. Do dziś najstarsze gospodynie wspominają dawny proces jego produkcji. Obecnie dostępny jest w większości sklepów spożywczych. Niepowtarzalnym walorem tego przysmaku jest ponadczasowa wszechstronność jego zastosowania w kuchni. Pomysłów na kuchenne wykorzystanie białego sera jest wiele. Bardzo dobrze komponuje się z pieczywem, szczególnie po zmieszaniu z warzywami i ziołami (pomidorem, rzodkiewką, szczypiorkiem czy cebulą). Świetnie smakuje z wędzonymi rybami: łososiem, sardynkami, szprotkami albo makrelą. Na słodkie śniadanie na pewno sprawdzi się kanapka z plasterkiem białego sera polanym miodem. Jest on również podstawowym składnikiem wielu wypieków – serników i drożdżówek. Twaróg spożywa się także z kluskami lub naleśnikami.
Twaróg nadwiślański zdobył pierwszą nagrodę w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo Smaki Regionów” w 2015 roku, był nominowany do prestiżowej ogólnopolskiej nagrody „Perła 2016”, a także zajął trzecie miejsce w konkursie na najlepszy produkt lokalny pochodzenia zwierzęcego podczas IV Święta Produktu Lokalnego w Opolu Lubelskim w 2016 r.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 12 czerwca 2013 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii warzywa i owoce.
Ta silnie rozgałęziona krzewinka, której wysokość dochodzi do 40 cm, jest charakterystycznym elementem fajsławickiego krajobrazu. Roślina ma zdrewniałe, czterokanciaste łodygi i zielone pędy z naprzeciwlegle ułożonymi drobnymi wąskimi listkami. W kątach górnych liści wyrastają małe kwiaty – białe, różowo-czerwone, jasnoczerwono-fioletowe lub szkarłatne – w kształcie kielichów, zebrane w kwiatostany.
Tymianek charakteryzuje się gorzkawym, pikantnym smakiem i intensywnym orzeźwiającym ziołowym zapachem wynikającym z zawartości olejku tymolowego. Warto wspomnieć, że ziele to zawiera do 2% olejku lotnego, którego głównymi składnikami są, oprócz tymolu, także cymol i karwakol. Cała roślina wydaje silną, aromatyczną woń.
Niezwykłe właściwości tymianku odkryto w czasach starożytnych. Już kapłani w antycznym Egipcie uzyskiwali z niego olejek, który wchodził w skład kompozycji balsamującej zwłoki. Wykopaliska na terenie Mezopotamii i odcyfrowane gliniane tabliczki dowodzą niezbicie, iż tymianek był niegdyś ważnym składnikiem napojów uzdrawiających. Zachwalał odwary tymiankowe na choroby płucne słynny grecki lekarz z I wieku n.e. Dioskorides Pedanios i była to trafna rekomendacja – olejek tymiankowy do dziś używany jest do produkcji syropów przeciwkaszlowych. Ziele tymiankowe spożywane z potrawami miało poprawiać wzrok i przyczyniać się do poprawy zdrowia. Za czasów Apiciusa tymiankiem aromatyzowano wiele sosów do gotowanych mięs, a także do marynaty konserwującej pieczone koźlęta. Tymianek jest również niezwykle cenny dla pszczelarstwa. Miód tymiankowy stanowi uzupełnienie leczenia schorzeń układu oddechowego: grypy i anginy.
Skąd tymianek na polskich polach i stołach? Wskutek rosnącego zainteresowania ziołami i przyprawami kolonialnymi. Praktyka potwierdzała, że obok walorów sensorycznych, zioła posiadają właściwości konserwujące, hamujące rozwój chorobotwórczej mikroflory w potrawach. Tymianek w kuchniach krajów śródziemnomorskich – skąd pochodzi – dodawany jest zazwyczaj do tłustych mięs (baranina, wieprzowina), kiełbas czy pasztetów. Dobrze ususzony i odpowiednio przechowywany długo zachowuje swój specyficzny aromat. Do Polski tymianek trafił dość późno, o czym świadczy zapis Marcina z Urzędowa, autora znakomitego „Herbarza polskiego”: „To ziele mych czasów jenom na jednym miejscu w Polsce potrafił [natrafił], u Jego Mości Pana Wojewody, a Marszałka Koronnego, Pana Jana [Firleja] z Dąbrowice na zamku w ogródku w Kocku”. Dużo potraw aromatyzowanych tymiankiem opisanych zostało w książkach, np. „Kucharz Doskonały” autora Wojciecha Wielądki. Propozycje kulinarne z wykorzystaniem tymianku, zawarte w wielu publikacjach obejmują głównie wywary, w których gotowano mięsa, duszone dania z ptactwa wodnego, sosy oraz bejce do macerowania i konserwowania mięs.
Na obszarze gminy Fajsławice przed wojną ziół nie uprawiano. Rozwój nastąpił dopiero po II wojnie światowej i począwszy od przełomu lat 40. i 50. XX w. systematycznie wzrastał. Apogeum miało miejsce w latach 80. XX wieku. Zbigniew Borkowski i Adam Polski w książce pt. „Trasa turystyczno-edukacyjna Dolina Marianki w Fajsławicach” opisują teren ten jako prawdziwe centrum zielarstwa polskiego. Trudno bowiem znaleźć w skali regionu, a nawet kraju, drugą taką gminę, w której koncentracja polowych upraw zielarskich była tak duża. Początkowe plantacje były zazwyczaj kilkuarowe, a łączna powierzchnia upraw ziół nie przekraczała kilku hektarów. Jednak w ciągu dwudziestu lat wzrosła ona do ok. 180 hektarów. Tymianek był wówczas najchętniej hodowaną rośliną, a jego uprawa zajmowała ok. 44 ha („Wiadomości Zielarskie” zeszyt 4-5 z 1978 r.). Pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia w gminie liczącej 1528 gospodarstw, ok. 800 uprawiało zioła.
Najważniejszym elementem odróżniającym tymianek z Fajsławic od podobnych wyrobów, są specyficzne warunki klimatyczne tej gminy oraz to, że jest on uprawiany metodami tradycyjnymi w sposób ekstensywny bez użycia nowoczesnych intensywnych metod produkcji oraz dużej ilości oprysków i nawozów. Stanowi to cechę charakterystyczną dla upraw ziół prowadzonych w okolicach Fajsławic. Jedyną zmianą, jaka nastąpiła w procesie produkcji tymianku, był rozwój technologii, dzięki czemu można sprawniej i szybciej wykonywać czynności związane z przygotowaniem roli pod zasiew i samego zasiewu ziół. Chodzi tu o nowoczesne, ułatwiające i usprawniające prace rolników maszyny, takie jak traktory czy siewniki.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 10 stycznia 2011 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
To kruchy, gruby wafel, który od lat cieszy się uznaniem w polskiej kuchni. Zwykle jest wykorzystywany do przygotowywania szybkich i łatwych deserów, ale nie tylko. Odpowiednio przyrządzony, może być również pyszną, pikantną przekąską, a nawet daniem obiadowym. Ze względu na niską kaloryczność, chętnie jest też chrupany przez osoby na diecie. Wafle mają format, prawie już niespotykany na rynku. Jest to format kwadratowych płatów o wymiarach 27 cm na 27 cm i grubości 0,7 cm. Po upieczeniu i wyjęciu z formy są natychmiast pakowane, dzięki czemu długo zachowują świeżość.
Region lubelski jest znany z produkcji wafli tortowych, można tu spotkać wielu ich wytwórców. Jednak wafle tortowe suche pochodzące z regionu krzczonowskiego, są jedyne w swoim rodzaju. Są cenione przede wszystkim, za jakość i trwałość produktu, a także za jego tradycyjny i wyśmienity smak. Tajemnica tej doskonałości tkwi w unikatowych surowcach, metodzie i miejscu wytwarzania wafli. Powstają na podstawie znanej od lat i sprawdzonej receptury. Produkowane są wyłącznie z naturalnych i najlepszej klasy składników (mąka, olej, woda i środki spulchniające), bez jakichkolwiek konserwantów i sztucznych polepszaczy. Mimo to zachowują wyśmienity, delikatny smak i swą kruchość długo po otwarciu.
Cały proces produkcyjny „od zasiania do wyprodukowania” odbywa się w Żukowie w województwie lubelskim, przepięknej i malowniczej wiosce, leżącej w samym sercu Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego i Rezerwatu Przyrody „Las Królewski”. Jest to nieskazitelny, leśny zakątek, o nieskażonym powietrzu.
Wafle tortowe suche – to nieograniczone źródło kulinarnych inspiracji. Są idealne do przekładania: dżemem, powidłami, czekoladą, miodem, mlekiem skondensowanym i innymi wszelkiego rodzaju masami. Osoby, lubiące eksperymenty w kuchni mogą też skorzystać z innowacyjnych pomysłów producenta i przygotować roladę waflową z kartofli czy kotlety waflowe.
Wafle tortowe stanowią dziedzictwo kulturowe regionu dawnej administracji powiatu bychawskiego, a przede wszystkim gminy Krzczonów, gdzie były wypiekane już w latach 60-tych ubiegłego wieku. Z racji słabego zaopatrzenia sklepów spożywczych Gminnych Spółdzielni Samopomoc Chłopska, wafle tortowe były jednym z podstawowych i dostępnych na rynku produktów spożywczych.
Na Listę Produktów Tradycyjnych trafiła 30 listopada 2012 r. Produkt został wpisany w kategorii napoje.
To rozpoznawany i ceniony napój spirytusowy o bursztynowej barwie, której odcień zależy od długości podgrzewania cukru. Jego specyfiką jest posmak i zapach karmelu z lekką nutą miodu wielokwiatowego. Trunek ten nieodłącznie wiąże się z miejscem wytwarzania – gminą Werbkowice.
Wyrabiany od lat prostą i tradycyjną metodą karmelizowania się cukru napój, dziwi swą nazwą. „Warzyć”, to nic innego, jak podgrzewać, gotować, na wolnym ogniu cukier kryształ – czyli karmelizować. Tak właśnie w gminie Werbkowice w mowie potocznej nazywa się przygotowywanie kryształówki – „warzenie cukru na ogniu”. A skąd wybór podstawowego składnika? Wszystko za sprawą żyznych i bogatych w mikroelementy gleb werbkowickich, które od lat doskonale nadają się pod uprawę buraka cukrowego. Nic więc dziwnego, że w 1963 roku uruchomiono tu najnowocześniejszą i największą wówczas w Polsce cukrownię, a cukier kryształ stał się wizytówką gminy. Nieprzypadkowo także i tutejszy klub sportowy przyjął miano „Kryształ”. Stąd też i drugi człon nazwy „warzonego” przez werbkowickie kobiety trunku.
Gospodynie już dawno poznały zalety cukru z Werbkowic, wykorzystując go do produkcji dżemów, konfitur, kompotów i nalewek. Zrzeszone w Kołach Gospodyń Wiejskich, jak również w Klubie Seniora panie, do dziś spotykają się, aby wspólnie piec i gotować, wymieniają się przy tym doświadczeniami kulinarnymi i prześcigają w pomysłach nad wykorzystaniem kryształu. Największym powodzeniem od zawsze cieszyła się właśnie warzonka kryształówka, obecna podczas biesiad, spotkań oraz uroczystości wiejskich i gminnych.
Warzonka od lat powstaje z wykorzystaniem tradycyjnych urządzeń i przedmiotów, takich jak: kuchnia węglowa lub gazowa, garnek, drewniana łyżka i gęste sito lub płótno do przefiltrowania gotowego napoju. Surowce również pozostają niezmienne: cukier, spirytus, miód pszczeli (pochodzący najczęściej od lokalnych pszczelarzy), woda i odrobina soku z cytryny.
Jak przygotować trunek? Na początek należy cukier skropić wodą i skarmelizować. Do karmelu dodaje się następnie sok z cytryny, zalewa wodą i gotuje, zbierając przy tym tworzącą się pianę. Po odgotowaniu odstawia się warzonkę z ognia i do jeszcze gorącej dodaje porcję miodu.
Ostatnim etapem jest powolne wlewanie drugiego najważniejszego składnika – spirytusu. Po wytworzeniu, napój zawsze odstawiany jest w garnku do całkowitego wystudzenia, a potem zlewany do przeźroczystych butelek bądź karafek. Wtedy wygląda najefektowniej. Starzy mieszkańcy Werbkowic podkreślają zwłaszcza zdrowotne zalety warzonki podawanej na ciepło na przeziębienie. Doskonale smakuje również na zimno w towarzystwie dań słodkich i ciast.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 17 marca 2017 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty mięsne.
Wątrobianka krzczonowska to, jak sama nazwa wskazuje, pasztetowa wytwarzana w okolicach miejscowości Krzczonów w powiecie lubelskim. Wyrób ten zawdzięcza wyjątkowy smak tradycyjnej recepturze, w której dodawane mięso z łopatki jest surowe, a nie tak, jak w większości pasztetowych, parzone lub obgotowywane. Kolejnym wyrazistym, charakterystycznym dla tego wyrobu dodatkiem jest cebula obsmażona na złoty kolor na dobrym tłuszczu i rosół, często przygotowywany z drobiu lub z królika, pochodzących od miejscowych rolników, a nie z wielkich przemysłowych ferm. Takie połączenie składników nadaje łagodny smak, charakterystyczny dla wątrobianki krzczonowskiej.
Pozostałymi składnikami specjału są: wątróbka wieprzowa, kasza manna, jajka oraz przyprawy – sól kamienna, pieprz naturalny grubo mielony, majeranek i pieprz ziołowy. Powstałym z odpowiedniego połączenia tych produktów farszem napełnia się naturalne osłonki (jelita wieprzowe) i parzy w temperaturze 70 °C. Gotowa pojedyncza wątrobianka to pęto o długości około 25 cm i wadze ok. 0,5 kg. Charakteryzuje się jednolitą strukturą, jasnoszarą barwą zewnętrzną, a w przekroju – różowo-szarym farszem z widocznymi drobinkami przypraw. Smak i zapach jest delikatny, specyficzny dla pasztetowej, z wyczuwalnymi przyprawami, zwłaszcza cebulą i majerankiem. Należy również wspomnieć o jakości mięsa używanego do wyrobu krzczonowskiej wątróbki. Trzoda chlewna do dziś hodowana jest na własne potrzeby na naturalnych paszach i zielonce na terenie Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego, wolnego od zanieczyszczeń przemysłowych i miejskich. Pasze produkowane są z własnych zbóż, a dodatki w postaci zielonek powodują, że mięso ze świń jest wysokiej jakości smakowej i odżywczej.
Wniosek o wpis wątrobianki zgłosił Zakład Wyrobów Tradycyjnych z Krzczonowa, który wytwarza produkt według starych receptur. Metoda produkcji (zarówno proces technologiczny, jak i sprzęty do tego wykorzystywane) nie uległa żadnym zmianom, a to gwarantuje, że smak tej pasztetowej jest niepowtarzalny i identyczny do tego, który pamiętają najstarsi konsumenci.
Warto wspomnieć, że wytwarzanie wyrobów mięsnych w Krzczonowie i jego okolicach ma tradycje sięgające końca XIX wieku. Jest to związane z pojawieniem się pierwszych gospodarzy, posiadających w swoich włościach zwierzęta hodowlane. Tak wynika z opowieści najstarszych Krzczonowian. Jednak największy rozkwit sztuki masarskiej przypada na lata po II wojnie światowej. Wówczas kilku masarzy otworzyło prywatną masarnię w Krzczonowie. Jej wyroby wędliniarskie z wieprzowiny znane były nie tylko w okolicy, ale i w całym kraju, a nawet i za granicą. Dzięki temu masarnia bardzo dobrze prosperowała i rozwijała się, aż do momentu zamknięcia przez ówczesne władze PRL-u w latach 60. XX wieku. Z tego źródła pochodzi również receptura na pasztetową, zwaną lokalnie wątrobianką krzczonowską. Dzięki walorom i bogactwu smaku, wątrobianka krzczonowska wpisała się na stałe w lokalną kuchnię, czego dowodem jest przygotowywanie jej przez mieszkańców oraz w niewielkich lokalnych zakładach produkcyjnych.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 24 stycznia 2013 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Te owalnego kształtu placki mają smak zbliżony do smażonego mięsa, a zapach – jakżeby inaczej – gotowanej świeżej soczewicy. Przepis na nie jest bardzo prosty. Wystarczy ugotować pół kilograma soczewicy i cztery ziemniaki, a następnie przecisnąć wszystko przez praskę, dodać podsmażoną cebulę, jaja, sól i pieprz, wymieszać i wyrobić masę. Uformowane kotlety należy następnie obtaczać w bułce i krótko smażyć na oleju. Takie placki są pyszne, chrupiące i dużo delikatniejsze od standardowych, a podsmażona cebulka i dodatek soczewicy nadają im niepowtarzalny aromat. Placki można podawać z sosem grzybowym, jako samodzielne danie lub jako dodatek do dania głównego.
Nazwa „soczewica” wywodzi się od łacińskiego słowa lens oznaczającego soczewkę, prawdopodobnie na określenie kształtu nasion, które są doskonałym źródłem białka i protein. Odpowiednio przyrządzone mają smak zbliżony do mięsa i dają uczucie sytości. Wiedzą o tym doskonale gospodynie z terenu gminy Werbkowice, które od lat dbają o to, by soczewica, zwyczajowo zwana „sacówką”, stale była obecna na tamtejszych stołach. Zwłaszcza, że jeszcze przed II wojną światową i tuż po niej była ona uprawiana w każdym werbkowickim gospodarstwie. Do dziś „sacówka” jest bardzo popularnym składnikiem wielu lokalnych potraw, najczęściej jednak występuje właśnie w formie placków. Potwierdzają to kobiety z kół gospodyń wiejskich aktywnie działających w gminie, które mawiają niekiedy, że gdy przyjdą „ciężkie czasy”, placki z soczewicy z powodzeniem zastąpią kotlety z mięsa mielonego. Warto wspomnieć, że pełna nazwa tych placków została im nadana w głosowaniu podczas Warsztatów Kulinarnych, które odbyły się w październiku 2011 r. w GOK w Werbkowicach.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 9 września 2009 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii produkty rybołówstwa.
Wędzone dzwonka karpia z Pustelni. To wyrób pochodzący z centralnej części województwa lubelskiego – okolic Opola Lubelskiego. będący jednym ze sztandarowych produktów promujących lubelskie rybactwo śródlądowe. Region ten jest bowiem zagłębiem hodowli karpia (pierwsze miejsce w Polsce), w której specjalizują się liczne gospodarstwa rybackie, a stawy karpiowe tworzą od stuleci stały element lubelskiego krajobrazu.
Dodajmy, że hodowla karpia ma w Polsce ponad 800-letnią tradycję i przez cały ten okres prowadzona jest praktycznie w niezmieniony sposób. Jest to najbardziej przyjazna środowisku produkcja w Europie. Stawy karpiowe w okolicach Opola Lubelskiego istnieją już od ponad 50 lat, a produkty takie, jak wędzone dzwonka karpia z Pustelni, wytwarzane są wyłącznie z ryb z tutejszej hodowli. Ma to uzasadnienie w niepowtarzalnym smaku karpi hodowanych w tym rejonie.
Opisywany produkt nie zawiera absolutnie żadnych środków chemicznych ani konserwantów. Produkty używane do wytworzenia wędzonych dzwonek karpia nie zmieniły się od wieków – to wyłącznie ryby, sól i woda. Również receptura solankowania, stężenie solanki i jej skład, a także proces wędzenia przez dziesiątki lat nie uległy zmianie i przekazywane były ustnie z pokolenia na pokolenie. Z tego powodu specjał ten ma zawsze ten sam naturalny zapach i smak. Dzwonka po przygotowaniu mają kształt zbliżony do podkowy, natomiast części karpia pochodzące z okolic ogona na przekroju przypominają elipsę. Porcje mają długość 10-15 cm, a średnicę od 3 do 10 cm, w zależności z której części tułowia ryby wycięte zostało dzwonko.
Wędzone dzwonka karpia z Pustelni wytwarzane są przez cały rok w gospodarstwie rybackim pod Opolem Lubelskim. Serwowane są tego samego dnia, kiedy były wędzone, lub najpóźniej w dniu następnym. Taki system pozwala na zachowanie wysokiej jakości produktów, które oferowane są świeże, a w wielu przypadkach prosto z wędzarni – ciepłe i pachnące.
Wędzone dzwonka karpia z Pustelni, podobnie jak i wytwarzana tu szyneczka z karpia, są lokalną specjalnością i stanowią od pokoleń koloryt tego regionu.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 12 lutego 2007 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii napoje.
Podstawowy surowiec do wyrobu Witamin Eremity to kwiat lub owoce czarnego bzu, zbierane ze stanu naturalnego, dziko rosnące w dorzeczu rzek Kałamanki oraz Bugu. Dodatkiem podnoszącym walory smakowe jest cytryna oraz cukier lub miód naturalny.
Jako gotowy produkt jest to lepka, czarno-fioletowa zawiesina, posiadająca słodko-cierpki smak bzu. Działa odprężająco oraz wspomaga leczenie dróg oddechowych.
Gdy mówi się o początkach stosowania przez człowieka roślin w celach leczniczych, przeważnie pada stwierdzenie, że własności lecznicze roślin znane były już w starożytności. Dla potwierdzenia tego podaje się zwykle, że już kilka tysięcy lat temu w Egipcie czy Grecji znano wiele roślin leczniczych. Dotyczy to także czarnego bzu, jego właściwości lecznicze znane są od dawna. Substancje czynne, zawarte w kwiatach bzu, zwiększają ilość wydalanego moczu, a z nim produktów przemiany materii. Powodują obfite pocenie się, co może być przydatne w leczeniu przeziębień i chorób przebiegających gorączkowo. Wyciągi z kwiatów czarnego bzu uszczelniają naczynia włosowate, zapobiegają ich nadmiernej łamliwości, mogą być także używane zewnętrznie do płukania gardła i jamy ustnej w przypadkach zapaleń i angin.
Kwiaty bzu, którego krzewy porastają brzegi rzek Bug i Kałamanka, od pokoleń były wykorzystywane w ziołolecznictwie. Dawniej mnisi, którzy zamieszkiwali tereny w pobliżu dworku rodu Sapiechów, korzystali z tych cennych darów natury. Już wówczas zakony benedyktyńskie, z gałęzi których wyrósł zakon cysterski, oraz eremici żyjący pod miasteczkiem Kodeń, znani byli z dobrze rozwiniętego ziołolecznictwa.
Tradycja wyrobu napoju z kwiatostanu czarnego bzu trwa po dzień dzisiejszy. Po długoletniej przerwie, na zaproszenie ks. bpa H. Przeździeckiego, w połowie 1927 roku przybyli w to święte miejsce Misjonarze Oblaci. Upamiętnieniem tego wydarzenia było umieszczenie na rynku przed bazyliką figury Maryi Niepokalanej. Powrócono też do starodawnej tradycji i zaczęto wyrabiać wywar z czarnego bzu. Na upamiętnienie pobytu eremów na kodeńskiej Placencji i uznając lecznicze działanie bzu, nazwali ów napój Witaminami Eremity. I tak przez dziesiątki lat Witaminy były wytwarzane w ciszy klasztornej, czy to przez samych zakonników, czy przez gospodynie. Tradycja ta trwa nieprzerwanie do dzisiaj, nierzadko zdarza się, że pielgrzymi przybywający tu na okoliczność odpustów czy nawiedzający obraz łaskami słynący, byli witani właśnie wspomagającym napojem.
Dziś Witaminy Eremity można ciągle nabywać na terenie miejscowości Kodeń, gdzie nie brakuje licznych stałych wielbicieli tego leczniczego środka, wspomagającego nie tylko ciało, ale także i pokrzepiającego ducha.
Na Listę Produktów Tradycyjnych trafiły 7 grudnia 2012 roku. Produkt został wpisany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Kartoflaki, jak sama nazwa wskazuje, to danie z ziemniaków, potocznie zwanych kartoflami. Drugi człon zawdzięczają miejscowości, w której od lat je wyrabiano – Woli Osowińskiej, wsi położonej na skraju Pradoliny Wieprza i Wysoczyzny Łukowskiej. Te ziemniaczane pierogi o elipsowatym kształcie, długości ok. 10-12 cm, wypełnione są farszem z soczewicy, kaszy jaglanej, gryczanej lub grochu.
Jak powstają woleńskie kartoflaki? Ciasto przygotowuje się z przeciśniętych przez praskę ugotowanych i startych surowych kartofli – te drugie powinny stanowić ok. ¼ masy ziemniaczanej. Starty miąższ przekłada się do lnianej ściereczki i wyciska, a następnie dodaje do przygotowanej uprzednio zmielonej bazy i soli do smaku. Z ciasta formuje się w dłoniach kulkę, lekko spłaszcza, kładzie na środek farsz, a brzegi zlepia i nadaje całości kształt pieroga. Przygotowane w ten sposób kartoflaki wrzuca się na gotującą wodę i lekko miesza drewnianą łyżką, aż do chwili ich wypłynięcia na wierzch (ok. 5 min.). Na stoły trafiają okraszone tłuszczem i skwarkami.
Tradycja przygotowywania tej potrawy w Woli Osowińskiej i okolicach sięga początków uprawy ziemniaków, które – obok gryki, soczewicy i lnu – nie tylko doskonale zaaklimatyzowały się na słabych w większości glebach Podlasia, ale także szybko znalazły w miejscowym jadłospisie. Miejscowe gospodynie już dawno zauważyły właściwości odżywcze i smakowe ziemniaków, soczewicy, kaszy jaglanej, gryczanej i grochu, toteż połączyły te składniki wyrabiając kartoflaki. Jeśli miały słoninę, a w dawnych czasach nie było to tak oczywiste, to stapiały ją i polewały danie tłuszczem ze skwarkami. Podawano je również, szczególnie w okresach obowiązywania postów, z olejem lnianym i podsmażoną cebulką. Co ciekawe, w związku z tym, iż wykonanie potrawy było dość pracochłonne, gospodynie przygotowywały większe ilości kartoflaków, które tak samo doskonale smakowały kilka dni po zrobieniu – odsmażone na tłuszczu lub odgotowane we wrzącej wodzie.
Warto podkreślić, że woleńskie kartoflaki, obecne od wielu lat w domostwach mieszkańców nie tylko Woli Osowińskiej i okolic, ale także całej gminy Borki, stały się już elementem kulturowym lokalnej społeczności. Dowodem na to są organizowane od wielu lat imprezy promocyjne, na których nie może zabraknąć tej tradycyjnej potrawy.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 4 listopada 2009 r. Produkt został zarejestrowany w kategorii wyroby piekarnicze i cukiernicze.
Zawijaki wygnanowskie mają kształt spłaszczonego walca o długości ok. 30 cm i średnicy ok. 8 cm i barwie pociemniałego złota. W przekroju widoczny jest spiralny układ warstw ciasta (koloru jasnego) i nadzienia (koloru ciemnego). Specjał charakteryzuje też miękka w dotyku konsystencja oraz kuszący, słodkawy smak i zapach ciasta drożdżowego.
Składnikami ciasta są: mąka, mleko, jajka, drożdże, sól i cukier, a farszu: jabłka, jagody, śliwki, gruszki i wiśnie. Jak robi się ten specjał? Najpierw należy przygotować rozczyn (z drożdży, mleka, cukru i mąki) i pozostawić go do wyrośnięcia. W międzyczasie robi się farsz – owoce trzeba wypłukać, pokroić i osłodzić do smaku. Przygotować resztę mąki w misce (wcześniej używano niecki drewnianej z gruszkowego drzewa), wlać rozczyn oraz pozostałe mleko, zagnieść, aż ciasto będzie odstawać od ręki i pozostawić do wyrośnięcia pod lnianą ściereczką. Z wyrośniętego ciasta urywać równe części, wałkować na stolnicy, smarować farszem, zwijać i wykładać na blaszkę. Każdy zawijak powinien być po wierzchu „pomalowany” jajkiem (uprzednio roztrzepanym) i pozostawiony jeszcze chwilę do podrośnięcia. Tak przygotowane zawijaki piecze się ok. 30 minut, wyjmuje z blaszki, przykrywa lnianą ściereczką i pozostawia do wystygnięcia. Specjał ten najlepiej smakuje podany z mlekiem.
Skąd przymiotnik „wygnanowskie” w nazwie zawijaków? Wygnanka jest miejscowością o słabych glebach, leżącą w gminie Kąkolewnica. Jej nazwa wzięła się stąd, iż znajdowała się z dala od centralnego miasta Międzyrzec Podlaski i nikt z bojarów nie chciał tam zamieszkać. Nazywano ich „wygnańcami”. W miejscu, gdzie obecnie znajduje się Wygnanka, były pola uprawne mieszkańców, przezywanych „tertuniarzami”, gdyż często podstawą ich wyżywienia były pierogi, placki, bliny i kluski z tartych ziemniaków. Luksusem zaś były właśnie zawijaki, czasami zwane owijakami. Na niedzielę i święta piekło się je z mąki jaśniejszej (pytlowej), a ciemną (poślednią) zużywało się przy pracach polowych, tj. żniwa, młocka zboża, kopanie ziemniaków, sianokosy.
W przeszłości zawijaki dawano jako zapłatę za pomoc w gospodarstwie. Z kolei na „Wszystkie Święte” i „Zaduszki” piekło się dwa piece pierogów, owijaków i chleb z burakami czerwonymi i niosło się na cmentarz, żeby obdzielić „dziadów”, którzy obstawiali przejścia na cmentarzu grzebalnym i modlili się za zmarłych z rodzin za jedzenie. Bez zawijaków nie mogła obyć się żadna uroczystość rodzinna, chrzciny, wesela czy pogrzeby. Tu zawsze podawany był placek drożdżowy – początkowo bez nadzienia, później już z farszami owocowymi, serem czy makiem. Poczęstunek zawsze był syty i wszystkim smakował, bo kobiety zawijaki przygotowywały od najmłodszych lat.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 26 września 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Zawijas nasutowski jest produktem charakterystycznym dla wsi Nasutów, wytwarzanym tutaj od lat. Nazwa kojarzy się z potocznym określeniem przez ludność wiejską zawijania kartoflanego nadzienia w ciasto. Zawijas ma kształt prostokąta lub rombu wypełnionego nadzieniem. Z zewnątrz ma kremową, gładką, lśniącą skórkę, wewnątrz – jasnoszarą barwę nadzienia z widoczną zrumienioną cebulką i śladami pieprzu. Jego długość to ok. 5-6 cm, szerokość 3-4 cm, a wysokość 2-3 cm. Smak zawijasa jest słony, typowy dla ciasta pszennego gotowanego i smażonych placków ziemniaczanych, a także przyjemny zapach z nutą smażonej cebuli. Zawijas nasutowski kształtem przypomina pasztecik. Produkt przed podaniem jest gotowany w wodzie z olejem, dlatego powierzchnia jest lekko lśniąca.
Z ustnego przekazu najstarszych mieszkańców Nasutowa i okolic dowiadujemy się, że zawijas nasutowski znany był tu od wielu pokoleń, dowodzą tego badania etnograficzne przeprowadzone przez pracowników Muzeum Wsi Lubelskiej. Natomiast na podstawie zapisków historycznych z drugiej połowy XIX w. dowiadujemy się, że bardzo często na stole pojawiały się potrawy ziemniaczane podawane na różne sposoby – m.in. znany już nasutowski zawijas, wtedy zwany pirogiem francuskim, a także różnego rodzaju prażuchy, pierogi, pampuchy, tarciuchy z mocką lub polane tylko stopioną słoniną. Zawijasy nasutowskie podaje się jako danie obiadowe razem z surówką z kapusty kiszonej.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figurują od 1 grudnia 2016 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To farsz z kaszy jaglanej i kiszonej kapusty zawinięty w liść kapusty. Pojedynczy zawijok ma długość 8 cm, szerokość 3 cm, barwę zewnętrzną jasnobrązową, a w przekroju – słomkową. Zawijoki janowickie mają konsystencję stałą, są miękkie w dotyku. W smaku przeważa akcent kapusty kiszonej i kaszy jaglanej, a w zapachu – olej rzepakowy z kapustą.
Danie wywodzi się z wsi Janowice, położonej jest na lewym brzegu Wisły w gminie Janowiec. Mieszkańcy wioski w swojej kuchni od wieków chętnie wykorzystywali płody rolne, które sami uprawiali, czyli kapustę, proso i rzepak. Z uprawy tych roślin pozyskiwano kapustę kiszoną, kaszę jaglaną i olej rzepakowy. Ówczesne kobiety połączyły te produkty i otrzymały smaczne i bogate w składniki pokarmowe danie, którego sposób przyrządzania przetrwał do czasów obecnych.
W I połowie XX w. potrawa bardzo często gościła na stołach janowickich domów, jako danie główne. W II połowie XX w., gdy sytuacja na wsi uległa znacznej poprawie, potrawę przygotowywano w okresie Wielkiego Postu i jako jedną z potraw na wigilijny stół.
Na przestrzeni lat wraz z poprawą warunków życia na wsi zmianie uległo pozyskiwanie produktów do przygotowania zawijoków. Teraz kasza jaglana kupowana jest w sklepach, do zawijania farszu liście kiszonej kapusty zastąpione są liśćmi ze świeżej kapusty, tylko oryginalny olej rzepakowy z zimnego tłoczenia kupowany jest na wiejskich targowiskach.
Jak przyrządza się zawijoki? Najpierw sparza się liście kapusty, a tę kiszoną (najlepiej w beczce dębowej lub garnku kamiennym) dokładnie odciska i sieka na drobno. Kaszę jaglaną paruje się i przestudza, i do takiej przestudzonej dodaje kapustę kiszoną oraz pokrojoną w kostkę cebulę zeszkloną na oleju rzepakowym. Wszystkie składniki należy dokładnie wymieszać, dodając sól, pieprz i zgniecione w moździerzu ziele angielskie. Wyrobiony farsz porcjuje się i zawija w ostudzone liście kapusty, nadając im kształt owalny. Zawijoki układa się warstwami do garnka, wyłożonego uprzednio liśćmi kapusty, i podlewa wodą na wysokość wierzchniej warstwy, znów przykrytej liśćmi kapusty. Na wolnym ogniu gotuje się je do miękkości, ostudza i obsmaża na oleju rzepakowym z obu stron. Zawijoki janowickie podajemy na gorąco bądź zimno.
Obecnie janowickie gospodynie przygotowują zawijoki tradycyjnie jako jedną z dwunastu potraw na wieczerzę wigilijną, a panie z Koła Gospodyń serwują je na festynach i dożynkach. Zawijoki zawsze cieszą się ogromnym powodzeniem, swoją prostotą wykonania, a niepowtarzalnym smakiem i aromatem zachwycają nawet wyrafinowanych smakoszy.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 22 lipca 2011 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
Zupa cebulowa z Goraja to danie, które łączy niepowtarzalny smak i zapach z tradycją związaną z uprawą, handlem i gotowaniem potraw z cebuli przez poprzednie i obecne pokolenia Gorajaków. Jedząc tę zupę można poczuć w niej powiew historii okolicy od wieków połączonej z tym warzywem. Zupa cebulowa z Goraja jest przysmakiem o barwie przyjemnej, lekko żółtej. Ta aksamitna zupa kremowa o jednolitej konsystencji ma zapach delikatny, swoisty, lekko słony, z wyczuwalną nutką cebuli słodkiej. Na ten niezwykły aromat wpływają składniki zupy a więc przede wszystkim warzywa: cebula, marchew, pietruszka, seler. Sporządzana na naturalnych produktach roślinnych i wywarze z kości jest bardzo zdrowa, ma w sobie również niezwykłą wartość odżywczą,. O zupie cebulowej w Goraju możemy mówić odkąd zamieszkały na tych terenach rodziny żydowskie, a takie momenty były opisane już w XVII wieku między innymi w powieści noblisty Isaaca Bashevisa Singera Szatan w Goraju gdzie opisane zostały czasy najazdu na miejscowość Kozaków w czasie powstania Chmielnickiego. Koszerne posiłki miejscowych Żydów sprawiały, że popyt na cebulę rósł. Dostarczała jej miejscowa ludność. Stąd do dnia dzisiejszego na mieszkańców Goraja i okolicznego Zastawia mówią Cebularze. Nie znamy dokładnej daty przybycia na te tereny społeczności żydowskiej, ale o samym Goraju jest wzmianka już w 1377 roku, kiedy to z nadania króla Ludwika Węgierskiego ziemie te zajął Dymitr z Klecia, później nazywany Dymitrem z Goraja. Długa i tajemnicza historia okolic sprawia, że możemy odkrywać co rusz nowe fakty, mity. Zgodnie z Kroniką sławnego Królestwa Polskiego Jana Długosza w bitwie pod Grunwaldem sprzed kilkuset lat brał udział Aleksander, bratanek Dymitra Gorajskiego, walcząc w trzeciej przybocznej chorągwi królewskiej. Stąd też Goraj, jako jedyna miejscowość w powiecie, związany jest bezpośrednio z wydarzeniami z 15 lipca 1410 roku.
Być może nasi dzielni przodkowie posilili się przed walką zupą cebulową z Goraja, a że odznacza się ona wysoką wartością odżywczą to i bitwę wygrali. Oczywiście możemy sobie w ten sposób tworzyć mity, aczkolwiek Goraj cebulą stoi i przepisy na dania cebulowe przechodzą z pokolenia na pokolenia w formie ustnej. Babcia powie wnuczce, ta kiedyś opowie swojej córce i tak przepis krąży przez wieki, niekiedy zmieniając nieco swój charakter. Zupę cebulową z Goraja podaje się z grzankami z chleba żytniego. Chleb żytni gorajski kroi się w drobną kostkę i krótko smaży na patelni z dodatkiem oleju.
Warto na koniec dodać, że gospodynie z Goraja gotując tę zupę korzystają przede wszystkim z przydomowych ogródków, gdzie pełno cebuli w wielkich ilościach i dobrym gatunku.
Na Listę Produktów Tradycyjnych trafiła 11 stycznia 2013 roku. Produkt został wpisany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To pyszna zupa ziemniaczana z dodatkiem rwanych klusek oraz kawałków przesmażonej słoniny i podgardla. Najważniejszym elementem odróżniającym zupę chłopską fajsławicką od podobnych wyrobów jest zastosowanie do jej przyprawiania ziół, tak charakterystycznych dla gminy Fajsławice.
Przepis na danie wziął się z kucharskiej interpretacji popularnej w Polsce zupy zwanej zacierką, do której znane z zamiłowania do kulinarnych modyfikacji mieszkanki Fajsławic dodały majeranek i niewielką ilość kminku.
W związku z tym, że była wytwarzana głównie w niezamożnych gospodarstwach chłopów, została nazwana zupą chłopską fajsławicką. Warto jednak zaznaczyć, że choć kiedyś stanowiła głównie pożywienie ubogich rolników, dziś zupa ta jest z dużym apetytem spożywana również przez mieszkańców miast. Ba, zawędrowała nawet na stoły bankietowe!
Jak podkreślają okoliczne gospodynie, jest to potrawa szybka do przygotowania i sytna, dzięki zawartości mąki i okrasy. Do ugotowanych na wodzie ziemniaków dodaje się rwane kluski zwane „zacierkami” i okrasza skwarkami wytopionymi ze słoniny i podgardla. Aby wzbogacić jej smak, fajsławianki doprawiają ją solą i – obowiązkowo – ziołami. W obecnych czasach, kiedy coraz więcej dostępnych jest gotowych półproduktów i dań do odgrzania, zupa chłopska fajsławicka jest nadal wytwarzana zgodnie ze starą, bardzo prostą recepturą, do której używa się tylko naturalnych składników pochodzących od miejscowych rolników.
Łatwość i szybkość przygotowania, a także smak i pozostałe walory tej zupy (jest sycąca i dająca energię do pracy) sprawiają, że przetrwała do dziś i nadal jest chętnie gotowana i spożywana w naszym regionie.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 26 stycznia 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To pyszna, gęsta zupa z dużą zawartością włoszczyzny (marchew, pietruszka, cebula, por, seler), pociętego imbiru oraz przypraw (gałka muszkatołowa, majeranek). Barwa zupy jest niejednolita. Można określić ją jako brązową, wchodzącą w odcień czerwieni. Kawałki warzyw, filet z karpia oraz majeranek nadają jej pstrokatości. Niepowtarzalny jest również smak zupy, w przewadze słodko-pikantny. Przyprawy nadają jej ostry, wyrazisty smak, który łagodzi delikatność karpia i świeżość warzyw. Smak ryby jest wyczuwalny bardzo subtelnie. Zapach zupy jest również bardzo oryginalny, z wyraźną dominacją aromatu imbiru, majeranku i gałki muszkatołowej. W tle można wyczuć zapach świeżych jarzyn. Zupa przygotowywana jest na bazie rosołu z kury i ma działanie rozgrzewające.
Główny składnik dania – filet z karpia – pochodzi wyłącznie z gospodarstwa rybackiego o wielopokoleniowej tradycji hodowlanej zlokalizowanego w Pustelni koło Opola Lubelskiego, w dolinie rzeki Chodelki. Karpie rosną 3 lata, aby osiągnąć wielkość handlową – ok. 1,5 kg. Filetowany karp nie zawiera ości. Marynowany jest w cebuli, soli oraz pieprzu, a następnie krojony w paski, oprószony mąką i smażony krótko na oleju. Do smażonego karpia dodawana jest pokrojona w kostkę cebula. Następnie ryba zalewana jest rosołem, dodawane są do niej warzywa. Z zupą znakomicie komponuje się podpłomyk wykonany z mąki pszennej oraz żytniej, wody i soli. Najlepiej smakuje serwowana bardzo gorąca.
Przepis na zupę z karpia przechodził z pokolenia na pokolenia w formie ustnej. Dziadkowie przekazywali je swoim wnukom, a ci swoim dzieciom. Z uwagi na ten fakt, przepis zmieniał się i był modyfikowany w zależności od panujących w rejonie Opola Lubelskiego warunków oraz upodobań kulinarnych kucharza.
Zmiany ograniczały się do sposobu podania, ewentualnie dodatków, z którymi zupa była podawana. Podstawą był jednak zawsze karp pochodzący z regionalnych łowisk oraz warzywa z przydomowych ogródków. Dzięki temu te nieznaczne zmiany nie miały negatywnego wpływu na jakość, wyjątkowy smak i właściwości zupy z karpia.
Dlaczego akurat z karpia? Ponieważ województwo lubelskie jest zagłębiem hodowli tej ryby. W roku 2012 wyprodukowano tutaj aż 2121 ton karpia, a stawy karpiowe tworzą od stuleci element krajobrazu tego regionu. Jest to najbardziej przyjazna środowisku produkcja w Europie. Duża dostępność ryby nadała kierunki rozwoju lubelskiej sztuki kulinarnej. Przyrządzano z niej m.in. zupy, bazujące na surowcach pozyskiwanych w regionie, są to właśnie: filety z karpia oraz świeże warzywa.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 2015 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii gotowe dania i potrawy.
To klarowny wywar z dodatkiem krojonego w kostkę białego, lekko podsuszonego w piecu twarogu oraz mięsa wieprzowego. Ma lekko słoneczno-złocistą barwę, a smak mięsnego bulionu z nutą czosnku i warzyw.
Potrawa ta jest specyficzna dla regionu lubelskiego. Pochodzi z kolebki kultury lubelskiej – Krzczonowa, a tradycja jej przygotowania wywodzi się z okresu międzywojennego. W okolice Krzczonowa w tym okresie trafiły pierwsze sztuki hodowlane nowej rasy świni puławskiej (mięsno-tłuszczowej). Oszczędne gospodynie gotowały wywar z kawałków kości z dodatkiem mięsa, używając do gotowania dużej ilości warzyw korzeniowych, czosnku i chrzanu. Tak przygotowaną zupę nazywano „żurem lub barszczem”, ponieważ pod koniec gotowania dodawano zakwas żytni. Tę klarowną zupę podawano z kawałeczkami mięsa i – co najważniejsze – z podsuszanym w piecu białym serem. Tradycja przygotowania żuru pozostała do dziś i nadal wiele gospodyń z okolic Krzczonowa gotuje żur, zwłaszcza w dni świąteczne.
Przyjrzyjmy się szczegółowym etapom przygotowania tej potrawy. Najpierw należy przygotować warzywa: marchew, korzeń pietruszki i selera oraz por. Oczyszczone i obrane wrzuca się do garnka, dokłada łopatkę wieprzową, ząbki czosnku, liść laurowy, ziele angielskie, sól i pieprz, a następnie wszystko gotuje na bardzo słabym ogniu ok. 4 godzin. Podczas gotowania należy klarować zupę odrobiną zimnej wody. W tym czasie trzeba przygotować ser – twaróg wkłada się do lekko nagrzanego pieca w temp ok. 80 stopni i delikatnie podsusza przez ok. 1 godzinę, po czym kroi w kostkę. Z zupy wyciąga się ugotowaną łopatkę i również kroi w kostkę. Tak przygotowane składniki układa się w misce i zalewa odcedzonym gorącym wywarem.
Żur to jedna z najstarszych polskich zup. Pisano o nim już w trzynastym wieku. I szczycono się nim jako daniem naszym narodowym. Wieloletnia tradycja przygotowywania i spożywania żuru żukowskiego oraz fakt, że stanowi pewnego rodzaju dziedzictwo kulturowe zostało także potwierdzone przeprowadzonymi badaniami etnograficznymi.
Obecnie na polskie stoły powracają tradycyjne wyroby przygotowywane z surowców charakterystycznych dla naszych ziem, do których należą m.in. proste zupy, takie jak żur żukowski, tradycyjnie przygotowywany w okresie świątecznym, w tym przypadku podczas Wielkanocy. Żur żukowski charakteryzujący się dodatkiem kawałeczków białego podsuszanego w piecu sera oraz gotowanego mięsa, najlepiej z rodzimej rasy świni puławskiej, w ciągu lat zagościł również na stołach wielu imprez promujących regionu lubelski w kraju i poza jego granicami.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 11 kwietnia 2014 r. Nalewka została zarejestrowana w kategorii napoje.
To klarowny, przejrzysty trunek o rubinowej barwie oraz słodkim i charakterystycznym żurawinowym bukiecie. Jest on tradycyjnym produktem powiatu biłgorajskiego. Wiele źródeł historycznych podaje, że to – obok pieroga biłgorajskiego i oleju lnianego – główna wizytówka tego regionu. Nic dziwnego, skoro głównym jego składnikiem jest żurawina, krzewinka, która występuje na podmokłych bagnistych połaciach lasów w okolicach Biłgoraja. Niestety, zasoby tej rośliny zmniejszają się na skutek osuszania bagien i torfowisk. A warto ją uprawiać, gdyż owoce żurawiny są wyjątkowo trwałe, zawierają znaczne ilości cukrów i kwasów organicznych, garbniki, pektyny, witaminy C i P oraz substancje mineralne. W przekazach ludowych świeże owoce oraz nalewki spirytusowe z żurawin cieszyły się bardzo dużą popularnością jako środek leczniczy. W powiecie biłgorajskim służyły do leczenia chorób przeziębieniowych, przy niedoborach witamin, nadciśnieniu i zaburzeniach czynności wątroby, nerek i przy prostacie.
Zachowało się wiele receptur tego napoju, a skład żurawinówki różni się nieco w poszczególnych miejscowościach. Robert Makłowicz, znany polski kucharz i koneser, po spróbowaniu biłgorajskiej żurawinówki, stwierdził, że jest to napój o wykwintnym i niepowtarzalnym smaku. Swoje walory zawdzięcza on najlepszej jakości żurawiny, a taka właśnie występuje w okolicach Biłgoraja. Na jedną porcję nalewki potrzebujemy dwanaście szklanek świeżych, dojrzałych owoców bez oznak zepsucia i obcych zanieczyszczeń, które należy przebrać i umyć. Po zmiażdżeniu, masę owocową przekłada się do gąsiora i zasypuje ośmioma szklankami cukru. Macerowanie wstępne powinno trwać 24 godziny. Po dodaniu 1 litra wódki należy odczekać kolejną dobę, zalać żurawinę ½ litra spirytusu i odstawić na miesiąc (to czas macerowania zasadniczego). Teraz już można odfiltrować nalewkę przy użyciu gazy i zlać gotowy napój do butelek.
Delektując się gotowym trunkiem prosto z Biłgoraja, warto uzmysłowić sobie, że słowo „nalewka” powstało w I Rzeczypospolitej i istnieje w języku polskim, rosyjskim, czeskim, ukraińskim, białoruskim, litewskim, estońskim i rumuńskim. Próżno szukać go we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Włoszech, jak zapewnia Grzegorz Russak, historyk, jeden z animatorów odrodzenia produkcji tradycyjnych nalewek i wódek w Polsce. Trunki te podbiły serca i podniebienia naszych przodków już w XVII i XVIII wieku. Zapełniały wówczas apteczki, zarówno w domach szlacheckich, ziemiańskich, jak i mieszczańskich. W wiejskich gospodarstwach pani domu uczyła córki sporządzania i stosowania naturalnych leków. Osiągnięcie tych umiejętności czyniło dziewczynę gotową do zamążpójścia… Dodajmy, że każdy region słynął z innego smaku i właściwości tych trunków. Jednym z głównych specjałów alkoholowych Lubelszczyzny jest właśnie żurawinówka.
Na Liście Produktów Tradycyjnych figuruje od 6 maja 2008 r. Wyrób został zarejestrowany w kategorii napoje.
Żurawinówka to 45-proc. trunek o nieco lepkiej konsystencji, czerwonej barwie, lekko cierpkim, wyraźnym smaku żurawin i zapachu owoców leśnych. Żurawina niegdyś rosła powszechnie na terenach bagiennych i torfowiskach w lasach Europy północnej i wschodniej. Na skutek osuszania torfowisk i bagien już coraz rzadziej występuje w tych regionach. W Polsce rośnie w Puszczy Knyszyńskiej, Białowieskiej, w lasach biłgorajskich i janowskich oraz na Pomorzu Zachodnim. W lasach janowskich spotykana jest najczęściej żurawina błotna i drobnolistkowa. Oba te gatunki rosną na torfowiskach wysokich, silnie zakwaszonych m.in. na „Imielitym Ługu”. „Torfowiska wysokie i przejściowe są bardzo interesującymi ekosystemami. Panujące tutaj specyficzne warunki ekologiczne powodują, że mogą w nich rosnąć reliktowe gatunki roślin, które przywędrowały do nas pod koniec okresu zlodowacenia lub zaraz po nich. Do takich gatunków (reliktów glacjalnych) zaliczyć można żurawinę drobnolistkową i bagno zwyczajne” („Na pograniczu regionów – monografia przyrodnicza gminy Modliborzyce”, Towarzystwo Fizjograficzne, W-wa, 1997 r., s. 37 i 38). Potwierdzeniem występowania żurawiny na naszych terenach jest także informacja zawarta w książce „Lasy janowskie”, wydanej przez Nadleśnictwo Janów Lubelski w 2005 r. (s. 45 i 56): „Mówiąc o florze, nie sposób pominąć roślinności torfowisk wysokich, tak często spotykanych w Lasach Janowskich. Wśród nich zachowały się gatunki reliktowe: bagno zwyczajne, widłak torfowy (…), borówka bagienna (…) i żurawina błotna (…) Wiosną bory bagienne i torfowiska odurzają zapachem biało kwitnącego bagna zwyczajnego (…). Pod dużym okapem koron drzew, w dywanach mchów torfowych zdolnych zmagazynować ogromne ilości wody, rozrastają się płaty bagna zwyczajnego oraz żurawiny błotnej. Jej kwaśne owoce zbierane późną jesienią, najlepiej tuż po przymrozkach, są bogate w witaminę C i nadają się znakomicie na konfitury, czy jako dodatek do dziczyzny”.
Wśród mieszkańców Ziemi Janowskiej i Biłgorajskiej żurawina jest dobrze znana od dawna. Tak jak jagoda czarna, borówka czerwona, jeżyna i malina leśna, zbierana była na przetwory domowe oraz w celach zarobkowych przez ludność wiosek śródleśnych, tj.: Kocudzy, Władysławowa, Momot Dolnych i Górnych, Łążka Ordynackiego i Garncarskiego, Malińca. W 2007 r. został udostępniony turystom rowerowy Szlak Żurawinowy o długości 25 km w kierunku Lasów Janowskich. Wioski Momoty Górne i Dolne to jedne z puszczańskich miejscowości, leżące w samym środku Lasów Janowskich. Łączy je ze światem 12-kilometrowa droga asfaltowa do Janowa Lubelskiego. Jeszcze 50 lat temu była to droga leśna, którą można było pokonać latem furmanką, zimą saniami. Po wojnie Momoty doczekały się pięknej drogi dojazdowej do Janowa Lubelskiego, Stalowej Woli, co umożliwiło im lepsze bytowanie, naukę w szkołach, pracę. Usytuowanie wiosek wśród lasów puszczańskich przyczyniło się do zachowania wielu starych tradycji i zwyczajów ludowych, stąd specyficzna zabudowa, kuchnia tradycyjna, smakowite konfitury i nalewki z owoców leśnych. Zachowało się wiele sposobów leczenia ziołami, nalewkami.
Do grona osób kultywujących rodzinne tradycje momockie zaliczają się mieszkanki, które zbierają w okolicznych lasach zioła, żurawiny, borówki czerwone, jeżyny, kalinę, jagody czarne, a następnie wyrabiają z nich wspaniałe nalewki na przeziębienie, zapalenia, nerwobóle. Bardzo powszechną od lat jest tu nalewka żurawinowa, uznawana za przysmak i jest podawana podczas uroczystości rodzinnych. Dobrą marką cieszy się tu żurawinówka, która podczas Festiwalu „Kaszy i żurawiny – Gryczaki 2007″ zdobyła I miejsce oraz certyfikat w konkursie na najlepszą żurawinówkę janowską. Rozmowy ze starszymi mieszkankami Momot potwierdzają długoletnią tradycję wytwarzania żurawinówki momockiej.
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]